-
Postów
2 591 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
3
Treść opublikowana przez Dekaos Dondi
-
raduje mnie smak tylko ten cieszy serce wchłaniam go zatrzymać pragnę nie chce zgubić bez niego żyć niech się nie kończy wiecznie trwa taki zbawienny wpływ na mnie ma jak upragniony na jawie sen tylko nie wiem co jem
-
krążą sępy nad trupami mimo że nie zwłoki całkiem jeszcze trochę są żywotne chociaż jeden stracił gałkę oczną która kiedyś zapatrzona w świat do śmiechu i do płaczu teraz nagle zasłoniła już na zawsze choć obydwie znów zobaczą?
-
O Cukrowym Dziadku krążyły legendy, niczym wrony nad naszą wioską. Wszyscy coś gadali, ale nikt tak naprawdę nie wiedział, o co w tym wszystkim chodzi. Już sama nazwa była tajemnicza, bo każdy z nas domniemywał, że raczej o słodycz w tym przypadku nie chodzi. A jeżeli nawet, to w jakimś innym rozumieniu, nikomu nieznanym. Kojarzono to różnie. Przeważnie z lepkością, albo czymś, od czego trudno ciało oderwać, lub do czego łatwo je przykleić. Zresztą niektórzy sądzili, że wcale nie chodzi o człowieka, tylko raczej o: coś. Byli nawet tacy, którzy twierdzili, że zapewne chodzi o myślącą maszynę, słodką na wierzchu. Przypuszczenia były zaiste: przedziwne. Każdy myślał jak umiał, a jak przestawał myśleć, to było mu wszystko jedno i nisko zwisało. Tak było do czasu:Pierwszego Odlepienia. Idę sobie spokojnie ulicą, aż nagle widzę przed sobą osobnika, który dziwnie manewruje ciałem. W tym sensie, że stoi. U nas jest to zjawisko dość rzadko spotykane. Przeważnie szybko chodzimy. Mamy to jakby zakodowane. Nie wiemy dlaczego, ale tak po prostu jest. Jakby nie mogło być zastoju, tylko ciągły przepływ czegoś nieznanego. Tylko jedynie krótkie odpoczynki, od czasu do czasu. A on stoi, sprawiając wrażenie częściowo nieprzytomnego. Wiem, że dziwnie to brzmi, lecz jego zachowanie – a raczej brak – na taką diagnozę jak najbardziej zasługuje. Nagle widzę, że z góry w kierunku głowy, opada coś cienkiego. Trudno mi dokładnie określić wygląd. Ślizgam wyżej wzrokiem, po tym czymś, ale nie widzę końca. Coś tam wysoko zmieniło swoją barwę. Jakby jakaś żółtawa mgła. Nie wiem, jak to nazwać. Dopiero teraz do mnie dociera, że wszyscy z nas zaczynają wolniej chodzić. Niektórzy tak samo stoją, jak ten pierwszy, którego zobaczyłem. A na dodatek uświadamiam sobie, że ja także nie wykonuję żadnego ruchu i patrzę jak ten głupi. Do wszystkich naszych głów, docierają te dziwne „nitki.”Jesteśmy przez to bezwolni, przylepieni do podłoża. Każdy widzi swoją sytuację, obserwując innych, bo pozostałych dotyczy ta sama przypadłość. Nitki zaczynają dziwnie świecić. Chociaż słowo „świecić”, jest raczej nieadekwatne do tego co widzę. Zdaję sobie sprawę, że do mojej głowy, przyklejone takie same „nie wiadomo co”. Ale nic nie czuję. Nagle doznaję małego szoku. Jakby ode mnie coś uciekło. Jednocześnie z innych głów, nitki odklejają: cienkie plasterki. No właśnie. Znowu nie wiem jak to nazwać. Zaczynam myśleć trochę wolniej. Pozostałe twarze też mają otępiały wygląd. Wiem, że moja wygląda tak samo. Między głową, a oderwanym kawałkiem, dostrzegam cienkie lepkie włosy. Drgają jakiś czas, żeby za chwilę być zupełnie przerwane i zabrane razem z cząstką poza nasze postrzeganie. Wygląda to doprawdy klejowo. Coraz więcej „sznurowadełek” coś nam wykrada. Tylko co? Tego nie wiemy. Tym bardziej, że myślenie sprawia każdemu, coraz więcej trudności. Stoimy oblepieni cienkim paskudztwem i jest z nami coraz gorzej i gorzej. Włosy na głowie prawie całkowicie posklejane. Póki co jeszcze czujemy i widzimy, że za każdym razem więcej plasterków jest od nas odrywanych. Szybują jakiś czas nad nami, przyklejone do falujących długości, by po chwili zniknąć na wysokościach, nie wiadomo gdzie. Nagle, jakby w ułamku sekundy, chyba już wiemy kim jesteśmy. Albo raczej z czego są nasze ciała i cała nasza wioska, łącznie ze zwierzętami. Ze słodkiej lepkiej mazi. Takie z nas cukrowe stworki. Nie wiemy też, skąd nagle w nas taka wesołość? Może to jakiś łaskawy dar, przed… no właśnie… przed czym? Z każdą chwilą jesteśmy słabsi i bardziej otumanieni. Jakby chciano nam czegoś zaoszczędzić. Mamy wrażenie, że przestajemy kontaktować z otoczeniem w sensie rozeznania, co i jak. Tam wysoko, poza naszym pojęciem, coś musi być. I jest. *~~~~~~~~~~~~~~~* Cukrowy Dziadek siedzi przy stole, oświetlony żółtą lampą. W rękach trzyma kłębek nitek. Manewruje nimi całkiem sprawnie. Chociaż nie zawsze trafia prosto w cukrową główkę. Niektórzy chodzą jeszcze za szybko. Ale spokojnie – myśli sobie – za chwilę będą chodzić wolniej, a później to już całkiem staną. Wtedy najłatwiej pobrać potrzebne myśli. Aczkolwiek musi przyznać, że jego młodsi koledzy, radzą sobie o wiele lepiej. No cóż. On też dojdzie do wprawy. Zaczął późno. Dorabia do emerytury. Wie, że Cukrowe Komputery, potrzebują: słodkiego myślącego wkładu. Takiego, który jakiś czas, musi ćwiczyć rozumowanie w różnych warunkach, zanim trafi do ich systemu. A zatem powinien dużo chodzić. Dlatego ten cały eksperyment. Wymyślono malusieńkie stworki, z nasionkiem wewnątrz. Zbudowano specjalne dla nich, malutkie cukrowe miasta, żeby ich myśli i świadomość, ćwiczyły w odpowiednich warunkach. Z doświadczenia wynikało, że im lepsze otoczenie pod tym względem, to i produkt wyższej jakości. Aczkolwiek miasta, powstają tylko na krótki czas. Nie można wpuszczać inne „cukierki”, to wykorzystanego środowiska. To zmniejsza myślową wydajność. Komputery zaczynają fiksować. Zrezygnowano z tego całkowicie. Tylko raz nowe „cukierki” w nowej „cukierni.” Chociaż zawsze trochę poprzednich myśli, na podłożu zostanie. W początkowej fazie, potrzebny towar pozyskiwano dość drastycznie. W końcu to są – chociaż sztuczne – myślące istoty. Po prostu wyciskano z nich, karmelowe pliki, pamięć i różne inne przydatności, prosto w czeluście komputera. Miało to jednak niepożądane skutki. Z uwagi na stres w czasie przekazu, owe myśli z gniecionych osobników, miały małą wartość przerobową. Można by rzec… były po takich przejściach, psychicznie coś nie tego. Trzeba było wykombinować w miarę humanitarny, delikatny i wydajny sposób, który oczywiście nie wzbudzał podejrzeń, co do ograniczeń wolnej woli. I wymyślono. *~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~*` W ostatniej fazie naszego postrzegania widzimy wielkie roztapianie i zapadanie. Łącznie z nami. Zaczynamy tworzyć słodkie kałuże. Domy przygniatane przez dachy, są niższe i jeszcze niższe. Ciała fruwających ptaków, skapują na ziemię w swoim locie, a ich szczątki z mlasknięciem, spadają gdziekolwiek. Drzewa coraz bardziej rozpłaszczone, a ich wielkie drzewiaste korony, poziomo wchłaniają niektórych z nas. Mamy świadomość do samego końca, chociaż nasze szczątkowe myślenie, z coraz bardziej niskiej pozycji jakoś się nam… nie klei. Szczątki wylęgarni zostaną przerobione i wykorzystane. By wybudować następne. *~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~* Cukrowy Dziadek siedzi w kawiarni. Przychodzi kelner. – Życzy pan sobie posłodzić ? – Poproszę dwa miasta. – Dwa? – Koledzy przyjdą . Też lubią coś słodkiego, do kawy przekąsić.
-
@mosys Mosys↔Dzęki za "gratulacje talentu" lecz bym z tym nie przesadzał:)) Wiele moich tekstów, na to miano nie zasługuję. Dziwaczne są:)) Ale Dzięki, że powtórzę:)↔Pozdrawiam:)
-
w ciepłej poświacie promieni słońca dzionek porankiem przyozdobiony błękitem nieba śpiewem skowronka muzyką łąki wabi kolory w kropelkach rosy malutka żabka pod pajęczyną przysiadła ledwo a już rechoce dumna i ważna ty pewnie nie wiesz jam jest królewną radośnie dźwięczy wesoły strumień dzwonkami budzi przeróżne dziwy aż pasikonik zatańczyć umie a kwiatek ziewa tylko na niby w poświacie jasnej migoczą w wodzie zaczarowane płyną wciąż słowa niczym diamenty z cicha tulone by żadnej chwili tu nie zmarnować
-
Drabble↔Goły na Rybach
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
@Vanilla Vanilla↔Dzięki za dwa oczka i uśmiechów trzy:) Jam też tak umiem, a nawet więcej chętnie:::)))))) Pozdrawiam:) -
I co z tego, że jestem goły. Ciało nałapie słonecznych fluidów. Przecież tu nikogo nie ma. Siedzę spokojnie na brzegu rzeki, zrelaksowaniem trzymając wędkę, z zamiarem złowienia ryby. Cisza, spokój, to mam nadzieję na połów. Akurat, do jasnego aligatora! Z wody wynurza się nurek i słyszę słowa: –– Biorą. –– Co za bezczelne pytanie. Jak mają brać, kiedy pan wodę zakłócasz? –– Przepraszam, ale to nie było pytanie, tylko informacja. Ale pan dupy nie ruszyłeś. –– Co pan mi tu zdechłą rybą literacką przywalasz. –– Nie przywalam. Gołym pan zostaniesz. O! –– Chciałbyś pan. Mam z tyłu ubranie. –– Figę pan masz. Przedtem brali, ale już zabrali.
-
na krawędzi oparty o balustradę z zapachu wychylasz spojrzenie pod spodem pierwszy pąk wiosny czyżby to tylko wrzód na łodydze poniżej fundament w pierwszej fazie spękania zatrzymany pomiędzy nadmiarem czasu a spóźnioną chwilą gdzie milkną horyzonty zwłokami świtu a może płatka delikatność złagodzi ból wyzwoli ciebie choć ty uparcie martwą ziemią dławisz kwitnienie ≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈ Bonus ≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈ po uśmiechniętej smutku stronie gdzie jeszcze ból lecz nie tak źle a zresztą kiedyś będzie koniec albo początek któż o tym wie lecz póki życia to snujmy plan choć czasem bywa tak jakoś wstecz i później człowiek nie wie co zaś a to wstrzymuje zaczęty bieg w sadzie co roku kwitną drzewa lecz trza pamiętać o tym też że przyjdzie piosnkę skończyć śpiewać albo głęboko to wszystko mieć
-
@Nata_Kruk Nata_Kruk↔Dzięki:)↔Chyba: to bohater↔ma trochę inny, bliższy mi sens. Chociaż po Twoim wpisie, na 100%, pewności nie mam:)↔Pozdrawiam:)
-
T r u p t u p t u ś
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Nata_Kruk Nata_Kruk↔Dzięki:)↔Ano czasami mam. Jak każdy zresztą. To zależy co mnie "napadnie" Nie lubię tkwić w "ramce". A poczucie humoru, to czasami... takie lub owakie:) A czasami, durnowate nawet:)↔Pozdrawiam:) -
nie zdołano go złamać nie zdradził swej tożsamości nikt nie potrafił temu sprostać to bohater martwy i martwym pozostał
-
Gdy las chciał mi wejść do domu...
Dekaos Dondi opublikował(a) utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Chatka jest taka mała, że gdyby od wewnątrz ściany pomalować, to by zabrakło miejsca. Start i meta to prawie jedno. Dlatego za bardzo się nie rozpędzam. Musiałbym hamować, zanim bym zaczął biec. Na zewnątrz rośnie las. Tak mi kiedyś powiedziano i muszę wierzyć na słowo. Bo jak sobie wyjdę, to wygląda wciąż tak samo. Trochę mi widok drzewa zasłaniają, ale cóż. Innym drzewom, też drzewa zasłaniają i dlatego czuję się mniej obserwowanym. Mam większą prywatność. Ale nie tak do końca. Od czasu do czasu, odwiedza mnie młody krasnoludek ze starego grzyba. Za każdym razem mi przypomina, że jest moim: wyobrażeniem. Wierzę mu na słowo. Skoro tak mówi i go widzę, to niech sobie będzie tym czym jest. Często prowadzimy rozmowy. Ale na sznurku. Żeby nam nie uciekły. Nie ma nic gorszego, jak się takie konwersacje, po obejściu pogubią. Można przez pomyłkę nadepnąć. Wtedy sens wypowiedzi może się zmienić. Buciki każę mu wycierać, żeby mi nie nabrudził runem leśnym lub wyciem wilków. Wszystkim najbliższym drzewkom, czubki poobcinałem. Nie chcę brać przykładu – gdybym się zapomniał. Pielęgnuję normalność mojego umysłu. Wszystko ze mną w porządku. Zwierzaki, też tak mówią. Tylko ryby w pobliskim strumyczku, obraziły się na mnie. Nie chcą ze mną gadać. Między moją chatką a lasem, jest trochę wolnego miejsca. Mogę sobie pobiegać, skoro u siebie w mieszkaniu nie mogę. Krasnoludek by mógł, ale nie chce biegać samotnie. Często się o niego potykam. Mnie to nie przeszkadza. Ale jemu tak. Straszy mnie, że wyjdzie mi z głowy. A przecież już dawno wylazł. Głupi on czy co. A kto ze mną biega? Bądźmy poważni. Musiałbym się potykać o jakieś: halucynacje. Też coś. Mało tu wystających korzeni. Dziwnych, bo za prostych i za długich, ale zawsze. Tak sobie wiodłem normalne życie… aż do teraz. Dzisiaj rano wszystko się zmieniło. Budzę się, a tu ciemno. No tak prawie. Gdyby było zupełnie ciemno, to bym się nie zorientował, że leżę w pokoju gdzie nic nie widać. A coś tam jednak widzę. Drzewa przyciśnięte do okien. Las chce mnie odwiedzić – pomyślałem. Gdzie to wszystko pomieszczę. A poza tym wiadomo to , co na tych drzewach siedzi. Nie mam tylu krzeseł. I takiego długiego stołu. A nawet gdym miał, to i tak bym nie miał, bo bym tego całego ambarasu tutaj nie zmieścił. Słyszę jakiś szum. Drzwi się otwierają i wchodzi szyszka. Mało co dostrzegam, ale mój wzrok zaczyna się przyzwyczajać do tego, że mało widzi – kiedy chce widzieć. Szyszka podskakuje po wszystkich kątach i tyle. Nic nie mówi. Ja też milczę, bo nie znam szyszkowego języka. Nie przyprowadza drukarza, żeby tłumaczenie drukował. Ale co tam. I tak nie ma takiej potrzeby. Po chwili wchodzi krasnoludek. Wita szyszkę. Coś tam szepcą i wychodzą. Drzewa coraz głośniej, zaczynają się ocierać o szyby. Wpraszają się bezczelnie. Nagle podłoga zaczyna pękać. Widocznie była torturowana. To nie ja. Przecież spałem. Widzę po spodem jakieś długaśne coś. Srebrzyste jakieś. Dom zaczyna się ruszać. Co się dzieje - chyba myślę. Patrzę jeszcze raz w głąb. Wiem, że jestem trochę czubkiem, ale żeby aż tak. Nagle zdaję sobie sprawę, że cały dom jedzie po szynach. Zaczynam widzieć lepiej. Drzewa się oddalają od okien. Cały czas stały w miejscu. Samemu się dziwię, że chociaż ze mnie trudny przypadek, to coś tam jednak umysłem kombinuję. Aż czuję, jak mi się mózg ślizga. Czaszka się poci, od wewnątrz. Znowu widzę krasnoludka, jak wchodzi do mojej głowy. Może dlatego. Z tej ciasnoty – te ósme poty. Nagle czujemy dziwny zapach, robimy się senni i słyszymy głos: – Zwijamy manele. Kończymy na dziś. Jego do autka i do zakładu. Traktować dobrze i z szacunkiem. Jest zbyt cenny. To złota kura, co nam znosi złote jaja. Musimy tylko uważać, żeby jej nie zatkało z wrażenia, jak się dowie, do czego służy oraz ile ma na koncie. Ale nasze konto jest większe. Tego już nie musi wiedzieć. Trochę ma nie równo pod grzebieniem… ale nie aż tak. Byle gdakał jak chcemy. Jutro dalszy ciąg zdjęć. Żeby tylko światło dopisało. Są pytania? – A co z krasnoludkiem? Chce więcej kasy. – Pogadam z nim. Nie widzę przeszkód. -
w szkieletkowie kości zdobią więc truptuptuś chociaż skonał to pozostał jednak sobą wybrał się do szkieletkowa właśnie zaczął dreptać skrzypieć i radością wielce pęcznieć nawet marzył sobie skrycie ktoś opowie o tym pięknie * idzie żwawo cham go stuknął zdenerwował dureń całkiem nicpoń płacze zdrowym smutno wsadził piszczel w oczną gałkę po wyjęciu kroczy dalej choć już słońce zachodzące znowu włożył choć niedbale ktoś chciał zrobić z niego mączkę lecz nie zdołał zrobić żadnej więc truptuptuś sobie życzy gdy mnie znowu ktoś napadnie to utopię go w miednicy czyżby prorok z niego jakiś ktoś złakomił się na czaszkę a on jego myk za kłaki i utopił gdzie? no właśnie drepci dalej znów pod słońcem ktoś ma chęci na żeberka z oczodołu spojrzał mrocznie wnet z chęciami razem spieprza trzmiel mu nagle w czaszkę wleciał taki gałgan figlarz chętny zezwłok wrzasnął co za heca marsz żałobny ślicznie brzęczy ktoś go puka kiedyś z tyłu zaraz skórę jemu złoję chciał lump zagrać dylu dylu a nie jestem ksylofonem wtem raptownie w klatce pustej zakwitnęła prawie wiosna brakiem uszów słyszy cudne schudłeś sąsiad… lecz rozpoznał szkieletkowo blisko czeka aż w uśmiechu skrzypi szczęka lecz go nagle tir rozjechał więc podróży swej zaprzestał * nie narzeka nawet w sumie choć odczuwa on niedosyt leży sobie w pięknej urnie ozdobione chociaż prochy
-
Inwazja Kosmitów
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Antoniek Szyszka↔Dzięki za zerknięcie:)↔Jam specjalne nie napisał treści pytania i odpowiedzi, bym nie móc przeczytać i zostawić w sferze domysłów wszelakich, jak ktoś zechce umysłem swoim dociec lub nie, o co żadnych pretensji wnosić nie będę, bom pełen wad wszelakich:) Pozdrawiam:) -
Spójrzcie wysoko. Co to za hałas? To kosmitów na Ziemię najazd. O już lądują, spostrzegła ludzkość. Jacyś niemrawi, będą tu krótko. Wspólny to nicpoń, parszywy wróg, zjednoczmy siły, dokopmy mu. Zniknęły waśnie, zewsząd pomiędzy, gdyż każdy do gnania obcego był chętny. Choć tak bezpłciowo i jakoś nudno. No cóż. Coś za coś. Mówi się trudno Cała ludzkość robiła: uu Gdy odpoczęła, to samo znów. Żeby się lękał agresor tu. Nie będzie nam ufol syczał w twarz. A masz kosmito, po czułkach masz. Jeśli ci mało, zrobimy uu. Bo my to homo, a czasem sapiens. Obcego chyżo łupniemy w japę. * Aż kiedyś nagle zdarzył się cud. Pozostał jeno kosmiczny smród. Później radosny nadszedł już czas. Ostatni kosmita spieprzył do gwiazd. Od razu raźniej, swojsko, weselej. Idiotów, chamów wróciło wiele. I wytęsknione przeróżne hece, tak bardzo nasze, takie człowiecze. I odetchnęła ludzkość wnet z ulgą. Najazd był owszem, na szczęście krótko. Przestała ludzkość robić: uu, bo niby po co? Normalność znów. Nastał zwyczajny fajowy, czas, na to by swoich po mordach prać. Leciały kamienie i epitety. Nawet umiały malutkie dzieci. Tak jakoś luźny zaistniał ład. Przeminął żwawo o nudę strach. Na dawne tory powrócił świat. * Jednak jedyny pozostał kosmita. Aż kiedyś o to, ktoś jego zapytał...
-
Damian pomyślał, po czym na zdumionej twarzy zagościł rozanielony uśmiech, bo chociaż był trzydziestoparoletnim mężczyzną, to już wiedział, dlaczego. Patrzył na swoje dziesięć palców u rąk co były. Zaczynały go wnerwiać, a nożne nie, bo musiał oglądać je rzadziej. Jedynie gdy zakładał i zdejmował skarpetki. Podczas mycia nie oglądał, bo przeważnie zapomniał zdjąć i skarpetki i buty. Lecz dziś postanowił, ze z palcami musi zrobić porządek, a przeważnie był głodny, więc poszedł do kuchni i włożył do niedziałającej lodówki bułkę, bo mu zmarzła na ulicy, gdzie zimno było, mimo tego, że nie wiedział, dlaczego to w ogóle obchodzi jego palce. Dlatego zaczął konstruować obiekt przydatny w tej kwestii, o której pomyślał na początku, a przecież to był dla niego wysiłek, takie kombinowanie. Często wychodził na ulice, gdzie zbierał potrzebne materiały, a ludzie też chodzili obok niego, ale nikomu nie mówił o swoich zamiarach, bo by mogli podchwycić pomysł, a to on chciał być prekursorem w tej dziedzinie. Aż w końcu wrócił od krawca ze zwisającą częścią finalną oraz młotkiem i klejem, żeby wszystko pozbijać w kształt, a gdy poszedł się wysikać, całość wyschła w międzyczasie zaśpiewał sobie piosenkę, o fajrancie na dziś i poszedł spać, by zasnąć, ale skarpetek nie zdjął, z całości wszystkich stóp. Rano spojrzał ostatni raz na gołe palce i zaczął realizować plan, którego nawet nie zniweczył sąsiad, co przyszedł pożyczyć od niego szczęścia, bo miał Damian uśmiech na twarzy, skryty. Wdrażanie szło całkiem sprawnie. Powtarzał kwestie potrzebną ilość razy. Konstrukcja niewielkością nie straszyła, bo przecież większa nie była potrzebna, lecz wiedział od razu, co to jest, chociaż od wczoraj trochę zapomniał, co robił, by było na dziś. Pionowy knebelek, u górze doczepiony krótszy, prostopadły do niego, ze skośną podpórką, przylegającą do pionowego i zwisającą z krótszego, bawełnianą nitką z pętelką. Racjonalizator był rad wielce, a nawet bardziej, gdy wkładał w pętelkę kolejne paluszki z narysowaną na liniach papilarnych, uśmiechniętą, chytrą minką, a następnie lekko pociągał, później uśmiech ścierał i rysował minkę w dół z wywalonym języczkiem. Tych już nie ścierał, tylko oglądał wciąż terapeutycznie, lecz skarpetek nie zdjął. Wieszanie palców sprawiało wiele radości i wzmocniło poczucie, że już nie będzie musiał powtarzać, kuźwa mać z nimi, lub inne epitety stosować, chociaż był trzydziestoletnim mężczyzną od urodzenia z takim zamiarem, to jednak sumienie zaczęło go dręczyć i jakoś nie poszło wszystko jak trzeba, gdy wyszedł na ulicę, trzymając dłonie opuszkami na zewnątrz, w przezroczystych kieszeniach, bo nie chciał się chwalić wyczynem, a jednak trochę chciał. –– Panie Damianie. Skąd u pana takie smutne minki, na koniuszkach paluszków? –– usłyszał uszami pytanie. –– Powiesiłem palce –– odpowiedział krótko i rzeczowo zapytany. –– Aaa… no tak… rozumiem… ale widzę przecież, że ten jeden najmniejszy, uśmiechnięty. –– Bo tego jednego zdążyłem odratować –– odpowiedział Damian.
-
Orzełek i Reszka zakochani byli. On po jednej, ona po drugiej stronie monety. Niestety. Wierzyli w koliste obrzeże, że coś zaradzi. Neutralnie. Naturalnie. Miłości nie będzie koniec. Razem po tej samej stronie. A zatem pragnęli więcej, spotkać się chętnie. Słali prośby z dwóch stron, Z góry i z dołu. Pospołu. Lecz ono rzekło: –– Jest sposób, ale nie powiem. To może wam nie wyjść na zdrowie. Cieszcie się tym co macie, bo może być gorzej. * Aż kiedyś pieniądz inny, zaczął szeptać z uśmiechem niewinnym: –– Ty orzełku nie bądź głupi i naiwny. Obrzeże pragnie dla was źle. Pomiędzy miłościami samotne jest. Zazdrości wam. Nie słuchaj jego, tylko mnie. Waszą miłość pragnie skraść. Możesz Reszkę, po jej stronie mieć. ––A cóż można zrobić? Naprawdę wiesz? –– Wiem. Rozwiń skrzydła, wolnym bądź, pofruń do Reszki stąd i już na zawsze zostaniesz z nią. ~~~~~~~~~~~~ spojrzał człowiek na monetę co to za dziwo nieprzydatne przecież za nią nic nie dostanę wziął młotek do ręki z pewnym zamiarem
-
z czasem nawet zegar przeminie razem z przestrzenią wokół niego zatrzyma się światło ruch ustanie wszystko powróci do punktu tego ?
-
W wielkim głębokim morzu, pełnym mokrej wody, pływa sobie, to tu, to tam – lub nawet byle gdzie – Złoty Ryb {przez zgryźliwców i niedowiarków, zwany Tombakiem } Nadal pływa,więc mogę o nim pisać. Nie możesz – mówi do mnie rekin. – A nawet gdybyś mógł, to cię zjem. Drogi czytelniku. Bez obaw. To ja ustalam zasady. On mnie wcale nie zje. Przestaje o nim pisać. Zredukowałem go do bezzębnego wspomnienia. Powracając do Złotego Ryba, możemy z całą pewnością stwierdzić: Złoty Ryb pływa nadal. Ma wielką przewagę nad swoimi wrogami, a nawet przyjaciółmi. Może spełniać życzenia. Może spełniać wiele życzeń. Może spełniać, bardzo wiele różnych życzeń. Tylko mu się nie chce. Leń? Dziwak? Idiota głupi? Łobuz, bez serca? Któż to wie. Jedynie on sam { jeżeli akurat, chce mu się wiedzieć } Często słyszy wypowiadane kwestie, prosto w niego: „ Hej, Tombak. Chce oddychać. Zaczerpnąć powietrza całym tchem. Łazić po plaży. Opalać się. Mam po prostu dosyć, tej całej mokrzyzny.’’ Co taki nieborak, może usłyszeć od Złotego Ryba ? To co zwykle: ”Spływaj” Wszyscy mieszkańcy morza, wiedzą ponadto, że Pan Tombak nie jest za bardzo rozmowny. Szczególnie dlatego, że jest – rybą. Lecz tak po prawdzie, potrafi mówić. Zresztą nie tylko on. Ja autor to wymyśliłem. Tak się nie chwal, stara pierdoło – rzecze do mnie Ryfa Koralowa. Lejesz wodę i tyle. I nie nazywaj mnie Ryfą! Zrozumiano!!! Odchodzę od tematu. Nie dosyć, że odwalam kawał mokrej roboty, to jeszcze mnie wnerwiają. Mam pisać o Złotym Rybie? Złoty Ryb? A kto to taki? Ach tak, już wiem. Rzeczywiście. To nie moje środowisko. Pełne jakiś glonów, śledzi i stresów. Mylę się. Mam nadzieję, że dalej pójdzie płynnie. Złoty Ryb, pływa sobie nadal, słysząc coraz dziwniejsze życzenia. Na każde z nich ma tylko jedną odpowiedź – chociaż nie zawsze. Zdarzyło się kiedyś, że usłyszał: „ Panie Wielmożny Złoty Rybie. Widzę, że jesteś bardzo spocony, od inteligentnych myśli, ale gdybyś mimo wszystko, znalazł trochę sił w swoim zapracowanym życiu, to spraw, żeby ta łajba wreszcie zatonęła, bo głodny jestem, jak sto wygłodniałych morsów. W tym momencie Tombak gościa zaskoczył, pytając: „ Żelastwo chcesz żreć, głupia rybo? – Jakie tam żelastwo – żachnęła się Głupia Ryba. – Mam ochotę na turbinę odrzutową. Będę śmigać w głębinach. Pełen luz. Nikt mnie nie pozna. Ja nikogo nie poznam. Samotny, lecz niesamowicie szybki. – Rzeczywiście – mówi Złoty Ryb. – Nawet cię nie zauważą. Jedynie smugę rozmazanego rozumu... – To ja mam rozum? A co to jest? Czy mi nie zaszkodzi? – ...jeżeli cokolwiek da się rozmazać. Spływaj!! Innym razem usłyszał: „ Złota Rybeńko kochana. Bądź podwójnie kochana. Zrób ze mnie piranie, zostawiając moją wielkość” Złoty Ryb chciał już powiedzieć: „ Spływaj” ale się odmyślił i rzekł: „ Gdybyś był piranią, Wielorybie, to byś zdechł z głodu” – Z głodu? – zdziwił się Wielka Ryba. – Tu dużo żarcia. O popatrz. Tu ławica, tam już brak ławicy. A ty mówisz, żebym zdechł na wciąż. – Och, przyjacielu. Gdybyś był tym o czym mówimy, to bym sprawił, żeby morze wyparowało. Nie mógłbym dopuścić do tego, abyś wszystkich wmłócił, łącznie ze mną, bestio! – Przecież by zdechli i tak… łącznie z tobą. – Z moją pomocą, mogliby oddychać. – To znaczy, ja też. Równiacha z ciebie. – Ty nie – o kłak – morderco. Spływaj!!! Gdy ktoś usłyszał: „Spływaj” – to nie mógł już liczyć, na dalszą konwersację. Oczywiście do Złotego Ryba, dopływało wiele innych, nawet sensownych życzeń {w opinii życzeniodawców} ale żadnych nie spełniał i już. Uparciuch? Rozsądny? Egoista? Dobroczyńca? Filozof? Bzik? Roztropny? Któż to wie. Nawet ja tego nie wiem. Aż kiedyś, pewnego lipcowego popołudnia, wnerwiony Tombak, podpłynął do brzegu. Wyszedł z głębin w głąb plaży, by odetchnąć psychicznie, spojrzeć, zobaczyć. {nie wiem, co zobaczył, bo jeszcze o tym nie napisałem, ale wygląda na zdenerwowanego… ma dziwną minę… nawet jak na niego… poczekajmy chwilę. Ujrzałem lont. – wrzasnął Tombak. I małą iskierkę – dodał. I jakiś nieznany obiekt na końcu sznurka – nie zdążył dodać. Teraz to już na pewno nie spełni żadnego życzenia.
-
rulonik naleśnika nafaszerowany pożądaniem z domieszką żyletek miłością ostrą jak chili przecinasz głodnym wzrokiem smażone gałki oczne na skwierczącym tłuszczu wzajemnej fascynacji kolorowe baloniki niektóre mokre strzępki pogryzione zepsutymi zębami buszują w cierniach słonecznych zbóż wyobraźni muskanych tęsknotą drapieżnych kubków smakowych dozują chwile oczekiwania wycinają w mózgu krwawe bruzdy zawładną podniebieniem subtelnym aromatem kawy niczym gorącym masełkiem na skwierczącej skórce dłoni zamglone powiewem eterycznych skrzydełek baniek mydlanych na wrzących wilgotnych ustach
-
... międzydrzewie z lekka oświetlone na zewnętrzu dostrzegasz swoją twarz w prześwitującej mgle obraz na równoległej stronie snu już nie taki sam gdy wychodzisz z tajemnicy lasu by ujrzeć sygnaturę
-
Drabble↔Stukałem w Niebo
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
@corival Corival↔Dzięki:)↔W rzeczy samej, słuszne słowa. Tym bardziej, że człek poza swój rozum, nie wyjdzie. Filozof czy każdy, można jedynie śnić obrazami już ujrzanymi. Może być kompletny chaos, ale części składowe są nam znane. To co poza nasze pojmowanie, nie może nam się śnić. Sorry za wymądrzanie→coś mnie naszło:)↔Pozdrawiam:) -
Drabble↔Stukałem w Niebo
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
@Vanilla Vanilla↔Dzięki:)↔Może tak być:)↔Nie przeczę przecież:)↔Jednakowoż, trochę o coś innego mi chodziło, jakby:)↔Pozdrawiam:) -
Elotyk↔Drzewiej Podniecona
Dekaos Dondi opublikował(a) utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Pierwsza część, chyba w większości, powtórkowa. błyszczy w słońcu wyprostowany podłużny i wilgotny zatwardziały w sobie zupełnie nagi oczy i zmysły wirują szaleństwem wyprężony niczym struna na wyciągnięcie ust dotykam twardość i śliskość zanim zmięknie i sflaczeje powab wygląda figlarz na spoconego jeszcze bardziej potęguje wilgotne bąbelki w zakątku pragnę wreszcie złapać ręką by za chwilę włożyć i poczuć jeszcze nigdy takie małe nie dało tak dużo takiej podnieconej najpierw wolniutko by nie zapeszyć ociera w trybie posuwisto-zwrotnym dokładnie to co ma o co ma och psia mać jak kurde dobrze ja pierdzielę a łaj cholera szybciej raźniej mocniej wewnątrz na zewnątrz wewnątrz na zewnątrz razem ze śladami chrupiącej czekolady którą został obłożony dla lepszego smaku * to co wyzej to ja se myslała jak zesmy ze moim julnym seksowali dzewiej jam telos stala a mój staly tlup przecies wspomniec tsa jak mu wacusia wpsódy piesciłam cekoladum zekłam niebolak obłozony a gdzie tam wylób cekoladopodobny elotycny a zas my se piepsyli w komulce wslód synków az mu nieco odglyzłam w pselwie gdy dysał wnelwił mnie bo sflacał teloz to bym nie dała lady ni mum cym