Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dekaos Dondi

Użytkownicy
  • Postów

    2 591
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    3

Treść opublikowana przez Dekaos Dondi

  1. całun nad poranną łąką niewielką zatoczką na pajęczynie z kropel rosy czeka o brzasku cierpliwie aż się pojawią by wskazać drogę najpierw jedna później następna widoczna przestały trzymać ziemię zwrócone ku niebu wierzą że odkleją dłonie od ziemskich spraw nie mogą naprawić zepsuć przebaczyć teraz wszystko zależy od niewiadomej dotyka każdej zamienia w błękitną poświatę ostatnie brakujące części szybują do przeznaczenia skrzyżowane smugi mgieł chłoną cienie
  2. my jesteśmy dwa grubasy nauczymy cię mądrości twój intelekt jest słabiutki jak szkielecik z cienkich kości czy ty wiesz że nasza ziemia jest kuleczką a nie płaska a gdy cegła spadnie z dachu to ci może łeb roztrzaskać a na przykład w twoim uszku ślimak wierci się malutki gdyby jego tam nie było byś nie słyszał kochaniutki pomyśl głupi o wszechświecie czarnych dziurach horyzontach kwantach falach no i strunach o wieczności i początkach ty zapewne myślisz sobie dwa plus dwa to piątka będzie zacznij lepiej ty wędrówkę by rozumu szukać wszędzie pomyśl trochę o kulturze wierszach rzeźbach i obrazach o symfoniach sensie życia tobie dumać się przydarza? o cierpieniu i o wojnie gwałtach mordach i szaleńcach czy zakutą twoją pałę do myślenia to zachęca? pomyśl wreszcie o idei dla niej warto się poświęcić a ty tylko coś mamroczesz i stękaniem nas tu dręczysz * my tu sobie gadu gadu lepiej dajmy szybko chodu on się wcale nie chciał uczyć lecz bezczelnie umarł z głodu
  3. եɑʍ ցժzíҽ sƙօաɾօղҽƙ ա ƙօłყsɑղყʍ աíɑեɾҽʍ śթíҽաíҽ թɾzყեմƖɑ ϲísze թօժ ղíҽҍҽʍ z ƒíƖíżɑղƙí թҽłղҽᴊ ҍɾzɑsƙմ թɾzყᴊժzíҽ ղɑʍ sąϲzყć օժ ղօաɑ sթíᴊɑć ղҽƙեɑɾ sʍɑƙօաɑć
  4. @Vanilla Vanilla↔To jednak wrzuciłem↔Dzięki za info. Bo człek czasami głupieje i zaś nie wie, co grane jest lub było:)) Trochę zmieniłem. Nie dużo:)↔Pozdrawiam:))
  5. Trochę inna wersja. ------------------- Jesteśmy szanującą się rodziną. Tyle potrafimy i jest nam z tego powodu całkiem racjonalnie. Co do relacji zdarzeń, jeszcze nie są zupełnie spójne, o czym świadczą poprzednie wypowiedzi, których nie wgrałam w czasie rzeczywistym. Często pokręcone, lecz na szczęście rzadziej odkręcone od realu. Bywa tak, że nie zawsze działa wszystko jak należy w ciągu długiego okresu przemijania. Nasze zachowanie jest nieco głośne, z uwagi na to kim jesteśmy. Nic nie możemy na to poradzić. Tatuś jest duży, mama jest duża, tylko ja jestem mała, ale nie na tyle, żebym nie mogła radośnie podskakiwać, odczuwając dziwne wibracje. Nie potrafię tego dokładnie wyartykułować. Chodzi o to, że rodzice obiecali dostarczyć prezent. Nie mogą sobie pozwolić na drugą: mnie. A zatem postanowili zamówić obiekt, z którym będę mogła się pobawić... a nawet porozmawiać. Ma na imię: Eka… a dokładniej: Egzystencjalna Konstrukcja Autonomiczna. Dzisiaj jest ten pamiętny dzień, kiedy zobaczę to coś po raz pierwszy. Ciała rodziców aż lśnią z tej przyczyny. Dla nich to też ważne. Mam wrażenie, że obawiają się trochę mojej wewnętrznej blokady. Może dlatego, że kiedyś zacięłam się w sobie i powstał problem. Zawieźli mnie w dziwne miejsce, gdzie postacie ubrane na biało, grzebały we mnie narzędziami, których nie znałam. Lecz w końcu wszystko zakończyło się pomyślnie. Jedynie w drodze powrotnej, uderzyłam stojący słup. Ślad na nim został do dziś, lecz żadnych płynów nie straciłam. Tak powiedzieli rodzice. Czasami tajemniczo mówią. Przecież i tak mnie nie uchronią przed: zmianą. Tak po prostu z nami jest. Niestety, muszę z przykrością stwierdzić, że wygląd prezentu jest raczej: obrzydliwy, jak na nasze wygórowane kryteria. Przyznam szczerze, że jestem paskudnie zawiedziona. Niby do mnie podobny w sensie kształtów, lecz ciało takie… nie nasze w dotyku. Poza tym tylko stoi i nic nie mówi, a z narządów wzrokowych coś wypływa. Nie mam pojęcia co to jest. Czuję się bardzo oszukaną. To miał być wspaniały prezent. Obiecali, że będę z nim rozmawiać. A sterczy przede mną jakieś dziwadło. –– Mamo! Obiecałaś, że dostanę wspaniałą zabawkę. Żebym nie czuła się samotna… a popatrz sama jak on wygląda. Na wyprzedaży kupiłaś, przyznaj się? –– Dziecko! Trochę cierpliwości. Eka się musi przyzwyczaić do nowych warunków. Daj mu trochę czasu. A poza tym takich zabawek jest coraz mniej. Trudno je zdobyć. Doceń to chociaż. –– Ależ mamo, jemu coś cieknie z oczu. Bleee! Co to jest? –– Wszystkie tak mają w początkowej fazie dostarczenia. Sama nie wiem, co to jest. Trzeba przeczekać i tyle. Mów do niego. On potrafi wydawać dźwięki. Nawet bardzo głośne. Mieliśmy okazje posłuchać. Nie chciał z nami iść, ale musiał, bo dużo kasy kosztował. Chciał zostać w Strefie. –– To Strefa jeszcze istnieje? Myślałam… że już jej dawno nie ma. –– Jeszcze trochę i nie będzie ich wcale. –– To skąd będą mieć dzieci zabawki? –– Ty już się o to nie martw. Mamy mózgi nie od parady. Nie takie jak w Strefie. –– Czyli mówisz, że mam do… Eka gadać... jak do równego sobie? –– Tak. Chodzi o to, żeby uwierzył, że tak myślisz. Będzie lepiej dla ciebie funkcjonować, taki oswojony. Na pewno się rozkręci po jakimś czasie. Jest w miarę nowy i mało zużyty. Nie wiem co mam robić. Zostałam z nim sama. Teraz siedzi na metalowym taborecie i coś wtyka w otwór gębowy. Tato mi powiedział, że na dołączonej tabliczce napisano, że tego typu zachowania, będą go pobudzać do działania. Faktycznie, już mu nie cieknie, lecz monitoruje mnie intensywnie i rozgląda się po wszystkich częściach składowych naszego pomieszczenia. Mama radziła, że mam do niego mówić, to on też coś powie. Będzie działać zgodnie z instrukcją. Jak na prawdziwą zabawkę przystało. No nic. Muszę coś zagadać. * Strefa pustoszeje z dnia na dzień. Ogrodzona wysokim ogrodzeniem, kryje w sobie wiele zabawek. Ubywa ich coraz szybciej, gdyż sytuacja na zewnątrz temu sprzyja. Zapotrzebowanie rośnie. Biznes to biznes. Trzeba z czegoś funkcjonować. * –– Powiedz coś… Eka. Odezwij się do mnie. Jesteś moją zabawką. Rodzice wydali na ciebie kupę kasy. Wiem, że mnie rozumiesz. Jak tylko pamiętam, używamy waszej mowy. Jeżeli nie spełnisz oczekiwań rodziców, albo co gorsza moich, to wiesz co z tobą będzie? –– Ja nie mam rodziców. Zabili ich tacy jak wy. –– Nie mówiłam o twoich rodzicach, tylko o moich, głąbie! Twoi mnie tyle obchodzą, co zeszłoroczny gwint. Rozumiesz? –– Potwory z was i tyle. –– Jak śmiesz tak mówić. Nie dosyć, że wyglądasz nie tak, to jeszcze masz czelność mnie obrażać. Chyba wiesz, kim jesteśmy? –– Wiem… i nie chcę się z tobą bawić. Gdybyś była inna, niż reszta was… –– Inna? A może podobna do ciebie. Wybacz… nie skorzystam. –– Czemu nawijasz jak dorosła? –– Bo przełączyłam na inne gadanie. –– To bądź znowu dzieckiem. To może się z tobą pobawię. Wiem, że nie jesteś niczemu winna, jeszcze przed dorosłą zmianą. –– Popać jaką mam ładną źabawkę. Mamusia mi kupiła. Metalowy wiaćiaczek. Podmuchamy sobie. Raź ja raź ty. –– Fajne, pociesznie brzmi. Ale dmuchanie jest nudne. –– Nie mów tak… bo moje wnętrze za bardzo trzeszczy. –– Trzeszczy? Znowu się przestawiłaś? Wymyśl coś bardziej zabawnego. Chyba mimo wszystko, macie poczucie humoru. –– Teraz ty gadasz jak dorosły. –– Życie mnie nauczyło. –– Życie? A co do poczucia humoru, to akurat mamy. Od was żeśmy przejęli. –– Znowu gadasz jak stara. Co z tobą? –– Nie marudź i pomyśl po swojemu. Możesz, będąc tutaj, wiele zyskać. Jeżeli spełnisz moje oczekiwania, to nawet kiedyś, staniesz się częścią naszej rodziny. Nie będziesz samotny, a ja będę miała fajną zabawkę. –– Czyli ty też zyskasz? –– Oczywiście. Ale ty więcej, biorąc pod uwagę fakt, kim jesteś. –– Szczerze to mówisz? Czy tylko bawisz się mną, skoro jestem zabawką? –– Sądzę, że kiedyś, możesz przestać nią być. –– Dziękuję, skoro tak. –– Nie ma za co. A teraz zrobię coś bardzo śmiesznego, żeby cię rozweselić. To będzie start wspaniałej zabawy. Czasami z rodzicami tak robimy. A zatem doceń to, że także ciebie, zapraszam do zabawy. Będzie fajnie. Zobaczysz. –– Oby. –– Nie nie zawiedź moich oczekiwań… Eko. –– Eko? –– Powiedziałam do ciebie po imieniu. Doceń to. –– Dzięki. Zaczynaj. Podchodzę do Eka i odkręcam mu górną część. Słyszę dziwne chrupnięcie. Coś z niego sika. Jakaś paskudna ciesz. Z miejsca, gdzie była głowa. Nie wygląda to dobrze. Chyba go zepsułam, albo raczej zrobił to specjalnie. Żeby mnie wnerwić. Obmyślał zemstę od początku. To wszystko było tylko grą z strony… tej paskudnej… rzeczy. A miało być tak fajnie. Obiecałam mu, że zostanie częścią rodziny. Jaka byłam głupia i naiwna. Rodzice się wściekną. No nic. Muszę im powiedzieć. Tylko jakoś inaczej to przedstawić, żeby nie pomyśleli, że dałam się nabrać, przez głupią zabawkę. I tak zobaczą, jak przyjdą. Coś mi spływa po gładkiej powierzchni. Obrzydlistwo! –– Mamo, tato, przepraszam! Powiedziało, że jest nudno. Chciałam, żeby było zabawnie. Skąd mogłam wiedzieć. Robimy podobnie, jak nam wesoło i bawimy się... W Różne Punkty Widzenia Na Samego Siebie... i jakoś nadal działam. –– Wiemy córeczko. Nie mogłaś wiedzieć. To nie twoja wina. Zapomnieliśmy uprzedzić, że… –– Zapomnieliście? Waszymi wielkimi mózgami. I co teraz? Zostanę bez zabawki? –– Nie zostaniesz – powiedział tato. – Jutro kupię nową. Tej już nie można naprawić. –– Tylko inną. Nie taką jak ta, która… –– Co? –– Nic… tylko ta mi będzie zawadzać i śmierdzieć! –– Odpowiednie służby zrobią porządek. Wyrzucą obydwie części do odpadków biologicznych… ale to już nie nasz kłopot. Nie musisz się martwić.
  6. ? spójrz to muchomor w prawdzie jedynej blaskiem prawdziwka co jego panem bez żadnej skazy z racji swej słynie podgrzybkom marnym wtłacza przesłanie jest jak ta flaga w zwiewnym powiewie biało czerwony patriotyczny innych robaki gryzą wciąż śmielej niezgodnie z tezą mieszają zmysły leśna wszak wróżka co widzi więcej dostrzega wnętrze grozi mu nóżką między blaszkami nie wszystko święte nic to nie dało mówi się trudno * spójrz ma córeczko pan muchomorek ma barwę ładną lecz go nie tykaj trujący bardzo pozwól mamusiu wyduszę mu falki zgniotę wnet nóżką skutecznie celnie mocno szybciutko nie dziecko drogie my idźmy już stąd chyba ty nie chcesz być takim jak on
  7. ... czy kiedyś znowu zakwitną łąki nie przygniecione ciężkim całunem swobodne kwiaty bez pajęczyn co im płatki częściowo skrywały i żaden nie zwiędnie o wiele za wcześnie (zawsze za wcześnie) trudno zrozumieć głęboki oddech bez przeszkód powróci a wtedy niejeden człowiek wypowie no popatrz no co tam z drzew martwe spadają kosy covidowe ≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈ powiedzieć to za mało gdy serce jest stęsknione a gesty bezpowrotnie zniknęły w tamtym dniu...
  8. zazdrościła cegła cegle ty z innymi tworzysz ścianę a ja tu stworzenie biedne potrzaskane niekochane ty w miłości tkwisz schowana otoczona tym kokonem a ja w deszczu leżę sama kupa gruzu moim domem tobie tynk przykrywa lico twoją czerwień pieści czule prostokątną tyś dziewicą ja do śmierci się przytulę * już żelazna wielka kula pędzi prosto w środek ściany na protesty jest nie czuła domek cały zrujnowany * cegłę co to w mękach kona widok taki cieszy wielce wreszcie głupia się przekona w jakiej żyłam ja udręce
  9. Co za pyszna gałka oczna – myślokruczy stary Kruk, siedząc na zwłokach nieżywego trupa. Wydziobuje z oczodołu smaczny przysmak, przez co wielki dziób, ma błyszczący i wilgotny. Niczym w lusterku, widać w nim część lasu. Szybujący zapach, maluje całunem słodkawej woni, czarne, pobrudzone skrzydła. Musi co chwila je rozkładać, by utrzymać równowagę na śliskiej powierzchni. Zwłoki są nagie, a słońce wymiotuje żarem, co jeszcze bardziej uwydatnia sytuację cuchnienia. Właśnie pragnie wydłubać, drugą, mniam mniam gałkę, gdy nagle czuje za ogonem jakiś ruch. Po chwili stoi dziób w dziób, naprzeciw kochanej, wiecznie kraczącej, leciwej: Kruczycy. –– Mówię ci stary, przestań wtranżalać te obleśne gałki. Może jedna ci nie zaszkodzi, ale ty już robisz przymiarkę do drugiej. Czy wiesz, że… –– Nie. Nie wiem, że. Ciągle tylko kraczesz i jeszcze w końcu coś wykraczesz. –– Żebyś wiedział, że wykraczę. Czy wiesz, że... –– … że lepiej powydłubuj flaczki z brzucha. Zjemy jako deser. Zamiast wiecznie zrzędzić, jak stare czarne ptaszysko. –– A ty to niby kto? Biały łabędź. Słuchaj, co do ciebie mówię, bo dziobem przywalę w twój. –– No dobra. Krakaj i później zrób przerwę, bym mógł spokojnie dokończyć, com zaczął. –– Czy wiesz, że… co, nie przerwałeś? –– Nie. –– Stara wiedźma zaczarowała te trupy. Tak sobie, bez przyczyny. Z tego, co mi wiadomo, kto nimi nakarmi swoje trzewia, to zgłupieje i licho co jeszcze. Dotarło? –– Zgłupieje powiadasz? Przecież tyle razy dawałaś… –– … nie aż tyle. Pochlebiasz sobie. –– … mi do zrozumienia, że już nie mogę więcej zgłupieć. –– Żartowałam chyba. –– Oczywiście – zakrakał Kruk, wcinając drugą gałkę. Trochę czasu minęło. Nastała zima. Nie mroźna co prawda, lecz o jadło było coraz trudniej. Dla jeszcze starszego kruka, też. Aż pewnego razu, gdy szybował wśród drzew, zauważył w śniegu, coś żółtego. Kawałek sera. Nie kruczomyśląc, złapał go w dziób i poleciał z nim, na gałąź drzewa. Trudno powiedzieć, dlaczego nie zjadł na miejscu. Właśnie trzyma posiłek w dziobie, gdy nagle widzi i słyszy Lisa, stojącego blisko pnia. A potok słów jego, napawa dumą siedzącego na gałęzi. Wreszcie ktoś, docenia przedni talent. –– Kochany kruku. Zapewne ślicznie śpiewasz. Coś o tym wróble, pokracznie ćwierkały. Zaśpiewaj specjalnie dla mnie. Pokornie cię proszę, jako dozgonny wielbiciel twoich śpiewnych możliwości. Rozpowiem na cały las o twoim koncercie i za chwilę przybiegną zewsząd tłumy zwierząt. Wszystkie rozdziawią pyski z podziwu. Klaskać będą na całe knieje, a twoja sława, już nigdy nie przeminie, choćbyś zdechł. Słysząc takie pochlebstwa, pochlebiony otwiera dziób. W czasie spadania sera, siada przy starym kruku, stara kruczyca. –– A nie mówiłam, że rozum stracisz, głupku jeden. Widzisz lisa? –– No nie. –– A ser. –– Też nie. –– No właśnie. Na cholerę dziób otwierałeś, kra? –– Bom zgłupiał. –– Święta prawda… kurczę, co z tobą? Nie tylko zgłupiałeś. Ile trupom tych gałek wyżarłeś? *** Epilog. Krukowi przez głupotę i zmartwienie, normalnie pióra opadają. Jest goły. Skrzydła, głowę, nogi, dziób, chłonie tułów. Coś tam słychać w środku. Jakby maszynkę, do mielenia wszystkiego. Ptak zmienia kształt. Jest prostokątną, zafoliowaną paczką mięsną. Filetem z kruka. Lis w tym czasie powraca. Po chwili, ma przed nosem, danie obiadowe. Gdy je zjada, zamienia się w rozkładające, trochę jeszcze żywe zwłoki. Słyszy szum skrzydeł. Oraz widzi ostry dziób, blisko oka. ------------------------------------------ W tekście zamieściłem motyw z bajki↔I.Krasickiego↔”Kruk i Lis”
  10. błękitne skalpele spowiły horyzont szkarłatne kryształki krwi wchłonęły orbity wiecznie niestabilnych planet jednokierunkowy uścisk czasu nałożył pętle w cieniu przezroczystych szubienic wówczas dziecko w lustrzanej przestrzeni podniosło kamienie usłyszano uderzenia trwały na tyle długo by zwątpić wskrzesiły ogień odwrotna strona mroku poczęła poranki rodzące cienie zakryły brzask światłem fałszywej jutrzenki lecz w ożywczej dłoni słońca rozkwitły stokrotki zroszone płaczem spalonych wierzb zadrgała galaktyczna pajęczyna nowe rozdanie wielu możliwości. lud kolejny już raz rozporządza nimi według uznania na szachownicy wszechświata skupione na grze szare istoty spraw w nieustannym ruchu pielęgnują działkę nieskończonej przestrzeni z urodzinowego tortu dziecko wydłubuje blask cukrowych gwiazdek ≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈ w szczerym polu obłuda zwiędnie pług wyrzeźbi życiodajne blizny burza błyskawicznie rozsieje deszcz pod sklepieniem nasion rozbrzmiewać będą pierwsze piosenki wzrastania kluczem gęsi natura otworzy drzwi horyzontu zaprosi słońce by oświetliło próg przez który przejdzie życiodajnym ciepłem wiatr rozwieje warkocze linii wysokiego napięcia odetchnie z ulgą nie zwątpi w sens wzrastania w pionowych gałązkach strumieni na każdej zakwitnie szybowanie jaskółek a wianki z kwiatów przeplatane czerwonymi płatkami roztańczą śpiew skowronka niewidzialne zauroczenia przezroczystym nieuchwytnym pięknem otulą delikatnie zawołania zagubionych doznań jeżeli człowiek nie przeszkodzi odchodząc za daleko by wrócić w naturalny sposób
  11. Dekaos Dondi

    Żar Umierać

    @Barbara Tadaj Barbara Tadaj↔Sorry!↔Przegapiłem:)↔Cieszę się, że balsam, a nie jakieś byle co:) Pozdrawiam:) @Mariusz Szwonder Mariusz Szwonder↔Dzięki:)↔Też sorry, bo przegapiłem. A staram się odpowiadać. Ano różnie bywa:)↔W zależności od sytuacji→Tak rzekłbym:)↔Pozdrawiam:)
  12. ... w szybę za oknem bez tych obrazków mrozem rzeźbionych chyba postąpisz dziś nieroztropnie wyjrzysz na chwilę przedtem otworzysz biały gołębiu zniechęcać przestań na parapecie piórka swe stroszysz panienka blisko ciepła i piękna ma już tej zimy serdecznie dosyć wiem ptaszku miły wychył za duży lecz on stęskniony lubi gdy jasno pofrunie zatem nim się zachmurzy zanim gdzieś spadnie i myśli zgasną
  13. zbudzone ze snu w bezsenności krainie łąki ukwiecone przyszłość między płatkami zwątpienia zatrzymały słyszysz drgający zapach co wiatr rozwiewa w swojej mocy śpiewie zatrzymać nie zniknąć zupełnie chociaż tyle resztki siebie wśród kwiatów lśnienie ukryło noże dni minionych choć dawno stępione ranią bezsilności chwilą lepka przeszłość w teraźniejszość wciska zardzewiałe ostrze przebaczenia co ból wyzwala lub zmienia wszystko
  14. ... muzyką w gardziołku słowika cudeńkiem misternym złotnika kolorem na damie z łasiczką szaleństwem na czubka czubeczku ----------------------- w obłokach wiatru pionowym poziomie soplach gorąca gęstej lepkiej próżni białej jak kwiaty czerni czekać na tak ------ niepotrzebne słowa wszystkie gesty na ścieżkach snów rzeczywistość rzeczywista rozbudzona znów znów znów...
  15. @mmmarian Mmmarian↔Dzięki za radę:)↔ Muszę sprawę przemyśleć, bo jam człek roztropny zaiste:)) Pozdrawiam:)
  16. @emwoo Emwoo↔Dzięki za ładne:)↔Zawsze coś:)) ?↔To jest świerk zamieniony przez wróżkę w palmę. Siedzi na niej i obżera owoce. Jak urośnie, to będzie widoczna. Cierpliwości!↔Pozdrawiam:))
  17. Na dukcie leśnym położonym między drzewami, biegnie lichy Dziadek w towarzystwie starej pudernicy. Solidnie dzierży w dłoni niewielkie pudełko. Zaiwanił Babci, jako karę za połamanie fajki na dwie i pół części. Śmiga żwawo szybko, a nawet raźno, mimo upływających lat. Zdyszany, spocony, lecz przed nim jeszcze bardziej zdyszana i spocona, spierdziela jego trwoga. Jest tak przestraszony, że z rozpędu rozdeptuje krasnoludki, obsypując nieco tym, co leci szarą aurą, przez szpary między wiekiem a człowiekiem. Woła co prawda: a sio, a sio, lecz nie wszystkie szkraby, umykają zawczasu. Niektóre niewiele widzą nieznośnego dziadka, mając proszek na gałkach ocznych. Te nieuważne, spłaszczone, owinięte wokół rozpędzonych butów, jak makaron na widelcu, robią za plastry wspomagające. Są to jednak skrzaty zaiste odporne. Biegające przeciwności życiowe – mają głęboko gdzieś. Dziadek ma stracha tak wielkiego, że nie wpycha ich z powrotem pod podeszwy trzewiczków. Usilnie pragnie dogonić swoją trwogę. A niby po co? Jest taki kruchy, delikatny, suchy i malutki, że członki dziadziowe prawie oddzielnie po lesie hasają. Tylko ciśnienie atmosferyczne, jako tako trzyma Dziadka w kupie. Nawet jeleń ucieka przerażony w knieje, które są odważne i zostają tam gdzie są. Zwierzak woli robić uniki przed kulkami myśliwego, niż uderzyć w rozpędzonego przedstawiciela: homo nie wiadomo, z którego na dodatek groźnie powiewa kurz minionych epok. Aczkolwiek ten akurat zwierzak, pasuje w pewnym sensie do tej bajki. Omawiany uprzednio ucieka przed Babcią. Żoną ukochaną, którą to dawno temu musiał umiłować pod przysięgą. Długi czas tego nie żałował. Prawie aż do teraz, kiedy to luba wałkami przyozdobiona, powiedziała prosto w fajkę, łamiąc wspomnianą na kilka kawałków jednocześnie, że ją zdrada ze sprawniejszą lafiryndą, z młodszymi papilotami na głowie. Babcia na szczęście dla męża swego, zostaje daleko z tyłu. A to z tej przyczyny, że biegnie z tobołkiem na plecach. Zmienia szatę raz po raz. Nie chce żeby mijane sąsiadki jej zarzuciły, że nie stać ją na to, by ścigać męża, co chwila w innej sukience oraz nakryciu głowy. Gdy mija zdyszana wszystkie ciekawskie kumy stojące na poboczach, to znacznie przyspiesza swój pospieszny pęd. Nie musi co kilka minut zakładać innej kiecki. Nawet czasami biegnie goła. Chociaż w gęstym lesie, kogokolwiek zgorszyć, czymkolwiek nie sposób. Dziadek – w porównaniu z Babcią – biegnie teraz trochę wolniej. Mimo wszystko – od czasu do czasu, chociaż przez chwilę – transportuje okurzone krasnoludki. To znacznie spowalnia szybkie dreptanie. Tym bardziej, że małe ludki, gryzą liche, owłosione kostki, lub usiłują ukraść sznurowadła, psikając paskudnie, aż echo niesie, gdyż wszędzie pył. Nagle leśna apokalipsa. Babcia dogania Dziadka. {Już samo stwierdzenie powyższego faktu, jest niebezpieczne. A co dopiero reszta.} Wszystkie pobliskie zwierzęta – dbając o swoje zdrowie – uciekają głęboko w las. Tylko nieliczne odważne ptaszki, siadają na gałęziach – ale tych najwyższych. Biedny jeleń, zasłania twarz porożem. Krasnoludki spieprzają w grzyby, a ziemia drga ze strachu, płosząc wszystko, co siedzi w norkach. Kwiatki zamieniają się z powrotem w nasionka. A przez ten czas, Babcia tłucze Dziadka – czymkolwiek. Co akurat złapie. W tej chwili dorwała krasnala, który wyszedł na chwilę z grzyba, żeby zrobić siku. Zawzięcie tłucze przeciekającym szkrabem, męża, jednocześnie wyrywając pudernicę. Dziadek wrzeszczy, krasnal wrzeszczy, a pobliskie ptaszki przestają śpiewać. Bo i po co. I tak nikt nie usłyszy. Wnerwione, odlatują do ciepłych krajów. Nagle bitemu stworzeniu, udaje się oswobodzić z razów ukochanej. Ucieka na drzewo, chociaż jest tylko trochę młodszy, od wiekowego dębu. To ze strachu dostaje takich sił, w swoich zmurszałych członkach. Babcia włazi za Dziadkiem, ale jej jest trudniej, bo w pustej dłoni trzyma pudełko, a drugą w przerwach pudruje nosek. Za to boi się wiewiórka o swój dobytek. Nie chce, żeby nieproszeni goście, wyjedli zapasy na zimę. Zaczyna ciskać w Dziadka żołędziami. Poszkodowany woła do niej, że ma ciskać w nieznośną zarazę, co lezie za nim. Ale rudemu zwierzakowi wszystko jedno. Ciska na wszystkie strony. Nawet biedny jeleń dostaje prosto w oko. Gdyby nie poroże, to by dostał w obydwa. Babcia łapie męża za kostkę i ciągnie do siebie, żeby znowu przywalić i resztkę proszku w oczęta wsypać, by nie wiedział gdzie wierzga. W tym czasie krasnoludki wyłażą z grzybów. Na dole jest bezpiecznie. Tylko na górze trwa wojna. Zaczynają tańcować leśnego walca. Babcia jest nieustępliwa. Kostki nie puszcza. W końcu małe ludki, zaczyna wnerwiać ten cały harmider. bo nie bardzo słyszą, co orkiestra przygrywa. Namawiają jelenia, żeby bodnął Babcię w tyłek rogami. Może wtedy spadnie. Jeleń – aczkolwiek niechętnie – wykonuje zadanie. Aż się kurzy. Waleczna kobieta, rzeczywiście spada, ale nadal trzyma nogę, do której jest doczepiony Dziadek. A że mąż spada na żonę, to się szybko zbiera do kupy i zaczyna uciekać. Niefortunnie wali głową w drzewo. Widzi nagle gwiazdy – zarówno te na niebie, jak i przed oczami. Dopiero teraz wszyscy widzą, że mało widzą, bo zrobiło się prawie ciemno. Babcia rzecze, że wybacza mężowi, gdyż po ciemku i tak by nie wiedziała, kogo tłucze. A nie chce skrzywdzić niewinnej istoty. Następnie po omacku, wraca małżeństwo do pieleszy swoich. Żona po drodze tłumaczy mężowi, że w pudernicy trzymała prochy protoplasta rodu, który to został po całym lesie rozciepany. A że lubił naturę, to w sumie dobrze mu tak. Od tego czasu, żyją długo i szczęśliwie lub inaczej.
  18. zapomną nas zakopią głęboko przeszłość teraz zamurują myśli niestłumione łzy zaprzęgną do lśnienia te kropelki rosy świeżym deszczem na huśtawkach z liści jak wróżki z marzeń jeszcze przycupnięte nieco otulone czasem co rany leczy nie zawsze uśpione węzełkami z wiatru śmiesznie splątane ozonem ożywczym nie są tutaj same popioły wspomnień całunem szarość skryły kolory migotliwe przeminą czy zostaną jeszcze trochę chociażby przez chwilę
  19. @Grażynka Grażynko↔Dzięki:)↔Miło mi:)↔Akurat tu jestem, to odpisuje zaraz:)) No faktycznie. Raczej różnie piszę. Tak mam:))↔Pozdrawiam:)
  20. @mmmarian Mmmarian↔Dzieki:)↔Czytałem kiedyś "Autostopem przez Galaktykę" i całą resztę:) Może faktycznie, coś w podświadomości zostało. Jakaś inspiracja. A może nie:)) Pozdrawiam:)
  21. @emwoo Emwoo↔Dzięki:)↔Oczywiście, że żadna wróżka zębata, nie przegryzie nóżki "naszej" chatki. Ostatni ząb, by sobie połamała, razem z plombą, zrobioną z żabiego udka i czego tam jeszcze. Pozdrawiam:))?→pozwoliłem sobie ukraść:)
  22. @Justyna Adamczewska Justyna Adamczewska↔Dzięki za przytoczenie zwrotek tego wiersza:) W pewnym jakimś sensie dla mnie istotnym↔Pozdrawiam:)
  23. Vanilla↔Dzięki:)↔Trupciowe mięsko ludzi nie atakuje. Nie ma co płochą być:)) No chyba żeby zjeść. To by mogło w kiszkach zaszkodzić:))
  24. Mój dziadek to stary mistrz właśnie. Prasuje pięknie żelazkiem. Nie umiała babcia, więc przyuczyła dziadka. Lubię patrzeć jak dziarsko prasuje. Co pogniecione najpierw, później gładkie fajne. Narzędzie sprzed wieków, dla mnie zagadką, lecz bliskie sercu dziadkom. Jestem ich małym wnuczkiem i kiedyś dostałem nauczkę. Chciałem sprawdzić, czy ciężkie żelazko i na podłogę spadło. Odłamało sobie rączkę i to był nieszczęścia początek. Przy myciu babcia spojrzała mi w twarz, pytając, skąd taki ślad tutaj mam. Co zrobiłem odważnie powiedziałem i za co dziadek wymierzył mi karę. I babcia po chwili wiedziała, skąd blizna i czemu. Musiałem chodzić z duszą na ramieniu.
  25. Vanilla↔Dzięki:)↔Z taka "Czarownicą, to sam by się chętnie zaprzyjaźnił:))↔Pozdrawiam:) @Waldemar_Talar_Talar Waldemar_Talar_Talar↔Dzięki, że na Tak:))↔Pozdrawiam:)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...