Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dekaos Dondi

Użytkownicy
  • Postów

    2 688
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    3

Treść opublikowana przez Dekaos Dondi

  1. podpalić chcieli wodę zamoczył hubkę deszcz dostali wnet po swoich buziach że ogień chcieli skraść czy sufit prosty jest na pewno rzec można chyba nie żółtawa łuna gdzieś w oddali bardziej mokra płonie też z wody się dymi wciąż pali się pod błękit z wody się dymi widzą ludzie dziwy te lecz nie chcą wierzyć w to że woda wciąż w płomieniach sobie tkwi jakby smok stał tu wariatami niby są lecz wiedzą oni przecież że tak bywa w życiu tu co nie może fajczy się z wody się dymi wciąż pali się pod błękit z wody się dymi w złotym ogniu kropla wody lśni miłości pragnie ona też tylko jedna wciąż nie płonie całe ciało ma na przekór przeznaczeniu trzeszczą durnoty że niby tak niemożliwe jest a jednak ogień co tak pali ją nie niszczy nie zabija duszy jej z wody się dymi wciąż pali się pod błękit z wody się dymi
  2. Upadłam na dno. Zupełnie sama. Różne strzępki mojego życia, przytłaczają pytaniami bez odpowiedzi. Nie wiem jak mam to wszystko rozumieć. Po co jestem na tym świecie. Czy kiedykolwiek zgłębię tajemnicę? Wewnętrzny głos podpowiada, że nie powinnam aż tak się zamartwiać różnymi cząstkami swojej osobowości, tylko wierzyć w tę jedną chwilę, która wszystko zmieni. Pamiętam jasność. Szarpano moje ciało. Wiele w życiu przeszłam. A później długa podróż. I znowu ciemność w bezruchu. Nie wiedziałam, że tak nisko upadnę. Śliski świat. Za nim jakieś zamazane kształty. Ale cóż to. Zalewa mnie wrzątek. Ciało wiruje. Już wiem! Jestem herbatą. Moje życie nabrało sensu.
  3. tyś tęsknotą rulonikiem naleśnika nafaszerowanym pożądaniem z domieszką żyletek odłamków miłości ostrych jak brzytwa rany w gardle teraz zabliźnione czynią kobierzec z kwiatów wspólnie podlewanych wzmocnionych siłą cieplutkich gejzerów apetyczny wygląd przecina głodnym wzrokiem smażone gałki oczne na skwierczącym tłuszczu wzajemnej fascynacji biały talerz błyszczy pod nim deserem współistnienia wylewa z ego wazonika pachnące marzenia przybrane kwiatami skrajnych pragnień aż ślinka leci z niecierpliwych języczków niebawem początek uczty kolorowe baloniki dodają powabu a z niektórych mokre strzępki pogryzione zepsutymi zębami srebrne dzwoneczki dzwonią wesoło podwieszone do kubków smakowych pędzących sań apetytu wzmacniają delikatność buszują w cierniach słonecznych zbóż wyobraźni przyobleczonej w błękitną woalkę świtu muskaną tęsknotą drapieżnego podniebienia dozują chwile oczekiwania na horyzoncie zdarzeń tworzą osobliwość by zwiększyć spełnienie wycinają w mózgu bruzdy robiąc łóżeczka dla wspomnień które niebawem poszybują z talerza zawładną podniebieniem zaproszą do siebie subtelny aromat potrawy niczym czysty strumyczek wrzącego masełka na skwierczącej skórce dłoni koronkowy przezroczysty zwiewny jak powiew eterycznych skrzydełek miłości pękających bąbli baniek mydlanych na ciepłych wilgotnych ustach * a jednak by się przydało trochę popieprzyć
  4. @Sekret Sekret→Dzięki, bo miało być↔ladaco:)→lump, nicpoń, gałgan, gagatek itp:))
  5. Do własnej, wesołej melodyjki. ----------------------------/___ czy to sen czy to jawa nagle się przed tobą zjawia myślisz czy ja jeszcze śpię czy ten świat albo nie gdzie ja jestem któż to wie dalej chłopie wstawaj z wyrka bo przystojna jesteś pyrka łęty ciebie wnet porosną czy to krzywo czy to prosto po horyzont twoich snów wstawaj migiem i nie zwlekaj przeuroczy świat cię czeka ale najpierw oddaj mocz i radośnie w życie wkrocz czując w sobie jasną moc usmaż jajka na śniadanie wszakże dzionka już świtanie na poręczy zjedź w oddali aż twój tyłek się zapali jako gwiazda w miasta gwar trącisz złego i dobrego nawet tego uczciwego ścigać będą cię ladaco nie wiadomo po co na co kulturalny z ciebie gość widzisz czerwień pasy białe a za tobą tłumy całe TIR już blisko twego zada twoje życie się rozpada bal kawałków pełnych krwi skończyły się twoje troski ale to już wymiar Boski w sprawiedliwość cię zanurzy zbawi ciebie lub się wkurzy wolną wolę miałeś tu z ciała uleciała dusza zatem ciało się nie rusza zgasło życie minął czas będzie strasznie lub w sam raz spotka to każdego z nas stad już człeku nie uciekniesz zjesz tą pieczeń co upiekłeś bezpowrotnie znikły chwile gdzie inaczej mogłeś tyle na padole w tamte dni
  6. @Allicja Alicjo→Dzięki:)) Hmm... może powinno być→... niczemu służy↔gdyż→nie↔ jest zaprzeczeniem... niczemu: D Chociaż nie wiem, czy dobrze rozumuję:))↔Pozdrawiam *<:~) @Marcin Krzysica Marcin Krzysica→Dzięki:) No fakt. Pełna zgoda:) Nie wszystko musi być ''górnolotne" Ewentualnie↔ dym, samoloty, chmurki, podrzucony na 100 lat itp... :D Pozdrawiam:)
  7. ––?/–– są w piekle sprężynki wzajemnie się kręcą nawet sam lucyfer zerka na nie z chęcią dają se po zwojach w smolnym wrzącym tańcu diabełki rechoczą z takich pojebańców dostali grzesznicy od cierpień dyspensę by mogli rechotać z wesołków rzetelnie nawet anioł z nieba co był tu przelotem zerknął pobłażliwie na tę ich głupotę sprężynki pamiątki każda cudna śliczna wymieniają czorty na nowe kopytka pewien jurny diabeł widząc akcje całą dostał nawet wzwodu bo mu ogon stanął a małe diablątko takie jest radosne że aż grzesznikowi przepaliło mosznę oj zapewne ubaw byłby dłużej świetny tak się jednak ścisły że aż nagle pękły poszedł smród po kotłach otumanił biesy grzesznicy też smutni z czego tu się cieszyć wyłowiono z kadzi durnotę szajbniętą wnet je naprawiono znowu w piekle święto biadolą i skrzypią nie chcą ale muszą wiecznie te powtórki do kotła nas wrzucą * morał z tego taki daj se luz roztropnie bo ci żyłka pęknie i w kalendarz kopniesz
  8. @siedem życzeń Siedem życzeń→Spowija całunem→o sylabę za dużo →sączy się zło→1 za mało i 2x się na początku:)i→Ale Dzięki:)) @Marcin Krzysica Marcin Krzycica→Dzięki:)↔E tam... Homonto jest za dosłowne z drażnieniem, a to→ tajemnicze po całości:)) Pozdrawiam:)
  9. budzi się w znowu w miękkiej kołysce z wosku złotego sączy się zło uśpiona złudą lękiem spowita jak pająk muchę chce wyssać ją to światło księżyca ciemną swą stroną słowa cichutkie spowija całunem ledwo słyszalne o pomoc proszą choć wiatr zza oknem szumieć wciąż umie lalko kochana tak to już jest że w ciszy krzykiem potrafi być szept
  10. ƁŁĘƘӀƬƝⱭ ՏⱭƊȤⱭⱲƘⱭ Po tym zdarzeniu błękitna sadzawka na środku osady, zniknęła tak samo tajemniczo jak się pojawiła. Jakby zrozumiała, że spełnianie życzeń w obcym świecie, nie znając go dokładnie, może rodzić problemy. Zawiedzeni mieszkańcy mimo wszystko odetchnęli z ulgą. Przedtem. Gdy weszli do wody, matka pomyślała, że dla dobra dziecka życie by poświęciła. Synek zamarzył o smacznej czerninie. Kiedy wracali do domu, kreowała w ich umysłach postrzeganie świata w taki sposób, by współgrało ze spełnieniem tego, czego oczekiwali. — Znalazłem nożyk. Poderżnę ci gardło. –– Dobrze synku, tylko się nie skalecz. –– Będę uważać. Obiecuję. –– Podłuż garnuszek. Zrobię czerninę, taką jaką najbardziej lubisz. –– Dziękuję, mamusiu. ƓƊƳ ȤƝӀƘƝӀҼ ⱮƓŁⱭ Spowija go biel tak gęsta, że coś na kształt oddechu, ma problem z przydatnym wspomaganiem. Mgielne zimne włosy, dociskają krawędź umysłu do ostatnich cząsteczek myśli, stanowiących przezroczyste rozbłyski tożsamości. Pojawia się jasny stadion, wypełniony po brzegi zamglonego horyzontu. Trwa mecz. Tak naprawdę postrzega owe zjawisko, kreowane przez cienie niewidzialnego światła i obiektów poprzedzających. Dlatego mimo wszechobecnej bieli, widzi kształty i wie, że coś o coś jest grane. Nagle wokół wszystko wiruje. Jest większe. Czuje wewnętrzne przeistoczenie. Dostrzega wysoki filar w znajomym bucie. Zostaje wykopnięty na aut. Słyszy: spalony. A gdy mgła opada, zostają tylko popiół i oklaski. Aż się kurzy. ƓⱲӀⱭȤƊⱭ ՏȤҼRƳƑⱭ Smutek ogarnął miasteczko. Został zastrzelony ukochany szeryf. Nawet zamknięci w więzieniu, łezki uronili na pryczę. Nic dziwnego, gdyż trzeba uczciwie przyznać, iż św. pamięci, był przyzwoitym człowiekiem. Starał się każdego sprawiedliwie osądzać, bez względu na jakiekolwiek aspekty przynależne. Czy można domniemać, że w czasie pogrzebu na parkingu przed cmentarzem, była kupa przyjezdnych dyliżansów i pustych koni. Można. Ponadto niejeden w tym dniu, z uwagi na szacunek dla zmarłego, nie strzelił bliźniemu w plecy. ? –– Spójrz synku. Widać sens twojego taty. –– Gdzie? –– Tam wysoko. Gwiazda z nieba wystaje. Symbol tego jakim był człowiekiem. –– A z ciebie mamusiu co będzie wystawać, gdy umrzesz?
  11. @>Marianna< >Marianna<→Dzięki:)↔Recz jasna, że potrzebne. Natychmiast ewentualnie. Najlepiej na wczorajsze jutro, najpóźniej dzisiaj:)↔Pozdrawiam:)
  12. tylko ciemność w środku dnia nawet łez swoich w lustrze nie widzę tu dlaczego każesz błądzić tak mi wciąż czy mam życie zostawić uciec sobie stąd myślę tak co dnia żeby ujrzeć świat cierniem marzenie chociaż zwykły kwiat powiedz że zobaczyć się da choć jeden jedyny raz w tej krainie mego snu chcę uwierzyć że wydarzy cud się tu w tym zwierciadle płatków cień tak prawdziwy że aż oczy bolą mnie dręczą myśli te czy to nadal sen a jeżeli tak czy powrócić mam kwiat szansę barwy dał bym ujrzał znowu świt
  13. ɾօśղíҽ ղɑ թօƖմ ϲհօƖҽɾsեաօ թօժłҽ ƙաíɑե ƙեօ́ɾყ íղղყʍ թօժҍíҽɾɑ աօժę ɑż աɾҽszϲíҽ աყɾօ́sł թօժ sɑʍҽ ղíҽҍօ Ɩҽϲz եɑʍ ᴊմż ʍíҽᴊsϲɑ ղíҽ ʍɑ ժƖɑ ղíҽցօ ---------------------------------- ժƖɑϲzҽցօ ղíƙե ʍղíҽ ղíҽ Ɩմҍí ҍíᴊę síę ա ϲíҽʍíę թɾzҽϲíҽż ᴊҽsեҽʍ թყszղყʍ ᴊҽժzҽղíҽʍ
  14. złota mgła w zalewie octowej w kilkuprocentowym roztworze ludzkości przeciw za i obojętna murarze dokładają decyzji przeciskają przez sitko oporne grudki człowieczeństwa łopata stoi na rozdrożu przeciw za a czasem jej nie ma śmieje się wariat na linie siedzi wysoko patrzy szeroko jego poplątany umysł jak rzep ociera się o mgłę
  15. @siedem życzeń Siedem życzeń→Dzięki:)↔ Zranił krzyk do samej ciszy, to rzecz jasna skrót myślowy. Coś podobnego, jak↔ przemokłem do suchej nitki, jeno inne znaczenie:)→Pozdrawiam:)
  16. ––/?/– Zbudziła go ta sama natrętna myśl. Ostra jak sztylet. Skończ ze sobą. Po co masz cierpieć. Znikną wszystkie problemy. Podąża w kierunku torów kolejowych. Nieśmiałe światło gwiazd oświeca drogę. Chociaż nie tylko. W kałuży widać Księżyc. Obraz zmącony nogą człowieka, drga i faluje, by po chwili powrócić do stanu pierwotnego. Nagle słyszy jakiś nieokreślony szelest. Usilnie spogląda w tamtą stronę. Ma wrażenie, że coś tam widzi. Niedużego i szarego. Już wie co to jest. Po prawej stronie, kawałek drogi przed sobą, dostrzega małego zajączka zaplątanego w cierniowe gałązki. Podchodzi do zlęknionego biedactwa. Uwalnia. Wdzięczne zwierzątko, pospiesznie ucieka w delikatnej poświacie srebrnej tarczy. Nie wraca na ścieżkę. Idzie w tym samym kierunku, równolegle do poprzedniej. Gęsta, czarna ziemia, utrudnia marsz. Jakby szedł wewnątrz swojego umysłu. Błyszcząca wstęga torów jest coraz bliżej. Refleksy świetlne migoczą na gładkich długościach. Zapraszają. Lecz on ich nie widzi. Czarne niskie krzaki zagradzają drogę. Przechodzi przez nie. Przez gąszcz skołatanych myśli. Chciałby zawróci, zresetować, zacząć wszystko od nowa. Nie wystarcza sił. Brnie dalej ku swemu przeznaczeniu. Czeka na torach. Śmierć jest niedaleko. Jeszcze niewidoczna, ale pewna. Nawet gdyby zmienił decyzję, paraliżujący strach gęsty i lepki, zmusza do zostania. Nie pozwala na jakikolwiek ruch. Coś w rodzaju klatki z psychicznych prętów. Chłodny, mroczny wiatr owiewa jego postać, upodabniając do sytuacji, którą sam wybrał. Ciemność gęstnieje. Wokół i w nim. Nie wie dokładnie, w którym miejscu stoi. Na poboczach dostrzega więcej ciemnych krzaków. Skąd ich nagle tyle? Czarne zjawy śmierci. Ma wrażenie, że są coraz bliżej, by wyrwać z niego ostatni oddech, czarnymi gałązkami. Nie taki wybrał sposób. Spostrzega w oddali dwa świecące punkty. Niczym dwa rozbłyski na srebrnej kosie. Często rozmyślał, że jak już, to chciałby zginąć rozjechany przez parową lokomotywę. Teraz ma okazję. Prawie odczuwa radość ze spełnionego marzenia. Jego myśli są szalone i pokręcone, pełnie supełków, których nie potrafił rozwiązać. Wyczuwa dziwne drgania. Pociąg coraz bliżej. Białe światła, błyszczą niczym przyćmione słońca. Dopiero teraz odczuwa lęk w całej pełni ciemnej strony księżyca. Serce wali jak oszalałe. A on nie może uciec, przyklejony nie tylko do drewnianej belki, ale także do decyzji, którą dzisiaj podjął. Żelazna bestia o świecących ślepiach, za chwilę rozszarpie jego ciało. Mokre od krwi szczątki, zostaną przeżute w żelaznych trzewiach. Zimny pot ścieka na twarz. Obraz zdeformowany przez wilgoć, paradoksalnie jeszcze bardziej wyostrza sytuacje. Zdejmuje czapkę, wyciera nią twarz. Czapka spada na tory. Nie podnosi. Pragnie znowu uciec. Przecież brakuje tak niewiele. W jedną albo w drugą stronę. Niestety, lęk zabetonował nogi. Stoi i czeka na śmierć, która za chwilę boleśnie przytuli, by po chwili zabić. Dostrzega obłoki pary za gęstym blaskiem, rażącym oczy. Oczy, które jeszcze przez krótki czas, zachowają w sobie przeróżne obrazy, z poplątanego życia. Słyszy przeraźliwe dudnienie w głowie, jakby cały umysł, zarówno ten dobry jak i zły, wrzeszczał z przerażenia, chcą wydostać ego spod kopuły czaszki. Czuje drgania zwiastujące koniec. Dwa żelazne sztylety, błyszczą złowieszczo. Dźwigają na grzbietach ciemnego potwora, wytyczając drogę do niezbadanej tajemnicy. Nie chce na to patrzeć. Pada na kolana, zasłaniając rękami twarz. Niczym w ostatniej modlitwie. * Nie może w to uwierzyć. Jakim cudem? Przecież był tak blisko. Powinien nie żyć. A jednak żyje. Ma dziwne drgawki. Jakby napięcie ciała, teraz go opuściło. Nie chce dłużej sterczeć w tym miejscu. Schodzi z torowiska. Czuję, że za chwilę zemdleje. Pada na trawę. Zasypia w dziwnym odrętwieniu. * Sen mija o brzasku dnia. Odczuwa przeraźliwy chłód. Powietrze jest krystalicznie czyste. Wstaje. Spogląda na tory. Widzi żółtą czapkę. Dopiero teraz dostrzega, że stał kawałek za zwrotnicą. Dlatego pociąg go oszczędził. Skręcił kawałek przed nim. Dostał jeszcze jedną szansę. * Mały zajączek przebiega obok. Odprowadza zwierzątko wzrokiem i coś sobie przypomina. Chociaż nie bardzo wie, co. Mimo tego szepce cicho: dziękuję...
  17. chciałeś nie słyszeć bólu w sobie zawinąłeś wspomnienia w szary papier mimo wszystko przesiąknięty tęsknotą wrzuciłeś do ognia skwierczał złudzeniami lecz nie chciał spłonąć poparzonymi dłońmi otarłeś ciepłe łzy bezsilności lub szaleństwa jednak zaprzestałeś wszelkich prób gdy ktoś zranił krzyk do samej ciszy
  18. Wielkie marzenie ma swój finał. Są na wyśnionej planecie. Co prawda nie dane im było dotrwać całą rodziną, ale chociaż oni mają to szczęście. Jak setki innych, podobnych. ---------------------------- –– Tato! No tutaj, to dopiero pięknie. Aż brak mi słów. Szkoda, że mama nie doczekała. –– Taa… owszem… cudownie. –– Wspominałeś o gigantycznej przezroczystej kopule. Co pod nią jest? –– Hmm… trzymają tam najbardziej groźne drapieżniki. –– A po co? –– Żeby się… odmieniły. –– Nie rozumiem. –– Ja też niewiele więcej pojmuję. A swoją drogą uważaj na siebie. –– Przecież są zamknięte. –– Niby racja. –– Tato! Niebo się otwiera! –– I tak byś kiedyś zobaczył. W ten sposób nas karmią.
  19. pozwól ciemności znów jasno świecić cienia możliwość jej odebrano czy ma tu spłonąć ogniem zakryta zostać zwęgloną kochana za mało ta złudna słodycz miłość wciąż dławi zabija gorycz słowem wychwala zrywać owoce co dłonie parzą bólem wzmocnienia gdy umysł oszalał ~ zranione nuty na krwawej bieli muzyka pulsem rytmem ożywczym na pięciolinii kluczem otwarta ciszą nie wzgardzi roztańczy zmysły
  20. Dekaos Dondi

    Konwersacja Mebli

    — Nieznośna droga Szafo. Wystarczy, że ci w dziurce pogmera, to od razu się przed nim otwierasz. A poza tym nie szarmancko wierci kluczem. Chyba blatem go walnę. Kultury nauczę. — Czy wy w ogóle wiecie, że jestem proroczym taboretem. Wstrzymajcie utarczki, waśnie wasze, bo jeszcze niejeden z was zapłacze. –– No coś ty! Bzdury pleciesz. Nie inaczej. –– Ale... –– Dobra, dobra. Twa mowa głupia, nie mądra wcale. W ten sposób nas nie zabawiaj. Ja z mą lubą poważnie gadam. Bom zakochanym stołem i powiedzieć wolę, że z tym wszystkim porządek zrobię. Nie będziesz mnie zdradzać z durnym ludziem, oraz z jego kluczem, tudzież. –– Durnyś kochanie. Ludź tylko zagląda do wnętrza. To twej miłości nie umniejsza, gdy ze mnie gadki wyciąga, skarpetki. Na moje wdzięki nie jest on chętny. –– Czy wy w ogóle wiecie, że jestem proroczym... –– Ty nam możesz naskoczyć. Stul nogi taboret, bo ci sękiem przypier… na dolę i nie dolę. Nasz temat jest poważny. A skąd wiesz szafo, że nie pożąda twych zawiasów oraz drzwi. No odpowiedz wreszcie mi? Może nawet o twych molach śni? –– Zmyślasz stole. Przestań wydziwiać, bo naszej miłości będzie koniec. Ja ludzia przecież nie zapraszam. Ma biegać przy przy mnie na golasa? Prawdę mówiąc, wolę go w w gaciach. –– Czy wy ogóle wiecie… –– Ten znowu swoje. Aż mnie pod oparciem złość piecze. Jam krzesło wyściełane i szczerze mówiąc mam przesrane. Gdy siądzie na mnie, przydusza tyłkiem. To nic, że na chwilkę. Czasami nawet puszcza gazy. Ma mnie za nic. Na takiego to jeno kaftanik. –– Jestem gazówka. Chyba kiedyś z miłości skonam, bo na piekarnik jam napalona. Te delikatne, błękitne płomienie. Pieszczą me dziurki. Na żadne skarby nie wymienię. A gdyby ciasto chciało ich wiele, to je spalę na czarny węgielek. –– Ze mnie biurko intelektem przykryte. Z was najmądrzejsze, sami widzicie. Po co w ogóle z wami gadam. Umiecie tylko głupotą zawadzać. –– A czy wiecie, że jestem… –– Taboretem durnym. –– A czy wiecie, że jutro zrobią z nas trumny. To będzie nasz koniec. Spoczniemy pod ziemią, a zaś na innym każdy poziomie. –– No nie! Taboret. Co ty gadasz. Normalnie szuflada ze mnie wypada. –– To znowu ja, maszynka gazowa. Miło z wami konwersować, lecz mnie ten problem nie dotyczy. To wy na dobrą zmianę musicie liczyć. –– Hej, gazówa. Ty przyszłość przeczuwaj. Twoje ciało z metalu jest. A zatem i ciebie wezmą precz. Jakiś rzeźbiarz niewyżyty, zrobi z ciebie do trumien uchwyty. Itd...
  21. Na migotliwej nitce pajęczyny posypanej srebrnym lukrem księżycowej poświaty, delikatnym niczym confetti ze słodkiego wiatru, idzie zmęczony Pajączek. Tycie nóżki ślizgają się niebezpiecznie po drgającej drodze, zostawiając malusienkie ślady. Te ledwo widoczne wgniecenia, oderwane od niestabilnej płaszczyzny, szybują w nieznane na odrobinach zapomnianych marzeń, niesionych przez nowo narodzone echa, bez wypowiedzianych słów. Wiele obrazów kształtujących krainę, niedostępnych w całości dla niechcianych oczu, kreuje w tym miejscu jakąś szczególną rzeczywistość. Reszta, zamknięta w wirujących szkatułkach czasu, pozostaje w niezbadanym zasięgu niedalekiej przyszłości. Pajączek odczuwa drgania. Wstrząsają ciałem oraz ledwo widoczną kołyską, na której końcu zauważa ciemny punkt. Odrobina kurzu, ląduje miękko, chwilę drogi przed nim. Z niej wyłania się jeszcze mniejsza, szybując kawałek do przodu, jakby wskazując właściwy kierunek. Pod spodem przepaść bez końca, nie daje żadnej nadziei na jakikolwiek ratunek, gdyby zaczął w nią spadać. Stare konary ciemnych drzew wiszące nad nim, są dla niego za duże, żeby mógł ogarnąć wzrokiem, cały, rozłożysto-szumiący lęk, który także tworzy. Na szczęście dostrzega jedynie niewielkie części ich ciał. Nie wie na co patrzy. Przesadnie nie musi się bać z tego powodu. Ale z innego tak. Tajemniczy kształt na dalekim horyzoncie drga nieustanie. Zakłóca promień zachodzącego słońca, nieustannym jasno-ciemnym migotaniem. Nie wie co to jest, ale zmysły które dźwiga ze sobą, szepcą najbardziej logiczne wytłumaczenie. A zatem idzie dalej, chociaż przeczuwa, że coś się wydarzy. Złotawo-czerwone płatki światła, jak rybki w akwarium, ślizgają się po niewielkich, miękkich liściach, niczym nutki muzyki po klawiaturze przyrody. Między ściankami echa, dźwięki czekają uśpione, by kiedyś opuścić to miejsce w wielu powtórzeniach. Mała Muszka spostrzegła już dawno zbliżający się kształt. Macha mocno skrzydełkami na ile potrafi. Wkłada w to całą swoją energię, by wzlecieć, uciec, poczuć się bezpieczną. Niestety, to ponad jej siły. Nie może oderwać nóg od podłoża. Jest przyklejona strachem. Życzy w myślach, by wreszcie groźne przeznaczenie, które widzi coraz wyraźniej, gdyż jest coraz bliżej, spadło do przepaści. Wyobraża sobie jego roztrzaskane ciało. To ją napawa radością. Dodaje potrzebnych sił. Ale z drugiej strony jak bokser, bije się z myślami. Pajączek po raz ostatni zostawia tycie wgłębienia. Odpada od drogi, po której tyle czasu szedł. Jego ślady szybują bezpiecznie, lecz on leci w objęcia nieuchronnej śmierci, która go za chwilę przytuli, uściska, może nawet pogłaska, ale już nigdy nie puści. Myślenie małej muszki zmienia się radykalnie i zupełnie nagle. Jakby coś w nią wstąpiło. Aż drzewa wyciskają z liści zdziwienie i niedowierzanie, niczym pastę do zębów z roślinnej tubki. Musi go uratować. Swojego prześladowcę. Wszystko dzieje się bardzo szybko. Nowa siła w nią wstępuję. Jeszcze kilka machnięć skrzydeł, wspomaganych krótkimi myślami: przecież potrafię... i nagle odczuwa nieznośny ból. Zaczyna szybować w kierunku spadającego, lecz nogi ma wyrwane. Zostały tam gdzie są. Przyklejone, czarne i sterczące jak połamane zwęglone kości. Droga puściła tylko to, co istotne dla udzielenia ratunku. Resztę zatrzymała. Podlatuje pod niego. Pajączek spada na nią. Piekielnie trudno dźwigać taki ciężar. Słyszy wewnętrzny głos, który mówi, że słusznie czyni, bo to wszystko ma jakiś sens. Czy aby na pewno? Są już niedaleko. Nie ma zamiaru lądować na kleistej drodze. Tylko gdzie indziej. By nie spocząć jako przyklejona, brzuchem do podłoża. Wtem, zupełnie nagle, Pajączek zaczyna ją podgryzać. Wie, że to nierozsądne zjadać na obiad swój ratunek. Słyszy głos swojej wybawicielki: – Co ty robisz, głupi? Zjedz mnie wtedy, kiedy już będziesz bezpieczny. Tylko nie puszczaj, bo skorzystam z okazji i ucieknę. A zresztą, po co mi żyć skoro nie mam nóg. – Przepraszam, ale taka jest moja natura. Głodny jestem. A poza tym jakiś głos mi podpowiada, że słusznie czynię. A swoją drogą, niepotrzebnie wyrwałaś nogi. Miałbym więcej. – Gdybym nie wyrwała, to byś nie miał wcale. Byłbyś trupem na dnie przepaści. Życie ci ratuję. Doceń to. – Właśnie to robię. Nie zjem cię całą zanim nie będę bezpieczny. A jak już będę, to podziękuję... – ... obiadowi, którego będziesz miał wewnątrz. – Właśnie. Niestety. Nie panuje nad swoim głodem. Nie tylko nad głodem. Wie, że tak musi. Zwiększyć sens całokształtu. Nie wie tylko, o co w tym wszystkim chodzi. Pochłania ratunek. Najedzony, syty i tłusty, znowu spada na same dno. Nadlatuje ptaszek. Nie miał nic w dziobie od kilku dni, ale za bardzo głodny nie jest. Jednak połyka kąsek, pytając się samego siebie: dlaczego to zrobiłem? Włochate wystające nóżki, haczą jego gardło. Krztusi się, brakuje mu powietrza. Po chwili jego truchło leci w dół. Na skraju przepaści stoi młody kozioł. Ma szczęście złapać pyskiem przelatującą strawę, chociaż zazwyczaj mięsa nie je. Nie trwa długo jego radość, bo nie może przeżuć jak trzeba. Kościsty ptak staje mu w przełyku. Nie da rady przełknąć dalej. Zwierzak dusi się, dostaje przedśmiertnych konwulsji. Smyka się po krawędzi i leci w otchłań. Potrąca przy okazji inne koziołki, które mogły nie stać przy brzegu, lecz jednak stoją. Strąca je ze skalnej półki. Cała ich stado szybuje pionowo ku przeznaczeniu. Wirujące szkatułki czasu przestają wirować. Echa pustoszeją. Wszystko jest widoczne. Na samym dnie, lud wioski, dziękuje Swojemu Bogu za wysłuchaną prośbę. Dłuższy czas nie będą musieli głodować.
  22. @duszka Duszka→Dzięki:)→Sorry, że tak późno:)→Myślę podobnie, w sensie zaufania. Chciałem coś niecoś przekazać, chociaż czasami piszę zbyt... pokrętnie:)↔Pozdrawiam:)
  23. powabna to nadal staruszka choć setką nabrzmiały jest biust aż dziadek frywolnie podskoczył wstrząsnęła nim miłość i chuć odrzucił on laskę z wigorem poprosił babcię o rękę uśmiechnął się szczęką sklejoną w podzięce dostał coś więcej lecz kiedyś pomarli o świcie w trumnie ich razem złożono lecz zawsze w rocznicę zaślubin nagrobek się rusza ponoć a może to prawda faktycznie bo często aniołek jakiś od wstrząsów spadnie rozbity rodzina musi wciąż płacić
  24. @Waldemar_Talar_Talar Waldemar_Talar_Talar→Dzięki:)→ To jest tekst oparty na fakcie, ale bardzo dawnym. Pozdrawiam:) @>Marianna< Marianna→Dzięki:)→Raczej nie.↔Pozdrawiam:) @M.A.R.G.O.T M.A.R.G.O.T↔Dzięki:)→Skoro tak:)↔Pozdrawiam:)
  25. w łóżeczku się cieszy dziewczątko maleńkie kanarek znów śpiewa dla dziecka piosenkę choć klatka otwarta powiewa zasłona nie frunie na wolność aż tak umiłował lecz kiedyś tu dla niej nie mogło być jutra przerwała jej życie choroba paskudna ~~ już nie ma dla kogo w gnębiącej go ciszy wciąż tęskni w nadziei że znów ją usłyszy ~ choć zamilkł na zawsze to jakby wciąż śpiewał by tam usłyszała z tajemnic nieba
×
×
  • Dodaj nową pozycję...