-
Postów
2 770 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
3
Treść opublikowana przez Dekaos Dondi
-
Posiłkowanie Umysłu przed Posiłkiem
Dekaos Dondi opublikował(a) utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Spleśniały odór szybuje po całym pokoju. Wszystko wokół, nasiąknięte kleistym tłuszczem. Właśnie chce oderwać szklankę od stołu. Nie bardzo mu to wychodzi. Pęka w ręce. Trzask łamanego szkła odbija się echem od zapyziałych ścian. Ostre krawędzie kaleczą dłoń. Brudna krew kapię na postrzępioną ceratę. Wiele zostaje w mięsistej, lejącej skórze. Reszta spada na stół, pomiędzy wypalone zapałki i rozlany sok owocowy, tworzący lepkie kałuże. Muchy uciekają w popłochu, lecz po chwili przylatują ponownie. Zapach potu, przyciąga niczym zjełczały magnes. Ciągle je odgania, zabandażowaną dłonią. Opatrunek szary, cuchnący i prawie twardy od brudu, a ręka ociężała. Nie dba o to, żeby zdjąć. Po co na co? Niby dla kogo. Dla tej niechcianej przeszłości wokół. Na stole leży kawałek szynki. Ktoś kiedyś podrzucił jak zwykłemu psu. Dokucza mu głód. Zgarnia białe robaki z mięsa i rozgniata na stole. Niech mi tu gówna nie łażą, przy spożywaniu posiłku. Mięso jest twarde i łykowate. Na pół zgniłe. Ale cóż ma poradzić. Coś musi jeść. Nie może pogryźć. Wyciąga z ust sztuczną oblepioną szczękę z resztkami jedzenia. Między zęby kładzie łykowaty kawałek. Dodusza ile ma sił w rękach. Udaje mu się przegryźć. Wkłada szczękę na miejsce, a później ów mięsisty skrawek. Teraz lepiej. Jest mniejszy. Delektuje się smakiem. W kieszeni leży majonez. Luzem, bo w szkiełku by się nie zmieścił. A woli mieć pod ręką, to co lubi. O mało co, a by o nim zapomniał. Wyjmuje podszewkę z przyklejonym smakołykiem. Zeskrobuje grzebieniem, z resztkami włosów. Uwielbia z nich zlizywać żółte mazidełko. Smaruje kawałek chleba wokół plamy pleśni. Nie bardzo mu to wszystko smakuje, ale cóż… lepsze to niż nic. Na ręce ma stary strup. Zapomina, co to w ogóle jest. Chyba coś do zjedzenia. Taki mały orzeszek. Odrywa ze skóry i kładzie do ust. Chrupię przez chwilę i nagle wypluwa. Nie lubi takich orzeszków. Już nie szuka pozostałych na spoconej, włochatej skórze, lecz przypomina sobie, że w garnku jest trochę wody. Szuka przez jakiś czas, niezużytej zapałki, wśród wypalonych petów. Gazu jeszcze nie wyłączyli. Musi się spieszyć. Kładzie garnek na kuchence. W wodzie pływają czarne pająki. A niech zostaną. Zawsze to jakaś wkładka. Nóżki może wypluć, a tułów to zawsze trochę mięcha. Zapala pod garnkiem. Płonąca zapałka wisi i nie chce zlecieć, przyklejona do palca. Sama spadnie. Co to za ból? Żaden. Gorsze musiał przeżyć. Teraz czeka, aż się woda zagotuje. Może przez ten czas, odpocząć, posiedzieć, pomyśleć o sensie życia i wszechświecie. Sprężyna z tapczanu wchodzi w tyłek. Chciałby wstać, ale nie może. Skóra naciągnięta, ale puścić nie chce. Przecież niewygodnie tak trwać w przysiadzie. Szarpie z całych sił. Wyrywa kawałek. Jest dość duży. Spływa ślisko z palców, zostawiając czerwoną smugę. Podnosi i wrzuca do garnka. Słyszy chlupnięcie. Kilka kropelek, parzy dłonie. Skoro i tak wyrwana, to po co ma się zmarnować. Zupa będzie tłuściejsza. Trochę krwi też poleciało. Niestety na czerninę to za mało, ale żeby wodę zaciągnąć, to wystarczy. Siada znowu. W innym miejscu. Tyłek go boli, ale przestanie. Zawsze tak jest. Boli i przestaje. Wdeptuje w coś nogą. O cholera, nie zauważył. Zwłoki szczura w pełnym rozkładzie. Papeć jest cały oblepiony, kleistą różową maśtyką. Nie, nie, tego jeść nie będzie. Nawet on ma swoje zasady. Szczury mu nie smakują. Nawet te młode, bez włosów jeszcze. Zupełnie bez smaku. Jakby papier wcinał. No chyba, że pieczony chrupiący ogonek. Pobudza apetyt. Słyszy bulgotanie. Woda się gotuje. Podchodzi bliżej. Łapie garnek. Gorący jak diabli. Za chwilę wrzątek spływa na gołą stopę. Papcia nie ma, bo schnie na stole. Później wykruszy szczurze ciało. Zaczyna krzyczeć, ale za chwile przestaje. Nauczył się odporności. Widzi bąbelki na nogach. A niech sobie będą. Jak kropelki rosy o poranku. Komu to zawadza. Przecież nie mnie, myśli sobie. Tylko, że nie ma co zjeść. Zupa się wylała. Widzi w kałuży skrawek własnej dupy. Bierze do ust. Kiwa głową sam do siebie, że dobrze wygotowany, niczym golonka. Gryzie i przełyka. Wyciąga włos z ust. Głód chociaż trochę zaspokojony. Jeszcze tylko ściągnie zdechłego gołębia z parapetu i obierze z piór. Lecz dzisiaj nie zje. Zostawi na jutro. Przeżyje prawdziwe święto. Jak mógł o nim zapomnieć. Może zdechł specjalnie dla niego. * Idzie do łazienki, by się wykąpać. Wraca umyty i pachnący. Ma na sobie czyste, świąteczne rzeczy. Podchodzi do szafki i wyciąga idealnie białe rękawiczki. Zakłada na dłonie. Bierze ze szuflady nóż i widelec, wsuwając na chwilę, do kieszonki wykrochmalonej koszuli. Nakrywa pusty stolik, nieskazitelnie czystym obrusem. Wyjmuje lśniący talerz. Sprawdza palcem. Ani śladu kurzu. Stawia gdzie trzeba. Obok kładzie sztućce i białą serwetkę. Siada na nowiutkim krześle. Kładzie ręce przed siebie. Czeka na jutro. Spożyje posiłek w skupieniu, z apetytem i należytym szacunkiem. Zamówił. Dostarczą do domu. Prosto na stół. -
samotna widoczna w połowie gdzie ja spadnę któż mi powie co swoim ciałem dzisiaj pomoczę plum została kroplą w morzu potrzeb
-
1
-
po cóż te żale i łez fontanny kiedy w zegarach czasu popioły te dni nie wrócą lecz wieczór ładny gdzie w krzyku ciszy szepczące tony tam na krzesełku wspomnienia kładą na pustce którą kiedyś nie była z nici przerwanych na siłę tkają chwilę choć jedną pragną zatrzymać kluczem zamknięte nuty w muzyce koncert już tylko bezdźwięcznym słowem zielone echa chciałbyś usłyszeć lecz brak piosenki wokół i w tobie
-
Na cholerę tutaj przyszłam. Zimno, wietrznie, aż me piersi rozedrgane nieco. Dobrze chociaż, że las niczego sobie. Żeby jeszcze drzew nie było. Zasłaniają widok. No nic. Muszę wyciągnąć bułkę z wątrobianką. Uwielbiam. Tym bardziej, że zgłodniałam trochę. Coś mnie w to miejsce sprowadziło… ale co? Przeczucie lub jakieś inne pieprzone zjawisko, którego pojąć nie mogę. Zgryzam. A niech to. Za raptownie przedziałek dupki nadusiłam i część nadzienia, gęsto szybuje na ściółkę leśną. Dziwna jakaś… materiałowa. Wiem, bo dłonią pomacałam. Muszę wytrzeć papierkiem, bo plama będzie. Dobrze, że nie wierzę w krasnoludki, bo jeszcze by łydki pogryzły, gdyby dostały szarą masą po kapeluszach. Durnowata ja. Najlepszy apetyt, poszedł się… … a to co? Budka z piwem? Chyba nie, gdyż dziwna jakaś. I skąd nagle tu, po oczach daje. Ciekawe, czy pomoże? Słyszę, jakby za mgłą, że niby tak. Co tak? Może ćwierka ptak? Na dodatek najbliższe drzewa wokół, nabierają błękitnego koloru, a drzwi w owym czymś, samoczynnie otwarte na żółto. Czyżby chatka chciała, żebym tam wlazła. Takiego! Nigdy w życiu – nagle wrzeszczę na całe knieje, pokazując wejściu środkowy palec… … tylko nie mój. Skąd to obrzydlistwo w dłoni. Inny jakiś. Jakby nie z tego świata. Nawet nie wiem, czy to faktycznie palec. Jedno jest raczej pewne… wskazuje kierunek, a ja nie mogę nie chcieć, wbrew sobie. Na dokładkę w drzwiach chatki, widzę moją matkę. Kiwa do mnie uśmiechnięta i zaprasza na ulubiony obiad. Tak jak kiedyś, gdy byłam małą dziewczynką. Oj nieładnie, brzydko wprost. Ktoś mi gra na emocjach. Chce zwabić, bym tam weszła. Znowu pokazuje, tym razem swój i co… … i wchodzę, do wewnątrz, niczym bydlę na rzeź. Od razu lepiej – stwierdzam sarkastycznie – drzewa nie zasłaniają. A dlaczego – myślę jak umiem – bo ich nie ma. Oddycham z ulgą. Potrafię jako tako logicznie myśleć w tej krainie, w której nagle zaistniałam.. Dobrze, że zapasowa bułka z wątrobianką jest ze mną w potrzebie. Symbol więzi z tamtym lasem, by nie zgłupieć zupełnie. Tak daleko, że już nie ma powrotu. Dopiero teraz popatruje wokół, co jest, a czego nie ma. Niestety, mózg nieprzystosowany. Widzi wszystko po raz pierwszy w życiu, ale tak naprawdę, łącznie ze składowymi obiektów, czy czegoś tam. Nie potrafi przerobić na rozpoznawalne obrazy. Brakuje mu punktów odniesienia. Jestem jak ten niemowlak. Dostrzegam jakieś zamazane kształty. Widzę po ludzku, tylko żaden z tego pożytek, w tym obcym świecie. Jedyne co rozpoznaje, to swoją twarz w lusterku – nie pamiętam żebym brała – dalsze ciało, bułkę i wspomnianą wątrobiankę. Dobre i to. Jak to… ciało? Kurdę, jestem naga, do ostatniego szczegółu. Na domiar złego, czuję wokół… obecności. Tylko tak mogę to określić. Najbardziej jedną. W ten sposób, że aż ciało moje, drży i wcale to nie jest, takie znowu nieprzyjemne. Zaczynam iść przed siebie… … kolejna ciekawostka. Widzę, że idę pod górę… lecz nogi, mówią wyraźnie, że schodzę w dół. Muszę wstrzymywać kroki, by nie zjechać po tyłku. Taka sprzeczność, jest trochę męcząca dla mózgu. Nagle całkiem niespodziewanie, dostrzegam siebie, przy… przystojnym kształcie, w ludzkim pojęciu. Obiekty wokół nabierają jakiegoś sensu, lecz mam dziwne wrażenie, że nie zabawię tu dostatecznie długo, by rozpoznać do końca. Siedzenie, sprawia mi coraz większą trudność. Mam ścierpnięte ciało. Słyszę – odpręż się. To sama wiem. Jakie siedzenie? Gdzie? Przecież chodzę tu, lecz nagle przystaje. Normalnie mnie zatyka... … i odtyka, gdyż ów przystojny kształt – o matko – urywa mi głowę. Zaczyna pieścić i jakby całować, tylko czym. Zamazany cholerny kształcie, pokaż wreszcie swoje oblicze. Nienawidzę cię. No nie, nie mogę powiedzieć, to całkiem przyjemne nawet. Aż mnie nawiedzają spazmy rozkoszy. Chociaż z drugiej strony, jak on śmie. Bez mojej zgody. Jaki on? Może ona? Pieprzone ufoludki. Co to w ogóle jest? Czuję dokładnie, jego wyczyny z bliźniaczą głową. A jednak doznania więcej, niż boskie. Teraz wyrywa nogi z tułowia. Tej drugiej ja, oczywiście. Pieści me uda. Najpierw jedno, później drugie. No nie. Tylko nie to, co pomiędzy nimi, proszę. A jednak, wyszarpnął paskud jeden. Coś tam gmera, grzebie, wkłada. Cholernie przyjemnie. Odrywa moje piersi. Czule miętosi… i nagle koniec… … raczej nie. Kolejna niespodzianka. Tamta druga ja, znika. Czuję teraz na całym ciele, delikatne stukanie. Co to znowu za cuda? I tak samo jak poprzednio, nagle mnie olśniewa. To mowa dotykowa. W zależności od tego, gdzie przypada ukłucie, znaczy inny… wyraz… lub literkę… myśląc po ludzku… … bo tylko tak mogę myśleć, lecz zaczynam nieco rozumieć, co ów przystojny kształt chce przekazać. Czuję się cholernie… zakochana. A niech to, co za banał na obcej planecie chyba? Kształt… we mnie też zakochany. Zakochany? Co ja pieprzę za farmazony. Doprawdy, fajne tu się kochają, rozczłonkowując ciała, kochanej osoby. Chyba jednak zaczyna mi odwalać w tym pokręconej krainie. Nie mogę usiedzieć na miejscu, muszę pochodzić… … i na cholerę tutaj przeszłam. Zimno, wietrznie, aż me piersi rozedrgane. Chyba na kogoś czekam. Tylko jak długo? No wreszcie. Idzie do mnie uśmiechnięty i już z daleka wrzeszczy, przepraszając za spóźnienie. Tłumaczy to tym, że dość długo trwało, zanim się upodobnił do męskiego człowieka w każdym aspekcie, niekoniecznie na co dzień widocznym. Jest coraz bliżej. Wreszcie przy mnie. Przytula mnie, a ja jego. W czasie pocałunku, mamroczę niewyraźnie, dziękując za wspaniały żart słowny, którym mnie obdarzył. Że niby… przerobiony na człowieka. Chichoczę w głos na cały las. On też. Jesteśmy tacy... nieziemsko szczęśliwi. Częstuję go połówką bułki z wątrobianką i po chwili, gnieciemy leśną ściółkę. Po finalnym zakończeniu, zakładamy odzienia, chociaż nie czujemy się nadzy. Idziemy w kierunku obrzeża lasu. Jesteśmy na skraju. To początek rozłożystej łąki, nakrytej żywym całunem, z różnorodnych kwiatów. Z tyłu promienie słońca, prześwitują przez zielone gałęzie. Widzimy przed sobą nasze wydłużone cienie oraz fruwające na ziemi, ślady ptaków. A jednak coś zakłóca wspólną sielankę. Zaczyna padać drobny grad. Migoczące drobinki, szybują w naszym kierunku. Czuję stukanie na sobie, w różnych przedziwnych miejscach, a on patrzy na mnie, jakby chciał coś powiedzieć.
-
1
-
Niedokończony Wiersz
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Pi↔Dzięki:)↔Ano!↔Każdy wiersz jest "czymś" lub "niczym" w zależności od tego→kto czyta:)) Ja już czasami sam nie wiem, co wiem, a czego nie wiem:)) A może lepiej – w pewnych aspektach – nie wiedzieć, co się wie, lub nie :~)↔Pozdrawiam:) * Gosława↔Dzięki:)↔A ja lubię takie komentarze, jak rzekłaś. Takie "po prostu" ludzkie:))↔Pozdrawiam:) -
To jeno skrót myślowy:) był robotem chciał być człowiekiem marzenie spełnił gdy odbił mu dekiel
-
na lalkonie lalki są tu na zewnątrz bliżej nieba jest ich dom zimno wietrznie strasznie mokro oj nie zawsze grzeje słonko a tam wewnątrz domek dla lalek gdzie przytulny bywa kąt lecz daleko on jest stąd lalkon pusty dziś a kto im zabroni w nadziei żyć pośród śmieci o domku śnić * o zmierzchu wróciły zombie lalkowe chyba wiesz co za to zrobią tobie między prętami patrzą ciekrwawie o żelazo ząbki ostrzą nawet * posłuchaj mnie bo warto szerokim łukiem omijaj lalkon
-
tak owszem wiersz poniżej niedokończony nie wiem co wyrazić a co zostawić dla siebie wiele dla mnie a tak mało dla innych zresztą sam nie wiem a może odwrotnie nie każda wilgotna gałązka co zmoknie a co istotne też tego nie wiem może lepiej nie czytać powyższych słów to tylko zamyślenie skrótowe głupawe nie żaden cud
-
_Marianna_↔Dzięki:)↔No faktycznie, jest nawiązanie:))↔Aczkolwiek nie czytałem. Dopiero teraz zerkłem. a zatem nie zlatuje kukanie plagiatem:))↔Pozdrawiam:) * Konrad Koper↔Dzięki:)↔Onomatopeje... trochę owszem, dźwięki naśladowcze:) Lecz nie tylko, o to w tekście kuka, gdy się trochę wsłuchać:)
-
szukałem w wierszu przesłania do głowy nagle znalazłem przekaz pocztowy od tego czasu kocham poezję w jej przydatność głęboko wierzę chociaż nie zawsze pragnę co trzeba jest ona dla mnie kawałkiem nieba
-
1
-
Okno na parterze, a w nim mała Zuzia. Nie zawsze rozpoznaje twarze, ale poza tym jest całkiem normalną dziewczynką. Jednak bardzo jej smutno. Nie wie, czy zostanie wysłuchana. Wtem zauważa uśmiechniętą panią. Trzyma w ręku lalkę. Taką, o której marzyła. Owa pani, podaje dziecku prezent, coś do niej mówiąc... … lecz w tej samej chwili, rozpędzony samochód wpada na chodnik. A obdarowana biegnie radośnie do kuchni. – Babciu. Zobacz, co mam! Tyle się modliłam i wreszcie spełnił moją prośbę. Dzisiaj dodatkowo podziękuję Jezuskowi, że miłą panią nie zabrał do nieba, trochę wcześniej. * – Zuziu… muszę tobie o czymś powiedzieć. – Dlaczego musisz?
-
jestem gąbką wysusza mnie słonko zmienić pozycję nasiąknąć deszczem a figę niekoniecznie tam więdnie kwiat wody mu brak zmarnieje też niech wie jak to jest gardzę nim gdyż uschnie inaczej ja normalną on różą wariatką tak mi źle właśnie nad sobą płaczę nie nad tym czymś ależ skąd bo jeszcze zakwitnie dzięki moim łzom
-
spoko tu jeszcze wam powiem mam nowe ciało nie takie co w grobie trochę psocę lecz nie cuduję opiekun jak zechce to umie tylko piotr porwał mi kredkę myśli że narysuje piękniej pogroziłam z uśmiechem oddał w końcu a ja nie gniewam się przecież a cha rzucę wam gwiazdkę czy spełni życzenie tego nie wiem… sami wiecie a może jednak wam nadzieja teraz potrzebna ależ dziecko spełniła na pewno dała nam ciebie chociaż na chwilę tęsknimy bo nie ma cię z nami lecz wciąż cię kochamy to super fajnie dzięki wam obojgu za to razem z aniołkiem zaśpiewam dla was piosenkę a kiedyś jeszcze znowu przerwaną lecz nadal całą do zobaczenia tato do zobaczenia mamo
-
1
-
uważaj stąpasz po cienkim lodzie gasną lśnienia na truskawkowym świecie masz wiele szczęścia to tylko kruche ciasteczko spadło ze stołu tort jest cały czeka na nóż
-
Տ ƙ մ ղ ƙ s
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Leszczym↔Dzięki za "cholernie"→Na kanwie dawnego tekstu prozą, mnie napadło wierszem:) Pozdrawiam:) -
Metalowe Kwiaty
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
–Marianno_→Dzięki:)↔A Toś mnie zaskoczyła... kropelkami do oczu. Pisząc o świetlikach, miałem na myśli→krople deszczu=łzy:)↔Pozdrawiam:)) -
_Marianna_↔Dzięki:)↔Jest jak rzekłaś. No chyba, że↔w kółko↔ potraktować metaforycznie. Wtedy "kółko"może mieć dowolny kształt. Jak np: w kółko Macieju:))↔Pozdrawiam:) Oj... muszę poprawić→by na bym:)
-
śmierdział okropnie skunksem go zwano wielu on bliźnim zatrwożył nozdrza przy nim to nawet gówno pachniało więc na obrzeżach musiał pozostać razu pewnego hordy zbójeckie naszą osadę chciały ograbić wtem smród donośny włączył im wsteczne a nawet wodza na śmierć powalił byliśmy wdzięczni w dalekich słowach na nic się zdała nosów osłona trzeba by podejść i podziękować ale na szczęście wybawca skonał a wtedy zapach jak tchnienie fiołków z rozkładu trupa chyżo wyfrunął by w każdym nawet ciała zakątku nieużywaną poruszyć struną gęby się śmiały nasze radośnie kiedy przy grobie staliśmy społem śmierdziel przeminął mamy znów wiosnę wielu nas zmarło dzisiaj wieczorem
-
wróbel sobie kuka wreszcie jest mutantem i dlatego kuka wesolutko właśnie ku kuk ku kuk fajnie mi spoko brzmi już nie muszę wciąż powtarzać badziewiastych świr świr świr
-
TakitamWpis↔Dszęki sza wpisz szaczowny:)? * _Marianna_↔"Czu czu czo czo'', dszękuję ochoczo:)↔Pozdrawiam:)
-
Metalowe Kwiaty
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Koziorowska↔Dzięki za "dobry wiersz"↔Też pozdrawiam serdecznie. * Waldemar_talar_talar↔Dzięki:)↔Tak mnie coś napadło, z takimi kwiatami. Przynajmniej nie zwiędną:)↔Pozdrawiam:) -
* Doomed↔Dzięki:)↔Otóż to. Chociaż być "przeciętnym" nie musi oznaczać postępowania zgodnie z "normą"↔Są kwestie, które wymykają się jednoznacznej definicji:)↔Pozdrawiam:)
-
Pi→Dzięki za słuszne "słusznie":)↔Pozdrawiam:) * Ilona Rutkowska↔Dzięki:)↔No fakt. Była całkiem w normie. Nawet ponad normę:)↔Pozdrawiam:) * Radosław↔Dzięki:)↔ Ważne, żeby nie być "zwrotnicą"↔Chociaż różnie bywa też:)↔Pozdrawiam:)
-
Turlanie wyraźnie przyspiesza. Na domiar złego dostrzegam na horyzoncie krawędź. A poza nią? Niewątpliwie przepaść, unicestwienie. I za co? Za jedno dziabnięcie czubkiem w oko? To dlaczego… nieważne. Gdybym tak mógł, staczać się zawsze o połowę drogi, to nigdy bym nie spadł. Akurat. Bzdurne teorie. Słyszę pod spodem tajemnicze szuranie, co tylko wzmacnia trupi niepokój, gdyż meta egzystencji coraz bliżej. Teraz całkiem blisko. Kolebię się chwilę i spadam… a jednak nie… znaczy tak, ale krótko. Wysunęła się taktownie. Tyle ile trzeba. Leżę na dnie potłuczony turlaniem. Słyszę szept szuflady: spoko, wkład grafitowy masz cały. Dziękując, zauważam temperówkę. Wchodzę w nią.
-
1
-
... z drzewa nie chciał być małpą. lecz nagle pomyślał. czy w sumie warto?