Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Popołudnie (Dlaczego na niebie...)


Vincent

Rekomendowane odpowiedzi

Popołudnie

Dlaczego na niebie zawisła gnijąca pomarańcza? No przecież widzę, że tam jest. Opluła moje okno resztką zjełczałego soku. Część ciągle jeszcze po nim spływa, gęsta, słodka wydzielina. Trochę dostało się do środka, ochlapało mnie, wpadło do oczu. Jestem lepki, przykleiłem się do fotela. Staram się wstać, lecz sok zmienił się w ciągnącą się maź i uwięził mnie. Nie mogę oderwać dłoni od podbródka, stóp od podłogi, a powieki prawego oka zespoliły się, jakby zrosły się jedna z drugą.
Podłogowe osy i kredensowe szerszenie bezszelestnie zerwały się poczuwszy woń zepsutej posoki owocu. Tabunami przysiadły na mojej głowie, wkręciły się we włosy jak nietoperze. Zagnieździły się tam i pożywiły martwą tkanką okraszoną pomarańczą. Zaczęły się przepoczwarzać. Moja głowa stała się ich gniazdem. Dorosłe owady domowe zaprotestowały przeciw utartym ścieżkom natury – pogardziły dojrzałością, zapragnęły być znów młode, jędrne, bez żadnych trosk poza tym by zaspokoić wieczny głód. Czerwie poczęły mnie toczyć. Czuję poetyckie uniesienie, jak podmiot liryczny wierszy Baudelaire’a.
Udało się. Wstałem. Niewątpliwy liryzm momentu dodał mi sił. Zacząłem chodzić po domu, przemierzać wyznaczone szklaki rodzinnego dziedzictwa. Podążam za strzałkami. W lewo, w prawo, w lewo, prosto. Dotarłem. Biorę jedną z ulotek rozłożonych na blacie. Czytam – „Kuchnia: tu się posilisz i zaspokoisz pragnienie. Uwaga! Brak bieżącej wody.” Również kuchenne rury opuściły moje mieszkanie. Zastanawiam się jak daleko się udały, zatraciły sens swojego istnienia, niechybnie zgubią się w gąszczu kanalizacji nikomu już niepotrzebne. Ucieczka to nie jest wyjście.
Wedle tego co mówi mini-przewodnik warto zajrzeć do lodówki. To muszą być te drzwi na lewo. Chwyciłem za klamkę, ciągnę. Nic. Jeszcze raz zaglądam do przewodnika. „Otwarte tylko w godzinach posiłków.” Główna atrakcja nieczynna. Co jeszcze ciekawego znajduje się w „kuchni”? Sklep z pamiątkami! Kolorowe figurki o geometrycznych kształtach nęcą by je nabyć. Poustawiane na półeczkach, posegregowane zgodnie z rodzajem materiału, z którego je wykonano wabią potencjalnych klientów. Ale ja nie chcę tych trefnych bibelotów. Nie chcę!
To moja kuchnia! Wszystko w tym domu jest moje. Wszystko. Koniec z tym czarnym handlem za moimi plecami, czas bym przejął władzę i zaprowadził porządek! Podszedłem do sprzedawczyni pamiątek. Wielka, spasiona matrona wlepiła we mnie puste, żółte ślepia. „Choćby miało dojść do rękoczynów, zamknę Twój nielegalny interes!” Chwyciłem leżący koło niej na półce przedmiot z plakietką „Naostrz mnie” i wściekłym ruchem zatopiłem go w napiętym brzuchu handlarki. Z rany trysnął biały pył oślepiając mnie na moment. Zamachnąłem się jeszcze raz by dobić przeciwnika, lecz zaczepiłem o coś ręką. To ochrona przekupy dopadła mnie, zajadle okładając po głowie swoimi metalowymi ciałami. Niczym kamikadze rzuciła się mnie szklana straż przyboczna handlary, rozpryskując się na podłodze i szpikując mnie sobą, wgryzając się w miękkie części ciała.
Gdy wreszcie opadła zasłona z babiej juchy mogłem ogarnąć ogrom zniszczeń. Pobojowisko zasłane było trupami pokonanych, gdzieniegdzie konający rzucali w mą stronę oskarżycielskie spojrzenia. Przywódczyni kuchennego motłochu dogorywała w ciszy na swojej półce. Pogarda w jedynym ocalałym oku zmroziła mnie. Zabiłem ich. Zabiłem ich wszystkich. Jestem potworem.
Podniosłem ryk jak dziki zwierz i pognałem przed siebie. Potknąłem się, upałem. Zaryłem głową w okno. Nie, to nie okno, to gotycki witraż. Najcudowniejszy jaki widziałem. Ale zaraz, zaraz, on żyje! Postacie maszerują, to się pojawiają, to znikają. Zabierzcie mnie ze sobą. Nie chcę być sam…
Jak długo to będzie się ciągnąć. Jak długo będę intruzem we własnym domu. Walam się po mieszkaniu jak puste pudełko po soku pomarańczowym. Wojuję ze szklanymi wiatrakami, zgubiłem się w labiryncie o dębowych drzwiach i witrażach zamiast okien. Duszę się tu. Z każdą chwilą powietrze ucieka z mieszkania. Czuję to, czuję, że świat zasysa tlen z mojego salonu, z kuchni, z pokoju. Boję się otworzyć okno, bo resztka tlenu z moich własnych płuc rozedrze mnie na strzępy byle tylko uciec na zewnątrz. Zostałem ostatnim samurajem, prowadzącym wojnę na śmierć i życie ze sprzętem kuchennym. Ale brakuje mi już sił do walki. Chciałbym odpocząć od tych ciągłych wojaży, zasadzek, całej tej kuriozalnej partyzantki.
Poczekam aż zapadnie zmrok. Wtedy postaram się znaleźć bezpieczne schronienie. Jeszcze nie wiem gdzie dokładnie, możliwe, że będę musiał spędzić tę noc w łazience na dole. Wyprawa po schodach po ciemku jest bardzo niebezpieczna, a światło może ściągnąć na mnie uwagę nocnych wędrowców. Mam tylko nadzieję, że kot mnie wpuści. Z tym bywa różnie, nie jesteśmy sojusznikami, raczej po prostu współegzystujemy, nie mogę więc wejść na jego terytorium bez wyraźnego powodu. Co za ironia, mój los zależy od kota.
Póki co siedzę na podłodze pod witrażem. Szalona pomarańcza dogorywa w oddali trwoniąc swoje soki na dachach okolicznych domów. Postacie na witrażu powoli nieruchomieją. Jedna z nich, młoda dziewczyna o skórze koloru piasku spojrzała na mnie, uśmiechnęła się nieśmiało i wyciągnęła ku mnie rękę. Trzymała w niej pomarańczę. Z kamienną miną na twarzy pokręciłem głową. Dziewczyna nie zniechęciła się moją odmową, podeszła do framugi witraża i wyciągnęła rękę w kierunku klamki. „Nie, nie naciskaj, otwierając witraż skażesz mnie na śmierć.” Ona jakby na moment się zawahała, lecz z pewnym zacięciem na twarzy nacisnęła w końcu klamkę. Ta nawet nie drgnęła. Zaskoczona dziewczyna upuściła pomarańczę i teraz naparła obiema rękami. Wydawało się, ze klamka ugnie się, lecz tak się nie stało. Reszta postaci z witraża już prawie znieruchomiała. Tylko ta jedna jeszcze siłowała się z dźwignią, która ani na odrobinę nie ustąpiła. Po chwili i ona stężała, ostatkiem ruchu wbiła we mnie swoje piaskowe oczy z niemym pytaniem rysującym się na zszokowanej twarzy.
„Zabrakło Ci sił? Wiem, ja również nie raz starałem się go otworzyć. Tak po prostu, szarpnąć klamkę i już. Problem polega na tym, że i mnie sił zabrakło. Zbyt długo zamknięte okno po jakimś czasie nie daje się już otworzyć. Staje się w witrażem, a wtedy żadna siła nie jest w stanie go otworzyć.”
Po chwili klamka odpadła.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...