Wrastamy w siebie jak drzewa,
kołysząc wspólne konary,
a losy wzajemnie plotąc,
gubimy liście do pary.
I tylko czasem w prześwitach,
wiatr gniewne nuty rozpina,
jakby chciał sprawdzić czy jedno,
potrafi drugie podtrzymać.
A chłód , co kruszy ramiona
i nagłą przejmuje grozą,
odchodzi cicho na palcach,
zdumiony naszą symbiozą.