-
Postów
2 591 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
3
Treść opublikowana przez Dekaos Dondi
-
Nigdy mi do głowy nie przyszło, że odwiedziny w tak zwanej „Krainie Bawełny,” wywrócą mój świat do góry nogami, których używam od małego. Poza tym zdziwiło mnie coś jeszcze. W niewielkim przytulnym sklepiku, za bawełnianą ladą stał pan sprzedawca, a nie pani sprzedawczyni, która bardziej by współgrała z rodzajem asortymentu. Chociaż trudno mówić o jakimkolwiek „o rodzaju.” I w tym późniejszy problem. Na dodatek ów wspomniany sklepik, zaistniał na peryferiach miasteczka i właściwie nikt dokładnie nie wiedział, kiedy ujrzał owe cudo po raz pierwszy. Sprzedawano w nim tylko kołdry. Gdy pewnego razu zmarzłem do gołej kości i kupiłem jedną, została na półce druga. Może na zapleczu było więcej. Uśmiechnięty ekspedient poinformował grzecznie, iż jest to nabytek magiczny. — Magiczny? –– wolałem dopytać. –– Tak. –– W sensie jakim? –– Nic takiego. Codziennie gdy północ wybije… –– Skąd pan wie, że mam bijący zegar? –– Posiniaczony pan. –– Nie pamiętam, żebym udzielił takowej informacji. –– Ale ja pamiętam. –– No dobra, ciągnij pan dalej. –– … na kołdrze zajaśnieją słowa, wypowiedziane lub pomyślane przez szanownego pana w ciągu dnia, a nawet z poprzedzającej nocy. Z jednej strony te dobre, a z drugiej złe. O ile takowe zaistnieją rzecz jasna. Bez urazy. –– Rozumiem. Dzięki. –– Jest za co –– odpowiedział miło sprzedawca. –– Żeby ino –– poszeptałem sam do siebie. * To już kolejny wieczór, kiedy krótko przed północą stoję obok łóżka i zerkam na kołdrę, niczym przysłowiowa sroka w gnat. Gdy starodawny zegar bimba dwudziestą czwartą, zaczynają wyskakiwać jak filipy z konopi. To tu, to tam. Zupełnie chaotycznie, niczym myszy z norek. Postanawiam, że nie będę czytać wszystkich, bo tak jakoś głupio podglądać samego siebie. Można wiedzieć za dużo. A zatem czytam jeno pierwsze z brzegu: „Proszę mnie złapać pod rękę, przemiła staruszko. Przeprowadzę szanowną panią przez jezdnię. O tam, spójrz prześliczna niewiasto, jest odpowiedni kolor. Idziemy królowo ma, w kierunku zielonego pamperka.” I nagle coś mi tu nie gra. Czyżbym słowa z poprzednich nocek, czytał bez zrozumienia. Żeby tylko czytać. I to z dwóch stron. Te dobre i te złe. Chociaż muszę przyznać, że jestem nieco osobą rozczepioną emocjonalnie, z uwagi na bogatą wyobraźnię, więc może faktycznie nie zwróciłem uwagi na pewne szczegóły. Nigdy w życiu bym tak nie zagadał do człowieka, a tym bardziej do staruszki. Aż taki elokwentny to nie jestem. Bez przesady. Żeby tak zagaić. I to na przejściu. Gdzie wszyscy mogą słyszeć i coś sobie pomyśleć. No nie. To nie moje słowa. A gdzie tam. Nie bacząc co za chwilę ujrzę, odwracam kołdrę na drugą, złą stronę. Słowa przez chwilę falują na powierzchni zupełnie zmieszane, aż w końcu wracają na swoje miejsca i są zupełnie czytelne. Znowu odczytuje pierwsze z brzegu. Tym razem miga przy nich literka: P. Pomyślane. „Najchętniej to bym ci głupia babo gardło poderżnął. Tak samo jak tamtemu. Jednak muszę zachować pozory. Niech mnie zapamiętają, jako uczynnego, dobrego człowieka. Chociaż jak na nich patrzę, to same pojebusy wokół. Wszystkich bym chętnie wyrżnął, ale najpierw osrał i obrzygał. Za moją krzywdę. Sam już nie wiem za jaką. Może i dobrze. Bo bym wyrżnął wszystkich” Mam widoczne przerażenie w oczach, gdyż naprzeciwko wisi lustro. Niemożliwe. Przecież dzisiaj tak nie myślałem. Owszem. Zatłukłem muchę skórzaną klapką, ale staruszki, to bym w ten sposób nie pacnął. Nikogo bym nie pacnął na śmierć. To nie mogą być moje myśli. Z tym pieprzonym piernatem, jest coś nie tego. Co on mi sprzedał, durny pacan? Świrnięty bet. Przewracam na drugą stronę. Czytam: „Widzisz kochana, jak ładnie poszło. A byłaś taka płocha. Jesteś już bezpieczna. Rozumiem. Laską wywijałaś, że trąbią. Wiem. To z nerwów. Że cię rozjadą. Nigdy w życiu bym na to nie pozwolił. Dlaczego tak głośno mówię? Co… żeby wszyscy widzieli moją dobroć? Przysięgam droga pani, że jest to nieprawdą. Jestem śpiewakiem operowym. Ćwiczę głos” Taki z niego śpiewak, jak ze mnie królewna śnieżka i kupa krasnoludków, myślę sobie. Odwracam kołdrę. Ponownie czytam z dodatkiem: P. „Wreszcie mam święty spokój, od tej pojebanej, bezzębnej baby. Nigdy mnie nie złapią. Jestem cwany. Wiem, co dalej zrobię. Po prostu zniknę. Niech mi dziękują, że tylko jednego popierdolca zadźgałem. Zresztą i tak nie miał klientów. Tylko taki jeden matoł przylazł, a drugi matoł sprzedał, co do mnie należało. To ja miałem ją kupić. Za swoje roztargnienie, a moją krzywdę, poderżnąłem idiocie gardło, aż czułem wilgotny dźwięk, towarzyszący rozcinaniu miękkiej skórki. Krew ściekała na bawełniany materiał, a on tak fajnie charczał łabędzi śpiew. Aż mu wtórowałem do końca z dłonią na jego szyi, bym czuł strumyczki upływającego życia, między palcami. Niestety nie wiem, jak ten drugi wyglądał. Nie tracę nadziei. Zabrałem do domu, co miało być jego. Niedługo północ. Może coś odczytam.” * Od jakiegoś czasu nie mam kołdry. Wyrzuciłem na śmieci, lecz najpierw pociąłem na kawałki. Może źle zrobiłem. Miałbym rozeznanie, co on robi. Nie mam żadnych obaw. Teraz już nie. Minął jakiś czas i wszystko gra. Dzisiaj rano postanowiłem zobaczyć ów sklepik, pomimo że jestem bardzo zmęczony. A przecież mam pewność, że jak zwykle, całą noc smacznie spałem. To niemożliwe. Nie ma żadnego sklepiku. Musieli zburzyć po śmierci właściciela. Nawet nie pytam ludzi, bo jeszcze pomyślą źle. A ja lubię gdy myślą o mnie dobrze. * Dzisiaj miałem zamiar pojechać do innego miasteczka i kupić nową kołdrę. Nie było takiej potrzeby. Przypadkowo znalazłem w szafie. Nie pamiętam, żebym kupował, ale przynajmniej w nocy nie zmarznę. Za chwilę wybije północ.
-
Cmentarz otula całun poświaty księżycowej. Przyjechałem tu z ciekawości. Dostrzegam przy grobie małą postać. Zostaje potrącona przez biegnącego mężczyznę. Dziewczynka upada, ale wstaje. Może coś wyjaśni. –– To proszę pana, noc słów poza grób. Można usłyszeć trochę zmarłego, w zniczach, kamieniach i dowolnie innych miejscach, lecz nikt nie wie gdzie i tylko bliska osoba słyszy. Jeżeli zdąży znaleźć. Tamten miał farta. Słucha żony. Szepcze do niego z gałązki. –– A ty nie szukasz? –– To mnie nikt nie szuka... –– Jak to? –– … ale za to widać i mogę porozmawiać. Smutno mi, bo jeszcze chwilkę. –– Dlaczego? Dziewczynka jest ponownie prochem, który wsiąka w grób.
-
Mielonka gdzie mam nogi a gdzie ręce wytłumaczcie choć mniej więcej a gdzie głowę oraz członka rozwalone gdzieś po kątach gałką oczną widzę gałkę kto ją wreszcie z mózgu zgarnie z tej różowej papki marnej kiedyś miała fałdy zgrabne też dziurawa ma miednica szczątki kości są bez życia i czerwoną widzę rzekę jam przed chwilą był człowiekiem nie wiedziałem że tir cmoknie i przerobi na mielonkę * gdzieś w zaświaty frunę fajnie a wy tutaj posprzątajcie Śnieżynka jestem śnieżynką lecz bardzo brudną tam świeży śnieżek biały jak płótno wyrzuć mnie proszę z rączek wnet swoich trzymasz brzydactwo swój ból ukoisz ulepisz lepszą nawet bałwanka będziesz ładnego wozić na sankach spójrz przecież na mnie musisz mieć nową dla ciebie brudną ja tylko wodą choć trochę smutno miła dziewczynko od dziś nie będę twoją śnieżynką
-
Puenta. Nagle w nią uwierzyłem. Całym sobą, choć nie mogę jej dostrzec. Coś mi mówi, że mnie przemieni i wszystkiemu podołam. Odzyskam utracony sens. Płynę. To chyba woda. Nieważne. Fale ogromne, przeciwne. Nie tracę nadziei. Chyba już pomaga.Słyszę jakby głos, że niedługo ją zobaczę. Odczytam, by powrócić wzmocniony. Nagle zaczynam tonąć. Jest zimno i ciemno. Wtem dostrzegam światło. Wyciągają mnie dwa szare anioły. Idę ściśnięty między nimi. Na oczach mam opaskę z piór, a ręce z tyłu związane. Słyszę głos: „Za chwilę ujrzysz puentę.” Kres podróży. Zdejmują zasłonkę. Patrzę i poznaję kształt. Odczytuje napis: „Co ma wisieć, nie utonie”
-
piłeczka wnerwia go o ścianę rzucił spadaj stąd ona zgodnie z prawem odbicia uparcie wraca i się naprzykrza jeszcze bardziej jemu źle co ta kulka ode mnie chce ze złością większą intruza o ścianę trzepnął ona zgodnie z prawem odbicia... aż wreszcie jarzy rzucać przestanę się nie odbiję spokój na amen lecz za późno podumał o sprawie piłeczka walnęła nim o ścianę z czaszki wypływa chyba mózg zatem bajkę kończę tu * jeno dodam w tym aneksie teraz ściana jęczy wściekle każdą cegłą też nie gładką pobrudzona krwawą miazgą a że nie głucha słyszy fugami coś gdzieś stuka
-
Zarówno z szubienicy jak i z wiszącego trupa, ścieka woda z niebios. Strugi deszczu lśnią w poświacie księżyca. Zraszają rozłożystą roślinę, by dalej wsiąknąć głęboko w ziemię. * Matka jest nieuleczalnie chora. Może chodzić, ale tylko w jedną stronę, skąd już nie ma powrotu. Brakuje sił na modlitwę do jakichkolwiek bogów. Powiedziała mi kiedyś, że to posiada magiczne właściwości. Dzisiaj zobaczyłem czarnego psa. Uciekł, gdy podszedłem. Odkopał w błocie coś, podobnego do pewnego siebie człowieka. Rozpoznałem natychmiast. Ofiarowałem jej, mówiąc, że ją uzdrowi. * Rano ujrzałem matkę powieszoną, a na podłodze mój podarunek. Ze łzami w oczach, zdeptałem go na miazgę.
-
@Gosława Gosławo↔Dzięki:)↔Pozdrawiam:)
-
uparcie tkwisz na oblodzonej krawędzi nawet gdy nadejdzie wiosna przepaść pozostanie w tobie
-
Zatroskany Tłusty Czwartek
Dekaos Dondi opublikował(a) utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
dzisiaj ze mnie tłusty czwartek zaraz pączków wam nagarnę ale najpierw zjem troszeczkę żeby wiedzieć czy bezpieczne no to zjadłem jeden tylko nadal żyję nie jest zmyłką ale inne dziwne jakieś oj niekształtne bardzo takie zaraz zacznę was częstować jeno nie chcę byś chorował poczekajcie sprawdzę trochę zaś w kobiałce wam przyniosę no niestety jest mi przykro zjeść musiałem tuż przed chwilką chce mieć pewność jaźnią swoją że was brzuszki nie rozbolą znów ja wielce przestraszonym jeden z drugim pognieciony popaprańców zaraz wszamię bo zaszkodzą wam na amen oj przepraszam ja pitolę poniedziałek także wtorek oraz środa nawet piątek im to w głowach tylko pączek a sobota to zupełnie już niedługo wejdzie we mnie też niedziela mi wyrywa zamiast sobie odpoczywać apetytu wam zrobiłem tak mi przykro na tę chwilę lecz zrozumcie to co powiem jestem z nimi wciąż na co dzień -
Po Obiedzie
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@[email protected] Grzegorz–[email protected]↔Dzięki:)↔Bo ja już jestem taki zamieszany. Nie zawsze łyżeczką:))↔Pozdrawiam:) @emwoo Emwoo↔Dzięki:)↔Skoro tak, to zapraszam na stronę i smacznego życzę:))? -
Drabble↔Masło <*> Świat Ciszy <*> Pierwszy
Dekaos Dondi opublikował(a) utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Masło Mówią na mnie: głupek. Nie gniewam się. Niech sobie gadają. Mam przyjaciela, na którego mogę liczyć. Często powtarza: ''Jestem szczęśliwy jak mogę komuś pomóc. Przez to w życiu idzie mi jak po maśle''. Bardzo mnie cieszy jego szczęście. Czuję się wtedy mniej głupi. Dzwoni do mnie. Wyczuwam w jego głosie: smutek i zmartwienie. Zapraszam go do siebie. Część podłogi smaruję żółtym tłuszczem. Gdy przychodzi, to się przewraca, uderza głową o kant i umiera. A przecież chciałem jak najlepiej. Biorę udział w pogrzebie. Przestaję płakać, gdyż moją twarz rozpromienia uśmiech. Przyjaciel znowu szczęśliwy. Trumna wsuwa się do grobu jak po maśle. Świat Ciszy Z dedykacją dla Książki, która należy do moich ulubionych. Czyżby świat, ten który znałem, przestał istnieć? Pamiętam, że wczoraj z nieba leciały piękne strzępki. Okrzyków radości nie było końca. Teraz grób. Tu i tam. Nie słyszę nawet siebie. Okna na noc zostawiłem przymknięte. Nagle przeciąg. Wazon spada na podłogę w tunelu ciszy. Wstaję z łóżka. Spoglądam na ulicę. Zastanawia mnie jedno. Jadą samochody. Kartki fruwają. Ludzie gestykulują. Lecz nie słyszę żadnych dźwięków. * Wychodzę na zewnątrz. Czytam pierwszą z brzegu. „Czy ty nie rozumiesz, co się stało. Przestaliśmy mówić i słyszeć’’ Chwytam następne: „ Zwierzęta słyszą. Mają nad nami przewagę” „Ale nie mówią’’ „A skąd wiesz?’’ * Czy wszędzie tak jest? Pierwszy A stało się, że człowiek stoi u podnóża wysokiej góry. Słyszy słowa: „Podejmij trud wejścia na wierzchołek, to zostaniesz Pierwszym Świętym”. O! Pierwszym? „No tak”→ przytakuje głos →ale możesz w każdej chwili zawrócić. A zatem zaczyna wchodzić, ale pełno łajzów drogę zagradza, różne prośby wyrażając. Nie baczy na nich, tym bardziej, że odmieńcy. Spycha ich na boki, a niektórzy w otchłań lecą. Szczególnie po lewej stronie, na tle tęczy. Jest na wierzchołku. Cały w skowronkach. Lub ściślej… trzymają go dwa szare anioły. Widzi potężną postać. Mimo to, pyta pysznie pewny swego: – No i… będę Pierwszym Świętym? – Tak. Pierwszym do ścięcia. -
Drabble↔I tak stąd nie wyjdę <*> Dwa Okna
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
@[email protected] [email protected]↔Dzięki:) Nie mogłeś zahaczyć o tajemniczą puentę, gdyż drabble są ''gładkie'' jak liście lotosu:))↔Pozdrawiam:) -
Drabble↔I tak stąd nie wyjdę <*> Dwa Okna
Dekaos Dondi opublikował(a) utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
I tak stąd nie wyjdę Gdy otworzył oczy, ujrzał szarą ścianę. Nie lubił zasypiać na wznak. Zmarznięty i zesztywniały z wielkim trudem wstał. Niewielka jaskinia wzbudzała nieokreślony lęk. Miał wrażenie, że jest w koszyczku ze skalnych dłoni, które za chwilę go zmiażdżą, niczym zlęknione pisklę. Począł rozmyślać, że nigdy stąd nie wyjdzie, a zatem jego los jest przesądzony. Tak mijał czas. Raz jasny, raz ciemny, a on nawet nie sprawdził wybrzuszeń na miękkim podłożu i nigdy nie spojrzał w górę. Bo niby po co? Po jakimś czasie przypadkowy wędrowiec zaglądnął przez otwór w sklepieniu. Ujrzał leżące na boku zwłoki oraz prześwitujący przez ziemię kształt drabiny. Dwa Okna Siedzę przy oknie, obserwując inne. Dziecięcego pokoju z błękitną zasłonką w motylki. Smutku i zazdrości we mnie tyle, że mam łzy w oczach. Nieładne mieć takie głupie myśli, ale nic nie mogę na to poradzić. Czemu tamtą dziewczynkę, tyle dzieci ostatnio odwiedza, a mnie wcale. Pewnie dlatego, że nie jestem za bardzo lubianą. Ile ona musi mieć radości z tych wszystkich odwiedzin. Ma do kogo żyć, z kim rozmawiać i uśmiechać. Tak bardzo żałuję, że nie jestem na jej miejscu. To takie podłe i niesprawiedliwe. Dzisiaj znowu siedzę przy oknie. Właśnie z domu po drugiej stronie ulicy, wynoszą niewielką trumnę. -
wyrzeźbić w ciepłym zapachu smak pomarańczy wycisnąć miąższ pytania na talerzyk odpowiedzi z pogniecionych skórkochwil wyłuskać ślady apetytu supełkami polukrowanego wiatru ozdobić widok na przyszłość spojrzeniem pochłonąć cierniowe źrenice szybowaniem w skrzydłach czasem aniołów gdzie muzyka otwarta wytrychem wiolinowym nie zdradza pięciolinii fałszywą nutą w czekoladowej trumnie słodki rozkład bakali lub w kubeczku sproszkowane kakao kusi tajemnicą deseru
-
Inna wersja, oraz bez: się. Nie lubię tego wyrazu:) Słonecznego popołudnia w samym środku leśnej krainy, uformowani zostali: Liścianka, z samych liści, oraz Gałązek, z gałązek. Wzajemna miłość od pierwszego potknięcia o wystający korzonek, rozkwitała niczym kwiaty na przyleśnej łące. Robili to często, bo cóż innego czynić w takim miejscu. Tyle drzew, że tylko las zasłaniały dla wspólnego podziwiania. W czasie miłosnych figielków w podmuchach wiatru, tańczyli bez opamiętania namiętnie pomieszani, tworząc jedną, wirującą całość. Zwierzęta z uwagi na letnie rozleniwienie, a niektóre z nudów, przychodziły i stawali wokół, z zaciekawieniem obserwując całą kotłowaninę. Niejeden roślinożerca, chętnie by trochę zakochanych podjadł, lecz był doszczętnie skołowaciały wiercącą plamą. Pewien rogacz tak głową kiwał, że poroże sobie zaplątał, w przeróżne supełki. Obiad ochoczo wirował, trącał drzewa w kawałeczkach spojrzeń przybyłej publiczności, czyli jednym słowem do grzecznego zefirka było raczej daleko. Zresztą dziwne odgłosy też odstraszały. Szczególnie o dziwo mięsożerców. Chociaż tych akurat guzik obchodziła roślinność przed nosem, co piruety wyprawiała. Ale z daleka spoglądali. Szczególnie gdy zziajani po polowaniu, ledwo dyszeli. Dodatkowy wicher powstający w wyniku szalejącej miłości, przyjemnie chłodził spocone ciało. A zatem wszyscy byli zadowoleni. Do czasu. Razu pewnego, Liścianka i Gałazek, stali trochę oddaleni od siebie, szeleszcąc czule. W ogólnej wesołości, fruwały: źdźbła trawy, szyszki, liście oraz żywe myszy. Sympatyczne gryzonie, tak przyjemnie łaskotały miękkimi futerkami. To zależało oczywiście od tego, w które miejsce gryzoń szybował po rzuceniu. Właśnie najbardziej śmieszna mysz, odwalała kawał dobrej roboty, gdy nagle złowieszczo runo zadrgało i co tam jeszcze nie wiadomo. MegaMech przybył. Ogromny, złośliwy walec. Wielka trwoga zaszumiała w mieszkańcach leśnej krainy. Tak wielka, że wychodziła poza granice bajki. Cielsko zgniło zielone, złowieszczo lepiące, a mech ostry na końcach. Można by rzec: kłębowisko giętkich brzytew. Uciążliwa podłość polegała w dużej mierze, na wiecznym zatykaniu. Zwierzakom zapaskudzał uszy, kwiatom oblepiał łodygi, a ptaszki przerabiał w locie na zatrwożone, piszczące kulki. Niektóre spadały na ziemię, a wiele pierzastych kamieni, bez resztek wszelkiego życia. Ponadto przetaczał cielsko między drzewami, zdzierając pomarszczone kubraczki, gdyż posiadał też inny rodzaj mchu. Twardy, większy i zaczepliwy, jak stalowe druty. Nie było to przyjemne i nieuciążliwe, gdy takie łajdactwo obierało pnie do gołej okrągłej gładkości. A biedne grzyby z zatkanymi rurkami i sklejonymi blaszkami, mogły jedynie pokiwać w udręce kapeluszami, wytrzepując wnerwione robaki z ocalałych dziurek. Był bezlitosną bestią, podobny do trąby powietrznej, bez zwężenia dolnej części. Czasami przystawał i tylko szyderczo patrzył włochatymi źrenicami, na skutki swoich poczynań. Złowieszczy mechaty rechot, rozbrzmiewał pod mechatym wąsem. Lecz Liściankę i Gałązka przegapił. A niby taki lump spostrzegawczy. Zakochani postanowili zniszczyć uciążliwego potwora. Szeleścili wzajemne propozycje, aż nagle przypomnieli sobie o wkładaniu korzonka w dziurawy listkek. Już wiedzieli w jaki sposób pokonać wstrętnego rozbujnika. Zaczęli wirować w szalonym pędzie, naładowani akumulatorami miłości, spotęgowanej wytyczoną misją. Szybciej i szybciej. Raźniej i raźniej. Aż wiórki leciały zupełnie skołowane. Dzięcioły przestawały stukać, by posłuchać roztańczonej kanonady. Zwierzęta nie przyszły. Widocznie coś przeczuwały. Taniec szalony i diabelnie rytmiczny, dudnił bez lęku i trwogi pod sklepieniem koron. Zarówno pod względem wykonywanych czynności, wydawanych dźwięków i wzajemnych uczuć. MegaMech takie wygibasy, to już musiał zauważyć i go normalnie zamurowało i jeno ciało pulsowało cuchnącą zielenią. Miłość? Wariactwo? Epidemia jakaś czy co? Co to w ogóle jest? Dlaczego nie kochana, przydatna złośliwa nienawiść? Aż zielone kłaki stępił z obrzydzenia, takim niesmacznym widokiem. Wtem nastąpiło apogeum. Euforia bezlitosna. Wlecieli prosto w obrzydłe, zielonkawe, bezduszne cielsko. Zaczęli wewnątrz wirować, jak zakochani porąbani. Wpadli w rezonans. Roztańczona, witalna miłość, rozrywała od środka upierdliwe ciało. Wir trojański czynił spustoszenie. Rozrzucał wokół strzępki potwora, uderzając dodatkowo o pnie, wystające korzenie i ogłupiałe krasnoludki, jeżeli akurat ktoś w nie uwierzył. Porąbaniec wył jak pijany wilk do stada księżyców. Szumiał udręką przeraźliwą. Walc, który mu zafundowali, był jego łabędzim śpiewem. Ostre jak brzytwy kawałki mchu, fruwały po kniejach. Niejednemu zwierzęciu wleciały do oka lub w inną część ciała. Wiele gałęzi i liści zostało odciętych, agonalnymi, latającymi drgawkami. Straty były widoczne na ściółkowej dłoni. ### Liścianka i Gałązek nie przeżyli. Zmieleni zupełnie, wylecieli na zewnątrz. Zapewne gdzieś tam są. Nie w takiej postaci jak dotychczas. Posłużą jako użyźnienie ziemi, Może kiedyś wyrośnie z niej: nowa ta sama miłość.
-
Wszyscy Jesteśmy Wierzącymi
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
@Annie Annie↔Dzięki:)↔No właśnie jak rzekłaś. Tak to jest→zdaniem mym. Zresztą od zarania dziejów, ludzie w coś wierzą. To widocznie człowiekowi jest potrzebne. Metaforycznie, dla komputera człowiek jest bogiem, którego nigdy nie pojmie. Chociażby jego uczuć:)↔Pozdrawiam:) -
czas między palcami jak wiatr przelatuje czuję minut dni godzin miarowe łaskotanie wolno gdy czekam szybko gdy spieszę się lecz nic nie zwojuję pięść zaciskam do bólu nie zdołam nie umiem zatrzymać opływanie
-
Wszyscy Jesteśmy Wierzącymi
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
@Marek.zak1 Marej zak1↔Dzięki za właśnie taki komet:)↔Wiara polega na braku namacalnego dowodu. Bo gdyby takowy był, to by nie była wiarą. I oczywiście wiedzieć nie mogą. Nikt nie wie. Ale na takie tematy, to można pisać i pisać, każdy inaczej, a i tak człowiek ''głupim umrze":)↔Pozdrawiam:) -
Subiektywne spojrzenie me. Wierzę, więc jestem. Tak nagle pomyślałem piątego lutego, oczkowego roku. Gdyby nad tym podumać kawałek dłużej, to coś w tym istotnie tkwi, albowiem każdy żywy i świadomy mieszkaniec planety Ziemia, w coś wierzy i basta. Oczywiście istnieje potoczne domniemanie, że człek wierzący to jeno taki, co wierzy w Boga, przez duże: B. A przecież wierzyć można w setki innych możliwości różnorakich, albo nawet w same „setki.’’ Nawet czasami dogłębnie wewnętrznie. Nie chodzi rzecz jasna o jakieś „złote cielce’’ i pozostałe bydło rogate, które mają zastąpić coś, czymś. Po prostu zdaniem mym, człowiek niewierzący to zaiste zajebisty mit, bo nawet gdyby w nic nie wierzył, to wierzy że w nic nie wierzy, a zatem jednak wierzy. Zresztą od zarania dziejów jest to wpisane w ludzką naturę człowieka. Istnieje zasadnicza różnica między tym, czy ktoś wierzy, że nie wierzy w istnienie Boga, czy wierzy, lecz nie jest mu do czegokolwiek potrzebny, lub z innych powodów wynikających z własnych doświadczeń, bywa że przykrych, nie chce o Nim słyszeć. Mam także na myśli, wszelakie: Tajemne Byty Nieokreślone, Siły Nadprzyrodzone, „Kosmiczną Świadomość” i tym podobne „obiekty.” Wszak bywają sytuacje dziwne. Zjawiska niewyjaśnione lub wręcz człowiek ma poczucie czyjeś obecności, albo czegoś w tym stylu, jakby wszystko było odgrywane w niedostępnym teatrze. Wie, że coś jest… poza, ale nie wie co. Blisko i daleko równocześnie. I nawet gdy nie wierzy, to szybuje nad tematem niczym skołowana owieczka i nie bardzo wie, gdzie ma wylądować i czy w ogóle. Lecz z drugiej strony wiara poparta wiarygodnym dowodem, przestaje być wiarą i wbrew pozorom, wcale ją nie wzmocnia, tylko raczej osłabia, będąc na tym samym poziomie co człowiek. To rzecz jasna nic złego, ale jednak takiego „boga,” co można dotknąć, zmierzyć, zważyć, poklepać po ramieniu i zaprosić na piwo, byłoby trudniej szanować. Przynajmniej mnie. Osobiście wolę wierzyć w tajemnicę do końca nie zgłębioną, o której możliwościach nie mam zielonego pojęcia. Nie mówiąc już o wyglądzie. Mogę jedynie ogarnąć rzeczywistość jeno na tyle, ile mózg pozwala, a cała reszta jest poza mim pojmowaniem. * Tak wtrącę dygresyjnie, że człek raczej samemu sobie szkodzi, kiedy widzi jeden słuszny punkt, jak ten koń z klapkami na oczach i na przykład ze wszystkich doniesień medialnych i różnych innych, wyłuskuje wyłącznie takie informacje, co umocnią go w przekonaniu, że ma rację. Nic innego nie dostrzega. A żeby coś określić w miarę obiektywnie, to trza brać z różnych źródeł i wyciągać średnią. W przeciwnym wypadku, we wszystkim widzimy jeno to co chcemy widzieć i dla nas wygodne. Metaforycznie, gdy lubimy cukier, to nawet w kupce soli zobaczymy słodycz. * Natomiast niewątpliwie człek niewierzący w istnienie Boga, trochę podcina gałąź na której siedzi od strony życiowego pnia, także z całkiem prozaicznej, terapeutycznej przyczyny. A mianowicie, że w razie przeciwności życiowych, nawet nie może mieć do Niego żadnych żali obfitych, obwiniać o cokolwiek, gdyż paradoksem jest, wysławiać pretensje do Istoty, której nie ma. Nawet w sensie duchowym. To znaczy na upartego, owszem można, ale z rachunku prawdopodobieństwa prawdopodobnie wynika, że raczej nie podejmie tematu, gdyż nic to nic i nic więcej. Zgodnie z zasadą: trzeba najpierw uwierzyć, że jakaś Nadistota istnieje, by rościć do do niej naglące roszczenia. W przeciwnym wypadku, pozostają ewentualnie narzekania na samego siebie, innych bliźnich, chichot losu, przeznaczenie, pech i co tam jeszcze durnego przyszłość przyniesie. W odczuciu mym i bez urazy, człowiekowi prawdziwie od serca niewierzącemu w istnienie Boga i wszystkie tematy pokrewne, Ów jest totalnie obojętny. Nie świadczy przeciwko Niemu, nie krytykuje i nie wychwala, mając to wszystko kompletnie gdzieś. A zatem jest prawdziwy i postępuje zgodne ze swoją tożsamością. Pełen szacun. Jako user „potocznie wierzący” mimo wszystko uważam, że Bóg bardziej szanuje tych, którzy w niego prawdziwie i z przekonania nie wierzą, niż takich, co wierzą obłudnie, na pokaz i jeżeli akurat jest im to na rękę. Ważne, by człowiekiem przyzwoitym być i z dwojga złego, lepiej „prawdziwie rozbitym”, niż „nieprawdziwie całym.” Reasumując, można nie wierzyć w powyższej kwestii, a jednocześnie wierzyć, lecz nie uznawać. Lub nie wierzyć i nie uznawać, ale to jest absurd. To już lepiej uwierzyć, że po co w ogóle wierzyć lub nie wierzyć, w coś czego nie ma? Konkluzja↔każdy człowiek, świadomy swych działań, to osoba wierząca.
-
@wrotycz Wrotycz↔Dzięki:)↔ Miło czytać taki komet. Jam zażenowany nieco nawet:)) Tak mnie różnie coś napadnie:)↔Pozdrawiam:)
-
Konrad Koper↔Dzięki:)↔Twój komet, jest wręcz tajemniczy:D:)↔Pozdrawiam:)
-
Siekiera
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Waldemar_Talar_Talar Waldemar_Talar_Talar↔Dzięki:)↔Ano. Słusznie prawisz:) Miejmy nadzieję, że na rysunku, berbeć poprzestanie:)↔Pozdrawiam:)) @Johny Johny↔Dzięki:)↔Nie. To żadne wydawanie. Też miał być humorystyczny. Mnie w ogóle najtrudniej pisać, całkiem poważnie. Chyba, że na karawanie:)↔Pozdrawiam:) -
pytam dziś wiatru czemu owiewa czasem za mało albo zbyt wiele chichotem losu kiedyś i teraz gdy klauny mielą by znów zabierać to nawet wiara bywa zwątpieniem nadal mam błądzić w twoich powiewach poza horyzont gdzie wciąż pytanie może jak dziecko uwierzyć trzeba w życiu o bajce nie zawsze śpiewać dopóki chwile zaklęte w taniec gdyby tak spłoszyć myśli niechciane niech poszybują w bezgłośne echa lecz czy to warto złudnym balsamem gdy pąki słabe chociaż wciąż całe to jakoś trudniej kwiatów doczekać
-
Tekst satyryczny↔zdaniem mym. Mogę nie mieć racji ↔też zdaniem my. ---------------------------------------- Przed ozdobionym girlandami budynkiem, stoi tłum kobiet w myślach domagających. Nad drzwiami wisi narzędzie, z którego symbolicznie kapie. Miarowe odgłosy spadających kropli, odmierzają czas oczekiwania. Gdy wychodzi Wódz, prowokuje powitanie. Mówi: –– Zapewne ucieszy was zapowiadania ustawa o Białym Obrusie, jednogłośnie przeze mnie przyjęta i od dzisiaj stanowiąca prawo. *O tak! – nagła erupcja radosnego tumultu, płoszy gołębie chodnikowe. Ustawodawca podnosi łaskawie rękę w geście uciszenia. Ponawia: –– Od dzisiaj każda chciana i niecierpliwie wyczekiwana aborcja jest legalna... *O fajnie – rozbrzmiewa dubel wrzasku aprobaty. –– … ale wyłącznie zewnętrzna. Kobieta, która urodzi i po przewidzianym w paragrafie czasie, własnoręcznie potrzaska siekierą, zrodzoną część siebie na maciupeńkie kawałeczki, zgarnie na łopatkę i wyrzuci do kubełka z obrazkami ślicznych aniołków, odejdzie bez żadnej kary i 500+. Rzecz jasna obowiązują maseczki na usta i nos, dezynfekcja rąk oraz dystans społeczny. *A tomahawka kto sfinansuję – dociera głos sprzeciwu? Mamy ze swoich? To rozbój w biały dzień. –– Wiem, że wspomniana kwestia budzi określone emocje ekonomiczne, tudzież logistyczne, lecz proszę nie panikować i zachować pokój. Za symboliczną opłatę w wysokości jednego grosza, będzie można wynająć stosowną siekierę w przytulnej kafejce „Aborcjoland.” Miejscu skonsumowania ustawy. Oczywiście rozczłonkowanie musi nastąpić na oczach szanownej komisji, po wypełnieniu odpowiedniego wniosku i wniesieniu opłaty skarbowej. *Nie łatwiej na stole? – dociera skromna sugestia ułatwiająca. –– Oczywiście, że tak. I to na białym jedwabnym obrusie, wśród pachnących kwiatów i przy nastrojowej melodii: „Il silenzio.” Koniecznie w wykonaniu Nini Rosso z 1965 roku. Co zresztą jest zapisane w jednym z ustępów. *Uderzenia będą zakłócać. Do dupy z takim nastrojem – rozgoryczony tłum kiwa zawiedzionymi uszami. –– Niekoniecznie. Im mniejsze tym mniejsze zakłócenia. Nagle powstaje potworne zamieszanie wśród zgromadzonych. Słychać przyciszone szepty i tłumione niewiadomą oddechy. A to zwiastuje tylko jedno. Że coś jest na rzeczy i za chwile zostanie zadane kluczowe pytanie w rozpatrywanej kwestii. Faktycznie. Zostaje zadane: *Czy dajmy na to pięcioraczki, można pociachać jedną, czy trzeba wynajmować cztery dodatkowe i być do tyłu cztery grosze? Wódz odpowiada całkiem spokojnie: –– No cóż. Można jedną. Ustawa tego nie zakazuje, chociaż narazi to skarb państwa, na dotkliwe finansowe straty. Nie wiadomo, czy przewidziany budżet udźwignie tego typu znaczne dofinansowania. A zatem przykładnym obywatelkom, co noszą w sobie dobro ojczyzny, wypada wynajmować stosowną ilość i płacić składki w proporcji↔na jedno, tylko jedna przynależna. *A nie można po prostu rozszarpać lub przynieść własne narzędzie? — W żadnym wypadku. Siekiera musi być ustawodawcza, nieduża, poręczna, z przyczepioną dziecięcą gruchawką i wyprodukowana przy zachowaniu wspomnianego dystansu społecznego. Jedynie wtedy spełnia określone warunki twórcze. *A co z kawałkami? Chyba nie każecie zabierać w pojemniczku na wynos i szukać innych pojemniczków na odpadki biologiczne? * O właśnie. Gdybym zatachała nieopacznie do domku, to moja słodka świnka morska, gdyby wyszperała w kubełku, to mogłaby ulec udławieniu drobnymi kostkami. –– Ależ skąd. Kafejka sąsiaduje ze schroniskiem dla bezdomnych piesków. Są wiecznie głodne, a o pieski należy dbać. A o kotki i inne chomiki, to już nie? Zgroza. Do czego to w tym państwie dochodzi.
-
czyści szczotką sztuczną szczękę, co ma gęste włosy * zwiewa przed cukiernikiem, z pianą na ustach * liże lizaka językiem, przedziurawionym patyczkiem * lękliwy dzik ucieka przed zajączkiem z wystającymi szablami * tatuś pomaga wykręcić śrubkę mamie, z popsutym gwintem * siedzi przyklejony na ławce z dziewczyną, na której wisi kartka→świeżo malowana * wyciera chusteczką głowę teściowej, z postrzępionymi rogami * gra na flecie śwince morskiej, z pękniętym ustnikiem * babcia zakłada dziadkowi bandaż, a później go rozetnie * Zuzia daje potrzymać szczura braciszkowi, z białym futerkiem, wąsami i ostrym zgryzem * jedzie na hulajnodze z górki, która ma hamulec * tatuś przyniósł nutrię mamusi i obdziera ją ze skóry * wali czajnikiem w męża, co jest do cna okopcony, zakamieniały i z felernym gwizdkiem * do trumny wkładane są zwłoki, z otwieranym na zawiasach, wierzchem. * siedzi suczka w budzie, która głośno szczeka * pieści dłońmi jej piersi, z nieobciętymi paznokciami * nie chce dać jabłka kochankowi, z urwanym ogonkiem * Itd...