Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Leszek_Dentman

Użytkownicy
  • Postów

    1 458
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Leszek_Dentman

  1. Błędów tym razem więcej: wybÓdził, zamiast wybUdził, wepchną, zamiast wepchnąŁ i jeszcze kilka, ale tekst jest zabawny i świetnie się czyta. Może kolejny fragment puścisz na konkurs?
  2. Zasłużyłby na współczucie, gdyby skakał na batucie.
  3. Leszek_Dentman

    ****

    Czy pani puszcza się ta podoba?
  4. Leszek_Dentman

    ****

    Mam taki zwyczaj, że po zabawie zazwyczaj puszczam pawoa na trawie.
  5. Leszek_Dentman

    ****

    Ale ubaw! To mój paw.
  6. Włączyłem kiedyś radio. Lecz chyba coś w nim nawala. Jednak się okazało, że to Walkiria spier...
  7. Pedro, przeczytaj uważnie. Tam nic nie było o jądrach.
  8. Adiunkt Priapczyk spojrzał na zegarek. – Dziękuję już państwu. Na następnych zajęciach będziemy omawiać „Inferno” Dantego. Ale, ale... Panie Jaworska, Korycka i Bielska nie mają u mnie jeszcze żadnych ocen. Proszę więc o pozostanie jeszcze przez chwilę. Pozostałych państwa żegnam. Rozległ się szurgot przesuwanych krzeseł i grupa studentów udała się w kierunku wyjścia z sali. Trzy wymienione przez prowadzącego zajęcia dziewczyny zatrzymały się przy jego biurku. – A to sukinsyn. – Po wyjściu na korytarz Wojtek zwrócił się do Beaty. – Dlaczego? – Nie słyszałaś? To się powtarza każdego roku. Najładniejszych studentek nie pyta przez cały semestr i dopiero pod sam jego koniec robi im specjalne zaliczenia – zaakcentował słowo „specjalne”, uśmiechając się przy tym dwuznacznie. Najładniejszych? To dlaczego mnie odpytywał? – No, nie żartuj. Gdybyś to ty miała w ten sposób zdawać, to nie tylko by ci nie zaliczył, ale jeszcze obniżyłby ci ocenę, gdybyś już jakąś miała. – Pch! – Prychnęła. – Sympatyczny jesteś. Kiedy ostatni już student zamknął za sobą drzwi, adiunkt odezwał się do dziewczyn. – No, miłe panie. Nie mam już czasu, aby was przepytać, dlatego pojutrze muszę wam zrobić pisemne colloquium z Boccaccia. – Ale, panie adiunkcie, – zaczęły przemawiać dziewczyny jedna przez drugą. – Pojutrze mamy zaliczenie z literatury eskimoskiej. Kiedy to wszystko zdążymy zrobić? – Przykro mi, lecz muszę wam wystawić oceny na koniec semestru. Ale jestem otwarty na propozycje. Zastanówcie się panie, jak ten problem rozwiązać. – Nie mamy pomysłu. Może pan coś zaproponuje. – W porządku. Proponuję zatem ustne pisuarium. Dziewczyny niepewnie spojrzały po sobie, potem na Priapczyka. – No dobrze, niech będzie. – A zatem jutro po południu. Gdzie się spotkamy? – U nas w akademiku. Pokój sto siedemnaście. Następnego popołudnia w pokoju sto siedemnaście zapłonęły świece, na stole stanęły butelki wina i drobne przekąski. Ubrane w seksowne ciuchy dziewczyny, oczekując na przybycie gościa gorączkowo o czymś dyskutowały. Rozległo się pukanie do drzwi, po czym do pokoju wkroczył adiunkt Priapczyk. Po około godzinie, będący w rajskim nastroju i takimż stroju oddał się w ręce i usta dziewczyn. Nagle z ich pokoju dobiegł zwierzęcy niemal ryk, przebił się na długi korytarz i odbijając się gromkim echem od ścian wywołał z pokojów sporą grupę zaniepokojonych mieszkańców. Ich oczom ukazał się niezwykły, nawet jak na dom studencki widok. Drzwi pokoju sto siedemnaście otworzyły się z trzaskiem i na korytarz wybiegł nagi adiunkt Priapczyk. Lewym ramieniem tulił do torsu tobołek z odzieżą, prawą zaś ręką ściskał przyrodzenie. Spomiędzy palców sączyła się strużka krwi. – O, kurwa! – Skomentował jeden ze świadków. – To mi się kojarzy z pewnym przysłowiem. – Z jakim? – Zainteresowała się stojąca obok dziewczyna. – Lepszy ptaszek w garści, niż dupa na dachu. – Zaśmiał się kpiąco. Dwie godziny później do mieszkania państwa Priapczyków zadzwonił jakiś człowiek. Pani Priapczykowa uchyliła drzwi. – Dobry wieczór. Jestem z firmy kurierskiej „Hermes”. Mam pilną przesyłkę dla pani Anastazji Priapczyk. – Dobry wieczór. To ja. – Proszę podpisać. – Podsunął jej jakiś świstek. Po odebraniu potwierdzenia odbioru wręczył jej żółtą kopertę. Kiedy pani Priapczykowa zamknęła drzwi za kurierem, przeszła do pokoju, założyła okulary i usiadła za mężowskim biurkiem. Rozcięła kopertę i zaciekawiona zajrzała do środka. Wewnątrz znajdowała się kartka papieru i foliowa torebka zawierająca jakąś dziwną, z niczym się jej nie kojarzącą rzecz. Rozłożyła więc kartkę i zaczęła czytać: Szanowna Pani. Z przyjemnością informuję, że Pani mąż zdecydował się ostatecznie na przyjęcie prawdziwej wiary. Po wykonaniu przeze mnie nieodzownego zabiegu niezwykle rozradowany tak szybko wybiegł, by się pomodlić, że zapomniał ze sobą zabrać tego symbolu przemiany. Wiedząc, jak wielki ma on dla niego znaczenie, pozwoliłem sobie natychmiast przesłać go do Państwa domu. Z poważaniem Rabin JaKoBi Zaskoczona i skonsternowana kobieta, używając lupy ponownie obejrzała dokładnie zawartość koperty. Dojrzała na niej resztki zaschniętej krwi, oraz - co było wielce zastanawiające - ślady szminki. Zasiadła w fotelu, z niecierpliwością oczekując powrotu męża. Po około dwóch godzinach w drzwiach mieszkania stanął Priapczyk, po czym, dziwnie szeroko stawiając nogi powoli wszedł do pokoju. – Co ci się stało, kochanie? – Zapytała. – Wiesz, jakiś szalony cyklista - pewnie kurier - z całym impetem wjechał mi między nogi. – Ach, to straszne! Moje biedactwo... Usiądź sobie, a ja zaraz przygotuję ci kolację, muszę tylko na chwilę wyskoczyć do sklepiku. Priapczykowa wyszła przed blok i przysiadła chwilę, na stojącej obok huśtawek ławce. Oddała się rozmyślaniom i po kilku minutach już wiedziała, co ma zrobić. Wróciła do mieszkania i zaczęła się krzątać po kuchni. Po chwili wniosła do pokoju talerz jajecznicy, chleb i herbatę. Priapczyk z apetytem spożył posiłek. – Z czym była ta jajecznica? – A co, nie smakowała? – Wręcz przeciwnie. Była wyśmienita. Możesz mi zawsze taką robić. – Wiesz, kiedy szłam do sklepu podjechał do mnie rowerem jakiś goniec i powiedział, że to, po zderzeniu z tobą znalazł przyczepione do błotnika...
  9. Można się czepić detali, ale wcale nie jest źle. Nie każdy musi być cynikiem - romantycy również są potrzebni. Co do Aśki - jej szorstkie obejście, to po prostu skorupa. Nie chciała odkrywać swoich uczuć, bo bała sie sparzyć. Przynajmniej ja to tak odebrałem i dlatego właśnie twoja historia spodobała mi się.
  10. Pod wpływem twoich fraszek zacząłem pisać cos takiego: Koncert Flety proste i piccolo po cichutku coś pitolą, smyczki ciągą unisono przysłuchując się puzonom, a trianglista sie napręża, bo muzyka się natęża, kotlarz w kotły bić zaczyna; Raz uderzyć zdołał. Finał! Nie wiem, czy będę miał pomysł na dalszy (a właściwie wcześniejszy ciąg), więc zamieściłem tutaj.
  11. Jest kilka błędów, ale nie będę ich wymieniał, bo nie miały żadnego wpływu na fakt, że ubawiłem się pierwszorzędnie. Czekam na dalsze parodie czarnych kryminałów.
  12. Zamyślił się biedny Jasiek: Dlaciego uwiądł mi ptasiek? I od tej pory, od rana próbuje grać na organach. P.S. Nie powiem na jakich.
  13. Gdy włosy sobie wygładzał zdarzyła się rzecz niemiła: W proteście przeciw gładzeniu waltornia się rozkręciła.
  14. Prawdę poznałem dając kwiaty: Skrzypi kochanek -reumatyk.
  15. Gdy instrument udami obejmuje swemi zawsze pragnę do uszka szepnąć czułe słówko: Ja również, jak instrument chcę być między niemi. Dla ciebie, piękna pani mogę być altówką,
  16. Kiedy ja na wiolistkę spoglądam rozmarzony żona natychmiast twierdzi: najlepiej brzmią puzony.
  17. Dzięki, Panowie. Poprawki naniosłem. Skąd znam włoskie realia? Z literatury, filmów, internetu i cośkolwiek z autopsji.
  18. 28 Przed jeden, pośród długiego szeregu, łudząco podobnych do siebie jednorodzinnych domów podjechało wielkie brązowe kombi. Wysypała się z niego rodzina składająca się z dwojga nastolatków, szczupłej wysportowanej kobiety,oraz zwalistego mężczyzny, który jako ostatni wygramolił się z miejsca kierowcy. Razem z dziećmi wyskoczył na trawnik wielki labrador, który natychmiast zaczął obwąchiwać otoczenie, znacząc je przy tym we właściwy dla „panów domu” sposób. – Wiesz Ron, to były wspaniałe wakacje. Ale przyznam ci się, że stęskniłam się za domem. – Ale chyba najbardziej z twoimi przyjaciółkami? – No, to też. Po przeniesieniu bagaży do domu, Ron wyszedł ponownie i otworzył skrzynkę na listy. Wyjął niej całe naręcze różnego rodzaju przesyłek i, po dokonaniu wstępnej selekcji, wrzucił do pojemnika na śmieci wszystkie ulotki reklamowe. Z kilkoma listami, pocztówkami i grubą, „bąbelkową” kopertą w ręku udał się do na powrót do domu, Wszedł do kuchni, gdzie jego żona już rozlewała do filiżanek herbatę. – Herbaty, Ron? – A nie ma piwa? – Nie ma. – No to niech będzie herbata. Trzeba by zamówić pizzę. – Zaraz zadzwonię. Od kogo poczta? – Z firmy, od twojej mamy, rachunki i jeszcze od kilkorga znajomych. Ron wziął do ręki paczuszkę, – No i jeszcze to – obracał w ręku pakiet – nie ma nadawcy. Ciekawe od kogo... Ron rozerwał kopertę i wyjął pudełko z płytą CD. – Patrz, płyta. Zaraz posłuchamy. Włączył stojący na kuchennej odtwarzacz i nałożył płytę na tackę. Okazało się jednak, że sprzęt jest niesprawny – z głośników dobiegały tylko niewyraźne szumy. – Ach, prawda. Jeszcze przed naszym wyjazdem odtwarzacz się zepsuł, ale zapomniałam ci o tym powiedzieć. Trzeba będzie go naprawić. – Dobrze, jutro zawiozę go do serwisu. 29 Dwa dni później szef z Mariem jechali autostradą na południe. – Mamy sporo czasu, – odezwał się szef. –Zatrzymamy się, by coś przekąsić. Zjechali na zjeździe Catanzaro i skierowali się do Catanzaro Lido. Tam spożyli obfity posiłek w jakiejś trattorii, potem udali się na plażę. Mario wykorzystał chwile relaksu na kąpiel i opalanie. Szef natomiast, ukryty w cieniu zadaszonego tarasu, w znajdującym się na plaży barze ograniczył się do sączenia drinków i obserwacji urodziwych plażowiczek. Zaczynało robić się ciemno, kiedy szef przywołał Maria. – No, dosyć przyjemności! Teraz obowiązki. Około dziesiątej musimy być na miejscu. Wsiedli do samochodu – przy czym Mario zastąpił za kierownicą będącego pod wpływem wchłoniętych kilku drinków szefa i wyruszyli na północny wschód w kierunku Crotone. Przez całą niemal drogę towarzyszyła im To_Ya śpiewająca swoim aksamitnym głosem odtwarzanym z płyty kompaktowej ustawionej przez Maria na odtwarzanie „w pętli”, najnowszy hit pod tytułem Bambino. Mario próbował jej nieudolnie wtórować do czasu, aż szef kategorycznie mu tego nie zabronił. Kilka kilometrów przed Crotone skręcił w prawo, na gruntową drogę wiodącą na Capo Rizzuto. Po upływie około pół godziny Mario zatrzymał samochód w niewielkim zagłębieni terenu, w którym droga skończyła się nieodwołalnie. Opuścili samochód, by po przejściu kilkuset metrów stanąć na wysokim klifie. Świecąc sobie latarkami znaleźli wąską, wykutą w zboczu ścieżkę i po chwili znaleźli się na spłachetku piaszczysto - kamienistej plaży. Usiedli na głazach rozrzuconych się u stóp urwiska i zapalili papierosy. Szef w niewielkim zagłębieniu w skale postawił zapaloną latarkę i od czasu do czasu obserwował morze przez lornetkę. – Na co czekamy, szefie? – zaczął się niecierpliwić Mario. – Czekaj spokojnie, to zobaczysz. Po wypaleniu kolejnych papierosów i wypiciu dwóch filiżanek kawy z termosu w oddali dojrzeli wyłaniający się z wody peryskop, a za nim kiosk, oraz kadłub okrętu podwodnego. Na sygnał świetlny nadany z pokładu szef odpowiedział błyskiem latarki i po chwili od okrętu odbiła mała łódka dinghy z dwoma osobami na pokładzie, z których jeden obserwował otoczenie, drugi zaś wiosłował ku brzegowi. Gdy łódka dobiła do plaży, szef - polecając Mariowi, by pozostał w cieniu skały - podszedł do samej niemal wody, przybyły zaś przeskoczył na brzeg. – Dobry wieczór. Długo kazaliście na siebie czekać –powiedział szef z pretensją. – Panie, tutaj nie my rządzimy, lecz straż przybrzeżna. Musieliśmy bardzo uważać. Oto przesyłka dla was. Macie to podłożyć razem z niewielkim ładunkiem wybuchowym w jakimś licznie nawiedzanym przez ludzi miejscu. – A co to właściwie jest? – Do widzenia. – Przybysz nie miał zamiaru, czy też nie potrafił odpowiedzieć na pytanie szefa. – życzę powodzenia. – Odwrócił się i wskoczył ponownie do pontonu. Marynarz natychmiast rozpoczął wiosłować w kierunku okrętu, a szef wraz z Mariem zaczęli wspinać się na urwisko. Po chwili dotarli do samochodu. Szef siadł na miejsce kierowcy, uruchomił silnik, po czym ruszyli w drogę powrotną. Kiedy nad ranem minęli S. Eufemia Lamezia dobiegł ich głos syren. Szef spojrzał we wsteczne lusterko i dostrzegł samochód Straży Granicznej oraz dwa samochody policyjne. Tknięty złym przeczuciem szef przyśpieszył, odskakując nieco, lecz po chwili ścigający zbliżyli się wyraźnie i zaczęli sygnalizować długimi światłami, by szef zatrzymał samochód. Kiedy ten przyśpieszył jeszcze bardziej, z samochodu policyjnego oddano strzał ostrzegawczy. – Strzelaj, Mario! Mario wyjął z ukrytej pod ramieniem kabury rewolwer, wychylił się przez okno, ale nie mógł sobie poradzić lewą ręką, strzelił więc przez tylną szybę. Pocisk zrobił w niej niewielki otwór, cała jednak tafla pokryła się siatką pęknięć uniemożliwiających obserwację szosy. Przeszedł zatem do tyłu i kolbą powiększył otwór. Strzelił ponownie. Policjanci nie pozostali mu jednak dłużni i również otwiorzyli ogień. Jeden z pocisków trafił w oponę pędzącego z dużą prędkością Audi, w wyniku czego samochodem mocno zarzuciło, kierownicę wyrwało z rąk szefa, po czym auto wypadło z trasy, przerwało barierę ochronną i zaczęło zsuwać się po wysokim zboczu, uderzyło w pień drzewa i zaczęło koziołkować. Przednia szyba rozsypała się - przez otwór wypadła otrzymana przez szefa na plaży puszka i potoczyła się dalej. W końcu doszczętnie rozbity samochód znieruchomiał. Po zboczu podbiegli do wraku policjanci i wyciągnęli z samochodu mocno poturbowanego Maria i nie przejawiającego oznak życia szefa. – Jak się czujesz? – Zapytał Maria policjant. – Nie wiem... Co z szefem? Szefie... – z trudem wyszeptał Mario. – Tamten? Nie żyje. Kim jesteście? – Ama - ranto - we Legio ny... To był nasz dowódca. – Ilu was jest? Gdzie są pozostali? – Pocałuj mnie w dupę. – Gadaj szybko! Niedługo powinien tu być ambulans i od ciebie zależy, czy się go doczekasz. – Zostałem sam... wszyscy zginęli... Tino uciekł... – Mario oddychał z coraz większymi trudnościami. – Nie ma już legionów, tylko ja... Nie pozwolicie mi umrzeć? – Dla ciebie byłoby lepiej, gdybyś umarł. Mario stracił przytomność, w chwili gdy do miejsca wypadku dotarł ambulans. Wyskoczyli z niego dwaj sanitariusze z noszami i sprzętem ratowniczym, oraz lekarz. Gdy dotarli na miejsce lekarz pobieżnie zbadał Maria i polecił sanitariuszom zanieść go do karetki. Zbadał jeszcze szefa, potwierdził fakt jego zgonu i pośpieszył za sanitariuszami. Po chwili ambulans ostro ruszył w kierunku szpitala. Kilka minut później pojawiła się cała ekipa dochodzeniowa, oraz prokurator. Mundurowi i cywilni funkcjonariusze przystąpili do rutynowych czynności.
  19. Leszek_Dentman

    znowu skoki

    Był sobie pewien gość, co kichał na Małysza oberwie kiedyś w kość. Potem nastąpi cisza.
  20. Czyś ty się człowieku szaleju nażarł!? Będzie po c.k. mieście jeździł samochodem z kierownicą po prawej stronie? Aaa? A plac na rakowickim ma?
  21. Chyba dzisiaj, czarna, prawą nogą wstałaś, że tak politycznie świeży POPiSdałaś.
  22. Tak, jak wszędzie, z tym ,że nie ma limitu. Oficjalna nazwa działu, to Limeryki.
  23. Głosujemy na autora.
  24. Dziękuję za odwiedziny, Tomku. Masz rację, ale powinieneś jednak wziąć pod uwagę, że rzecz nie dzieje się w Polsce, czy Rosji.
  25. Można też wypróbować sprzedaż na Allegro.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...