-
Postów
2 591 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
3
Treść opublikowana przez Dekaos Dondi
-
już parowóz parą chlusta iskry wiercą się z komina mruczy jęczy bąki puszcza tory skrzypią dudnią koła ogień bucha świszczy dyszy a kolejce jedno w gwizdku kiedy wreszcie szczyt zaliczy słychać trzaski między sadzą jakby szkielet żebra kruszył diabli wzięli jeden wagon tory skrzypią dudnią koła ogień bucha świszczy dyszy a kolejce jedno w gwizdku kiedy wreszcie szczyt zaliczy odleciało znów kółeczek chociaż trochę jeszcze stuka też wagonów już to wiecie tory skrzypią dudnią koła ogień bucha świszczy dyszy a kolejce jedno w gwizdku kiedy wreszcie szczyt zaliczy parowozik w siódmym niebie bo już blisko jest wierzchołek wszystko zgubił nawet nie wie że nie skrzypią też nie dudnią ognia wcale i nie dyszy no niestety już za chwilę szczyt samotnie wnet zaliczy
-
biedny rolnik przywiązany do roli wcale na los nie biadolił dlatego przeznaczenie nie było wredne wiedziało iż szuka połówki tak mu potrzebnej ujrzał anioła bogatą śliczną dziewkę w prześwitującej sukience stała na rozleglej glebie żyznej gdy tak spozierał wyobraził sobie jej hektary
-
Prolog – ponoć. *~~~~~~~~~~~~~~~~~~* – Babciu! Co tam robisz w łazience? – Zęby myję. – W buzi czy na ręce? – Na ręce mi nie wyrosły. A szkoda. Bym wiedziała co gryzę. – No wiesz, o co mi chodzi. – Mam je jak na dłoni. – A nie pomyliłaś z dziadkowymi? – Przecież dziadek nie żyje. – Ale szczękę zostawił. – Nie pomyślał. Gdyby zabrał, to by robaczki chrupał. A tak, to mu nudno. – Babciu! A fuj! Z tobą gadać, to jak grzywkę rekina czesać. – Żeby ci tylko grzebienia nie ugryzł. – Czy ty byłaś kiedykolwiek poważną babcią. – Tak. W grobie. – W grobie? To ja już lepiej sobie pójdę. – Poczekaj. Żartowałam. I ty mi tutaj rączek nie rozkładaj. – Bo jak z tobą gadam, to mi od tego szczęka opada. – Uważaj!!! Trzymaj!!! Bo stuknie o podłogę i po niej. Ale wysoka i cienka. Nie ma co. – Babciu :) *~~~~~~~~~~~~~~~~~~~* Chałupa przyozdobiona wszystkim co udźwigną ściany. Kolorowe łańcuchy, barwne papierki, kawałki szmatek, lampiony, a malowane uśmiechy rozkwitają na rozłożystych jak wierzby płaczące, parapetach. A nad nimi jeszcze bardziej słoneczne buzie. Okienka pootwierane, gdyż w środku duszno i parno jak jasna cholera, ale za to radośnie wesoło i z przytupem. Chociaż nie przez wszystkie dziury w chałupie powietrze leci swobodnie. W niektórych widoczne są pocieszne leciwe twarzyczki w uroczych kapelusikach z motylkiem, z których tu i ówdzie, wystaje fajka. To znaczy fajki wystają z innych, bardziej obrośniętych siwymi brodami. Nie chodzi o inny gatunek motyli. Z wnętrza dobiega na wszystkich nutkach, ożywczy wiosenny walczyk: Nad pięknym mądrym Dziadkiem, a za chwilę zapewne: „Nad piękną jeszcze mądrzejszą Babcią” Na budynku doczepiona do dwóch kijów od szczotki, faluje w powiewach ciepłego leniwego wiatru i rytmu muzyki: długa biała wstęga, na której – chcąc nie chcąc - też musi falować kolorowy napis: „Coroczny Bal Starszaków” Sala jak budynek na zewnątrz, przyozdobiona podobnie. Girlandy płyną pod sufitem niczym węże litościwe, co to nikogo nie ukąszą, tylko jeszcze do tańca zachęcą swoim podstropowym dyndaniem. Żaróweczki różnej maści, kolorowe, białe i migające, omiatają świetlistą miotłą całą roztańczoną radochę, a stanowią ją z całym należytym szacunkiem: staruszki i staruszkowie całkiem jeszcze na fleku. Babcia z dziadkiem, dziadek z babcią, dziadek z dziadkiem, babcia z babcią, albo dylu, dylu, w kółeczku, na przemian kto? Babcie i dziadki. Wszyscy wiercą dziury w parkiecie, tuptają i skaczą, a w tym całym rozgardiaszu nie jedną żwawą babcię dziadek za tyłek tarmosi, albo babcia gdzieś tam rączkami błądzi. Lecz te całe wygibasy nie z żadnej rozpusty pochodzą, jeno z tej rzewnej romantycznej muzyki, co to przypomina o młodości dawno minionej i raz na zawsze przebrzmiałej. Ale co tam. Falujący tłum ma to w głębokim poważaniu. Pyski roześmiane, rozmowy, chichotki, wycie, pogniecione paluchy, urwane szpilki i niejedno ucho pogryzione... lub ta czy inna szyjka z niebieskimi żyłkami, przyozdobiona... Nagle cisza. Orkiestra przestaje grać. Babcia między bębnami siedzi, w ręce pałkę dziadka trzymając, co to na drugich bębnach rytmem walił. Druga przy basowej ledwo zipie i nie na struny spoziera, czy ilość właściwa, tylko gdzie indziej. Trzecia, patrząc przed siebie, na organach dziadka błądzi, bo grali razem na dwie ręce i tak im zostało. A przygłuchy dziadek wokalista, trzyma mikrofon w ustach, bo go z fajką pomylił. A ta cała cisza, z oniemiałości i zachwytu pochodzi Na progu, oświetlony lampionem stoi: dziadek. Ale nie jakiś tam zwykły. Prawdziwe cudo. Anioł w dziadoskiej skórze. Tylko jakiej? Pięknej i przystojnej. Babcie mężate, wdowy i panienki jeszcze, po równo tęsknotą i spoglądaniem, oczęta swoje przyozdabiają. Niejedna krówka by takich oczu maślanych pozazdrościła. A amant nic. Jeno stoi. Z uwagi jednak na to, że i dziatwy też tu trochę przybyło, wnuczek wspomniany na początku, tarmosi swoją Babcię cicho mamrocząc: – Babciu! Tyś wdowa. Dziadek stamtąd nie wyskoczy. Zobacz jaki przystojny. Stary, a młodość z niego wystaje. Całkiem sprawny, a może i bogaty. No dalej. Rusz tyłek. Zagadaj. – A gdzie tam taką jak ja, taki jak on będzie chciał. Może mieć babciów na pęczki. Wystarczy, że machnie laską. – On nie ma laski...ależ Babciu. Trochę wiary w siebie. Nie jesteś byle co!!! No chyba, że jesteś? – Nie dowidzę trochę, przecież wiesz. – Tym bardziej będzie dla ciebie piękny. No idź. Niczym nie ryzykujesz. Najwyżej da ci kosza. – Mało to koszy mamy w chałupie. Jeszcze jeden ma się walać po kątach i kota płoszyć. – Babciu! Bo cię inne wyprzedzą. Też łypią w jego stronę. Nawet dupki zaczynają wznosić i udka odsłaniać żabie. – To one mają żaby w sukienkach, na talerzu? – Ależ Babciu! Tu nie biega o głupie płazy, tylko o twoją świetlaną przyszłość. One niby jedzą, ale nie wiedzą co robią z wrażenia, które większe i większe. Tym bardziej kuj żelazo póki możesz, bo jak młotkiem w paznokieć przywalisz, to już będzie za późno. Zostaniesz sama z palcem. Nagle babcia słyszy głos: – Piękno kobieto! Dla mnie jedna jedyna. Cudo chodzące. Wdowa tyś? – Babciu! On ciebie pyta. – Mnie, naprawdę? - mówiąc to oczka spuszcza i rzęsami z zakłopotania trzepoce. – Śliczna kobieto. Idę do ciebie. Chcę pogadać o naszej wspólnej przyszłości. Śliczna kobieta cała w strachu. Chciała by, lecz lęk rozkoszny odczuwa. Taki przystojny, że już więcej nie może. Nagle myśli inaczej. A co!! Ja pokraka jakaś?! Niech o mnie walczy, skoro jestem powabna. Ale żadnemu dziadkowi do bitki nie spieszno. Szczególnie tym, co jeszcze mają żony. Wszystkie siedzą i tylko ziewają, bo muzyczki nie słychać. Nawet z cybuchów wylatuje senny dymek w kształcie szczęki. – Stoję przy tobie, o ty piękna. Rączkę pocałować mogę? – Tylko proszę uważać, bo ma zęby i ugryźć może – ostrzega wnuczek. – A co tam zęby kochanie ty moje. Jestem zakochany w tobie od dziesiątego wejrzenia. Poprzednie dziewięć spojrzeń zużyłem na muchę. W końcu zatłukłem bestię. Takim żwawy i z krzepą za pan brat. O innych sprawach nie wspomnę, bo dziatwa słucha. – Aleś pan odważny – mówi Babcia. – A ja nawet kiedyś kurczaka… Wtem drzwi otwarte, paskudny przeciąg i zamieszanie. Wiele rzeczy fruwa to tu, to tam. Babcie, dziadki i małe dzieciątka, co prawda nie szybują, ale są wymieszane. Nagle znowu cisza. Wtem Babcia dostrzega na podłodze sztuczną szczękę. W tym miejscu, gdzie stało: przystojne cudo. To na pewno jego, ale jestem trochę niedowidząca. Jak go biedna odnajdę. Skąd będę wiedziała, że to on. Wnuczek jakby czytał w jej myślach. Rzecze do Babci: – Musisz każdemu szczękę przymierzyć. Gdy będzie pasować, to będziesz wiedziała, że to ten. Mam szczególnie na myśli, obcych. Innym starszym kobietom, żal bardzo Opuszczonej w Miłości. Zaczynają polowanie na okoliczne dziadostwo. Nie tubylców. Babcia siedzi na krześle ze szczęką w ręce, a inne, te bardziej bystre, szarpiących się dziadków przyprowadzają, którzy wcale nie chcą tu przyjść. Nogi sztywne zapierają o podłogę, a ręce ich, futryny od drzwi łapią. Lecz Pierwsza Armia Pomocnych Staruszek jest nieustępliwa. Niektórym na siłę szczęki wyrwać pragną, by babcia miała możliwość wetknięcia i przymierzenia. Przecież mógł mieć zapasową, cwaniak jeden. Kolejny biedak, jakiś mizerny kruchy dziadek wierzga na wszystkie strony. Aż mu z rozpaczy włos na łysinie raptownie wyrósł. Lecz babcia szczękę do ust jemu wtyka, nie patrząc nawet, czy ją gryzie lub czy tamtej już nie ma, żeby mogła być ta. Aresztant coś tam bełkoce, z uwagi na to, iż połowa szczęki mu z gęby wystaje, kalecząc ojczysty język. Tłumaczenie ze słuchu: – To jest moja szczęka od urodzenia, do jasnej cholery!! Proszę jej nie szarpać! I mi tu nie dłubać w plombie brudnymi paluchami, bakteriami z innych dziadków moje zęby szczując! Łapy przy sobie, trzaśnięte babsztyle. Podłubcie sobie w nosie psychopatki jedne! Połamania paluszków życzę! Wiedźmy zatracone! Gdy uzyskam swobodę działania, to przysięgam: stos rozpalę! →Koniec tłumaczenia. W końcu jednak zaprzestają procederu. Wyrwać nie mogą. Wypuszczają delikwenta na wolność. Pozostałe dziadki ze sztucznymi, to mają normalnie przesrane. Tłum zawziętych staruszek wokół, które go trzymają, a jedna szczękę wyrywa, żeby Opuszczona w Miłości, mogła mu wetknąć swoją, co trzyma w ręce. Do tej pory do żadnej gęby żadna nie pasuje. Nagle słychać stuknięcie. To następne sztuczne zęby z kolejnego dziadka wypadły, bo biedaka drgawki nerwowe wzięły w swoje posiadanie, niczym listka osiki jadącego na kocich łbach. Pies zęby porywa i wybiega na ulicę. Mała dziewczynka, widząc zwierzątko, krzyczy zdziwiona: – Mamo, ten piesek ma dwie szczęki. – Różne są rasy piesków, złotko. Kupić ci takiego? – Nie, dziękuję. Wolę z jednym pyskiem. Będzie mniej bolało przy ugryzieniu. *~~~~~~~~~~~~~~~~~~* Zakończenie opowieści jest prozaiczne. Tak bardzo, że aż mi głupio o tym pisać. Przystojnego dziadka nigdy nie odnaleziono. W końcu Babci zaświtało, że szczęka owszem, by pasowała, ale do ust, które już setki razy miętosiła swoimi. Tylko tam ich lepiej teraz nie wkładać, z uwagi na higienę osobistą. Babcia będąc w łazience, omyłkowo włożyła do kieszonki: szczękę męża swego zamiast chusteczki, gdyż była trochę niedowidząca. Na parkiecie w całym tym zamieszaniu... z kieszonki jej wypadła. Była przekonana, że to szczęka tego cudaka przystojniaka. Przez to: przekonanie, tylu niewinnych dziadków, cierpieć, wrzeszczeć i ochrypnąć musiało. * Przewody w sądach są coraz dłuższe i wiszą do dziś. Jest ich dużo. Strasznie poplątane. Trzeba było zatrudnić elektryka na etat. Niektórzy starsi sędziowie mają niestety... na nieszczęście dla wielu babć... sztuczne szczęki.
-
Տեɑɾყ Տʍմեɑs Տʍմեղօ Śթí
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Waldemar_Talar_Talar Waldemar_Talar_Talar↔Dzięki:)→To ja też:)) Wzajemnie całą gębą, jakom żyw jeszcze:)) Pozdrawiam:) -
Krasnoludki Sromotnikowe
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@ais Aisiu→Dzięki:)↔Ty też uważaj na wszystkie strony, w strasznym lesie. Byłoby szkoda Ciebie:)↔Pozdrawiam:) -
Տեɑɾყ Տʍմեɑs Տʍմեղօ Śթí
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Jacek_K Jacek_K↔Dzięki za sforę uśmiechów:))↔Rytmiczny Avek:))↔Chyba coś śpiewa:)) Pozdrawiam:)) -
Na melodię→"Stary niedźwiedź mocno śpi" Dla nieco starszych dzieci. --------------------------- stary smutas smutno śpi jak tu z takim smętnym żyć my go wnet zbudzimy śmiechem przywalimy to się ocknie ra-do-sny w figlach będzie nam sko-czny oj niemrawo rusza się tylko jakiś dziwny jest dać mu hamburgera mamrocze cholera znowu zaśnie biedny tu aż normalnie brak mi słów no nareszcie zbudził się z tej radości pragnie jeść najpierw pierwsze dziecko napoczął on deczko chce wyłapać inne też bo wyspany i ma chęć Zuzia mówi słuchaj ty on mi fajnie odgryzł rzyć a Frankowi głowę Jasiowi w połowie krew chlupoczę błyszczy lśni nam zabawnie z takim być nasz wodzirej ciągle je jest wesoło lecz nas mniej jeszcze puluś Zbysia by nam wciąż nie sisiał ale w końcu pożarł mnie przez to urwał się mój śpiew
-
zɑթɾzҽsեɑń թɑեɾzҽղíɑ ա ցաíɑzժყ ҍօ ҍęժzíҽsz ᴊɑƙ եҽ ƙɑɾłყ ϲօ ƙíҽժყś ղíʍí ҍყłყ Ɩҽթíҽᴊ sօҍą ҍყć ղíż ƒɑłszყաíҽ Ɩśղíć
-
na terenie tajemnych lasów wędrowcze uważny bądź roztropny głowę wokół karku miej zawczasu a najlepiej zwiewaj stąd biegniesz dróżką obok drzew gdyż tak łatwiej doprawdy zbiec aż tu nagle w runie szelest nie przegapisz jest ich wiele lecz takie małe że gdzie nadepniesz to nie trafisz obejdą cię ze wszystkich stron pod nogawki lub sukienkę wgryzą się w każdy ciała kąt by wsiusiać truciznę chętnie tego przeżyć nie możesz gdy cię dopadną krasnoludki sromotnikowe
-
Konsternacja na Cmentarzu
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
@lich_o Lich_o→Dzięki:))↔Szczerze mówiąc, nie lubię tłumaczyć tekstów swych. Czytelnik może mieć lepszą interpretację, niż to, co ja miałem na myśli:)) Żebym wiedział, że za kropki serducho, to bym wrzucił same kropki:))→Pozdrawiam:) -
Kiedyś byłem Człowiekiem
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Fraszki i miniatury poetyckie
@Konrad Koper Konrad Koper↔Dzięki→Pozdrawiam:) -
Zerka na Słoneczko
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Oxyvia Oxyvia↔Dzięki:))↔Polna dróżka się do tego przyczyniła, po której kiedyś szedłem w słońcu:)) Pozdrawiam:) -
Dziwne zjawisko zaczęło się nagle i niespodziewanie. Ludzie w większości zagadani o przyziemnych sprawach, przestali zwracać należytą uwagę na groby, przy których stali. Dopiero po jakimś czasie zauważono, że coś jest inaczej niż powinno być. Powstał szum, a nawet rozgardiasz. Każdy każdego pytał, ale nikt nie odpowiadał z jakimś wyraźnym sensem. To czego doświadczali nie było niczym szczególnym, lecz samo zjawisko, znacznie odbiegało od tego, co znane i zrozumiałe. Wychodziło poza ramkę znanej rzeczywistości. Na domiar złego nie wszyscy widzieli to samo. Występowało pod trzema postaciami. Bez żadnych, jak by się mogło wydawać, obowiązujących reguł. Można powiedzieć… ogólny chaos. A zatem były groby, gdzie w zniczach migotały czarne płomienie. Na innych pomnikach, wylatywały na zewnątrz bez zmiany koloru, szybowały chwilę, by w końcu wniknąć do wnętrza grobu. Jeszcze inne nagrobki stały się przezroczyste. Wszelkie ozdoby sprawiały wrażenie, unoszących się w powietrzu. Nie zauważono gdziekolwiek wypadkowej zjawisk. Ludzie reagowali różnie, jak to zwykle bywa w takich sytuacjach. Wielu pstrykało fotki. Niestety. To co miało naprawdę zdziwić, zdziwiło dopiero wtedy, gdy niektórzy ludzie, z tylko im znanych powodów, postanowili opuścić cmentarz. Okazało się, że szybko wracają. Z ich relacji jasno wynikało, że na zewnątrz jest… wymarłe miasto. Nie widać żywej duszy. A zatem więcej życia na cmentarzu, niż tam. Wielu miało swoje pomysły na wytłumaczenie sytuacji. Każdy był inny, często negujący wrażenia pozostałych. W końcu ustalono, że jednak trzeba wyjść poza mury okalające. Przecież nie można tutaj wiecznie siedzieć. Tym bardziej, że przy niektórych grobach, ludzie zaczęli umierać i każdy się bał, że może być następnym. Gdy już wszyscy byli na zewnątrz, ujrzeli przed cmentarzem rozległą łąkę. To akurat nikogo nie zdziwiło. Zawsze tu była. Zdumienie wywołało zupełnie co innego. Tym razem musiało być wielkie, biorąc pod uwagę odległość. Po drugiej stronie łąki, wznosiła się wysoka biała ściana. Chociaż nie zupełnie biała. Zauważono naklejony czarny kwadrat, a na nim wiele białych kółek. Nikt nie wiedział, skąd o tym wie. Nagle każdy uświadomił sobie, że niektóre kółka są otworami w kwadracie i widać białe tło, a pozostałe są namalowane na czarnej powierzchni. I znowu wszyscy jednakowo pomyśleli, co było im dane. Oczywiście wielu odruchowo rzuciło się w kierunku zjawiska, żeby podotykać i nie zgadywać, tylko wiedzieć. Niestety. Po pierwsze, coś im nie pozwalało biec a po drugie, nawet gdyby dobiegli, to budowla była za duża, by bez odpowiedniego sprzętu, macać całą ścianę. Powtórnie „usłyszano” polecenie. Jeżeli dziesięciu zgadnie, jak to z tymi kółkami jest, to wszystko będzie tak jak przedtem. Łącznie z tymi, co leżą martwi przy grobach. Dało się słyszeć bardzo wiele głosów, lecz nikt nie zdołał odgadnąć, które są wycięte, które namalowane… a może wszystkie wycięte lub namalowane. Głos „powiedział’’ po raz ostatni: „Wystarczy, że jedno z was zgadnie.’’ Na szczęście ktoś odgadł. Oczywiście o żadnej wdzięczności dla wybawiciela – nawet gdyby takowa gdzie nie gdzie zaistniała – nie mogło być mowy. Po pierwsze nikt nie zauważył kto trafił, w tym całym rozgardiaszu słownym, łącznie z tym, któremu udało się zgadnąć. Po drugie – po odgadnięciu – ściana momentalnie znikła. Po trzecie, wszystko wróciło do zdarzeń sprzed omawianych zjawisk, z zachowaniem pamięci o tym co się wydarzyło. Po czwarte, wszelkie nagrane telefonami filmy, były tylko... pustą łąką. To samo dotyczyło grobów w czasie trwania zjawiska. A zatem jak zwykle w takich okolicznościach, jedni twierdzili, że wszystko działo się naprawdę, drudzy obstawali przy zbiorowej halucynacji a jeszcze inni od razu pojechali na obiad, bo zgłodnieli. Po jakimś czasie – mimo że sprawa nabrała rozgłosu – trochę przycichła i w końcu prawie o niej zapomniano, gdyż jedni drugich do swoich racji i tak nie przekonali. Tym bardziej, że do tego typu zdarzeń już nigdy nie doszło. *** –– Ojejciu! Co za fajowa sukienka. Gdzie kupiłaś? Też taką chce. –– Nigdzie nie kupiłam. –– Nie mów, że ukradłaś. –– Nie ukradłam. –– Ktoś ci podarował? –– Znalazłam zapakowaną w biały papier w czarne groszki. –– O… to jak sukienka… tylko odwrotnie. –– Dziurawa trochę. Muszę zaszyć. –– No ale gdzie ją znalazłaś? –– Na łące przy cmentarzu.
-
kiedyś byłem człowiekiem w dręczeniu miałem uciechę kiedy zwierzęciem w harmonii żyłem chętnie gdy harmonią miechem członki gnieciono teraz jestem muzyką nieuchwytną mniej fałszywą czystą oby się nutą nie zachłysnąć
-
––?/–– wyśniłeś życie w tym śmierciopaku szybują wszyscy w kółko na przemian koła zębate szarpią wciąż przyszłość dla jednych niebo dla drugich ziemia chichoczą klauny co mogą wszystko one tu rządzą wesołą czystką z głośników słychać muzykę ładną jednym ciasteczko lub ciernie w gardło chmury rozkładu nad karuzelą wyrzuca wielu jak szmaty w błoto pełzają wolno pragnąc oddechu inni wirują nie wiedząc po co nie ważne czy geniusz czy jest idiotą lecą niewinni zarazy nowe jedno ich łączy no jasne… game over tam siny język nie chce się schować choć wypowiedział już wszystkie słowa gościu zaplątał gardziołko w łańcuch ten go udusił więc cuchnie w tańcu starsi młodsi i dzieci małe żywią nadzieję chcą jeszcze poszaleć lecz ona żarłoczna wysysa człeka na domiar złego dupę przypieka to klauny trzymają z uśmiechem w rękach co nosem czerwonym można usmażyć flaki zapętlać widzą tabuny trupów pogięte tańczą wesoło plamy pośmiertne spadają skrawki z tamtego trupa siła rozkładu od środka rzuca ze stada rusztowań zlatuje mięsko szkielety z zimna kostkami trzęsą na twardych siodełkach zgrzytają miednice piszczele czaszki przebrzmiałe życie aż kiedyś na pewno wcale na trochę ruch wszelki ustanie sklejony prochem * podobno gdzieś tam jest karuzela wciąż wiruje lecz nikt nie spada choć dech zapiera a w ciemnym dole tam ich koniec leżą klauny do cna zwęglone
-
[Prolog] Ośmiolatka stoi samotnie na trawniku. Czeka na mamę, która weszła coś kupić i obiecała, że nie będzie tam długo. Wraca trochę za późno. Dziecko nawet nie zauważa, że zostaje potrącone przez samochód. Po drugiej stronie jezdni, znaczna ilość ludzi patrzy przerażona na to, co się stało. Mimo, że jest im bardzo żal dziewczynki, to jednak sprawiają dziwne wrażenie, że odsapnęli z ulgą. ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ – W pierwszej chwili nie wiedziałam, co się stało. Nawet pomyślałam, że ktoś rzucił w moim kierunku, dużą szmacianą kukłą. Akurat wyszłam na chodnik. Gdy dotarło do mnie, że to moje dziecko leży przy mnie, straciłam orientacje, co się wokół dzieję. Byłam w szoku. Nadal nie mogę uwierzyć, że córka leży w szpitalu, a ja nie wiem, czy kiedykolwiek będzie tak jak dawniej. Dużo do niej mówię. Przede wszystkim, że ją bardzo kocham i będę czekać tak długo, aż do mnie wróci. Może mnie słyszy. – Podobno kierowca, gdy odzyskał jasność umysłu, pokrętnie tłumaczył, że w ostatniej chwili musiał podjąć decyzje, a jednocześnie wiedział, że coś się dzieje z nim nie tak. Pamięta tylko, że skręcił w prawo. Głupie gadanie. Dla matki tej dziewczynki jest mordercą. Wątpię, żeby coś to zmieniło. Chociaż trzeba przyznać, że jego zamroczenie było chwilowe. Wyskoczył z samochodu, podbiegł do dziewczynki, usiadł na chodniku... i się normalnie rozpłakał. – Prawie cały czas przesiaduję w szpitalu. Czasami bywam w domu. Ta cholerna cisza jest nie do wytrzymania. Brakuje mi jej głosu, we wszystkich kątach. Jest... była taka żywotna. Do dziecinnego pokoju prawie nie wchodzę. Wszystkie rzeczy które do niej należą, są mi dziwnie obce. Takie... niepełne. Nie wiem, czy kiedykolwiek wybaczę temu kierowcy. Uznano, że rzeczywiście coś mu się stało, ale jak sam stwierdził, skręcił w prawo. Gdyby w stronę przeciwną... Póki co, nie siedzi w więzieniu. A moim zdaniem powinien. Wielu twierdzi, że z nim coś nie tak. Gówno mnie to obchodzi. Siedzę przy niej. Wygląda jakby normalnie spała. Jedynym odgłosem, jest szum tej całej aparatury. Niby mówią, że zawsze jest nadzieja. Wierzę w to i nigdy nie przestanę. Nie wiem, czy właściwie chce postąpić, ale muszę porozmawiać z tym wariatem kierowcą. Spojrzeć prosto w twarz i pomyśleć: zupełnie potępić, czy starać się zrozumieć. Na ile potrafię. Na ile wystarczy mi sił. W końcu nie uciekł z miejsca wypadku. Miał łzy w oczach, tak samo jak ja. A może żalił się nad sobą. Staliśmy po drugiej stronie ulicy, jak to się stało. Było nas bardzo wielu. Po drugiej stronie chodziła ta dziewczynka. Czekała na mamę. Wszystko odbyło się bardzo szybko. Nie potrafię tego zrozumieć. Widziałem jak samochód się zbliża. Miałem wrażenie, że kierowca... nie wie, w którą stronę skręcić... ale dlaczego skręcił, skoro przed nim była pusta jezdnia. Znowu jestem w szoku, ale tym razem z radości. To prawdziwy cud. Moja córka odzyskała przytomność. Powiedziano mi, że samochód odrzucił ją bocznymi drzwiami i dlatego uderzenie nie było aż tak silne. Poza tym upadek na trawę złagodził trochę siłę upadku. Musi oczywiście jeszcze pobyć w szpitalu, ale raczej nic jej nie zagraża. Nie mogę w to uwierzyć. Tak mało brakowało a mogła zginąć. Zresztą według relacji świadków, to powinno być po niej. Przepraszam. Co ja opowiadam. Cholernie mi wstyd. Tak bardzo ją kocham. ~~~ – Proszę mi powiedzieć: dlaczego chciał pan zabić moją córkę? Staram się, żeby rozmowa potoczyła się w miarę spokojnie. Po prostu chce zrozumieć. – Proszę tak nie mówić. Nie chciałem zabić pani córki. Pani nawet sobie nie wyobraża, jak to bardzo przeżyłem... – Ale moja córka mogła nie przeżyć. Proszę nie być bezczelnym i tak nie mówić. – Wcale nie chce... – A ja to niby co? Nic nie przeżyłam? Czy pan w ogóle wie, co to znaczy, bać się o życie córki? – Wiedziałem. Teraz już nie muszę. – To znaczy... – Nie mówmy na ten temat. Proszę. – W porządku. Pytam spokojnie: dlaczego pan skręcił nagle w prawo... – Pani tego i tak nie zrozumie. – Postaram się. – Nagle zauważyłem przede mną... na drodze... gromadkę dzieci... i tych co stali po lewej. – Co pan opowiada za pierdoły! Tam nie było na żadnych dzieci. – Przysięgam na moją matkę, że je widziałem. Miewam halucynacje, ale pierwszy raz to się zdarzyło w czasie jazdy. To znaczy teraz wiem, że ich tam nie było. Nie wszystko pamiętam, z tego co się stało. Cholera jasna. Powinienem w ogóle nie jeździć samochodem. To była moja tajemnica. – Halucynacje? Przez te pańskie zasrane halucynacje... – To od czasu śmierci mojej córki... ale... nie chciałbym mówić na ten temat. Przysięgam, że nie wsiądę już za kierownicę. Nie ma mowy. – Mam w dupie pana przysięgę. Co mi po niej! Po prostu wariat rozjechał mi dziecko. Taka jest prawda. – Nie jestem... – No dobrze... spokojnie... zapytam kolejny raz: dlaczego w prawo? – To panią może bardzo... zaboleć. – Nie szkodzi. Dosyć już przeszłam. Proszę powiedzieć. – Naprawdę chce pani wiedzieć? – Tak. Chce wiedzieć. – Dziwnie się poczułem. Te dzieci na jezdni... było ich bardzo dużo... wybrałem mniejsze... nieszczęście. – Mniejsze nieszczęście? – Po lewej stronie stało bardzo wielu ludzi. Gdybym w nich wjechał... miałem ułamki sekund na decyzję... ofiar mogło być o wiele więcej... cholera... przepraszam... ale taka jest prawda. Paskudnie się czuję. – Czegoś nie rozumiem. Przed chwilą pan powiedział, że nie chciał rozjechać... dzieci. – Jakich dzieci? Co pani opowiada? To naprawdę musiał być cud. Minęło już trochę czasu i córka ma się dobrze. Tylko niestety, ja zachorowałam. Czeka mnie operacja. Mówią mi, że mam się nie martwić, bo chirurg który będzie operował, już wielu ludziom zprzed gardła kosę przegonił. Zawsze jakaś pociecha, chociaż lęk tnie jak skalpel mój roztrzęsiony umysł. Bardzo chciałabym żyć. Dla niej. Dla mojej córki. Nie wiele pamięta z tamtego zdarzenia. A przynajmniej nic o tym nie mówi. I bardzo dobrze. Niech tak zostanie. Minął już jakiś czas od operacji. Zakończyła się pomyślnie. Nawet kilku lekarzy mi powiedziało, że wszystko będzie dobrze. Pragnę w to wierzyć. Czuję się po prostu świetnie. Siedzę przy stole z córką. Właśnie jemy kolacje. Nie mogę jeszcze za dużo się obżerać, lecz jej apetyt dopisuje. Mówi mi, że chce mi o czymś powiedzieć. * Chyba nigdy nie zaznam spokoju. Prawda jest taka, że jednak uderzyłem w to dziecko. Wiedziałem przecież, jak ze mną jest i że w końcu mnie dopadnie w czasie jazdy. Nawet jak mnie nie wsadzą, to moje życie już nigdy nie będzie takie samo. Wybrałem... mniejsze nieszczęście... cholera jasna... może i mniejsze... ale dla tej matki... nieskończenie wielkie. * – Wiesz mamo... co tobie powiem? – No nie wiem... ale chyba za chwilę się dowiem. – Ten kierowca... uratował tobie życie. Nie tylko on. Ten drugi był ważniejszy. Gdyby nie oni, to by ciebie ze mną nie było. Nawet nie chcę o tym myśleć. – Co ty mówisz? Możesz mi dokładniej wytłumaczyć? – Rozmawiałam z tym panem lekarzem, co ciebie operował tak fajnie, że żyjesz. – Co? Z kim rozmawiałaś? – No przecież mówię. Chcesz wiedzieć, co mi powiedział? – Naturalnie, że chcę. * Przyrzekłem samemu sobie, że już więcej za kierownicę nie wsiądę i słowa dotrzymam. Cały czas mam przed oczami... ten mój wybór. Chyba nigdy się nie dowiem, czy słusznie uczyniłem. Sam już nie wiem. Czasu na decyzje było tak niewiele. Musiałem skręcić w jedną lub drugą. Ładna dzisiaj pogoda. Nie wiem jak długo będę spacerować. * – Powiedział mi, że był jednym z tych ludzi, którzy wtedy stali po drugiej stronie ulicy i jest przekonany, że gdyby samochód skręcił na nich, to mógłby nie przeżyć... – ... i by mnie nie zoperował. – Właśnie mamo. Może by zoperował ktoś inny, ale nie wiadomo... no wiesz... on jest najlepszy. Wszyscy tak mówią. Pomyśl... ilu jeszcze ludziom może pomóc. Niejednemu dziecku... oddać matkę. – Tak dziecko... ale wiesz... czasami przeznaczenie bardzo nie lubi, jak mu się coś wymyka... ponawia próbę. – Nie rozumiem, mamo. – I niech tak zostanie. ~~~~~~~~~~~~~~//~~~~~~~~~~~~ Chodnikiem idzie mężczyzna. Zostaje potrącony przez samochód. Ginie na miejscu. Po drugiej stronie ulicy stoi gromadka przedszkolnych dzieci.
-
zepsute ciasto odrzucone poza horyzont stołu odgłosy codziennej krzątaniny tak radośnie miało być drewniany patyczek powtórnie nie sprawdzi wybaczysz nam prawda my zakalca nie lubimy miałaś pecha mus to mus wyrzucimy cię ptakom tylko żeby nie zatruć tak ładnie fruwają
-
Zerka na Słoneczko
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Gosława Gosławo→Dzięki Ci ! ↔ Miło mi naprawdę, jak bum cyk cyk! ↔Pozdrawiam. Serdecznie też umiem:)) -
*≈•≈•≈•≈•≈•≈•≈•≈* zerka na słoneczko dzieweczka nieznośna jak zwykle pyskata i strasznie żarłoczna już wtranżala pyzę z tarczy gorejącej spadło trochę kluski usmażyła łąkę * drzewo mówi do niej tyś śliczna bądź moja a ona mu za to walnęła po słojach drzewo się wnerwiło konarami dzwoni nicpoń dziewczę rzekło tak mnie nie dogonisz * krasnal dziś robaki wygnał znów na nowo ta mu dom ukradła na zupę grzybową goni malec biedny złodziejkę domostwa aż mu druga broda ze smutku wyrosła * figlarna dziewucha pajęczynę trąca pająk do niej podszedł i jak muchę wącha przestań mnie tu macać nitkami się chełpić związała mu nóżki na piękne supełki * ciemną zjawę widzi lecz chyba nie kota mrokiem zapachniało zrobiła się płocha na pniu wymyśliła pragnę pomoc dostać wystukała prośbę alfabetem morsa * krasnal jej dopomógł drzewo oraz pająk czarna postać zwiała jak pijany zając lubiana choć taka psotna i urocza chociaż jak się wnerwi może tyłek skopać (O≈*—•°•¯•°•—*≈O)
-
Czerwona Kokardka / Bajka o Rybce i Rybaku
Dekaos Dondi opublikował(a) utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Czerwona Kokardka ? Na piąte urodziny podarowano mi czerwoną kokardkę. Wtedy nie przypuszczałam, że to wspomnienie będzie impulsem do recytacji metafory. Mam poetycką duszę i zmysł planowania. * Od kilku chwil miętosi w spodniach, patrząc jak nadchodzi. Ładniutka, młoda i bezbronna. Ma pecha. Zegarek mu stanął. * Na wierzchu dłoni czuje delikatność podwiniętej sukienki, a od spodu gładkość spoconych ud. Wskazówka się rusza. Stracił czujność. –– Mam niespodziankę – słyszy słodki głosik. – Wiem czego pragniesz. Połóż się na plecach. Zamknij oczka. Zamyka. * Cienkie ostrze rzeźbi kanion o miękkich, wilgotnych zboczach. –– Na pamiątkę spotkania zostawiłam czerwoną kokardkę. Nie dziękuj. Widzę, że masz problem z mówieniem. Bajka o Rybce i Rybaku Stary rybak siedzi przed chałupą, rozmyślając cicho. Nagle podchodzi złota rybka słusznych rozmiarów. Siada na pieńku, mówiąc: –– Starcze. Jeżeli spełnisz moje życzenie, to ja spełnię twoje. Zagadnięty spoziera na rozwalone koryto i coś mgliście jarzy. –– Czyli tak… hmm... mam problem z żoną. Zaradź coś. –– Naturalnie… gdy mnie nauczysz przestać zrzędzić i żebym nie pragnęła... wciąż więcej. –– Umowa stoi. –– I żebym zaległa ciałem w morzu. –– O, fajnie. Gniotąc śliską talię, obłapuje przybyłą. Ta zaś zaczyna trzepotać płetwami, jakby chciała zwiać. Lecz zostaje związana i wrzucona między bałwany. * Nad ranem rybak trzeźwieje. Nie może nigdzie znaleźć żony. Złota rybka spełniła życzenie. -
na cierniowym krzewie pachną paciorki drewnianych owoców bez smaku stukają o gałązki gdy przezroczysty podmuch wiatru porusza rzeźbione zwątpieniem odliczanie kryształkami skrzepłej krwi przełyk dławi nadzieją dawno zdeptanych śladów spowitych szarą mgłą zniekształconą poświatą papierowych krzyży nawet takie za ciężkie płoną na wodzie wzmaga złudne pragnienia
-
Tekst na pustym miejscu, po wycofanym tekście. Zmieniłem tytuł. --------------- Spogląda tłustym wzrokiem przez oka rosołu. Nie może dojrzeć dna. Wszystko żółte i mętne. Chciałby wiedzieć, co w siebie wkłada, żeby później móc wydalić. Macha aluminiową skrzywioną łyżeczką, przeganiając ospałe, żółtawe włosy topielicy. Pływają leniwie niespiesznym nurtem. Rzęsa wodna, nieświadoma istnienia tego, co ma ją pożreć. Niektóre trudno nabrać. Ślizgowym lotem opuszczają wgłębienie łyżeczki, snując ciała po mokrym obrzeżu. Szczupłe malutkie węże w złotawej toni. Nie dostrzega tego. Pragnie ujrzeć dno. Tam jest taki ładny obrazek, przedstawiający białą kózkę na zielonym mostku, wśród kolorowych kwiatków. Może wreszcie dzisiaj, przejdzie na drugą stronę rzeki. Mógłby oczywiście wszystko wylać na podłogę i już teraz obejrzeć. W tej właśnie chwili, która za chwilę przeminie bezpowrotnie. To by jednak zakłóciło codzienny rytuał. Wybiło z rytmu podniecenie wsparte oczekiwaniem. Obrazek oglądał ze sto razy, ale wciąż tak samo tęskni. Ma nadzieję, że dzisiaj będzie inaczej niż zazwyczaj. Stąd ten pośpiech. Chciałby już teraz. Owa myśl prześladuje umysł. Ma ją głęboko w spasionym tyłku. Nieustannie wlewa w siebie rosół z małymi żółtymi kłaczkami, a dna jak nie widać, tak nie widać. Znowu myśli o wylaniu zawartości. Ciemne kłaki na blacie stołu pokrywają oleiste kropelki potu. Odczuwa naglące zniecierpliwienie, które w końcu opiera o nogę od stołu. Trzeszczy pod naporem ciężaru. Jest teraz spokojniejszy. Nie ma tego w sobie, lecz nie wie, że coś za coś. Dostrzega na ręce wybrzuszenie. Cholernie przeszkadza w jedzeniu, a przez to spowalnia możliwość szybszego obejrzenia obrazka. Nie może spokojnie myśleć, że za chwilę zobaczy spełnione marzenie. Rzuca nienawiścią o szafę, przez co podłogę zaśmieca kawałkami zwykłej niechęci. Powraca względny spokój, lecz sytuacja ulega powtórzeniu. Spogląda na owłosiony spocony tors. Kolejna zmiana. Taż jakaś dziwna. A on przecież kocha jeść. Czyżby za szybko to robił? Dlatego dno odczuwa strach, schowane pod swoim dnem? Wyciąga z siebie miłość do wszystkiego, oprócz rosołu. Kładzie na stole. Tak jakoś głupio rzucać nią o ścianę. Zauważa następną zmianę w innej części ciała. Dużo go wszędzie wokół. No tak. Ma przesadny apetyt. Rzuca nim o stojący taboret. Rozbija na małe cząsteczki nieszkodliwej awersji do jedzenia. Nie ma już w nim aż takiego głodu. Spokojnie stuka łyżeczką o dno. Za chwilę nacieszy wzrok widokiem obrazka. Radość przerywa głośny trzask. Wszędzie sobą zawadza. Siada na podłodze wśród ruin krzesła, z dala od stołu, po drodze przewracając lampę z koślawym światłem. Wyczuwa wewnętrzny niepokój. Przecież powinien zauważyć. Dokładnie obejrzeć. Może by dostrzegł podobieństwo. Ciągłe wyrzucanie z siebie męczących odczuć, nie było za darmo. Za bardzo myślał o obrazku. To był cel nad cele. Nie dostrzegał oczywistego faktu, który zmieniał życie na inne. Ubywało, lecz jednocześnie przybywało. Deformowało ciało i umysł. Rozpoczęta następna faza przemiany. Przebiega samoistnie i metodycznie. On dał nieświadomie początek. Poruszył koło, które już nie potrafi zatrzymać. Za późno na cofnięcie. Zgarnięcie do siebie, czegokolwiek. Zaprzestanie. Wie, że przegrał, przedobrzył z tym obrazkiem. Nie widział nic innego wokół siebie. A poza tym tylko oczami. A to o wiele za mało, żeby dostrzec meritum sprawy. Poprzez resztki rosołu można dostrzec dno. Z białej kozy, rozszarpywanej i pożeranej, niewiele już zostało. Strzępki mięsa, przylepione do połamanych desek rozwalonego mostu, między ślicznymi kwiatami, na wyschniętych strzępkach błota oraz płynne namiastki czerwonych maków, dopełniają wygląd. Naczynie nadal drga. Jeszcze nie skończył uczty. Słychać dzwonienie drobnych kosteczek, o gładkie śliskie dno. Odgłosy miażdżenia, połykania oraz stukanie pazurów o porcelanową powierzchnię, tłumi owcza skóra.
-
Leżę w łóżku w pozycji poziomej do podłogi. Ktoś mi kiedyś doradził, że tak jest łatwiej. Przedtem byłem głupi. Próbowałem równolegle do ścian. W końcu doszedłem do wniosku, że taka pozycja jest niewygoda. Nie służy spaniu. Właściwie musiałbym wstać. Tylko po co. Przecież nie słyszę za oknem destrukcyjnych hałasów. A zatem świat beze mnie nadal istnieje. Żadna cholera go nie wzięła. To co za różnica, czy wyjdę na zewnątrz, czy zostanę tutaj. Spoglądam na pająka. Wisi na pajęczynie i mu wszystko zwisa. Czeka na muchy i wykrzywia tułów w uśmiechu. No nie, co ja pierdzielę. Tułów? Przecież pyszczek. Dlaczego ściana przy łóżku taka porysowana? Chwila. Zerkam dokładniej. Widzę wyżłobione literki. A niech to. Wczoraj byłem hipnotyzerem. Chciałem samego siebie poddać hipnozie. Rypałem polecenia. Odczytuje jedno→"Nᴀ ᴄʜᴏʟᴇʀᴇ̨ ʙᴇ̨ᴅᴢɪᴇsᴢ ᴡsᴛᴀᴡᴀć, ᴅᴜʀɴɪᴜ." No właśnie. Przed chwilą kucałem, a teraz leżę. Czytam następne→"Zᴊᴇᴅᴢ śɴɪᴀᴅᴀɴɪᴇ. Bᴇ̨ᴅᴢɪᴇsᴢ ᴍɪᴀᴌ ᴡɪᴇ̨ᴄᴇᴊ sɪᴌ ɴᴀ ʟᴇżᴇɴɪᴇ." Ciekawe co mam zjeść. Chyba pająka wtranżolę. Następny napis→ "Wʏᴌᴀź ᴡʀᴇsᴢᴄɪᴇ ᴢ ᴛᴇɢᴏ ᴡʏʀᴀ, ʟᴇɴɪᴜ śᴍɪᴇʀᴅᴢąᴄʏ. Zᴀᴊʀᴢʏᴊ ᴅᴏ ʟᴏᴅóᴡᴋɪ." Do lodówki? Niby po co? Aż tak ciepło mi nie jest. No dobra wstaje. W końcu działam pod wpływem hipnozy. Wiem, że nie wiem co robię, chociaż wiem, że o tym wiem, że nie wiem, co wiem, że mam zrobić. Iść w kierunku lodówki. Jestem. Stoję przed nią. Otwieram. A tam odcięta głowa. Moja głowa. Co do cholery? Brata bliźniaka ubiłem, głowę urwałem i włożyłem do zamtażarki? Przecież swoją mam. Wiem, bo macam kłaczatą czaszkę. Inaczej bym nie widział tej drugiej. Tak czy inaczej, jako na kryształek z lodu do drinka mam predyspozycję. Brakuje mi dużych kieliszków. Hibernatka taka. Patrzę uważnie. A ona na mnie, zmrożonym spojrzeniem. A to co? Cholerne lustro z tyłu. Nic nie zawadza biegnącym falom, więc widzę dokładnie. Wyciągam odbijasa, którym zahaczam głowę. No nie. Co jest? Nie ma tyłu. Tylko przód z boku. Czytam inne ciekawe zdanie→"Mᴀsᴢ ᴍɪᴇć ʜᴀʟᴜᴄʏɴᴀᴄᴊᴇ: ᴡᴢʀᴏᴋᴏᴡᴇ sᴌᴜᴄʜᴏᴡᴇ ɪ ᴅᴏᴛʏᴋᴏᴡᴇ." No tak. Wszystko jasne. Rozumiem. Tak naprawdę nie ma żadnej głowy. Wracam do łóżka. A ono zajęte. Coś tam leży. Dwie osoby. Śpią czy trupy nieprzytomne? Nagle patrzą na mnie. A ja na nich bym nie chciał. Ale muszę. Tak po prawdzie miałem nadzieję, że zobaczę siebie. A to obce gęby. Nagle ktoś otwiera drzwi. Słyszę głos→ "Pʀᴏsᴢᴇ̨ ᴡᴢɪᴀ̨ć ᴛᴀʙʟᴇᴛᴋɪ. Pʀᴢᴇsᴛᴀɴɪᴇᴄɪᴇ ᴡɪᴅᴢɪᴇć ᴛᴇɢᴏ ɢᴌᴜᴘᴏʟᴀ." Nie mówi do mnie. Mnie nie dostrzega. Jak tak można. Co za niewychowany ham. Specjalnie przez samotne h napisałem, żeby zrozumiał, co o nim myślę. Trochę szacunku, proszę. Gada do tych, co leżą w łóżku. Patrzą na mnie zrezygnowani. Z błaganiem i lękiem w oczach. Widocznie mają mnie dosyć. Mnie? Nie wierzę. Mnie nie można mieć dosyć. Cholera. Połykają tabletkę. Przeczuwam coś niedobrego. Czas mija. Coraz mniej mnie. Jestem psychiczną mgiełką. Wyraźnie czuję, że nic nie czuję, gdy wracam skąd wyszedłem. Widzę ich oczami. Ktoś wchodzi. Siedzę tym razem na podłodze. Czuję na dłoniach wilgotną stal. Mało co dostrzegam. Mam podły nastrój i łzy w oczach. Nie wierzę, że to ja. Na pewno ktoś inny. Zgasiłem światło, by nie widzieć łóżka. Przecież nie jestem aż taki zły. Chcę wierzyć, że to koszmarny sen. Czytelniku. Co tak gały wytrzeszczasz. To mój teren. Jeżeli w tej chwili nie przestaniesz czytać tej historii, to przysięgam, że ci gardło poderżnę zakrwawionym nożem i flaki wypruje. A flaczki lubię. Oj tak. Szczególnie z małymjankiem. Tak samo jak tym na wyrze poderżnąłem i wyjąłem na pościel. Zasłużyli sobie popaprańcy. Nie mogę patrzeć na te parszywe, śmierdzące truchła. Dlatego siedzę po ciemku. Spadaj z ochlapanej strony. Ona jest moja. Tylko moja. Tekst cię nie ochroni. Niby czym? Koronką z literek? To cholerny słabeusz. Gardzę nim, tobą i wszystkimi. Nie upilnowałem was. A ty kto? kwiatuszku. na łące tulisz rosy krople miłością przemokłeś skowronek pod niebem kołysankę śpiewa dla ciebie śpij dziecino pod waszą pierzyną słodkie oczka zmruż wreszcie już bo pomału jasna cholera mnie bierze, że muszę ziuziać ciało nieświeże. —?/––
-
Świt Ostatniego Zmierzchu
Dekaos Dondi opublikował(a) utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
błękitna poświata czystość sterylna przytula lśnieniem w przezroczystym zalogowaniu jeszcze z nami tu i teraz wirtualna nitka pulsuje odliczanie nie pozwala wylogować obraz dławi złudzeniem pik pik pik na zewnątrz noc uśpione miasto dla wielu snem ostatnim a tu dzień koloru nieba w świetle miniaturowych neonów cichych odgłosów przynależnych temu światu w pozytywce nadziei razem z piosenką która pyta co dalej pik pik pik nagle ostatnie piknięcie podłużny jednostajny dźwięk przeciwległy koniec początkowego płaczu i wszystkiego co pomiędzy likwidacja konta ~~~ a wiesz co zdaniem mym to tylko przerwa w transmisji w ostatnim zmierzchu ujrzysz świt...♾ -
Mównica jest pusta-----→[…….] [Teraz już nie ] [ Ja na niej stoję. Wielki Grafolud ] [ Dzisiaj o jedzeniu ] Jak nam wszystkim wiadomo, przeciętny rozsądny człowiek, zjada tyle pokarmu i wypija tyle płynów, ile zdoła wydalić ze swoich najedzonych, napiętych i hałaśliwych czeluści. Ów fakt skłania nas do refleksji, nad życiem zwyczajnego obywatela, w przeogromnym gronie społeczeństwa, gdzie każdy pochłania tyle żarcia i wypija tyle płynów, ile zdoła wydalić. Powiecie zapewne, że już o tym przed chwilą mówiłem. Tak. To święta prawda. Lecz wielu z was, nie słuchało. Śniło w tym straconych czasie o niebieskich migdałach, a nie o tym co ja mądrze mówię. Przecież to dla waszego dobra, dobrobytu a w końcu – odbytu. Bytowanie prawego, lewego i środkowego obywatela, w takim skupisku ludzkich postaw, bywa – co trzeba z przykrością stwierdzić – przykre i skłania do łez. Lecz owe łzy powinny spływać z oczodołów ludzi wyczulonych na ludzką krzywdę. Ludzi o prawdziwych ludzkich postawach, którzy nie boją się spojrzeć prawdzie w oczy. Prawda ta wyraża się w nieodkładaniu w swoim organizmie,przetrawionych pokarmów, zmielonych napojów i wszelkich innych szczątków. Niestety. Dla wielu niezrównoważonych i nieodpowiedzialnych obywateli, prawda ta, jest szczytem nie do zdobycia. Patrzeniem ślepego wilka w gwiazdy. Wolą siedzieć u podnóża góry, łapać spadające kozice i wcinać je razem z rogami i porywistym wiatrem. Nie myślą o tym, że owych rogów wydalić nie potrafią, bo staną im w gardle – lub zupełnie gdzie indziej. Niestety moi zasłuchani we mnie słuchacze. Fakty te, mają miejsce w naszym ukochanym społeczeństwie. Musimy z nimi walczyć.Jest to nasz obowiązek. Powiem więcej ---> Superobowiązek Gigantobowiązek. Wobec naszego narodu, całego świata, dzieci małych i mniejszych emerytów, całego wszechświata przyszłych pokoleń… i wobec mnie rzecz jasna. Nie możemy pozwolić na to, aby każdy nieokrzesany członek, wcinał ile chce, albo ile zdoła wrzucić do swoich zachłannych grubaśnych jelit. Trzeba jednak spojrzeć prawdzie w oczy [wiem wiem, już o tym mówiłem]. My sami – rozumni obywatele – prowokujemy kałdunistów, do wielkiego żarcia oraz wypijania rzek – wiadomo czym płynących. Powiecie mi zaraz, że to nie prawda. Nie możemy się troszczyć, o całe kochane stado. Wyrazicie przypuszczenie, że nie wszystkie jednostki są takie bojaźliwe. Jedzą więcej niż my, piją więcej niż my, a przez to są silniejsi i mogą nawet podskakiwać. Jeżeli nie nam, to chociażby do dachów, by zjeść ostatnią dachówkę i małego wychudzonego ptaszka, który się zaklinował, miedzy lewą a prawą stroną rynny. Na dodatek cieknie mu na piórka. Tak, tak. Macie racje. Ale to tylko kropla w morzu niespełnionych fal.Te pełne sklepy, te pełne witryny uginające się od dobrobytu. Oni na to patrzą. Pobudzają swoje niewłaściwe żądze, aby w końcu wybić szybę, wyciućkać haki i wyjeść sprzedawcę razem z półką. A przecież nam jest w głowie [ Co ? - Koryto ? ] No co wy obywatele! Nam jest w głowie zdrowe społeczeństwo. Zdrowe psychicznie i fizycznie. Gdzie każdy członek – nawet ten niechciany – znajdzie swoje przytulne gniazdko, oraz dostanie racje żywnościową, na miarę swoich potrzeb. Gdzie wszyscy będą życzliwi i uśmiechnięci, a staruszka biegająca swobodnie po jezdni, nie zazna niepokoju, że jakiś głodny kierowca, zaprosi ją na obiad jako pierwsze i ostatnie danie. Nie odkładajmy swoich przetrawionych pokarmów, w naszych kochanych bebeszkach. Lepiej wydalić zbędne szczątki, by nam nie przeszkadzały, w tworzeniu społeczeństwa – mlekiem i miodem płynącego. A najlepiej… sr . . . ką. Kto z państwa uzupełni ? No przecież do jasnej cholery, nie śpiewałem wam kołysanki. A może rzeczywiście jestem taki zdolny. Skąd tyle wody na sali ? Dach przecieka, czy co? Buty mi przemokną! Taka jasna miękka skórka.