Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dekaos Dondi

Użytkownicy
  • Postów

    2 770
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    3

Treść opublikowana przez Dekaos Dondi

  1. @befana_di_campi Befana_di_campi↔Dzięki:)↔Tyś tu też:)↔Jaki świat jest mały:))↔Pozdrawiam:) @Natuskaa Natuskaa↔Dzięki:)→Lepiej maseczkę ponosić troszeczkę, niż nagle leżeć wiecznie:)) Pozdrawiam:)
  2. @Waldemar_Talar_Talar Waldemar_Talar_Talar↔Dzięki:)↔Też tak sądzę, jak rzekłaś.↔Pozdrawiam:)
  3. Maleńki, samotny liść, ześlizguje się po zabrudzonych piórach. Postać siedzi nieruchomo. I tak już od wielu pokoleń, broni nas i naszej wioski, przykucnięta na skraju lasu, nieopodal głównej bramy. Większość postrzępionych skrzydeł, leży na ziemi, zwisając po bokach. Wielu wyglądem odstrasza. Dla nas natomiast, jego obecność jest tak oczywista, jak powietrze, którym oddychamy. Posiada też inną przydatną cechę: nieśmiertelność. Ponadto nie musi się żywić i kości go chyba nie bolą, od ciągłego siedzenia, wciąż w tym samym miejscu. Natomiast twarz – gdyby się dokładnie przyjrzeć – budzi w nas, nie dające się sprecyzować obawy. Kryje w sobie pewną tajemnicę. W ciągu dziesiątków lat, niektórzy śmiałkowie podchodzili bliżej, by porozmawiać z tym prawie posągiem, obleczonym w pióra. Problem polegał na tym, że gdy wracali, to nic nie pamiętali, co też wyzwalało pewien niepokój. Chociaż trzeba uczciwie przyznać, że nikt naszej wioski, nigdy nie zaatakował. Przypuszczamy, że właśnie dlatego, że mamy takiego dziwnego anioła stróża. Podobno kiedyś, jeszcze nie za moich czasów, kilku złych ludzi, chciało go zabić. Widzimy jednak cały czas, że widocznie nie podołali. Dzisiaj od rana, chodzimy bardzo podekscytowani. Pierwszy raz, jak tylko wioska istnieje, przybiegł do nas jeden z naszych, który z nim rozmawiał i pamiętał co usłyszał. Jesteśmy w prawdziwym szoku, będąc świadkami czegoś, co się nigdy nie wydarzyło. Ów wybraniec, ledwo dysząc z przejęcia, powiedział, że wreszcie anioł zdecydował się wyjawić, przed jakim zagrożeniem, cały czas nas broni. Bo trzeba uczciwie przyznać, że wielu się nad tym zastanawiało i nadal zastanawia. Często o to w myślach pytaliśmy. Może w jakiś sposób słyszał. Tego nie wiemy. Stoimy całym tłumem wokół niego. Postać po chwili wstaje. Kolejny szok. Nie przypuszczaliśmy, że jest taki wielki. Większy od każdego z nas. Pióra nie są już białe, tylko brudno szare. Rozwija i zwija skrzydła. Robi to wielokrotnie, złowieszczo szumiąc, na tle zachodzącego słońca. Nawet bardzo wielokrotnie, bo na tle wschodzącego, też. Jakby chciał rozprostować kości, po dłuższym czasie. Aż czujemy lekki podmuch na rozdziawionych z ciekawości twarzach. Jaką odpowiedź usłyszymy? W tym momencie, tylko to jest dla nas ważne. Wtem przestaje ruszać skrzydłami. Cisza, jak makiem zasiał. Nagle ni stąd ni zowąd, słyszymy słowa: –– Szkoda, żeście mi w pełni nie zaufali. Te wasze wieczne myśli, domagające się odpowiedzi. W końcu straciłem cierpliwość. –– Chcemy tylko wiedzieć, przed czym nas bronisz. –– Naprawdę przez tyle czasu, nie przyszło wam do głowy, przed czym… to znaczy… przed kim was bronię. Dlaczego cały czas się stąd nie ruszam? –– No nie przyszło, szczerze mówiąc. –– Przed wami samymi was bronię.
  4. teraz są czasy wszak covidowe nie tylko panny fajne morowe także powietrze bywa w ten deseń małe covidki ono nam niesie maseczki niby chronią nam twarze lecz czy na pewno to się okaże chwila jest jeszcze społeczny dystans żadne zawołać daj brachu pyska durny człowieku nie cenisz życia łazisz bez maski wciąż po ulicach pragniesz usłyszeć piosnkę covida zanuci w urnie salve regina teraz to taka wielka loteria ten co los wygrał to może przegrać miarkuj się człeku co z twoim smakiem bo mały czeka aż kogoś złapie czy jesteś z prawa z lewa ze środka każdego może gościu napotkać wszakże nie widzi on żadnych różnic gdyż wobec śmierci wszyscy są równi po co te swary wrzaski i kłótnie skoro to życie może być krótkie z panem covidem kostucha przyjdzie żebyś mógł przeżyć ostatnią chwilę trzymaj kalendarz przyduszaj mocniej bo nigdy nie wiesz kiedy go kopniesz
  5. znowu jestem z tym pragnieniem w sytuacji sam na sam chcę dla siebie dużo ściany wszakże wciąż za mało mam jestem tutaj tylko zdany na swój rozum psychotwór nie wiem wszakże czy podołam podziurawić chociaż mur z wielkim trudem słodką cegłę zachłannością szarpię tu lecz wyciągam słabiutenko brak mi siły oraz tchu aż tu nagle co się dzieje czyżby jakaś wielki cud w łeb dostaję złotą cegłą spłynął na mnie miód * stoją ludzie patrzą smutno na mamony ciężką kupę rączkę nóżkę wystającą i spłaszczoną złotą dupę
  6. @Konrad Koper Konrad Koper↔Dzięki:)↔No tak już jest. Każdy ma swoje ''gałęzie'' i coś ''więcej, lub nie'' ... Pozdrawiam:)
  7. Za trzynastoma górami i tyleż samo morzami, Królestwo Smoków Poczciwych istniało. Stworzenia były nadzwyczaj łagodne, chociaż rozumne, skore do niesienia pomocy wszystkim potrzebującym gadom, a nawet płazom. A że świadomi posiadania takiego króla, królowej oraz ich córki byli, egzystowali radośnie i szczęśliwie, by nie powiedzieć jak pączek w jaju. Aczkolwiek wypalanie cegieł, największe profity w handlu przynosiło, gdyż cegły nie były im do czegokolwiek przydatne, lecz innym tak, gdyż budowali z nich domki nad głowy. Życie upływało w błogiej sielance, gdyż powodów do narzekania, nawet w najdziwniejszych kątach znaleźć nie mogli. Chociaż trzeba uczciwie przyznać, że wcale nie szukali, gdyż byli deczko leniwi i nawet gdyby coś znaleźli, to milczeli niczym płyta nagrobna, by przykrości rodakom nie sprawić, a co gorsza, do płaczu zachęcić. Tak sobie tłumaczyli niechęć do gadania. Aż pewnego razu, wielka skaza na firmamencie rajskiego życia zajaśniała, niczym ciemna zakrwawiona jutrzenka. Niebawem zakłóciła z dziada pradziada od wieków ustalony porządek. Ogromny Szewczyk, na jeszcze większym baranie wypełnionym siarką, do Królestwa wjechał i zaczął nie tylko domostwa pustoszyć, lecz także niektóre smoki, a szczególnie smoczyce, swawolnie poniewierać. Ponadto wielu tubylcom kawałki skóry wycinał ostrym narzędziem, rechocząc przy tym radośnie, prosto w zatrwożone dziury ogniowe. Krzyczał bezczelnie, że buciki będzie miał z czego robić, które z wielkim przebiciem na jarmarkach sprzeda, a przez to fortunę zyska i poważanie wśród innych szewców z okolic wszelakich, lub z jakichkolwiek nadejdą. Biedne smoki, mimo że wykazywały przemożną chęć ziajać ogniem na barbarzyńce, to jednak kładły wszystkie trzy głowy w kubeł, gdyż mógłby wierzchowiec w powietrze wylecieć, rozpizdrzając wszystko wokół, na cztery strony świata. Gdyby jeno członki Szewczyka, to pies mu mordę lizał, a kot mysz do tyłka wcisnął. Dzień w dzień nawiedzał i nękał, chciwością napędzając ludzkie serce. Wiele smoczyc truchlało w zgrozie. Nie chciały, by skóra z ich dziatek została doszczętnie wyszarpnięta jako budulec do sandałków. Błagały trzema głowami jednocześnie, klęcząc na styranych życiem rogowych kolanach, o całkowite najazdów zaprzestanie. Lecz on, swoją podłość na tłustym, lecz jurnym baranie dźwigając, nic sobie z owych błagań zatroskanych matek nie robił, jeno jeszcze bardziej ze skór obdzierał, chociaż przyznać trzeba, że żadnego nie do golasa tak zupełnie. Smoczy Król, widząc bajzel w państwie, wielu śmiałków zwołać postanowić. Obiecał każdemu, że jak bestie pokona, to tchnienie ognia królewskiej córki oraz jej rękę i całą resztę otrzyma. Teraz dopiero przybiegły różne napalone smoki, młode i stare, z umiejętnościami i bez, te co jeszcze mogły lub tylko tak myślały, lecz żaden wojak nachalnego do przesady szewczyka pokonać nie zdołał. Aż pewnego razu, stanął przed królem smok: mizerny, koślawy, prawie bez skóry i ognistego oddechu oraz z jedną głową na karku. Król ujrzawszy takie indywiduum, z powrotem do rodziny postanowił go odesłać, albowiem nie chciał mieć na królewskim sumieniu siedzącego, jak gdyby był gadającą papugą. Ochotnik jednak z uporem wariata, niczym stado osłów na jutrzejszy obiad, nie miał zamiaru tak łatwo zejść z oblicza króla, myśląc zapewne o napalonym oddechu królewskiej córki i nie tylko o tym. W końcu władca machnął ogonem, dając do zrozumienia, że zezwala Mizernemu... Jadącego na Baranie pokonać. Szewczyk, gdy takiego lichego rycerzyka obaczył, zarechotał w głos, aż mu sztuczna szczęka wyleciała i pospieszając do rzeki na wieki utonęła. Poszkodowany ujrzawszy to, struchlał dogłębnie, gdyż pomyślał, czym będzie gryźć jadło wszelkie, żuć smoczą skórę, lub chrupać zardzewiałe gwoździe, gdyż taką umiejętnością. przed innymi szewcami szpanował. Przeto machnął przednim ogonkiem i do rzeki skoczył, razem ze tym swoim baranem, który nie chciał, ale musiał i już nigdy nie wypłynęli. Może jakiś konik morski, walnął go w łeb z kopyta, a siarkę z wierzchowca wyjadły diabły morskie. Od tego czasu, spokój zapanował w Smoczym Królestwie. Mizerny, koślawy smok, dyplomatycznie zrezygnował z obietnicy, gdyż zauważył, że nie ładniejsza od niego, a nawet w niektórych szczegółach, prześcignęła w wizerunku, takim a nie innym. Może to i dobrze, bo ów bohater w swojej przyszłości, aż takim balsamem na rany nie był. Nawet budowę pomnika na jego cześć przerwano, gdy usłyszano jak mu dekiel zaczyna odbijać, w jednej głowie równocześnie, aż echo brzmiało do późnych godzin nocnych. Sława umysł czochrając, zmieniła go na tyle, że aż nie sprzedano wszystkich cegieł, budując z nich w tym miejscu Wesołe Miasteczko, w którym to małe smoczki, pluły ogniem na ogniotrwałą figurkę Tańczącego z Deklem. Po jakimś czasie w owej krainie, zaczęła krążyć z paszczy do paszczy legenda, o wystającej z rzeki gałęzi, co powieszonego Szewczyka na smoczej skórze unosi. Podobno z gardła zardzewiałe gwoździe wystają, a na jednym z nich, sztuczna szczęka ukojenie w dyndaniu znajduje, pogryziona przez piranie.
  8. skakałeś z gałęzi na gałąź obskoczyłeś dżunglę całą wszystko co obok nie było twoją drogą gdy wreszcie wszedłeś na piedestał to agregat działać przestał
  9. @Jacek_K Jacek_K↔Dzięki:)↔Mnie też to rozbawiło:)) Ze wszystkich rodzajów tekstów, najbardziej lubię pisać dialogi, (ok.90%→bez narracji→która moim zdaniem, tylko zawadza:))↔Pozdrawiam:)
  10. @Jacek_K Jacek_K↔Dzięki:)↔Moja wersja mnie się bardziej podoba:)) Co nie zmienia faktu, że gdyby Twoja, to bym zmienił, albowiem zmieniam, gdy ktoś wysłowi zmianę. która bardziej mi leży, ale o której nie pomyślałem. Wiem↔4 x wersja zmiany→zamierzone:))↔Pozdrawiam:) @w kropki bordo W kropki bordo↔Dzięki:)↔Kilka razy stałem między sceną a kurtyną:)) Jednakowoż, w sensie metaforycznym, gdy spadnie mi kurtyna na głowę, to wtedy widzę gwiazdy, które mnie inspirują , do pisania wierszy. Dlatego są, jakie są:))↔Pozdrawiam:) @Jacek_K Jacek_K↔Przeczytałem wiersz. Warto było, zdaniem mym:)
  11. Nie pamiętam, czy kiedyś wrzuciłem. Chyba, że pod innym tytułem. <<<<<>>>>><<<<<>>>>> – Cześć Dąb. Kawał drewna z ciebie. – Wypraszam sobie. Nie jestem drewnem jeno drzewem. – Sorry…przyłóż konar. – I proszę mi tu w polskim lesie zagranicą nie wyjeżdżać. Bo z wywiadu nici. – Taki wielki a taki przewrażliwiony. Chyba nie będziesz mnie gonić? – A ty byś chciał, żeby na ciebie mówiono: ludź? Na pewno byś nie chciał? – Mogę być ludziem. A co… nie mogę… bo tak kręcisz konarami. – To przez wiewiórki. Mam łaskotki gdy po mnie łażą. – Nie możesz je... strząsnąć? – Próbowałem, ale liście spadły a nie one. – Ruszaj dalej. Jak żółędzie pospadają, to skoczą za nimi. – A wiesz… nie pomyślałem... żółędzie? – Lubię ten kolor i czasami gadam na żółto. No dosyć tej gry wstępnej. Pora na poważne pytania. A swoją drogę… trochę odwagi ze mnie wycieka. – To dobrze. Susza jest. Będziemy odważniej rosnąć. – Chodzi o to, żeś wielki jak góra. Gdybym chciał cię obejść, to musiałbym wziąć jedzenie na drogę. – Rzucę ci trochę żołędzi albo się deczko: wstąpię... chociaż o jeden słój. Wybieraj. Co wolisz? – Nie dzięki. Nigdzie się nie wybieram. – Ja też. – Znowu gadamy głupoty, jak na poważne stworzenia przystało. – Gadasz. Uściślijmy. Gdybyś zadawał mądre pytania, to bym mądrze odpowiadał. – Ja nie mogę – zaśmiała się Pani Brzoza. – Ty chyba Dąb z dębu spadłeś. Tyle czasu rosnę przy tobie i jakoś przez ciebie nie zmądrzałam… to znaczy… – To znaczy, że jesteś głupia… sama przyznajesz. – Przekręcasz moje słowa. Nie to miałam na myśli. A tak w ogóle, to pod moimi konarami człowieka pochowano. Miej do mnie szacunek. – Chyba żeby wcześniej zmartwychwstał. Byle dalej od ciebie. – No sam widzisz. Jestem chociaż przydatna. A ty jesteś tylko: wielki. – Cicho drzewostan. Spokój mi tu. Gałązki blisko pnia i baczność! Ze wszystkimi mogę pokonwersować. Ale jak będziecie gadać między sobą, to mi zostanie gadanie ze samym sobą. – Jestem już tyle lat brzozą, ale takiego cudaka drzewa jeszcze nie słyszałam. O widoku nie wspomnę. Okropieństwo. Co to za pokraczne konary? A ten baniak na czubku. Czy w nim coś w ogóle jest, skoro nawijasz jak spróchniały? – Nie jestem drzewem, tylko: ludziem! Trochę szacunku, bom najbardziej rozwinięty. Wywiad chce z wami zrobić, a wy zamiast mi dziękować, to ubliżacie i pierdaczycie jak połamane gałęzie. – Nie widzę, żebyś kwitł – zauważył Dąb. – Cały czas tu kwitnę i jeszcze mądrego pytania nie zadałem. – A to nasza wina? – wtrącił Świerk. – Zjedz moją szyszkę, to zmądrzejesz. – Nie chcę waszych szyszek!! – Ja mam żołędzie. Mnie nie wygaduj. – Pozwólcie mi zadać pytanie. Cały las was słucha, co powiecie. – Cicho tam na dole – wrzasnęła Sosna. – Nie dosyć, że dzięcioł mnie stuka, to jeszcze mieszanka zwierzęco-drzewna nie daje spokoju. Chwili wytchnienia we własnym lesie. – Własnym? – zahuczał Dąb. – To jest mój las. Jestem tu królem i tu wzrasta moja władza! – Panie Dąb. Co panu. Choryś pan. – Cicho Ludziu. Tyś nie nasz. Nawet nie masz korony. – O właśnie – dodała Lipa. – Lipny z niego gość. – Gość? – dodał Krzak Jeżyn. – Raczej nie douczone: coś. – Drzewa! Co z wami. Tak ładnie wszystko szło na początku. Chciałem po prostu z wami pogadać. O sensie życia, kornikach, słojach… o żywicy. Tylko sęk w tym, że wy jak głupie deski macie zagrania. – Nas? Od głupich desek wyzywać? – To taka… metafora. – Fora ze dwora to najlepsza metafora! – zapiszczały Żółędzie. – Ja też umiem mówić – pisnęła Wiewiórka. – On ssak, ja ssak. Stoję za nim murem. – Obrończyni się znalazła – zagrzmiała Wierzba w przerwie płaczu. – Uważaj żeby ciebie nie wypchał. I gdzie tu widzisz mur? Chyba w twoim myśleniu... na drodze synaps. – Siedź cicho, głupia. Pusta w środku a wypełnioną udaje, nazywając to: myśleniem. – Ja nie jestem pusty w środku i też się wymądrzam… i co z tego... jak mnie nikt nie słucha. – Cholera jasna. Z wami ogłupieć można – warknął Niski Pinek. – Co ja mam powiedzieć. Spójrzcie, ile ze mnie zostało. Resztę przerobiono na dechy. – Głupie dechy. Tak powiedział Ludź – zadenuncjowało Igliwie. – Walnij go koroną! – Koroną? Ja? To chyba Dąb niech walnie. – Dąb gada od rzeczy, bo mu robale mózg ze słojów wyjadają – dodała Brzoza. – Przestańcie wreszcie bijatycko konwersować. Wstyd na cały las. To ja wam mówię: Ludź. – Raczej chwałą nas otoczą, że nie chcemy z tobą gadać. Przypałętał się taki i zamiast kulturalnie rozmowę zagaić to sobie wyobraża, że jest zagajnikiem z którego wyrośnie dżungla. Chrust z ciebie zakwitnie połamany. – Dąb na początku miał chęć na rozmowę. – Bo stary i nie dowidzi. Myślał, że gada z nieznanym gatunkiem drzewa. – Panie Dąb. To prawda? – Rośnij synu, rośnij. A ich nie słuchaj. Nie wiedzą, co szumią… chwila… a gdzie masz: koronę? – Nigdy nie miałem: korony. – No i dobrze. Za bardzo przygniata do ziemi. – Do ziemi? Chyba odwrotnie. Powiedziałeś, że jesteś Królem Lasu. – Zaszumiało w konarach. Muchomora wąchałem wystającym korzeniem. – No coś ty, Dąb! Nie było ci wstyd? – No masz go! Oczywiście, że było mi wstyd. Aż dziewicze listki spąsowiały. Ale cóż. Robale chciałem przepłoszyć. – I co? Przepłoszyłeś? – A gdzie tam. Oblazły mnie bardziej. – Biednyś. – A wiesz Ludziu, kto jest królem lasu? – A skąd mam wiedzieć. Nie jestem drzewem. – Chyba żartujesz? – No patrz. A on wierzy…. co tak cicho. – Boją się – powiedział Zwiędły Liść. – Czego? – Zębatego Warczącego Króla. On dzierży prawdziwą władzę. Być lub być jeszcze chwilę. Na dodatek ma doczepioną obsługę. – Zwiewajmy stąd!! – Ale śmieszne – dodały Wiórki Drzewne.
  12. to tylko gra pogięty czas chciałbyś uwierzyć że na łzach popłyniesz w strumieniu lepszych dni ty splugawiłeś teatr ten czego naprawdę chcesz wyzwolić się za mało mnie za dużo też
  13. jesień tyś dobra słoneczkiem pomogłaś włożyłaś mnie dziś do koszyczka powiedz tej zimie niech później tu przyjdzie z tobą cieplutko przytulnie wiem co mi powiesz że ważne me zdrowie nie mogę wciąż siedzieć chroniony lecz powiedz zimie niech później tu przyjdzie nadal mi z tobą tak dobrze wiatr dmuchnął nagle ja z gniazdka wypadłem na gwiazdki zmrożone na sopel cały się trzęsę choć wokół jest pięknie jesień zniknęła pod śniegiem ledwo już zipię szypułkę mróz szczypię wtem mała podchodzi dziewczynka z ziemi mnie bierze otrząsa wnet śnieżek wkłada pod czapkę na głowie przez to że zmarzłem też psikam i kaszle doceniam że trochę inaczej wełna nie murek choć zimno wciąż czuję szeleszczę dziecku wesoło skryła ją zima znów jesień wspominam te słowa co rzekła mi kiedyś spadłem z koszyczka by stracić lecz zyskać o tym wciąż będę pamiętać w dziewczynki domku kłaniamy się słonku na oknie mróz tworzy obrazki leżę w książeczce prawdziwie mi cieplej dziękuję za to codziennie kiedyś z książeczki zgubiło mnie dziewczę słoneczko już wyżej świeciło jestem nawozem zakwitnę być może we wnętrzu innych na wiosnę
  14. zabij mnie proszę wypatrosz łono wstrętny potwór ze mnie ponoć jeśli urodzisz ciężko ci będzie stanę się zakałą a tak cię kocham nie pragnę tego duszą całą przecież wiesz nie chcę by na świecie było ci źle byś dźwigała ułomności mej ciężary chociaż nigdy nie będę mieć mamy
  15. to żenujące stół chybotliwy choć trzy nogi niby dusza jakby podłożyć trza radę dać zaradzić coś popadam w złość stoję pewnie chociaż dwie nie gramy w tę samą grę wiem zrównoważyć problem owszem wtykam podkładkę między podłogę a drewno no fajnie znów normalnie jak poprzednio stół w stabilność wreszcie powrócił lecz teraz ja się kiwam jak głupi ዕቿጕልዐነ ዕዐክዕጎ
  16. czekoladę mam głęboko bez niej żyję całkiem spoko zaraz zmuszę wszystkich wokół żeby także mieli spokój lecz cukiernik to nie jestem choć uważa ktoś tak pewnie nie narzucam czegokolwiek co jest modne lub niemodne dla mnie rzeka jest walnięta więc o rybach wciąż pamiętam powyciągam biedne na wierzch z męki strasznej wnet wybawię lecz rybakiem to nie jestem choć uważa ktoś tak pewnie nie narzucam czegokolwiek co jest modne lub niemodne nie uznaję innych nacji bo tam sami wariaci każda czaszka durna pusta tylko wizja ma jest słuszna zadufanym to nie jestem choć uważa ktoś tak pewnie nie narzucam czegokolwiek co jest modne lub niemodne zamieszanie jest w tym jaju ptaszek gnije tam pomału wyciągniemy wnet zarazę będzie zwierzak miał obiadek ale skrajnym to nie jestem choć uważa ktoś tak pewnie nie narzucam czegokolwiek co jest modne lub niemodne czemu oni mają lepiej a mnie los po dupie trzepie niech dokopie im na amen dla mnie będzie to balsamem lecz zawistnym to nie jestem choć uważa ktoś tak pewnie nie narzucam czegokolwiek co jest modne lub niemodne robię dzisiaj straszne proce by odmieńcom bój wytoczyć kiedy zacznę z groźną miną strzelać prawdą w nich jedyną ale skrajnym to nie jestem choć uważa ktoś tak pewnie nie narzucam czegokolwiek co jest modne lub niemodne itd... *** słońce masz życia miliardy cztery chyba więc zdążysz pomóc coś zmienić promieniem oświeć umysły ludzkie by lepiej było choć nawet trudniej *** lecz póki co tak czasem mamy że trza się wyzwolić od nas samych
  17. @Jacek_K Jacek_K↔Dzięki:))↔No tak... hmm... tego tam... no nie... a jeśli tak... skoro wodolejstwo, to chyba przydatne dla drzew?↔Pozdrawiam:))
  18. Błękitne niebo, rozmywa poświatę księżyca do szarego świtu. Sprzężone pożegnalnym poplątaniem, szumią nawzajem gałęziowe pieśni. Pragną pozostać jak najdłużej w takim przytuleniu, na ile to jeszcze możliwe. Bliski wartki strumień, szemrze krystalicznie czystą wodą drzewne wspomnienia, o rozśpiewanych ptakach, ciepłym wietrze i corocznych kwitnieniach. Odpływają na zawsze, by już nigdy nie powrócić. Chore drzewo, o słojach wypełnionych przeszłością lat, skrzypi cierpieniem sęków, w prawie suchych konarach. Połamane w wielu miejscach, przytłacza brązowymi piszczelami wszelkie rozmyślania o przyszłości, teraz takiej zbędnej w krainie wszechobecnej przyrody. Wygląd skulonego szkieletu, cuchnącego na wierzchołku, lecz daleko od nieba, sprawia przygnębiające wrażenie. Szyderczy maszt żaglówki, która już nigdzie nie popłynie, gdyż jezioro dawno wyschło. Kora w wielu miejscach odpadła, niczym ciało od gnijących zwłok, odsłaniając puste miejsca oczodołów pnia. Z nieba lecą maleńkie gwiazdki niczym malutkie wróżki. Drzewna schizofrenia czy faktycznie są? Nie wiadomo. Świecą jasno, lecz co chwila jedna gaśnie. To schorowane, przygnębione nieuchronnym końcem, ogarnie dziwna, złota mgła. Widzi siebie, jako małą sadzonkę. Swoje dorastanie, mimo przeciwności losu. Liście, które na przemian, pojawiają się i znikają, na tle błękitnego nieba i ciemnych, burzowych chmur. Niedaleko stoi huśtawka. Miarowe kołysanie w porywach wiatru, jest dla tych dwóch drzew: radosne i smutne zarazem. Radosne, gdyż przypomina wahadło zegara, które jeszcze wspólny czas odmierza. Smutne, bo wiedzą, że ruch huśtawki dla jednego z nich, ustanie niebawem na zawsze i czy nawet najsilniejszy wiatr będzie ją wstanie rozhuśtać? Ptaki szybują wysoko. Wskazują coś skrzydłami. Zdrowe, kieruje gałęzie w tamtą stronę. Zabija zepsutą nostalgię. Może nie wszystko stracone. Pozostaną jeszcze razem. Chociaż kilka dni. Bo każdy taki cenny. Widzi, że coś się zbliża. Niby w wesołych, jasnych szatach. Wygląda obiecująco. Jest coraz bliżej. Konary w niektórych miejscach z lekka zielenieją barwą nadziei, która ostatkiem sił, nasącza chore drzewo, zaplątane teraz jeszcze bardziej. A zatem trwają we wzajemnym przytuleniu. Cieszy każda chwila, bo każda może być ostatnią. Czekają na nieuchronne rozdzielenie, lecz nie chcą w to uwierzyć. Prawie puste wnętrze, nie ma już w sobie dużo życia. Nawet korniki się wyprowadziły. Tylko obecność drugiego drzewa, dodaje otuchy tak wielkiej, że siłą woli jeszcze jakoś stoi. Łączyła ich do tej pory nierozerwalna nić. Niczym długa cienka gałązka. Teraz słaba i wątła, w każdym mgnieniu czasu, może nie wytrzymać naporu finalnego przeznaczenia. Zaczyna pękać w bezsilności. Prawie że słyszą złowieszcze, ciche trzaski. W końcu nie wytrzymuje nacisku czegoś, na które drzewa, wpływu żadnego nie mają. W strumieniu gaśnie wiele wspomnień. Płynie tylko woda. A nawet gdyby tam były, to dla nich niedostrzegalne. Ruch huśtawki ustaje zupełnie. Bezruch, mówi sam za siebie. Kropka nad i. Na umierającym drzewie gasną gwiazdki. Tylko jedna jeszcze słabo świeci. Swoim szeptanym, bezsilnym blaskiem, trzyma się życia. Lecz i ją pożera ciemność. W ogniskach zostaje sam popiół. Zdrowe już wie, że widziana z daleka nadzieja, tak naprawdę jest zwiastunem śmierci. Chore drzewo oparte o zdrowe, zaplątane we wspomnienia tak silnie, że prawie stanowią jeden drzewny organizm, chłonie w siebie złowieszcze dźwięki. Po chwili obydwa drzewa zostają na siłę rozdzielone. Sypie się drzewna kora. Ostatnie, wspólne żywiczne łzy. Stalowe zęby wgryzają się w martwe już teraz drewno. Żółtawe wiórki drewnianej krwi tryskają na boki. Przestało być potrzebne. Nawet desek z takiego trupa, zrobić nie można. No chyba, że jako budulec, do taniej trumny. Jedyna pociecha, że huśtawka zaczyna lekko drgać. To wiatr rozwiewa opowieść w wielu możliwych kierunkach.
  19. starsza pani jest przy kasie i bogatsza będzie z czasem starszy pan co przy pieniądzach właśnie się obrączką związał znów popija małą czarną co arszenik ktoś tam zgarnął on spalony w wielkim piecu gdzieś w chałupie na zapleczu przesypała proch w szkatułkę by pamiątkę mieć na półce lecz kobieta to jest schludna rząd szkatułek trza wyrównać starsza pani jest przy kasie czy bogatsza będzie z czasem no niestety trudna sprawa bo poznała cudo pana więc popija małą czarną co arszenik ktoś tam zgarnął już spalona w wielkim piecu gdzieś w chałupie na zapleczu wsypał panią wnet w szkatułkę by pamiątkę mieć na półce ale z niego pedant gość ma szkatułek równy stos starszy pan jest dziś przy kasie czy bogatszy będzie z czasem… * inna babcia niecierpliwa panu gardło już podcina będzie miała kasy wiele i czerninę z wermiszelem ------------------------------- Bonus↔Lᴀᴛᴏ ʟᴀᴛᴏ ᴊᴜż ᴘᴏ ʟᴇᴄɪᴇ... krajobraz zielony mniej też nie tak pięknie zaiste prześwity większe spadają liście gniją trzeszczą na chodnikach wiatr niektóre w dal popycha lato lato już po lecie striptiz robi jesień
  20. kiedyś powrócą pełne stadiony zawita poprzednie nastanie nowe gdy w ciemnej koronie spopieli się diament twarze słoneczkiem opali się pięknie jak kiedyś całe nie tylko połowę
  21. Czytasz informacje→Instytut Miłości. Wchodzisz z ''matką głupich''. –– Przepraszam… czy tu miłują? –– Ten co miłuje ma przerwę śniadaniową. Przyjdzie później. Przychodzisz. –– Wrócił? –– Nie. Ma roztrój żołądka. –– A jakiś inny? –– Drugi co miłuje jest na urlopie. Będzie za czternaście dni. Wracasz. –– Przepraszam. Wrócił? –– Nie. Mordę komuś obił. Z wzajemnością. –– A pan? –– Jestem woźnym. Proszę przyjść jutro. Przychodzisz. –– Witamy najmocniej! Dzięki panu odzyskaliśmy wiarę w człowieka. –– To jakiś eksperyment? –– Eksperyment? Ależ skąd. Nie zbeształ nas pan. Okazał daleko idącą wyrozumiałość. Chłopie! Zyskałeś miłość. Przecież dobro wraca. –– No nie wiem… tak jak ja wracałem? –– Właśnie! Lepiej bym tego nie ujął. A teraz wypiszemy fakturkę.
  22. @Allicja Alicjo↔Dzięki:))↔I Dzięki za wytknięcie błędu. Poprawiłem, najlepiej jak umiałem:D Pozdrawiam:) @w kropki bordo W kropki bordo↔Dzięki:))↔Za żenujące:)↔Pozdrawiam:)
  23. po co użalać mam się nad losem innym jest trudniej mają już dosyć * cieszę się dzisiaj że mam wciąż głowę a nie na przykład tylko połowę oraz że uszy by nimi słyszeć i duet oczek by wokół widzieć członki potrzebne nosek by niuchać nogi mam sprawne gdzie chce potuptam mogę wydusić co niepotrzebne oraz wysiusiać płyny mi zbędne i jako tako wiem o co biega chyba że umysł mi się pozmienia * zatem po diabła smęcić złorzeczyć skoro z tak wiele można się cieszyć
  24. Stary zardzewiały Cyrkiel ze mnie. Wiele wydziurkowałem. Przyznaję, że pozostawione otworki są mojego autorstwa. Teraz jestem jednoosobowym Sędzią. –– Niegrzeczny Plastusiu. Zostałeś oskarżony o rozgniecenie żółtej kuleczki. Wypadła ci z kieszonki. Pamiętasz? –– Ależ Wysoki Szpikulcu. Podążała ku krawędzi stołu. Miała być zdeformowana upadkiem, a dla mnie kłopotem? Plastuś Drugi też rozgniótł, a nie ma zarzutów. Czemu? –– Miał z nią taki sam problem. Aż musiał przykucnąć … i rozgniótł. Tylko w kieszonce. Swojej! Rozumiesz? Nie jest be be dla piórnika. Dlatego zostaniesz rozwałkowany, a on... –– … a co z twoimi dziurkami, Cyrklu? –– No cóż. W zasadzie wszystko da się jakoś... rozwałkować. Nieprawdaż?
  25. postaraj się zrozumieć fruwać nie umiem wyrwałem skrzydełka tobie skruszony we krwi klękam wybaczysz mi prawda powiedz znośniejsza każda chwila gdy widzę że i ty się nie wzbijasz
×
×
  • Dodaj nową pozycję...