Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Leszek_Dentman

Użytkownicy
  • Postów

    1 458
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Leszek_Dentman

  1. Dzięki, Fren. Korekty przeprowadze zbiorczo.
  2. Długo wahałem się przed wklejeniem swojego opowiadania. Ostatecznie wysłałem, licząc na waszą wyrozumiałość (trochę się to musi rozkręcać) i całą masę krytycznych uwag. To jest moje pierwszy dłuższy tekst, w związku z czym problemów jest cała masa.
  3. 1 Profesor Carlsson, po zakończeniu swoich - tak bardzo przezeń nielubianych - czynności administracyjnych, odwiesił do szafy marynarkę i opuścił gabinet. Długim korytarzem udał się w kierunku laboratorium. Po wetknięciu identyfikatora w szczelinę czytnika wprowadził kod. Grube, stalowe drzwi zaczęły się powoli otwierać. Carlsson wszedł do śluzy, założył srebrzysty, przypominający strój astronauty kombinezon, sprawdził wskazania ciśnieniomierza na zintegrowanym ze skafandrem „plecaku życia”, po czym założył hełm i odkręcił zawór powietrzny. Po odczekaniu kilkudziesięciu sekund, w czasie których syk poinformował o wymianie powietrza w pomieszczeniu śluzy, ponownie wprowadził kod na klawiaturze panelu sterującego i otworzył drzwi prowadzące do laboratorium. Choć było ono dla niego drugim domem, a może nawet czymś ważniejszym od domu, przekraczając jego próg nieodmiennie odczuwał przechodzący po krzyżu dreszczyk emocji. To, co znajdowało się za dostępnymi dla niewielkiej grupy „wtajemniczonych” drzwiami, wyglądało jak wnętrze jakiejś stacji kosmicznej z przyszłości. Liczne komputery, mikroskopy elektronowe, skomplikowane zestawy aparatury chemicznej, oraz mnóstwo innych, nierozpoznawalnych dla osób postronnych urządzeń wypełniało stojące wzdłuż ścian pomieszczenia stoły laboratoryjne. Profesor przechadzał się powoli przez laboratorium, zamieniając z każdym, spośród ubranych w takie same jak on kombinezony pracowników przynajmniej kilka zdań. Od czasu do czasu zasiadał przed ekranem monitora wprowadzając z klawiatury jakieś dane i uważnie je analizując. Na koniec wszedł do pomieszczenia, na drzwiach którego widniał napis „PETS”. Po chwili wrócił do laboratorium z malującym się na twarzy wyrazem zadowolenia. 2 Przy restauracyjnym stole siedziało trzech młodych mężczyzn: Tino, Michelangelo i Giovanni. Wszyscy, a szczególnie Tino mieli już mocno w czubie. Po chwili, dwaj nieco trzeźwiejsi wzięli trzeciego pod ramiona i wyprowadzili na parking. Michelangelo wyciągnął z kieszeni telefon. – Gdzie dzwonisz? – zapytał Giovanni. – Po taksówkę. – Czyś ty zgłupiał? Tino ma przecież brykę. Bierzemy kluczyki - i jazda! Może jeszcze poderwiemy jakąś laskę... – Super! Znam takie dwie fajne siostrzyczki w Bracciano. – No to, avanti! Obszukali kieszenie kolegi i wyjęli kluczyki do samochodu. Po otwarciu drzwi czerwonej stoczterdziestkisiódemki wepchnęli Tina na tylne siedzenie. Giovanni usadowił się za kierownicą, a Michelangelo na miejscu pasażera. Z rykiem silnika auto ostro wyrwało do przodu i wjechało na puste już niemal ulice zasypiającego miasta. Po kilkunastu minutach samochód znalazł się na podmiejskiej szosie. Po minięciu Osteria Nuova, kierowca dostrzegł w światłach reflektorów jakąś postać. Gwałtowne hamowanie nie zapobiegło katastrofie; pisk opon, trzask zderzenia i wystrzał poduszek powietrznych zlały się w jeden przerażający dźwięk. Samochód wypadł poza jezdnię i zatrzymał się uderzając o skarpę. Z pękniętego akumulatora zaczął wyciekać elektrolit. Silnik zgasł. Przez chwilę nic się nie działo, potem powoli otworzyły się drzwi i koledzy Tina wyszli z samochodu. W blasku reflektorów zobaczyli w przydrożnym rowie skuloną postać. Giovanni zgasił światła i szeptem zwrócił się do Michelangelo: – Pomóż mi. Wspólnymi siłami wyciągnęli z tylnej kanapy nieprzytomnego z przepicia Tina, po czym usadowili go za kierownicą samochodu, by następnie pospiesznie opuścić miejsce wypadku. Po jakimś czasie Tino otworzył oczy, przeciągnął się i ziewnął. Otworzył drzwi i niezgrabnie wysunął się zza kierownicy. Zaczął rozpinać rozporek, gdy potknął się o coś miękkiego. Pochylił się, aby sprawdzić przeszkodę. Poczuł, że dotyka jakiegoś ciała. W świetle zapalniczki stwierdził, że jest to ciało kobiety. Uklęknął przed nim i przyłożył palce do tętnicy szyjnej. Przez chwilę pozostawał bez ruchu, niczym sparaliżowany. O Boże, co ja narobiłem!? W jego głowie zaczęły się kotłować różne myśli. Przypomniał sobie wieczorne pijaństwo. Co mam teraz zrobić? Przecież za śmiertelny wypadek po pijanemu czeka mnie kilka lat więzienia... Nagle podjął decyzję. Podniósł się z klęczek i szybkim krokiem, nie wskazującym na niedawny stan upojenia alkoholowego oddalił się od samochodu i szosy. 3 Do drzwi eleganckiej willi zadzwonił mężczyzna. Kiedy chciał ponownie wcisnąć przycisk drzwi otworzyła jakaś kobieta. Gość pokazał jej legitymację. – Jestem porucznik Frascatti z Wydziału Kryminalnego. Czy mogę rozmawiać z mecenasem Venturi? – Proszę, panie poruczniku. Otworzyła drzwi na oścież, po czym zaprowadziła porucznika do gabinetu. – Zechce pan spocząć –wskazała dłonią na stojący przy kominku fotel –zaraz zawołam męża. Pani Venturi wyszła z gabinetu, a po chwili wkroczył doń pewnym krokiem przystojny, wysoki mężczyzna, o szarych przenikliwych oczach i lekko przyprószonych siwizną skroniach. – Jestem Adriano Venturi, czym mogę panu służyć, panie... – Frascatti. Porucznik Frascatti z Wydziału Kryminalnego. – ...panie poruczniku? – Czy jest pan właścicielem tego samochodu Alfa Romeo 147? –porucznik wyjął z kieszeni fotografię, po czym wręczył ją gospodarzowi. – Owszem, ale o co chodzi? – Proszę mi wybaczyć, ale to ja zadaję pytania. Gdzie aktualnie znajduje się pański wóz? – Nie mam pojęcia. Co prawda - jak powiedziałem auto należy do mnie, ale go nie używam. Jeżdżę wyłącznie Mercedesem. Z Alfy korzysta mój syn, Tino. – Gdzie wobec tego, znajduje się pański syn? Niosąca tacę z kawą pani Venturi miała właśnie wejść do salonu, lecz słysząc pytanie o Tina, zatrzymała się przed drzwiami uważnie nasłuchując. – Przykro mi, ale nie potrafię udzielić odpowiedzi na pańskie pytanie. Wczoraj syn zdawał ostatni egzamin i miał potem gdzieś wyskoczyć z kolegami. Na noc nie wrócił. – A co syn studiuje? – Medycynę. – Tym gorzej... – Nie rozumiem... Dlaczego „tym gorzej”? – Teraz już mogę panu powiedzieć. Otóż pański syn najprawdopodobniej spowodował wypadek samochodowy... Śmiertelny wypadek! Zbiegł z miejsca zdarzenia, nie udzielając pomocy ofierze, która - jak wykazała sekcja - żyła jeszcze przynajmniej kilkanaście minut. – Tino!? To niemożliwe! – Nie mamy oczywiście pewności, ale wszystkie okoliczności przemawiają za tym, że jest to -niestety- prawda. Oto moja wizytówka - gdyby syn się odnalazł, proszę mnie zawiadomić, a do czasu wyjaśnienia wszystkich okoliczności wypadku, bardzo pana proszę o nie opuszczanie miasta bez naszego zezwolenia. To wszystko. Dziękuję panu. Aha, czy mógłbym dostać, a właściwie wypożyczyć jakieś zdjęcie pańskiego syna? – Mam nadzieję, że to potworne nieporozumienie szybko się wyjaśni. Venturi wręczył porucznikowi wyjętą z portfela fotografię Tina. – Oby... Porucznik Frascatti opuścił gabinet. Gdy przemierzał hol podbiegła doń wzburzona pani Venturi. – Panie poruczniku! Pan przyszedł w sprawie tego wypadku!? – Coś pani wiadomo w tej materii? – Tak... to ja jechałam tym samochodem... trochę wypiłam... Jak potrąciłam tego człowieka, to straciłam głowę i uciekłam. Proszę mnie aresztować - wykrzyczała urywanym głosem, w dramatycznym geście wyciągając przed siebie ręce. – Ach tak... więc o dziesiątej wieczór jechała pani w kierunku Ostii? W jakim celu? – Miałam tam spotkanie z... –zawahała się przez moment, poczym powiedziała zdecydowanym głosem –z kochankiem. – Signora Venturi. Wiem, że jest pani kochającą matką i rozumiem panią, uznam więc, że tej rozmowy nie było. Wypadek miał miejsce około pierwszej w nocy w okolicy Osteria Nuova. Chciała mnie pani wprowadzić w błąd, by ratować syna. Podsłuchiwała pani! – Panie poruczniku, mój syn jest niewinny! Rozumie pan? Nie-win-ny! – Proszę się uspokoić i nie utrudniać śledztwa. Jeśli Tino jest niewinny, to na pewno potrafi tego dowieść. Do widzenia pani. Kilka godzin później W wielkim gmachu Wydziału Medycznego uniwersytetu krążyło wiele osób. Łatwo było rozpoznać pośród nich studentów pocących się ze zdenerwowania przed egzaminem. Porucznik Frascatti krążąc od grupy do grupy zadawał krótkie pytania zaambarasowanej młodzieży dotarł w końcu do tej, która go interesowała, i to bynajmniej nie z tego powodu, że były w niej naprawdę ładne dziewczyny. Po dłuższej rozmowie z kilkoma osobami, z wyrazem zadowolenia na twarzy opuścił budynek.
  4. No jeszcze nie całkiem dobrze, ale już zrozumiałe. Zabawny wierszyk, można się uśmiechnąć do ucha do ucha. Może by tak usunąć drugi wiersz w ostatniej zwrotce? Pomyśl nad tym.
  5. Nieźle. Ta konwencja "live" pasuje do kabaretu, "Ani mru mru", ale czyta się fajnie. Wypatrzyłem fragment proszący sie o korektę: niewiele uwagi przywiązujemy sprawom fundamentalnym - do spraw.
  6. Ojej! A gdzie polskie znaki, Reniu?
  7. Opowieść wigilijna, to był mój pomysł. Potem proponowałem jeszcze turniej pod hasłem "Nowa stara baśń"- nie chwyciło, a dwa, czy trzy temu namawiałem w poście pod "Dziadami", do pisania szopek noworocznych (nie sugerując jednak ogłoszenia turnieju). W tym wszystkim jest wszakże jedno"ale". W turnieju powinny być nagrody. By mogły być nagrody, ktoś musi je ufundować. W naszym portalu nie ma- dzięki Bogu - reklam, a wiec na sponsorowanie nie ma co liczyć. Pozostaje zatem symboliczna nagroda publiczności w postaci ilości punktów. Do tego jednak nie potrza nijakiego turnieja.
  8. No to może ktoś spróbuje z szopką noworoczną. Forumową, ma sie rozumieć.
  9. Adam I Pedro podkreślili fakt zaskakującego zakończenia. Po zastanowiemiu się, wycofuję poprzednią uwagę. Ale jeśli tak, to może w wannie, nie w łóżku? Przecież syreny na powietrzu nie mogą żyć zbyt długo.
  10. Perfect!!!
  11. Wiesz, Piotrze, własnie zbliżam się ku końcowi "Taty" Whartona i po wyznaniu twego bohatera, że jest zakochany skojarzyłem jakoś z tamtą postacią, a właściwie jego drugim, wyimaginowanym życiem. Dobrze pomyślana opowieść. Zgadzam się z Natalią, że niepotrzebnie ostatnim akapitem sprowadziłeś wszystko "na ziemię", może lepiej nie dopowiedzieć do końca? Nie podoba mi się, że zaczynasz zdanie (dwukrotnie zresztą) od "mężczyzna" - to takie jakieś uogólnienie. Nazwij jakoś tego człowieka- czy ja wiem- jakieś imię, nazwisko, czy- powiedzmy Stary człowiek (a może). Od razu będzie wiadomo z kim mamy do czynienia.
  12. Dobre, a nawet bardzo. Kilka wręcz genialnych sformułowań. Nie podoba mi sie czytanie w myślach - czy chodziło ci o bezgłośne czytanie, czy też czytanie w myślach autora (niezapisanego) listu?
  13. Hee..Hee. Hipnotyczna historia. Nie jestem pewien, ale to chyba było tamgoochi, nie tamagotchi, no i nie grzebie się ludzi kilka metrów pod ziemią (chyba że góników). P.S. Czym otrułeś drania? Atramentem?
  14. Widziałem już wczoraj twojego Squata, ale nie chciałem czytać na chybcika. Teraz mogę smakować każde słowo. Już pierwszy akapit- cymes. Dalej nie gorzej. Parę drobiażdżków wyłapałem: Wzruszam tylko ramionami – nie obojętnie, raczej bezradnie. - cos mi tu ie gra... może coś z szykiem? Gdzieś wyczytałem albo powiedział mi o tym - czy pzred "albo" nie powinien siedzieć przecinek? najbardziej agresywna religia na świecie zdawała się zagrażać względnemu, z takim trudem zaprowadzonemu porządkowi na świecie - nie za wiele tych światów równoległych? Oboje zachowaliśmy spokój. Nazajutrz ze zdziwieniem odkrywam, że Londyn zachowuje spokój - znowu zbyt bliskie spotkanie III stopnia. natomiast wzniosła sporo ożywienia do domu - wniosła Super tekścior, szkoda, że tak rzadko raczysz nas teraz swoją prozą. Mam jednak nadzieję, że teraz już sie poprawisz. Pozdrówka. Trzymaj się ciepło- kup sobie czapkę.
  15. Dzięki, Człowieku. Gdybym nie przeczytał priva, pomyślałbym, że robisz sobie jaja.
  16. Widziałem. Fajnie, że jesteś aktywny i szukasz swojej drogi na prawdziwy Parnas. Może w końcu tam dojdziesz.
  17. Nie wiem, jak tekst wyglądał przed zmianami, ale to faktycznie jest odlot. Naprawdę piszesz bez dragów?
  18. Kolejny świetny fragment, ale chyba za szybko kończysz... Ale masz prawo- w końcu nie jesteś męzczyzną.
  19. Brak zakończenia. Proponuję takie: Kiedy przyjechał buldożer- nie płakałem.
  20. Nie O-o, lecz O_o (przymrużenie oka inaczej), czyli bardziej niż zwykle humorystycznie.
  21. Wykopałeś nową studnię, czy w starej znów sie pojawiła woda? ;-) Jak zwykle zajmująco opisujesz specyficzny folklor i to tym razem z O_o Odpowiedz mi tylko na pytanie, czy aby nie dobiegasz do osiemdziesiątki, bo piszesz repatryjant, a sądzę, że od jakichś sześćdziesięciu lat pisze się repatriant. Jeszcze gdzieś tam był niepotrzebny ogonek (a może na odwrót - jego brak).
  22. Niesposób obojętnie prześć nad twoimi tekstami. Bardzo umiejętnie słowami malujesz barwy, nastroje a nawet dźwięki. Trochę dziwaczna, (czyżbyś skłaniała się ku poezji?) wersyfikacja. P.S. Dwukrotnie zaczynasz zdanie z małej litery.
  23. Jam też osioł. Kto mnie poznał przyzna mi zapewne rację, bo cokolwiek bym uczynił, będziem mieli KACZOKRACJĘ. Czekałem na Twój głos.
  24. Trzy czasowniki owszem dostrzegłem, lecz orzeczenia- nie. Ale się nie czepiam, bo to jest twoja bajka.
  25. Przede wszystkim chciałem wyrazić radość, że jesteś i żyjesz. Przypominam ci, co kiedyś napisałeśś (cytuję z pamięci): choćbym znalazł się na Alasce, a byłaby tam jakaś kawiarenka internetowa, to swoje teksty będę zamieszczał na forum. Noblesse oligue. A co do tekstu? Dobre i to, choć czytałem lepsze w twoim wykonaniu.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...