Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Antoni Leszczyc

Użytkownicy
  • Postów

    1 033
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Antoni Leszczyc

  1. Wielka nędza jest w małej Dąbrowie: w pudła lud krył swe części pąsowe, lecz obecnie i karton z nędzy całkiem już zżarto. Za to widok jest - na becikowe!
  2. Informacja, że w tegoroczne lato nie wezmę udziału w wyprawie do ciepłych krajów, została przez moich rodziców przyjęta ze zrozumieniem, choć rzecz jasna bez przesadnego entuzjazmu. Od dawna spodziewali się bowiem, że w któreś wakacje zrezygnuję ze wspólnego wypadu; nic dziwnego, że gdy moment ten nadszedł, najbardziej zbulwersowana takim obrotem sprawy była moja wścibska sąsiadka. Rodzice, miast ciągnąć mnie siłą do samochodu, przedstawili mi sprawnie schemat funkcjonowania domu, zwierząt i obejścia. Ja rewanżowałem się swojskimi "jedźcie ostrożnie", "uwaga na postojach" i "nie rozmawiajcie z nieznajomymi". Zapewniałem też, że prowadzenie gospodarstwa domowego to rzecz na tyle trywialna, że i ja, nie będący w tej mierze weteranem, poradzę sobie świetnie. Starałem się być w tej oracji przekonującym - rodzice, co dziwne, uwierzyli. Przerażający wprost optymizm. Panem na Obejściu zostałem w nocy, około czwartej nad ranem. Już wtedy, zamknąwszy wcześniej co było do zamknięcia, zdecydowałem się na obchód moich włości. Szybko okazało się, że - z wyjątkiem wiecznie niepełnej lodówki - moje domostwo wyposażone jest bogato, a i kryje w sobie niejedną osobliwość. W kuchni zlokalizowałem szereg maszyn i surowców gastronomicznych; w pralni znalazłem automatyczną z wirnikiem, na piętrze zaś uroczo aerodynamiczne żelazko. Poczułem wiatr w żaglach: przede mną otwierało się całkiem nowe, nieznane wcześniej uniwersum. Wkraczałem na dziewicze tereny; wpływałem na Ocean Gospodarowania! Gdy jesteś sam w domu, rzeczą absolutnie pierwszoplanową staje się szeroka pojęta garmażerka. Szybko okazuje się bowiem, że na samych chrupkach wytrzymać można maksymalnie dobę - po upływie tego czasu organizm zaczyna domagać się należnych mu racji żywnościowych. Sympatyczną sprawą okazują się być dania gotowe do podgrzania - szybciej się je gotuje niż otwiera. Z czasem jednak i one przestaje wystarczać: mój przerost ambicji kazał szukać mi więc mocniejszych wrażeń. Rozpocząłem - z niewątpliwą pomocą mej kobiety ;) - od przypalonej marchewki z przypalonego rondelka; z czasem jednak, odkrywszy w sobie smykałkę do garnuszków, zacząłem piec kurczaka, smażyć skrzydełka i kroić ogórki. Nauczywszy się, że - jak twierdzi Rainman - z keczupem zjeść można wszystko, nie bałem się też eksperymentować z przyprawami. Chile, bazylia, zioła, pieprz, ananas, kaktus, perz, żonkile. Wedle zasady: im nas więcej, tym nas więcej, kości z musztardą - nawet na twardo, a z majonezem - zjem chlebek z jeżem. Wykarmienie własnej osoby okazało się wkrótce najmniejszym z problemów: kot mówiący wierszyk i pies z gitarą uświadomiły mnie szybko, że i inwentarz nie planuje paść z głodu. Co więcej: prędko zdałem sobie sprawę, że zwierzaki, głuche na głos reklamy, preferują nie dobroduszne żarcie z paczki, a prawdziwe mięso z mięsa. Koniec końców więc kot konsumował filet z mintaja, pies gotowanego kurczaka, ja zaś chleb z serem. Mój prywatny folwark okazał się zresztą dość kapryśną i ruchliwą drużyną: kot znikał na całe doby w sobie tylko znanych celach, pies zaś, wyczuwszy w okolicy pannę w stanie wskazującym na spożycie, nauczył się przesadzać płot i wybywał z obejścia w celu oczywistym. Ja goniłem go do sąsiadów, rzucałem się na szyję i karałem za romantyzm. Reprymenda starczała na czas nieokreślony, acz nie mierzony w specjalnie wielkich jednostkach. Zmęczony schematem, stosunkowo ciepło powitałem mniej ruchliwe larwy zalęgłe - bez większych na szczęście rezultatów - w koszu na śmieci. Dokonawszy na nich masowej eksterminacji, zrobiłem małą inwentaryzację: kot utył zauważalnie, pies lekko przysechł z krótkotrwałej tęsknoty. I na tym nie kończyła się bynajmniej sfera mej opieki! Moja mama, zapalona florystka i opiekunka stworzeń roślinnych, pozostawiła mi pod skrzydłami sporych rozmiarów gaik wielorodzajowy. Różnorodność form i kolorów zachwyciła mnie z początku; szybko jednak zdałem sobie sprawę, że rzecz nie jest tak różowa, jak co niektóre z moich podopiecznych. Wielorakość kształtów oznaczała bowiem wielorakość wymagań: część zielnika domagała się notorycznego podlewania, część przeciwnie, była na wiecznym głodzie. Z lewej strony żądano dostępu do światła, z prawej domagano się cienia, pośrodku zaś wołano o nawóz. Najbardziej przebojowym stworzeniem okazał się jednak być storczyk, imigrant z południa: zgodnie z zaleceniami mamy nurzałem go w wodzie w niedziele, święta i pierwsze piątki miesiąca. Najmniejsze wymagania miał obły kaktus, więc, zrażony trywialnością, perfidnie go zasuszyłem. O niektórych ludziach mówi się, że łatwiej ich ubrać niż wyżywić; osoby zaznajomione z moją tuszą wiedzą, że przysłowie to pasuje mi jak świni irokez. Ubieram się łatwo; sam proces przygotowawczy okazał się być jednak bardziej skomplikowany. Pralka, ustawiona podstępnie w najdalszym kącie suszarni, okazała się być jedynie semiautmatyczna i w kluczowym momencie wymagała poufałego kopnięcia. Równie emocjonujące było suszenie ubrań: na wieść o niezwykłych dość, acz niebezpiecznych kradzieżach bielizny, wystawiałem czaty i obserwowałem linki z strategicznej odległości. Prasowanie wreszcie, finalny element recyklingu, nosiło w sobie zagrożenie w postaci gorącego żelazka. Na pocieszenie pozostawała myśl, że mężczyźni z bliznami wyglądają bardziej bandycko, zwłaszcza w podartej koszuli. Mając tak bohatersko męski layout, zdecydowałem się wkrótce wykorzystać walory pustego domostwa zapełniając go bratnimi duszami. Jak każdy zbir i łotr w pieszczosze, zdecydowałem się zaprosić na weekend moją prywatną, równouprawnioną połowę: uciekła do mnie, o dziwo, bez specjalnych oporów. Wraz z przybyciem Laury, moja najbliższa okolica zaczęła wykazywać - typowe w takich sytuacjach - cechy Syndromu Nagłej Sensacji: sąsiedzi wybyli na spacery, ksiądz przyjeżdżał przypadkiem, w promieniu trzech przecznic zabrakło zaś soli. Zmęczeni szybko parawojenną konspiracją ruszyliśmy już drugiego dnia w triumfalny obchód osiedla, dając misom z okienka igrzyska i powód do dyskusji na najbliższe dwa tygodnie. Nie jedyny zresztą. Nie jedyny, pusty dom bowiem powinien, wedle wszelkich prawideł, zapełnić się w końcu ludźmi, winem i muzyką. Doprawdy, słowa mają w tym okresie wielką moc: przebąkujesz coś o imprezie - i ta staje się faktem; z grzeczności stwierdzasz, że zapraszasz - i wszyscy przychodzą naprawdę! Póki jednak znasz wszystkich śpiących w twoim łóżku, przynajmniej z widzenia, póki ktoś jeszcze interesuje się twoją opinią w sprawie palenia firanek, póki potrafisz przeciwstawić się pomysłowi frisbee z udziałem porcelany po dziadku - dopóty jesteś panem na włościach. A wówczas wolno ci wraz z resztą tańczyć na mokrym od rosy trawniku, śpiewać "Ho" na cztery całkowicie niepodległe głosy i pić zdrowie gości. Czasem nawet każdego z osobna. Goście zaś, biegli w sztuce improwizacji, potrafią cię nieraz prawdziwie zadziwić. Bywa, że po imprezie budzisz się jako outsider - kapitan wszak opuszcza pokład jako ostatni. Gości możesz wtedy zastać w wysprzątanej do cna kuchni; przyłapiesz ich z świeżymi naleśnikami i gorącym kakao. Na ciebie też czekać będzie osobna porcja, dziewczyna dołoży ci zaś kanapkę z pomidorem wyciętym w serduszko. Ktoś kupi świeże mleko, ktoś zostawi ci jeszcze cynamon do klusek. A ty wtedy poczujesz, że warto mieć własny dom - ale jeszcze bardziej warto mieć ludzi, którymi go wypełnisz. Cztery ściany potrzebują przynajmniej dwóch par oczu, podłogi są od tego, by były deptane. Dlatego, mimo kłódek i alarmów, mój dom będzie zawsze domem otwartym. Niech na każdym z kawałków podłogi stoją zawsze przynajmniej dwie nogi! ;) I z tym mottem pozostawiam was przed monitorami. Wybaczcie - za chwilę mam gości! :) ----------------- To rzecz jasna bardziej felieton. Mam jednak nadzieję, że nie zagracam :)
  3. Straszne, bo zbyt rubaszne.
  4. Ja za gest dziekuję ślicznie: zawsze miło dostać prezent, tylko nie wiem, czemu winne rogów pozbawione zwierzę. Nie wiem też, jakie z ust panny padną w tym temacie słowa, gdy się dowie moje słońce, żem przez Ciebie taki rogacz :)
  5. Żona drwala ze wsi Płoty jest nieżywa od soboty. Za to on jest jak dzwon i uderza - lecz w zaloty.
  6. Niestety, w K@si względzie nici z wszelkiej nauki: tu wymieniony Grzesiek na kurs karnet wykupił :) PS. Nie muszę dodawać, na jaką melodię wiersz, prawda? :)
  7. Ja dziś słucham dużo Kaczmara, przed chwilą poleciał "Nawiedzony wiek XX". Ja wiem, mało klimatyczne, o krematoriach nie warto słuchać w święta - ale ja po prostu lubię Kaczmarskiego :)
  8. [Asi Romaszko] Pisze list do Mikołaja mała Kasia z Sarbii, w którym prosi go nieśmiało o laleczkę Barbie. Mija tydzień. Pan Mikołaj z państwowej posady, odpisuje Kasi grzecznie, iż on nie da rady, i że w skutek różnych zdarzeń gwiazdkę widzi czarno, więc obiecać może tylko Odnowę Moralną, z ukłonami zaś dołącza za ten list rachunek, co opiewa na wysoką, bo świąteczną sumę. Nawet dziecko w mig pojęło, że wszystko to wkręty. Mówi: - Tato, pan Mikołaj wcale nie jest Świętym! Ładne słowa miał na słupach, ścianach i kartonach, ale że już jest w Warszawie - to nie przyjdzie do nas. Dużo przesłał nam karteczek, dużo naobiecał! Trzeba zebrać to do kupy i wrzucić do pieca. Tu przerwała mała Kasia, lecz mig z mową leci: - Lalki Barbie nie dostanę! Może chociaż becik!... [XII 2005]
  9. [K@si M@łeckiej] Co się stało z naszą Kasią? Dawid pyta mnie w Rzeszowie. Ciężko mówić o tym z klasą, ciężko wogle objąć słowem. Mógłbym w listach stu to zmieścić, to wcielenie jej kolejne, lecz ma forma sprostać treści. Może lepiej wyślę mejlem? Pęka tynk po kamienicach, w ludziach także coś się kruszy: ktoś, kto w bajkach grał królika, woli dzisiaj myszką ruszyć. Ludzie mówią jeszcze z sobą, choć bez ładu już i składu; z Kasią też rozmawiam długo. Dobrze, że jest Gadu-Gadu! Kasia wie, co w sieci mieszka, zna czym urok jest portali, mówi już 'link' zamiast 'ścieżka' i 'zbanować' miast 'wywalić', czasem Grzesiek czułym tekstem chce rozkruszyć maskę z krzemu... Kasia odpowiada w heksach, czule szepcze w hatemelu. O zakupach w internecie mówi, że są bardzo fajne; na Allegro kupi becik, gdy pojawi się jej update. Ma już nową płytę główną, nowy joystick też gotowy: rąbie na nim w Quake`a równo. Kolor gałki - fioletowy. Kasia chciała raz zaprzeczyć; mówi "Mierzi mnie technika!". Czatowała wtedy w sieci, wstać nie mogła od stolika, ale są i inne fakty, przez co Kasi już nie wierzę: jej kot ma na imię Bajtek. Ma swój folder w komputerze. Pewnie i bym bił na alarm, słał łańcuszki w internecie, każdy jednak żyć się stara - jak wychodzi, to już wiecie. Jedno, co mnie pcha ku słońca, co pociesza - bo powinno, to fakt, że i okno w końcu w Anglii się nazywa Windows. [XII 2005] ---------------------- Słówko wyjaśnienia, bez którego tekst trochę traci. Kasia, moja - w sumie mogę chyba użyć tego słowa - przyjaciółka i siostra przyszywana, jest paraippisem, duchem prawdziwie wolnym. Duchem, który nigdy nie fascynował się techniką, gardził nią raczej. Ostatnimi czasy jednak siada Kasia do kuputera, rozmawia przez GG i ogólnie powolutku poznaje arkada informatyki. To oczywiście jest powodem do żartów i kawałów i taki ch przyjacielskich kuksańców. To powyżej - to jeden z nich :)
  10. Ja bym proponował jednak dać jeden tekst dla wszystkich, co by szanse były równe. Fajny pomysł :)
  11. Piękny wiersz. Dam rodzinie pod choinkę. Bożżżżżżże :P
  12. - Stanisław Grochowiak: "Lekcja anatomii doktora Tulpa" (obraz Rembranta). - W "Ludziach bezdomnych" dość wiele mówi się o obrazie przedstawiającym biednego rybaka, tytułu nie pamiętam, acz interesujące można z tej sceny wyciągnąć wnioski tak odnoszące się do samego obrazu, jak i społeczeństwa z tej książki. - na podstawie obrazów Breughla: Jacek Kaczmarski "Wojna postu z karnawałem", "Upadek Ikara", Wisława Szymborska "Dwie małpy Breughla", "Wieża Babel", Zbigniew Herbert, acz tytuł uciekł mi z głowy. - Jacek Kaczmarski wzorował się też na innych twórcach: Albrechcie Duererze ("Rycerz") i Hansie Holbeinie ("Ambasadorowie") Reszty już sam szukaj. PS. Których przez "ó".
  13. Na kobiety to tylko Bukowski ;)))
  14. To w mym wierszu też się chowa, jeno w nieco innych słowach :)
  15. Antoni Leszczyc

    Jeż bohater

    Zdolna dziewczyna :)
  16. Zamiast ołowianych musztrować żołnierzy, lepiej jest w amory na Szwedkę uderzyć. Zamiast oczy męczyć liter długim sznurem, lepiej jest ciał Finek poznawać teksturę. Zamiast odparzenia leczyć w lesie skautom, lepiej się zabliźnić na łące z Hiszpanką. Zamiast eminencją smutku wciąż być szarą, lepiej z Włoszką kręcić (chociażby makaron). Zamiast o swej mowie slyseć wciąz złe słowa, lepiej jest z Ceskami wielse deklamować. Zamiast emulsjami pieścić lakier fiatom, lepiej piersi białe gładzić gdzie Balaton. Zamiast obok żony trwać jak byle chłopek, lepiej jest wyruszyć w turnee po Europie! ------------------ Czwarty z moich konkursowych zestawów. Poprzednie: http://www.poezja.org/debiuty/viewtopic.php?id=31271 http://www.poezja.org/debiuty/viewtopic.php?id=31230 http://www.poezja.org/debiuty/viewtopic.php?id=31777
  17. Sprośny Kostek, co żyje gdzieś w Krośnie, wita gości nadzwyczaj radośnie! Niech pań wcale nie zdziwi jego półnaga kibić: się rozpłaszczcie - a potem rozgośćcie!
  18. Starsza pani żyła pod Poznaniem. Półki miała ziołami usłane. Gdy zwijały ją gliny wskazały oględziny, że to wszystko to nie majeranek.
  19. No tak - ale co z rymami? Bez rymów się nie da.
  20. Już daję :) Jedni mówią: "Świat strawi ogień.", inni, że lód. Ja wiem, jako pożąda człowiek, jam z tymi więc, co rzeką "ogień". Lecz gdyby musiał zginąć znów, myślę, żem dość nienawiść poznał by rzec, że do zniszenia lód też jest rzecz dobra. Starczyć by mógł. Na ostatni wers nie mam pomysłu, niestety :/ Z innych tłumaczeń: Mówią, że świat zabije ogień, Albo, że lód. Poznawszy żądzę stanąć mogę Po stronie tych, co wolą ogień. Lecz gdyby miał on zginąć znów, Myślę, że wiem o nienawiści Dosyć, by stwierdzić, że i lód Też by go zniszczył, Też by go zgniótł. przełożył Maciej Froński Myślę, że mu nie zagroziliśmy :)
  21. Zgadzam się z panem Romanem: najlepiej uczy komentarz, który pokazuje CO jest źle, DLACZEGO jest źle - i jak to PORAWIĆ :)
  22. Szczerze? Ja też dopiero teraz, choć także "Fire and ice" kiedyś tłumaczyłem. Nie publikuję jednak, bo od roku nie mam pomysłu na ostatni wers :) Ale pomyślę :)
  23. Dokładnie: daj mi mój rydwan ognia. Traduttore - traditore :)
  24. Jest to dla mnie szokiem, choć miłe to wszystko: żebym w jednej strofie współistniał z nobliską? Do pisania zaraz jest większa ochota! Lecz trzeba uważać, by nie dostać kota :) ------------------------------ Baaaardzo dziękuję za tak miłe, acz kurtuazyjne pewnie słowa :) Przed chwilą odpisałem na mejla :)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...