Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dekaos Dondi

Użytkownicy
  • Postów

    2 591
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    3

Treść opublikowana przez Dekaos Dondi

  1. Nic z tego tekstu nie rozumiem. ustami rozszarpać sztachety w przestrzeni poświatą umyć księżyc bo brudny jego ciemną stronę czy to cokolwiek zmieni zawiązać supeł na lśnieniu ostatnich wspomnień gdzie skrzydła napędzają wiatr między spojrzeniem a cieniem tylko śladów gdy koryto wyschnie w sadzie o smaku miodu nakrapianym szybowaniem pszczół wtedy dziecko podzieli kąt na trzy równe prostokątny na piaszczystej plaży gdzie odpływy płynnych linii wysokiego napięcia złagodzą zapomniany blask pereł zamkniętych w otwarciu kiszonych ogórków o smaku malin restartu wszystkich zdarzeń na początku końca zakręconych malowanych czubków po kres pieczonych w sosie własnym przeznaczeń i znaczeń a dziecko ponownie wyprostuje słowikowi piosenkę ?
  2. @[email protected] [email protected]↔Dzięki:)↔Podsumowanie bardzo w guście mym:)) Znowu musiałem się męczyć ze skomplikowanym nickiem, ale by tradycji stało się zadość:) Pozdrawiam:)
  3. Drodzy państwo. Jak co roku w święto Diamentowej Jatki, zebraliśmy się tutaj jako narzędzia wszelkich możliwych zbrodni. No, może trochę przesadziłem, gdyż smutne lico moje widzi… albo raczej nie widzi, ilu już z nas odeszło do krainy niestety dobra, biorąc pod uwagę nasze poprzednie spotkanie. Uczcijmy sekundą ciszy, bo mamy dzisiaj ciekawych gości i trochę szkoda czasu na… no… to znaczy… szacunek szacunkiem… ale tak… no… tego tam... – Zmieńmy przewodniczącego – odezwał się Pan Widelec. – Jestem szczerbaty, ale mój rozum na tyle wysechł między zębami, żeby pomyśleć, że szanowny Pan Przewodniczący ma gdzieś naszych bliskich co odeszli. – Pamiętaj głupi – odezwał się Pan Cyjanek. – Naszym przewodniczącym jest Pan Miecz, który się zasłużył wieloma ściętymi członkami. Jednym cięciem lub wieloma, gdy obiekt rozmiarem jego długość zatrwożył. – Cisza tu – ryknął wspomniany. – Chciałbym wam szacownych gości naszych przedstawić. Pana Szubienicę i Panią Gilotynę. Zarówno Pan Sz jak i Pani Gi, mają w swoim dorobku, wielu ściętych i uduszonych. Sami rozumiecie, że takie towarzystwo, balsamem dla nas nieskończonym... – A ja to co? Jakieś nic? - odezwał się Pan Gwóźdź – Ciebie jedynie młotkiem w dechę – zagrzmiał głos z sali – A w kolano to co? Albo dajmy na to w oko? – Jam ino Sztachetą z Płota z dziada pradziada. Dlatego szanownego kolegi obrażać nie pozwolę. Iluż to jego braci, główki swoje położyło na sękach moich. – No właśnie. A poza tym, mogę być ostatnim gwoździem do trumny. – Panie kolego – dodała Pani Metalowa Linka. – Toż to metafora. W naszym fachu to się nie liczy. – Jak to nie? Mój mąż obok wbity, też metaforą być może, gdy człowiek się kąpie… a nuż się utopi… – Ja tam się nie cektolę – rzekł Pan Tasak. – Rach ciach i po sprawie. – Panowie! Więcej subtelności! Proszę! Jam Sztylet z ziemi ojców. Coś o tym wiem. Gładko w serce po zastawkach. Śmierć raz dwa. Czysto sprawnie. – Panowie! Trochę kultury! Nasi goście się niecierpliwią. Czyż nie widzicie, że Pani Gilotynie szczęka opadła smutno. I po co? Na próżno ino. A Pan Szubienica we własnej pętli zaplątał siebie. To oni tak z nerwów mają. Przez niegościnność waszą. – Czujemy się dyskryminowani takimi – pisnęła Pani Szpilka .- No co! Oni lepsi? – Pani Szpilko. Proszę się uspokoić – rzekło Kowadło. – Już wiele członków, spłaszczyłem ciałem swoim. A było ich tak dużo, że nawet szpilki wcisnąć nie sposób się dało. – Och doprawdy. Nawet szpilki? Co pan powie. Jaki pan miły. Ty grubasku ty. Jestem wielce zobowiązana. A ja w źrenicy byłam. O! – Mnie to na nic. Jestem kowadłem i nie patrzę. – Lecz pana inteligencja, to jak zwiewne piórko na dywanie puchowym, nad pierzastą chmurką. – To ma być komplement, czy niby co? – Niby co! – zaszumiała Pani Suszarka co Wpadła do Wody. – Spokój tam! Bo pościnam naszych – wnerwił się ponownie Miecz. – Ciekawej rozmowy, posłuchajmy wreszcie w uspokojeniu swoim, między... – Wiemy między... kim a kim. – Wskoczę im do gardeł – zawołał Pan Cyjanek. – Będzie weselej. – Ani się waż. Ze swoich chcesz dechy wypędzać. – Gdzie dechy – wrzasnął Pan Gwóźdź? – Cicho tam. A zatem przed państwem, nasi szanowni goście, będą się ścinać. Słownie rzecz jasna. – Zostawmy to. Będziemy w następnej części. – Części? Polubiam to – bzyknął Pan Piła Mechaniczna.
  4. co powiesz nam? oswoiłem złego psa i co z tego masz? pogryzł mnie jego pan
  5. @Konrad Koper Konrad Koper↔Dzięki:)↔Tak mnie nagle napadło:)↔Pozdrawiam:)
  6. @Marcin Marcin↔Dzięki:)↔Doceniam wytrwanie do końca, w takim... "czym":)) To jest właściwie tekst o... niczym. Chyba?
  7. Hop, hop! Gdzie? Tam. Tam nikogo nie ma. A tu? Owszem. To znaczy, gdzie? Bardzo blisko. Blisko czego? Nie wiem dokładnie. Widzę go? Owszem. Przestań z tym owszem. Owszem, przestanę, ale pod jednym warunkiem. To znaczy? Przestań z tym znaczy. Owszem, przestanę, lecz pod jednym. Wiem, wiem, pod czym. Naprawdę? Naprawdę. Nie bujasz? Huśtawka spadła. A skąd?Co skąd? Skąd do mnie gadasz? Z ciebie gadam. No jasne. Żartowniś. Nie jakaś poważna gęba? Poważnie mówisz? Wcale. Głupek. Ty też! Ale ty bardziej. Bardziej od głupiego, czy od mądrego? Ojej! Leci jakiś ptak. Skrzydła mu odpadły. Za chwilę zleci na dziób, z pieca na łeb. Muszę z nim pogadać. Hej ptaku! Skrzydła zgubiłeś! Lecą za tobą. Nie uciekaj. Wnerwiłeś się czy co? Nie możesz znaleźć pieca? Człowieku! Spójrz na mnie głupku. Żołędziem jestem. To chyba nic dziwnego, że nie mam skrzydeł. Żołądź do mnie gada? Prowadzi? Ależ skąd? Tego nie wiem, ale wiem, że czas na mnie. Uspokój się. Twoim zdaniem rozmawiasz z ptakiem. A to dobrze, bo już się bałem, że z orzeszkiem laskowym. Nie z żołędziem? Z igliwiem też, ale bardziej z ptakiem. A te skrzydła, co sobie lecą luzem?To od głupich modeli samolotów. Większych modeli od nas? Zgubiły się, gdy gadały z tobą. Samoloty czy astronauci? No właśnie. Czyli wygładzasz fałdy mózgu? Patrz w inną stronę, a mnie daj spokój. A niech to. Gleba. Tfu! Mech mi włazi. Z kim właściwie rozmawiam? To znowu ty? Nie poznaję cię przez mech, który się wznosi w dół. Uważaj! Wiewióra. Dzięki. Leci za mną? Bo jeżeli przed, to nie muszę się pytać. Jesteś ptakiem czy żołędziem? Nie orzeszkiem? Wiewióra pyta? Jaka wiewióra. Żartowałem. Ani jednym, ani drugim. No to kim? Naprawdę żartowałeś z tą rybką? Bo coś mnie żdżera. Pospieszmy się z tą rozmową. Masz rację. Jesteśmy kłębowiskiem skrzydeł. Znowu te skrzydła. O rany! Ręce opadają na kształt mchu. A ptaki? Co ptaki? Pospadały. Nie widzisz jak łażą? A jak łażą? Normalnie. Wszędzie się diabelstwo rozlazło. Rzeczywiście. Ojej! Znowu fruwacie. Nie możemy z tobą tyle rozmawiać. Musimy krążyć. Nad czym? Nad ptakami. Tymi co łażą. Po co? Skoro łażą i nie narzekają. Bo to my się męczymy. Na dodatek, te głupawe rozmowy z przygodnymi turystami. Masz racje. Utrapienie z nimi. Pogadajmy jeszcze trochę. Jak to się stało, że tak nagle osobno trach i po krzyku. Gwinty się ukręciły. Jasny gwint. A to pech. Jesteście sztuczne. A co? Nie widać. Nie. A może jednak. Widać. Rdzewiejecie. Deszcz pada, głupolu!Wypraszam sobie! Nas? Was. Wedle nas, głupolu! Tylko nie głupolu. A co tak łazicie w deszczu? Za skrzydłami nie tęsknicie? A co to jest? Skrzydła? Nie! Ty! Jestem człowiekiem. A to kłopot. Każdy tak może powiedzieć. Gdy sobie łazimy, to myślimy. Bardzo chwalebne. A co? Żeś dureń. A po co? Tego nie wiemy. Głupie ptaszyska. A orzeszek co? Spadaj na drzewo zawołałem mu. Bo cię wyłączymy. Kto to powiedział? My to powiedzieli. Ach wy. Teraz wszystko jasne. Nie bardzo, racz zauważyć. Głupiejecie. Ciemnotę ktoś nam wciska. W ciemnościach, cały kot jest szary. Kot może tak, ale my jesteśmy psami. Po co? Znowu to samo. Gdzie jesteście. Blisko. Na wyciągniecie ręki. Diabli z wami. Paluchów nie mam. Po ciemku nie wiemy co jemy. Ale ja wiem. Jak się domyśliłeś? Mogłeś powiedzieć, że są twoje. Byśmy jedli cudze. Nie mogłem. A to czemu?Bo wrzeszczałem! No tak. W takim hałasie trudno cokolwiek usłyszeć. Nawet gdybyś mówił, że twoje. Przestałem palcami sikać. Wszystko jedno. Jesteśmy i tak przemoczeni. Miło się z wami gawędzi, ale czas was zatłuc! Dasz nam jeszcze? Czego znowu? No wiesz. Przyłóż piątkę na zgodę. Drugą co tam masz. Nie bądź taki skąpy. Pochrupiemy. Przecież was zatłukłem. Nas? Was. A to ciekawe. Czy z nami coś nie tego? Jesteście wampirami? Uchowaj nas od takich okropności księżycowych. Zwykłymi kotami. Miauczącymi lunami? Przecież mówiliście, że psami. Czy to nie wszystko jedno, z kim gadasz. Chcę wreszcie wiedzieć, co mi palce zjadło? Zwykła ciekawość. Pytaj tych, co w tej chwili mlaskają i dławią się częścią ciebie. No to się pytam? My oczywiście. Nie komplet rzecz jasna. Co za twarde gnaty. Byś się wstydził. Podamy cię do sądu! Na czym? Co na czym? Na czym mnie podacie? Na tacy? Tacy pobłażliwi nie jesteśmy. Powiesimy cię na przewodzie sądowym. Wasz dowcip, nie dorasta mi do pięt. Ale kiedyś urośnie. Jeszcze się zdziwisz. Sąd cię nie przeraża? Nie. A co cię przeraża? Wasza głupota. A co cię przeraża? To gorsze niż dożywocie. Co my robimy. Powtarzamy się. Autor się wścieknie. Wyrzuci nas na złamany pysk. Kto komu mordę złamał? Kto komu złamał co? Mów wyraźniej. Zęby mam luźne w szczęce. A chciałbyś gdzie indziej? Musiałbyś po omacku tyłem zagryzać. Może się uchlałeś. Durni z ludzi robisz. Spadaj stąd. Ja? Kto będzie to czytać. Szkaradne. Szczęśliwego lotu. Mnie życzysz? Tak. Bez spadochronu. Nawet gaśnicy szkoda. Piankowej jak ptasia śmietanka? I tak się nie otworzy. Co? Dziób? A nawet jeżeli, to za późno. Ale co? Bardzo za późno. Na co? Ala ma kota na tle psa, a pies ma kota, na tle Ali. Na takim poziomie nasza rozmowa. Coś ty. Niżej. Wlazł kotek na płotek. To jak niżej? Poszukać stokrotek. Nie ma kotka, nie ma płotka, ktoś mu przywalił z młotka. Płotu czy kotu? Durne to. Co? No właśnie to. Żal kotka. I płotka. Gdzie płynie? W jakim płynie? No jak to w jakim? Aha. Faktycznie. Coś nam strzyka w opornikach.
  8. powiedz co widzisz w krysztale pęknięcia jasność czy ciemność echo zwierciadła owiń umysłem błędy odbite wyrzuć na diament spójrz w migoczące lśnienie zaufaj kwiatom bez woni złudnych leżą na szarym zboczu skały w pocięte promienie owiń marzenia chociaż czerwienią brudzą dłonie pozwól rzece źródłem płynąć piaskiem się dławisz na trupiej plaży to co kochałeś morze zabrało słońce horyzont nasącza skwarem krwawy wodospad spowalnia tętno wróci co będzie jest i było
  9. Na wiklinowym fotelu, w ogrodzie przysiadł. Słonko już zachodzi, malując pomarańczową poświatą, zieloną huśtawkę. Poruszana ciepłym wiatrem, drga nieznacznie. A jedno drzewo wysokie jest, lecz bez kwitnienia. Zerka on nostalgicznie na fruwające pszczoły. Miodują wesoło w kwiatkowej krainie. Często to słyszał, oraz o chmurkach, pierzastych pierogach barankowych. Nagle wnuczka przybiega rozradowana. Spójrz! Znowu żywy. Pierwszy na umarłym drzewie. Super! Gdzie? No tam. Wejdę i pokażę paluchem. Bliżej nieba, gałąź pęka pod ciężarem. Dziewczynka spada, łamiąc kark. Ciche chrupnięcie płoszy białego motyla. Dziadku. Nie płacz. Oprzytomnij. Proszę. Jestem przy tobie. Spójrz. Zaufaj. I wtedy zobaczył. Pierwszy wiosenny pąk na prostokątnej powierzchni.
  10. ... rośnie kwiat o mało co aby by spadł jednak wzrastał nadal nikomu nie zawadzał przygniótł go prześliczny ptak co na nim siadł bywa i tak
  11. Mój sen rozszarpuje na drobne kawałki, dzwonek do drzwi. W pierwszej chwili domniemam, że to papuga udaje wyrzucanie starych noży, do metalowego kubła. Stąd takie, a nie inne odgłosy. Lecz po częściowym przebudzeniu, dochodzę do drzwi. Najprostszy sposób na wyłączenie, to ich otwarcie. Co też niezwłocznie czynię. Widzę sąsiadkę w okowach futryny. Ma dłoń opartą o dzwonkowy przycisk, a oczy zamknięte. Żeby w takim hałasie tak całkiem spać – myślę odruchowo po cichu, żeby jej nie zbudzić. Nagle otwiera jedno oko, później następne i następne. Cholera, ja też chyba śpię, skoro dwoma widzę trzy. Stojąca za progiem, oddala dłoń od guzika. Nastaje błoga cisza. Tak poważna jak karawan z nadzieniem. Pyta się. To znaczy sąsiadka, nie trumnodżet. – Czy mógłby sąsiad zajrzeć do mojej dziurki? Mam z nią kłopot. – Do dziurki? - uściślam. – No. – A co jej dolega? – Jest zatkana. – To co tu po mnie? Przezroczysty on? Czym zatkana? – Różnymi duperelami… a jak włożę do środka paluszek, to mi się klei – Klei? Do czego? – Do ścianek. A gdzie by indziej. Jako, że jestem między snem a jawą, nie bardzo kumam, o co biega. Z nią jest coś nie tego. Nie mam nic przeciwko, ale… no cóż… znowu trochę zasypiam, więc kopię się w kostkę, szczypię w ucho i pytam: – Sąsiad sąsiadkę odwiedzał? No ten przystojny… od czasu do czasu? – Co też sąsiad sobie myśli. Jestem z dobrego domu. – Smakował? – zadaje śpiące pytanie – Co?… Proszę mi pomóc, zamiast gadać głupoty. {głupi palant głupi palant głupi palant} – Przepraszam. To moja papuga. – Kto kogo nazwał głupim palantem? – dopytuje przybyła. – Głupi palant. Tyle, że pierzasty. A niby kto? – No tak. Rozumiem. Ale od sąsiada musiała usłyszeć,tak? – No… tak po prawdzie. Czasami gadam do siebie. – Mniejsza z tym. I co z moją dziurką? Jak tak dalej pójdzie, to ją wilgoć dopadnie. – Przecież sąsiadka może suszarką. – Nie mam takiego długiego kabla. Co się dzieje. Chce mi dać do zrozumienia. Dobrze, że chociaż nie dusi guzika. Przynajmniej rozumiem, co mówi. {głuchol głuchol głuchol} – Zamknij się wreszcie w klatce! – To do mnie – pyta sąsiadka. – Mam się wynosić w diabły, tak? – Nie, do papugi. – A po co mam iść do papugi. Wolę z tobą gadać. Tak sobie w drzwiach rozkosznie gaworzymy, aż tu nagle idzie sąsiad. Podejmuję błyskawiczną decyzję, która mnie wybawi z kłopotu. Gdy nas mija pytam uprzejmie: – Może byś zajrzał czcigodnej sąsiadce do dziurki. No bądź pomocnym w potrzebie. Wspomniana też podejmuje temat: – No sąsiedzie. Pomożesz? Już tyle czasu tam grzebię i nie mogę wyjąć. – Zboczeńcy. Głupsi od śledzi – nagabnięty nawiązuje do tematu i podąża alejką schodową. {paprykarz szczeciński, paprykarz szczeciński} – Bo ci z dzioba pętelkę zrobię. Spokój tam… o kurde, gadamy przez próg. A mi jeszcze dzisiaj zielony kot przebiegł drogę. – A u mnie nadal wisi. Przez święta. – Czuć?… przepraszam. To tak odruchowo. Nie gniewaj się sąsiadko. – Zrobię to, jak mi nie pomożesz. Bo jeszcze mi zgnije. Wilgoć tam. – Kto? – Nie kto, tylko co. – Czyli? – Lumpy na sznurkach. – No nie… nie wierzę. Tak ci dobrze z oczu patrzy. – Przestań się wygłupiać. Świrnięty jesteś? – podnosi głos kto? ↔racja↔sąsiadka. – Jak niewyspany wróbel. Tak na poważnie: co z tymi lumpami? – Nie wyschną, jak nie otworzę. Rozumiesz? – Poczekaj chwilę……………rozumiem. – Nie mogę włożyć. Przeciąg musi być. – Jak ma być przeciąg, to po co wtykać. Już i tak w niej bałagan, co hamuje napływ. – Bo cię walnę i tak to się skończy – wrzeszczy rozkoszna rozmównica. – Ale najpierw przeczyszczę ci dziurkę, bo jak mi przywalisz, to nie będę miał sił, chęci i możliwości twórczych. – Mądrze i słusznie prawisz. Jakbym siebie słyszała. – No to chodźmy. W tym momencie mam wrażenie, że przez chwilę mnie nie ma. * Stoimy przed wejściem na strych. Drzwi są uchylone, a w dziurce tkwi klucz. – Okłamałaś mnie! – rzekłem złowieszczo. – Już po sprawie. To czego ode mnie chciałaś? – Wcale nie okłamałam. – To kto przeczyścił dziurkę? – Ty. – Ja? Ależ skąd! – Ależ ty. Będę u ciebie wczoraj. Nie pamiętasz?
  12. Do własnej, skocznej melodyjki. każdy dzionek już wiosenką i maseczki różne lśnią kwiatki śliczne wyrastają by przegonić głupie zło a pod niebem skowroneczek do błękitu śpiewa ptak żeby słonko nam zwęgliło wnet covida tra la la tańcuj głową tańcuj nogą tańcuj wszystkim co tam masz niech radośnie znów wiruje roześmiana twoja twarz a gdy przyjdzie jakaś zmora taka wredna że aż strach zbałamucisz ją zawczasu razem z tobą pójdzie w tan pofiglujmy gdzieś na łące tam horyzont tuli świt i marzenia gońmy w lesie chociaż wyje groźnie wilk zaś szybujmy na szaleństwie pośród planet dziur i gwiazd wiatr słoneczny w żagiel dudni póki w czasie jeszcze nas tańcuj głową tańcuj nogą tańcuj wszystkim co tam masz niech radośnie znów wiruje roześmiana twoja twarz a gdy przyjdzie jakaś zmora taka wredna że aż strach zbałamucisz ją zawczasu razem z tobą pójdzie w tan gdy zaśniemy raz ostatni to być może kiedyś znów coś tam będzie lub nie będzie ale na to braknie słów wiosna lato jesień zima różne wersje w życiu są zatem spieszmy się zaśpiewać póki ktoś nie zniknie stąd tańcuj głową tańcuj nogą tańcuj wszystkim co tam masz niech radośnie znów wiruje roześmiana twoja twarz a gdy przyjdzie jakaś zmora taka wredna że aż strach zbałamucisz ją zawczasu razem z tobą pójdzie w tan
  13. @Dag Dag↔Dzięki:)↔Do mnie też czasami jakiś tekst zagaduje. Jednakowoż, jeżeli chodzi o me, to czasami by się przydało↔ochronne pole siłowe:)) Pozdrawiam:) @Gosława Gosława↔Dzięki:)↔No fakt. Rozumieć można różnie. Nie przeczę, że też tak:))↔Pozdrawiam:)
  14. Fan Thomas był fanem wszystkiego. Nawet wszystkiego poza wszystkim, co wszystkim nazwał, gdyż często o wszystkim myślał, wszystkimi komórkami jedynego mózgu, co mimo wszystko był dla niego wszystkim, w sensie postrzegania wszystkiego. A zatem nie ma sensu wymieniać wszystkiego, czego był fanem, bo wiadomo, że wszystkiego, więc trzeba by wymieniać wszystko, a na to by nie starczyło nawet wszystkiego czasu. No ale kilka przykładów ze wszystkich, wymienić należy, żeby było wszystko jasne, gdyby przyrównać do wszystkich innych odchyłek. Był fanem skarpetek na wszystkie nogi oraz wszystkich drzew i wszystkich gwiazd na niebie oraz bułek posmarowanych wszystkimi rodzajami wątrobianek i wszystkich jakichkolwiek absurdów, nawet takich, o którym się wszystkim filozofom nie śniło, a nawet gdyby to i tak wszystkiego nie zrozumieli. Myślał często o wszystkim i o niczym, czasami mądrze, czasami głupio, ale zawsze całą mocą wszystkich połączeń w mózgu, czyli wszystkiego ze wszystkim. Nie zawsze było wszystko dla niego jasne, lecz tym się nie przejmował, gdyż pamiętał o wszystkim, co by mgło sytuacje zmienić, lecz i tak nie zmieniło i wszystko pozostawało bez zmian. Lecz pewnego razu przestał ogarniać wszystko i sobie głowę uciął wszystkim czego był fanem, bo miał absolutnie dość wszystkiego. Niestety, to nic nie pomogło. Nadal był związany ze wszystkim. Uciążliwe to było, nie tyle dla niego, gdyż był przyzwyczajony do wszystkiego, ale przede wszystkim dla wszystkich mieszkańców planety, którzy nagle stali się zagorzałymi z musu, fanami Ducha Fana Thomasa. A ów duch, był fanem wszystkich straszeń materialnych, astralnych i kilku innych wszystkich, a ludność musiała się wszystkiego bać i też miała pomału wszystkiego dość, po wszystkie dziurki we wszystkich nosach. Nie pomogły jednak wszystkie sposoby, by uciszyć na wieki wszystko, co ów duch wyczyniał. Aż nagle wszystko się banalnie skończyło, bo ktoś bezczelnie na wszystkie członki ducha wykrzyknął, że jest fanem wszystkiego, nawet poza jego wszystko, a inny, że nie jest jego fanem, razem z jego wszystkim. To zakłóciło wszystkie w duchu fana, relacje czaso – przestrzenno – odczuwalne i duch zniknął. I tylko on wie, czy się faktycznie wszystko skończyło. bo gdyby nie, to w niebie lub piekle (by wszystkich możliwości nie wymieniać) , będą mieć z nim przesrane. Dokładnie wszystko. ––?/–
  15. własnymi oczami spoglądaj na życie cudze oczy zawładnąć skrycie mogą twe ciało duszę twoją zagłuszyć w tobie własne spojrzenie one spełnione dziwną miłością rozstać się nie chcą jesteś własnością poprzez ciebie kochają swe ego jesteś narzędziem ich wszędzie
  16. Gdyby co, to proszę olewać moje teksty. Nie dosyć, że nie komentuje innych, to jeszcze się wtryniam. Co prawda nie chodzi w żadnej mierze, o brak szacunku dla Autorek i Autorów tego Portalu, ale fakt jest faktem. --------------------- Prostokątny papierek pojawia się nagle na pustym chodniku. Trudno rzec skąd nadleciał, gdyż nikt nie był świadkiem tego zjawiska. Dopiero zaczyna świtać. Wilgotne, zimnawe powietrze, nie sprzyja spacerom o tak wczesnej porze. Delikatny obiekt drży lekko w powiewach wiatru, jakby czekał, czy ktoś go podniesie. Nie czuje się śmieciem, chociaż sprawia takie wrażenie. Tym bardziej, że wszędzie wokół jest schludnie i czysto. Jeden z jego czterech narożników, unosi się z lekka, tęskni, jakby dostrzegał trochę więcej, lecz po chwili opada na zimną, obojętną maskę betonu. W pobliskiej kałuży, odbiły się niedawno czarne, kształtne skrawki na białym tle, gdy papierek nad nią przelatywał. Teraz ich wspomnienia zafalowały lekko, bo właśnie ktoś otworzył okiennice, walnął nimi o futrynę i wrzasnął: –– Proszę nie ruszać tego śmiecia. Leży przy mojej posesji i jest tylko mój. Podepczę go, świństwo jakieś zatracone! Zaraz zejdę… –– Dobrze by było – odezwał się sąsiad, który akurat wyszedł przed chałupę. – Będzie święty spokój. –– Ja ci dam spokój. Diabelski. Podnieść lepiej to dziwadło, to nie zejdę… –– Tym bardziej nie podniosę. Otwiera się okno w domku obok. Wykukuje z niej sąsiadka, którą nic nie obchodzi i ciekawa nie jest. Zdziera farbę z parapetu, ciężkimi piersiami pod nocną koszulą, wołając: –– Kto naśmiecił przed moim patrzeniem. Zasłania mi widok na płytkę z tyłu. Zaraz zejdę… –– Ludzie! Przestańcie, bo za chwilę miasto wymrze… ale bałagan na obejściu jest. Nie da się ukryć. Jakbym takiego złapał… –– Ty lepiej złap papierka i wrzuć do kubła. Tam jego miejsce – zagrzmiał dalszy sąsiad, co akurat wyszedł w cały ten wir. –– Kto? Ja? – zapytał przechodzień, bo poranek minął i zaczął się robić ruch. – Brzydzę się. Nabawię się wąglika lub innej cholery. Dziecko podnieś ty. Masz małe rączki, wprost pasują. –– Odwal się pan. Spieszę się do szkoły. Nie w głowie mi papierki, bez niczego. Coś pan. –– Proszę mi nie hałasować pod oknem, bo jak kocham tylko siebie, doniczki starej nie pożałuje – dodała pierwsza sąsiadka, od której się wszystko zaczęło. – Skoro nie chcecie, żebym zeszła… –– Ależ chcemy. –– Śmieciara jedzie. Oni są od tego. Na pewno sprzątną. Za nasze podatki – zagrzmiał tłum. Buuuuuu……... tyrrr tyrrr tyrrr. Nadjechał wspomniany pojazd. Zeskoczył z cokołu jegomość w czarnym garniturze i ciemnych okularach. Pobiegł do kubła, by go podczepić do śmieciary i machnąć fikołka, jak obyczaj nakazuje. –– Panie. Bądź tak dobry i załaduj tego papierka. Jest wstydem dla okolicy. Uwalił się i leży. –– Głupiś pan? – umoralnił zza okularów. – Do nas należy tylko to, co w kubłach. Nie jakieś niechlujne papierki. A pan nie może go wrzucić do kosza na odpadki? –– Tu nie ma kosza. Zresztą dysk może mi wyskoczyć, podczas schylania. –– Jemu już raz wyskoczył, ale nie dysk i sąsiadka uderzyła w latarnie. –– A może by tak zadzwonić po straż przeciwpożarową? – zasugerowała pani z piersiami. – No co tak patrzycie? Nawet drabina nie będzie potrzebna. –– Oooo… spójrzcie tam. Dzieci z przedszkola panią prowadzą. Któreś na pewno podniesie. Pani im będzie kazała, w ramach kulturalnego wychowania. –– Co prawda to prawda. Jak takie małe od urodzenia nie wdrożyć do porządku, to już żadnego nie podniesie… nawet gdyby się miało o śmieć przewrócić. Świat schodzi na psy. –– To czemu pan nie podniesiesz? – dodał postronny przechodzień, omijając papierek szerokim łukiem. –– Bo leżę. –– Pies biegnie, może capnie. –– Nie zalatuje kiełbasą… niestety. –– Kota też widzę. Już nie. Pies go przegnał. Może by wziął do zabawy zamiast myszy. –– Cholera. Przykleił się do mojego buta. A fuj. –– Masz pan gałązkę. Strzepnij na chodnik. ––Dzięki. –– Słyszycie… dzieci coraz bliżej. Ooo… już przy nas. Nadzieja, że ktoś wreszcie zrobi porządek. –– Proszę zrobić przejście – odezwała się uprzejmie pani przedszkolanka. – Dzieci wyprowadzam… a tu co? Zamieszanie jakieś. Chcecie żeby co… żeby biedne dzieci, obijały się o starszych… jak o jakieś… słupy. Doprawdy. Tacy niby dorośli a kultury tyle, co krokodyl napłakał. –– Proszę nam nie ubliżać. My tu mamy na ulicy poważny problem porządkowy… to znaczy bałagan… a pani nam wyjeżdża impertynencko. Proszę lepiej dziecku powiedzieć, żeby papierek podniosło. Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość... –– Cóż… nie dostrzegam, żeby któreś z was nasiąkło… raczej przetrąceni jesteście. –– Dziecko ma elastyczny kręgosłup. Takiemu łatwiej, pochylić się nad kulturą. –– Proszę pani – odezwał się przedszkolak. – Nie podniosę żadnego papierka. Od tego są specjalne służby. –– My też nie – zawołała reszta. –– Macie racje kochane dzieci. Co cesarzowi to cesarzowi… ruchy ruchy… obiadek czeka. Będą ziemniaczki w mundurkach. –– O właśnie. Wojsko trzeba przywołać. Armia zrobi z nim porządek. –– Co racja, to racja. –––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––– –– Mamo. –– Zdejm buty, bo nabrudzisz. –– Prostokątny papierek znalazłem. –– Przestań się guzdrać, bo obiad stygnie. –– On jest dziwny. –– Tylko umyj ręce. –– Był brudny a teraz czysty. Aż lśni. Chcesz zobaczyć? –– Wytrzyj nos. Tylko nie w rękaw, jak ostatnio. –– Tu są jakieś liczby. –– Wytarłeś. No to chodź i jedz. Muszę za chwilę wyjść. –– Jest ich sześć. Mam wrażenie, że papierek chce mi coś powiedzieć. –– Jaki papierek? O czym ty mówisz? Przestań wreszcie marudzić. Dosyć tych głupot. Przecież doskonale wiesz, gdzie jest u nas wiaderko na śmieci.
  17. @Konrad Koper Konrad Koper↔Dzięki:)↔Staram się przetrwać i być niezatapialnym... w wielu sprawach. Do czasu... oczywiście. Różnie to bywa:))↔Pozdrawiam:)
  18. szukałem w wierszu przesłania do głowy nagle znalazłem przekaz pocztowy od tego czasu kocham poezję w jej przydatność głęboko wierzę chociaż nie zawsze odnajdę co trzeba jest ona dla mnie kawałkiem nieba
  19. ...marzenia skryte wśród skał wariat szybuje nad nimi lot zakłóca bliskość ścian uwalniam woń z kwiatów co kolor zgubiły zdrada bólem nie waży ogród jest niebem w snach wszystko co ziemi obrazem nieustannie ogrzewa słońce krwawe łzy tną zwątpienie strzępki sumień białe ślady nie parzy płomień w lustrze ciało ranią kawałki srebrzyste zwęglony zeszyt z nutami i czasie strumieniu w szklanych ścianach duszy sprzecznych doznań widzę światło złudnych cząstek w zaułku myśli tonie kryształ umysłu rozbity w pył nucę muzykę stęsknionych pustych trumien
  20. Nie wiedziałem, czy wrzucić, jako wiersz czy jednak prozę. W krainie zajączków wielkanocnych zamieszanie wielkie. Mają smakołyki dostarczyć dzieciom chętnie. Stary zając logistyczny, tłumaczy tak: –– Słuchajcie. Na mój znak, wyruszacie w świat, by dzieciom prezenty w koszyczkach dać. Jak wejdziecie gdzie trzeba, to wasza rzecz. Utykajcie po kątach, gdyż radość z szukania, pociechy mają mieć. Nie musicie się trudzić dźwiganiem, bo na wózkach pojadą, przez was pchane. Tylko pamiętajcie o sprawie jednej. Nie wyjadać po drodze, bo jakieś dziecko nie dostanie, biedne. Po tej odprawie, o dziwo nie marudziły wcale. Tylko nowicjusz chudy, myśleniem się trudził. Był cienki najbardziej, a to nie było fajnie. Reszta zajęcy miała mięśnie tęższe, a jego wyśmiewano, słuchami bijąc chętnie. Obmyślił więc plan, by zmężnieć i wdrożyć zemstę. Nie odstawać od reszty, jeno uszami, też im przypieprzyć. Co pomyślał chudzielec cwany? Wiadomo, lecz napiszę dla zasady. Pchał do celu wózek, jak stary zając nakazał, lecz wciąż łakocie z wnętrza wyjadał. Jeszcze nawet w ogródku przed domem, wyżarł ostatki, łakomiec. Po chwili jakby nigdy nic, zaczął puste koszyczki, pod krzaczkami kryć. Lecz niestety, był jeszcze grubszy i nagle zrobiło mu się smutno, gdyż w dziurze w płocie utknął. Gdy o świtaniu do ogrodu wbiegły dzieci, zawołały wesoło rodziców, że w sztachetach zaklinował się kicuś. To nie żaden kicuś, wrzasnęła matka, to wstrętny zając chytrus, co wyjadł wam z koszyczków. Tak tak, rzekła sąsiadka. Widziałam jak kradł ten szary padalec. Chociaż mnie rzecz jasna, nie interesuje to wcale. Skoro ukradło jedzenie zajączysko świrnięte, sam zostanie prezentem – dodał ojciec chętnie. Wyciągnięto go z dziury wnet i trzaśnięto w łeb, by ogłuszyć i więcej bólem nie dokuczyć. Następnie obdarto ze skóry tłuściocha, a każdy z apetytu językiem cmokał. Zaś poczyniono gorące starania, by na obiad się nadawał. ---------------------------- *Morał bajki* Osiągnął co chciał. Przestano się z niego śmiać.
  21. ...na łąki skraju choć z tyłu bagno cholernie kusi widzę że idziesz do mnie pomału lecz wciąż się lękam że znów zawrócisz truchło skowronka spada przede mną nie skończył pieśni którą tam zaczął przed chwilą nucił piosenkę rzewną dla kogo dzisiaj zaśpiewał taką podnoszę ciałko wiatru nie słyszy z martwego dziobka sączy się cisza dostrzegam ciebie w martwej źrenicy tak bardzo pragniesz by wrócił do życia ≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈ zranił czas ostrą krawędzią posoka wypływa z oczu skleja chwile niechcianych wspomnień teraźniejszość stalową kolczatką miażdży gardło ostatni oddech budzi ze snu kolorowego motyla ≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈ na skrzyżowaniu cierpienia sadzonka drzewa zawisła splugawiona miłość czysta bez selekcji zemsty zawiści do szkarłatu przyschła tak po prostu za wszystkich
  22. Człowiek pragnął zdobyć wierzchołek góry, lecz zauważył, że toczą się z niej wielkie kamienie. Chwilę pomyślał i powiedział: – Mistrzu. Wierzę, że jesteś Wszechmogącym. Spraw, by każdy głaz mnie ominął podczas wchodzenia. Osiągnął cel, gdy wszystkie były na dole. Żaden go nie trafił. Gdy schodził został przygnieciony jednym z kamieni. Człowiek zanim umarł, zapytał: – Dlaczego? – Gdybyś naprawdę uwierzył, że jestem Wszechmogącym, to byś wiedział, iż mogę sprawić, żeby toczyły się z dołu do góry. Twoja pewność pozwoliła by tobie zawczasu odskoczyć. – To dlaczego tamte mnie ominęły, a przed tym miałem... odskoczyć? – Tamto było moją wolą, a schodząc, byłeś zdany na własną.
  23. @Gosława Gosława↔Dzięki:)↔Drabble, przerobiłem na wiersz. Czasami tak robię z prozą. Bo temat już jest. Wystarczy zapisać inaczej:)↔Pozdrawiam:)
  24. @Vanilla Vanilla↔Dzięki:)↔Słuszny komet Twój:)↔To raczej na myśli miałem swej. Czasami zapominamy, o meritum... w tym wszystkim...:)↔Pozdrawiam:) @Pi_ PI↔3,14...↔Dzięki:)↔Otóż to.↔No niestety. Tak czasami bywa. Człek człeka "przytłacza" jakby zapominając, o tym, co istotne:)↔Pozdrawiam:)
  25. @Gosława Gosława↔Dzięki:)↔E tam... Człek zachęcony wszystko przeczyta. Nawet Hiero Gify:)) Chociaż czasami niektóre gatunki, atakują niespodzianie, żarłocznym papirusem:)) Pozdrawiam:) @Ohcil Chcil↔Dzięki:)↔A zatem lelek, zaśpiewa↔trele morelek. Po nektareczku, ptaszeczku, kołysany wiaterkiem, pod palmą, pięknie:)) Pozdrawiam:)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...