Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano


Jesień, wre miasto. A ty nad nim: mgła radosna,
ostatnie piętro, centrum - moja Marszałkowska
ruchliwa.

Do okien: stuk puk... stuk puk... śmiertelne pukanie.
Stuk puk... nierówno zegar w sypialni na ścianie
oddycha.

Ciii... kochana, to - innym - złe lata pukają!
Zanurzmy się w ulice, może nas nie znajdą
na Złotej

jak Twoje włosy? Jeszcze tramwaje na gapę,
spacery brzegiem Wisły i Królewskim Traktem
powroty

- tyle przystanków w deszczu! Nie dziś... jeszcze nie czas
by jakieś tam pukanie mogło przestraszyć nas.
To krople...

to ulice jesienią spadają na ziemię,
wiatr jak liście je niesie donikąd bez ciebie
samotne.

Opublikowano

www.poezja.org/debiuty/viewtopic.php?id=78676 - mały kontrast

/

Nie wiem dlaczego utwory stylistyki którą władasz podobają się wielu
mnie się nie podobają i słusznie bo i jestem indywidualnym komentarzem
więc mnie rozumiesz zapewne
czytałem wiele Twoich wierszy i są jak bita śmietana bez ciasta dla wielu może to i smaczniej
nie chcę Ci popsuć humoru ani go polepszyć - bo i po co / wyrażam jedynie opinię

Dzięki /

uszanowanie / t /

Opublikowano

Nie przepadam za Warszawą, ale Twój wiersz jest piękną ucztą o mieście, o miłości do miasta i pamiętaniu o tym skąd przychodzimy...

"Autobus czerwony
Przez ulice mego miasta mknie
Mija nowe jasne domy
I ogrodów chłodny cień
Czasem dziewczę spojrzenie
Rzuci ku nam jak płomienny kwiat
Nowy jest jak tylko Nowy Świat
U nas nowy każdy dzień... "

Kalosze szczęścia... które chodzą po swoim mieście.
Podobało mi się bardzo. Byłem u Twojej znakomitej "zebry" ale coś mi przerwało i nie zdążyłem się wpisać... wpadnę tam jeszcze. Pozdrawiam serdecznie.
Piszesz z pewną szczególną wrażliwością, którą lubię. :)

Opublikowano

Według mnie to jest wiersz nie tylko o miłości do miasta, ale i o samotności w tym mieście, w jego tłumie. Jest przesycony smutkiem, melancholią, przed którą Peel próbuje się bronić.
Bardzo ładne, strasznie mi się podoba.
Szczerze. :-)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Zaciekawiło mnie to: "i są jak bita śmietana bez ciasta dla wielu może to i smaczniej"...
bo jakżeż to wiersze B.K. są dziełami skończonymi, pełnymi w formie i treści mają wszystkie atrybuty pięknej liryki; a kolega napisał, że wierszom brak czegoś. Zdumiewam się bardzo i proszę o drobne rozszerzenie opisu wypieku, jakim to określeniem, metaforą raczyłeś ująłeś wiersze B.K.

Spójrzmy na wiersz powyżej.

Tytuł dwuznaczny, już na samym początku autor mówi do czytelnika: nie bądź gapą, uważaj lub zastanów się, będę pisał o miłości do miasta ale to tylko tło, będę pisał o miłości do kobiety; ale jej już nie ma, jest tylko peel miasto i miłość w nim do złotowłosej. Wiersz o samotności, śmierci, miłości.
Tu, w tych kilku wersach jest bardzo dużo emocji - poezji w poezji; nie ma mrugania do czytelnika chytrą przerzutnią, dziwną składnią, piętrową metaforą z odniesieniem do nie wiadomo czego.
Jest za to nastrój, kilka pięknych obrazów i metafor, i historia, dla której jedynie warto pisać wiersze.

Pozdrawiam.
Opublikowano

Almare, każdy ma prawo do własnej interpretacji oraz własnego gustu. Nie ma co się kłócić o gusta.
A moja interpretacja jest inna niż Twoja: dla mnie to wiersz o samotności, zaś "złotowłosa" ulica Złota jest tylko symbolem miłości - marzeniem o niej, nieobecnej. To wcale nie oznacza, że mowa tu o kobiecie, której "już" nie ma. Może jeszcze nie ma? Może nigdy i nigdzie nie ma? Z wiersza wynika tylko tyle, że - nie ma. Ale jednak jakoś jest - jak ta mgła nad miastem w czasie spacerów Krakowskim Przedmieściem i jazdy tramwajem na gapę Marszałkowską. Jak mgła - marzenie.
A Ty możesz to czytać jako wspomnienie. Jeśli tak Ci bardziej pasuje. :-)
Każdy ma prawo.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



właśnie, właśnie; pozorna prostota - wiersz ujęty w "staromodnej formie", a jaka ilość możliwości interpretacyjnych - jest pułapką dla wielu czytających wiersze B.K.. O gusta sporu nie chcę toczyć, interesuje mnie to czego brak wierszom B.K. i tylko tyle; być może dowiem się czegoś interesującego, czegoś co pomijam; być może mam zbyt wielką atencję dla wierszy B.K..
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Nie popsułeś mi humoru, ani go nie poprawiłeś. Przecież to oczywiste, że nie ma wiersza, piosenki, ba... nawet kobiety, która byłaby dla wszystkich najpiękniejsza. A jeśli kiedyś obejrzę wybory Miss World na którą padły wszystkie głosy, to na pewno będzie to Matka Boska po tamtej stronie i niewątpliwy znak, że trafiłem tam, gdzie chciałbym trafić... niejednogłośnie ;)
Dziękuję za odnośnik do "Zabawnej Stolicy" i pozdrawiam, mam nadzieję, że też zabawną piosenką o Tejże:


Pluszcze w deszczu piosenka jesienno - zimowa.
Taryfiarz zadziwiony wąsem gwiazdy stroszy:
"Pan chyba zakochany... bo woda z Kaloszy
tak wysoko przybrała, że aż głowę chowa? :-)"

Siedzę w środku kałuży, tam gdzie w niej najchłodniej -
taryfiarz uśmiechnięty brodą noc pociera:
"Widzę, pana trafiło, jak jasna cholera...
wsiadaj pan za włos jeden z tej czupryny chorej!"

Jedzie poprzez Warszawę deszczowa taryfa,
taryfiarz w bagażniku wódeczkę polewa:
"Zejdź pan też na jednego... chlup, nóżeczka lewa!"
- do kolumny przepija bo król Zygmunt kicha.

"Kto tu w końcu prowadzi..." (pytam taryfiarza)
"skoro ja z tyłu śpiewam, a pan - w bagażniku?"
Jedzie taksówka, jedzie po całym chodniku
i... "Chlup, na prawą nóżkę!" - Syrenka się tarza.

"Noc nas wiezie deszczowa! A może... te chmury?"
- zarechotał taryfiarz i popija znowu,
a taksówka tymczasem wjechała do rowu:
szewc Kiliński ją musiał podciągać do góry.

Pika w szybach taryfa - deszczowa i śliska,
kierownica się sama w te i we wte kręci
a ja wraz z taksówkarzem chrapiemy urżnięci,
choć tyle jeszcze nocy zostało do picia.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Dziękuję :) Za "Zebrę" również ;) dziękuję w imieniu Wstrentnego, który znowu gdzieś mi się wykoleił i podszywając się pod kogo popadnie, pisze pełne rozpaczy listy:



I

Chwali mi się jeden taki, że w Australii u niego
to są psy dingo i krokodyle
a nawet jest Góra Strzeleckiego.

Cóż, Drogi Panie -
zazdroszczę i tyle!

Ale niech Pana pocieszą kangury -
bo ja mam w zamian Pałac Kultury
bardzo poważną sytuację
i dziwniejszą niż dziobak
administrację.

Co, pewnie teraz Panu łyso?
Jeśli, proszę wetrzeć w łeb sok eukaliptusa,
jednakowoż - nie zmuszam.

de Wstrentny


II

A Pan, Drogi Rodaku zza Oceanu?
Tak wiem, wiem o tym - powodzi się Panu:
Jamajka, Floryda, Hawaje...
Poza tym można się najeść
towarem najlepszych marek.

Lecz ja mam za to strajki! Np. strajk pielęgniarek.
I co, z zazdrości Pan pęka?
Jeśli, współczuję.

Męka



III

....zaś co do Pani, moja Boska:
okropnie zazdroszczę Pani mglistego poranka,
pośród przepastnych Alp schylonego noska.
- O, znów Pani znalazła franka?

Zazdroszczę, zazdroszczę i już!

Ale tu u mnie, no cóż...
Jest Franek, stryj jak się patrzy
i jak się nie patrzy - jest też,
cokolwiek się tu nie zrobi -
ten Franek stryj gdzieś jest
bez przerwy podchmielony.

Ukłony




IV

A teraz: uwaga!
Uwaga mieszańcy Krakowa
apeluję do Was:

nie srajcie więcej do Wisły!

Bo my, niżej podpisani
czujemy bez tego wszyscy
kolebkę polskiej kultury:

Włocławek, Płock, Warszawa...

Chełmek
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


"Na gapę" też jest i takie zakamuflowane w nim "agape" :)

Jeszcze tramwaje na gapę

Co do wymowy... Agape to najwyższy rodzaj miłości skali (stąd u mnie te: "ostatnie piętro"), którą - zaczynając od najbardziej przyziemnej - można podzielić na Eros, Philos i właśnie: Agape.

Początkowo słowo "agape" znaczyło po grecku po prostu: "miłość"
i dopiero w czasach nowożytnych nabrało większego zasięgu i znaczenia:

O wyrażaniu nostalgii w słowie Agape świadczyć może też słynny tekst św. Pawła z Listu do Koryntian (Miłość — Agape — cierpliwa jest, łaskawa jest. Agape nie zajźrzy, złości nie wyrządza, nie nadyma się, nie jest czci pragnącą, nie szuka swego, nie wzrusza się ku gniewu, nie myśli złego, nie raduje się z niesprawiedliwości, ale się weseli z prawdy. Wszystko znosi, wszytkiemu wierzy, wszytkiemu się nadziewa, wszystko wytrwa. Agape nigdy nie ginie: choć proroctwa zniszczeją, chociaż języki ustaną, chociaż umiejętność zostanie zepsowana; 1Kor13, 4-8);

www.racjonalista.pl/kk.php/s,4974/k,2


Pozdrawiam.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Oczywiście, że każdy ma prawo do swojego widzenia "Agape" :) Dziękuję Tobie i Almare za Wasze spojrzenie na Nią. Tak, masz rację, Oxyvio co do wymowy mgły: jeśli patrzeć w dół z wysokiego piętra podczas mgły, to nie widać ulic. Nie ma ich. Dopiero, kiedy mgła opada - ulice jakby spadają razem z nią na swoje miejsca. Złota, tam na ziemi, jest znów Złotą a i Hoża znowu biegnie hożo przed siebie. Ale jeśli Peelka z wiersza jest wtedy ze swoim Peelem na górze, to wszystkie te ulice biegną (dla niego) donikąd bez Niej.
Dziękuję za swoje spostrzeżenia i pozdrawiam :)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



właśnie, właśnie; pozorna prostota - wiersz ujęty w "staromodnej formie", a jaka ilość możliwości interpretacyjnych - jest pułapką dla wielu czytających wiersze B.K.. O gusta sporu nie chcę toczyć, interesuje mnie to czego brak wierszom B.K. i tylko tyle; być może dowiem się czegoś interesującego, czegoś co pomijam; być może mam zbyt wielką atencję dla wierszy B.K..
Dzięki serdeczne, Almare! Jak się ma takich Czytelników - ma się więcej niż tylko siebie...
a czy to nie jest także rodzaj Agape? Więź pomiędzy Autorem i oddanym temu, co napisał Czytelnikiem - jeden i drugi dalecy są od opisywanego ideału, a zarazem stoją jakby po jego przeciwległych brzegach i patrzą przez niego (ideał, agape, zwał to jak zwał...) na siebie.
Z takiej drugiej strony - tego samego - pozdrawiam :-)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Oczywiście, że każdy ma prawo do swojego widzenia "Agape" :) Dziękuję Tobie i Almare za Wasze spojrzenie na Nią. Tak, masz rację, Oxyvio co do wymowy mgły: jeśli patrzeć w dół z wysokiego piętra podczas mgły, to nie widać ulic. Nie ma ich. Dopiero, kiedy mgła opada - ulice jakby spadają razem z nią na swoje miejsca. Złota, tam na ziemi, jest znów Złotą a i Hoża znowu biegnie hożo przed siebie. Ale jeśli Peelka z wiersza jest wtedy ze swoim Peelem na górze, to wszystkie te ulice biegną (dla niego) donikąd bez Niej.
Dziękuję za swoje spostrzeżenia i pozdrawiam :)
A to jeszcze jedna fajna interpretacja, bardzo oryginalna zresztą. :-) O tyle "prawdziwa", że odautorska.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Pani Dyrektor ogłosiła, że na Wigilię zostaną zaproszeni najlepsi maturzyści z ostatnich dwudziestu lat. Jak się okazało było to zaledwie kilka osób. Inicjatorem okazał się tajemniczy sponsor, który opłacił catering szkolnej Wigilii i DJ"a pod tym jednym warunkiem...

      Frekwencja dopisała, catering i DJ również stawili się punktualnie.

      Na początku był opłatek, życzenia, kolędy a później, no a później, to trzeba doczytać.

       

      Na scenę wyszła pani Krysia, woźna, która za zgodą pani dyrektor miała zaśpiewać Cichą noc. Pojawiła się umalowana, elegancka w swojej szkolnej podomce i zaczęła śpiewać, ale nie dokończyła, bo ujrzała ślady błotka na parkiecie. Oj, się zdenerwowała babeczka, jakby w nią piorun strzelił. Trwała ondulacja w mig się wyprostowała i dziwnie iskrzyła, jak sztuczne ognie. Przefikołkowała ze sceny, czym wywołała konsternację zgromadzonych, bo miała około siedemdziesiątki i ruszyła w stronę winowajcy. Po drodze chwyciła kij od mopa z zamiarem użycia wobec flejtucha, który nie wytarł porządnie obuwia przed wejściem. Nieświadomy chłopak zajęty gęstym wywodem w stronę blondynki otrzymał pierwszy cios w plecy, drugi w łydki i trzeci w pupę. Odwrócił się zaskoczony i już miał zdemolować oprawcę ciosem, gdy na własne oczy zobaczył panią Krysię, woźną, złowrogo sapiącą i charczącą w jego stronę i zwyczajnie dał nogę.

       

      – Gdzieeee w tych buuutaaach pooo szkooole?! Chuuliganieee! – Ryknęła Pani Krysia i jak wściekła niedźwiedzica rzuciła się w pogoń za chuliganem.

       

      Zgromadzeni wzruszyli ramionami i wrócili do zabawy. DJ, chcąc bardziej ożywić atmosferę, puścił remiks „Last Christmas”, od którego szyby w oknach zaczęły niebezpiecznie drżeć.

       

      Wtedy to się stało.

       

      Wszystkich ogarnęło dzikie szaleństwo. No, może nie wszystkich, bo tylko tych, którzy zjedli pierniczki.

      Zaczęli miotać się po podłodze, jakby byli opętani. Chłopcy rozrywali koszule, dziewczęta łapały się za brzuszki, które błyskawicznie wzdęły się do nienaturalnych rozmiarów. Chłopięce klatki piersiowe rozrywały się z kapiszonowym wystrzałem i wyskakiwały z nich małe Gingy. Brzuszki dziewcząt urosły do jeszcze większych rozmiarów i nagle eksplodowały z hukiem, a z ich wnętrza wysypał się brokat, który przykrył wszystko grubą warstwą.

      Muzyka zacięła się na jednym dźwięku, tworząc demoniczny klimat.

       

      Za to w drzwiach pojawił się niezgrabny kontur, który był jeszcze bardziej demoniczny.

      Sala wstrzymała oddech, a Obcy przeskoczył na środek parkietu szczerząc zęby, na którym widoczny był aparat nazębny.

       

      – Czekałem tyle lat, żeby zemścić się na was wszystkich!

       

      – Al, czy to ty? – zapytał kobiecy głos.

       

      – Tak, to ja, Al, chemik z NASA. Wkrótce na Ziemi pojawią się latające spodki z Obcymi, którzy wszystkich zabiją.

       

      – Chłopie, ale o co ci chodzi?

      – zapytał dziecięcym głosem ktoś z głębi sali.

       

      – Wiele lat temu na szkolną Wigilię upiekłem pyszne pierniczki. Zostały zjedzone do ostatniego okruszka, ale nikt mi nie podziękował, nikt mnie nie przytulił, nikt nie pogłaskał po główce, nikt mnie nie pobujał na nodze. Było mi przykro. Było mi smutno. Miałem depresję!

      Nienawidzę was wszystkich!

       

      Tymczasem na salę wpadła pani Krysia, woźna, kiedy zobaczyła bałagan, dostała oczopląsu, trzęsionki, wyprostowana trwała ondulacja stała dęba i zaryczała na całą szkołę:

       

      – Co tu się odbrokatawia!

       

      – Ty, stary patrz, pani Krysi chyba styki się przepaliły. – Grupka chłopców żartowała w kącie.

       

      Pani Krysia odwróciła się w ich stronę i poczęstowała ich promieniem lasera. To samo zrobiła z chłopcami-matkami małych Gingy i dzięwczętami, które wybuchły brokatowym szaleństwem.

      – Moja szkoła, moje zasady! – krzyknęła pani Krysia, woźna.

       

      Na szczęście nie wszyscy lubią pierniczki.

       

      Maturzyści, zamiast uciekać, wyciągnęli telefony. To nie była zwykła Wigilia – to była `Tykociński masakra`. DJ, zmienił ścieżkę dźwiękową na „Gwiezdne Wojny”.

       

      Grono pedagogiczne siedziało na końcu sali, z daleka od głośników DJ'a, sceny, całego zamieszania i z tej odległości czuwali nad porządkiem. Nad porządkiem swojego stolika.

       

      Później Pani dyrektor tłumaczyła dziennikarzom, że Wigilia przebiegła bez zakłóceń, a oni robią niepotrzebny szum medialny.

       

      Nie wiadomo, co stało się z chemikiem z NASA, ale prawdą było, że pojawiły się spodki, ale nie z UFO, tylko na kiermaszu świątecznym, które każdy mógł dowolnie pomalować i ozdobić.

       

      Pani Krysia, woźna, okazała się radzieckim prototypem humanoidów - konserwatorów powierzchni płaskich.

       

      To była prawdziwa Tykocińska masakra, która zaczęła się niewinnie, bo od...

       

      Wesołych Świąt!

       

       

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



×
×
  • Dodaj nową pozycję...