Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dekaos Dondi

Użytkownicy
  • Postów

    2 688
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    3

Treść opublikowana przez Dekaos Dondi

  1. czy byłeś normalny czy czubkiem cię zwali to wszystko zależy kto normę ustalił
  2. Do własnej, skocznej melodyjki ------------------------ dzionek już zaszedł nocką na niebie tarczą srebrzystą gwiazdki osnute jam pod jaworem myślę wciąż wiele kiedy przylecisz na swym kogucie marudzi drzewo sęk tam uwiera wydłubię nieco jeśli pozwolisz dam też całusa by nie doskwierał dzięki ci dziewczę jakoś mniej boli * kałuża obok a w niej kratery odbicie świata skąd chyżo fruniesz aż szatki nieco mnie się rozpięły tęsknota tęskni rozsadza skórę spozieram w kosmos poprzez listowie i nagle słyszę wierzchowiec pieje spadniesz z księżyca i kocham powiesz będzie cudownie z miłością śmielej wisisz nade mną w poświacie piękny lecz cóż ty czynisz z tą durną siatką rzucasz ją na mnie krępujesz wdzięki a kogut ryczy poszło nam gładko bez księżycowych serenad pienia brzmią jeno słowa hucią zrodzone mą niewolnicą zostałaś teraz polecisz ze mną na ciemną stronę tam w głuchej ciszy w śladach armstronga zrobię co zechce a później znowu a ty na ziemię będziesz spoglądać i już nie wrócisz nigdy do domu kogut w tym czasie wielki jak krowa oddalił członki od tej przysięgi poszedł na łączkę faunę szlachtować jako że psychol do rzezi chętny wyrwał on słuchy zajączkom małym dziobem rozszarpał myszki maleńkie no bo tak przecież fajnie piszczały dla niego dźwięki takie przepiękne * przywalił lumpom jaworu konar dziewczę nie płoche też nóżką miele i polecieli kosmicznie obaj ze strony ciemnej w jasną cholerę
  3. Ekskluzywna limuzyna w kształcie czarnej trumny, sterowana niewidzialnymi falami niewidocznych czerwonych krwinek, zbliża się w srebrnej poświacie jasnej tarczy, przed rezydencję Hrabiego Wampirowskiego. Na bokach pojazdu widnieją rozłożyste rzeźby księżyców w pełni, a na przodzie ozdobne reflektory w kształcie gumowych piłek, które zwykli ludzie gniotą w stacjach krwiodawstwa. Wspomniany Hrabia, swój dostojny korzeń wywodzi z rodu: Ciućków. Ród jest to znamienity, szanowany i cieszący się wielkim poważaniem nawet u tych, co idąc za postępem, przerzucili się na sztuczne napoje. Ogromne czarne nietoperze siedzą na dachu, machając nieustanie skrzydłami, robiąc schłodzony podmuch. Mimo nocnej pory, upał doskwiera na podwórku jak krwisty kwas. Służący już czeka na progu, chociaż akurat wdepnął w kałużę. Ściska jakiegoś delikwenta z wystającą białą szyją, czekającą na dziurki. W tle widnieją okazałe wrota, wyciosane ze skrzepłej krwi. Gdzieniegdzie dostrzec można strzępki białych kości, ozdobione malutkimi skrzydełkami nietoperzy oraz kwiatkami utkanymi z błękitnych żyłek. Limuzyna ciągle jeszcze zajeżdża odorem rześkiej śmierci, ale wreszcie przybywa bezszelestnie, unosząc się nad brukową kostką w kształcie białych czaszek. Tu i ówdzie wystają dorodne kępki włosów. Są synonimem trawy. Nie każdy może mieć! To kwestia prestiżu. Przed rezydencję wychodzi stary Wampirowski, który nigdy nie przejmuje się swoim wyglądem. Nie musi. Jest: kimś… więc i tak wszyscy go poważają i kochają (lub chociaż sprawiają takie wrażenie). Autko z blachami: ob, ma powolny opad na podjazd, ale nikt nie raczy z wnętrza wyjść. Służący opiera sztywnego delikwenta o krwistą ścianę i podchodzi do drzwi pojazdu. Leżą na wierzchu ściśle dopasowane. A w środku cisza, jak po wschodzie słońca. Gospodarz też podchodzi, bo zaczyna się denerwować. Aż mu się kły zawiązują w supełki. Nie zważa na to. Przecież wewnątrz siedzi Jubilat ze Wnuczką ukochaną. Tylko dlaczego nie wyłażą. A może ciućkają? Czyżby zabrali prowiant na drogę? Nie słychać jednak żadnych odgłosów mlaskania, połykania lub bekania. Jedynie chlaśnięcie krwi o ścianę rezydencji. To wnuczek Hrabiego wylał przed chwilą cały zapas trunku. Chciał utopić pająka. Służący to zauważa i zaczyna być zmartwiony. Skąd weźmie znowu aż tyle? Ale to nie jest takie istotne. W tej chwili się wszyscy wkurzają, że czekają. Próbują unieść wieko, ale jest zamknięte od wewnątrz. Stara Wampirowska też się wyłania z czeluści domostwa. Mąż ją bardzo kocha, mimo tego, że mu ciosa kołki osikowe na głowie. Co jakiś czas musi jej przypominać, żeby nie gdzie indziej. Żona spełnia prośbę. W przeciwnym wypadku, nie było by tej całej imprezy, która ma się za chwilę zacząć. Tylko że nadal wszyscy czekają. Nawet zdążyło przyjść kilka zaprzyjaźnionych Wilkołaków z rodu: Kłaczatych Kłaków Sierściowych. Też podchodzą do limuzyny i myślą intensywnie, co się mogło wewnątrz przydarzyć, że cisza taka, jak w nieużywanym grobie. Jeden nawet ze zdziwienia zaczyna się przeobrażać w zwykłego ludzia. Żona szturcha go w bok, żeby zrozumiał, co wyprawia i jak to się może dla niego skończyć. Zrozumiał, ale nie może przestać. Zostaje rozszarpany i zjedzony jako gra wstępna. Nagle słychać potworne skrzypienie. To wieko wydaje odgłosy. Ukazuje się wnerwiona Wnuczka. Wszyscy słyszą jej rezolutny głosik: – W imieniu Ob, witam czcigodną Rodzinę i obecne Wilkołaki. Czy was wszystkich zupełnie pogięło. Czosnku żeście się nawąchali lub z wodą święconą w tany poszli? Chcecie mojego kochanego Dziadka obudzić? Tak sobie biedny smacznie śpi. Przecież ma już swoje lata albo nawet więcej. Zrozumiano?! – Hej mała! Ale tyś czupurna. Moja krew – rzecze Hrabia. – A swoją drogą: jak to śpi? Księżyc w pełni a on chrapie? Z tym twoim Dziadkiem coś nie tak. A może w dzień biegał i mu się fałdki na mózgu przypaliły? – Wujku! Ty mi tu nie ubliżaj. I swojemu krewnemu. A tak w ogóle, chce się natychmiast widzieć z moimi Rodzicami. Czy to jasne? – Ależ skarbie – uspokaja Wampirowska. – Po co z Rodzicami? – Bo chce naskarżyć na Wujka, że straszył mojego Dziadka: wschodem słońca! – Nie straszyłem żadnym wschodem. Wspomniałem tylko o: dniu. – To jedno ugryzienie. Na jeden kieł wychodzi, stara pierdoło. Wilkołakom trochę głupio, że muszą słuchać rodzinnych konwersacji. Jedni taktownie odchodzą kawałek w bok, a inni spuszczają głowy i trochę krwi ze zwierzątek, które ze sobą przynieśli. Chcieli podarować Jubilatowi. Chociażby po to, żeby miał się w czym umyć, gdyby musiał. Nagle słychać dystyngowane słowa: – Służę od wieków w tej rodzinie, ale takich cudów jeszcze nie widziałem. Proszę się uspokoić… i jeśli mogę coś doradzić… proszę delikatnie obudzić Jubilata. – Nikt nie będzie budzić mojego Dziadka. Musi swoje odespać, bo potwornie zmęczony. Gdybyście tyle naciućkali w swoim życiu co on… – A kto mu kazał aż tyle ciućkać – dziwi się Hrabia. – Zawsze mu brakło umiaru. – Za Hemoglobinką tęsknił… i nadal tęskni… musiał troski topić… może nawet o niej śni w tej chwili… a wy mu chcecie sen rozszarpać... jak tętnicę szyjną. Nie wstyd wam? – A co z imprezą? Jak długo mamy czekać? Po co nas tu zaproszono? Nawet życzeń nie możemy złożyć – dobiegają na krwawych nóżkach słowa z rezydencji. – Ale mam pomysł. Musimy się jemu przyśnić… i życzyć: sto lat. – Żeby nas wygonił ze snu? Sto lat? Tylko? Na jakim ty świecie żyjesz? – Ja wcale nie żyję! Wypraszam sobie takie zniesławienie! – Jak my wszyscy! – Nie jak wszyscy! Wilkołaki należy wykluczyć. – Niech ktoś na miłość luny, zamknie te pieprzone drzwi od chałupy. Nie mogą cierpliwie poczekać, tylko się muszą drzeć jak podziurkowane gardła. Bo mnie za chwilę jasna krew zaleje! – Nie martw się. Zliżemy. – Może chcą obudzić Jubilata. – Przecież nie wiedzą, że śpi. – Oni w ogóle mało wiedzą. Przyszli się tylko nażreć. – Mężu. Pamiętaj, że tam są Ciućkowie… to znaczy: dalekie przodki członków protoplasty... i rodzina z mojej strony… – A z mojej jest śpiący krewny. – Przecież wiesz, że mogą ci przypiłować kły jak będziesz niegrzeczny. Masz dużą chatę, masz mnie… chcesz się narazić. – Niech tylko ze mną zaczną. Zaprosiłem Jubilata, żeby mu imprezę wyprawić, a oni jeszcze jęczą. Mogli nie przychodzić, jak tacy wrażliwi. A może jeszcze im słabo na widok krwi? – Kochanie! Bez nerwów. Bo jeszcze się tobie przyśni, że łapiesz poświęconego członka Ciućków. – Zaraz do nich pójdę skoro Dziadka mają w lepkim poważaniu… albo nie… Dziadek za chwilę się samoczynnie obudzi. – A mogę zapytać: skąd to wiesz? – zapytał ciekawie Wilkołak. – Nie żebym był ciekaw, ale nie wiem czy zwierzątko mam trzymać w całości. To znaczy: prezent. – Bo się rusza! Dotarło!? – To my ruszamy autkiem. Goście się wewnątrz niecierpliwią. – Co to za goście? Zwykłe Ciućki. Po setnym kisielu z białych krwinek. Ale chociaż ich nie słychać, bo drzwi zamknięte. No dalej… ziuziajmy! – Czyście się nażłopali zjełczałej krwi? Łapy precz od dziadkowego łóżeczka. Jak się obudzi w czasie snu, to będzie zły. – Ale my tak delikatnie – rzecze Hrabia. – Jak kołyską z dzieciątkiem. – To dlaczego mój Dziadek, właśnie w tej chwili wypada na zewnątrz. Kto mi to wyjaśni? Właśnie przeleciał obok mnie! O… właśnie leży. – To wszystko przez to, że Wilkołaki chciały pomóc i też zaczęły kołysać. Bo my tak delikatnie. Jak niemowlaczka. – Oczywiście! Delikatnie! – wnerwia się dziewczę. – Zresztą nadal śpi. – To ja go ugryzę w szyję – nadmienił mały wnuczek Hrabiego. – Może nie lubi łaskotek. Bo jeszcze nie mam ząbków. – Tyś głupi? Wampira chcesz gryźć bezzębnymi ustami? I to jeszcze w szyję? – A gdzie moi Rodzice, pytam się? Chcę nadal naskarżyć na Wujka Wampa. – Aż mnie na płacz bierze. To ty pamiętasz jeszcze, jak byłaś małą Wampisią i tak do mnie mówiłaś? Chyba się nadal rozpłaczę. – Nie pamiętam, żebym tak mówiła. Jestem już duża. Tak mi się wymsknęło jeno. – No to będę poważny do usranej śmierci. – Ale śmieszne, Wujku. – No właśnie. Śmieszne! – Kto to powiedział? – To ja. Wasz Jubilat. Jeżeli na całej imprezie będzie tak wesoło, to chyba nie zasnę. – Dziadku… zaśniesz. Już ja ciebie znam. Okazało się jednak, że niezupełnie zna. Wszyscy popatrują na Jubilata jakoś dziwnie. A nawet się kołyszą odruchowo, jak on. Wnuczka nie wytrzymuje. Podchodzi do dziadka i mówi jakby trochę wnerwiona: – Dziadku. Ty jesteś pijany. Przyznaj się. Napiłeś się sztucznej krwi i to jeszcze zepsutej. A tyle razy tobie powtarzałam, że to wszystko chemią pędzone i masz pić, tylko zdrową i naturalną, jak na porządnego wampira przystało. A ty co? Chociaż sprawdziłeś datę ważności na wieczku. – Wnuczko! Ty się nie denerwuj. Sprawdzałem. Przysięgam. – To widocznie pomyliłeś barki. – Jak to pomyliłem? Przecież mam jeden. No ten w kształcie małej trumienki. – Ja też chce mieć taki – wrzasnął Hrabia. – Toż to zaiste pomysł na miarę…i podniesie mój prestiż. – Ja ci dam prestiż! – odezwała się Wampirowska. – Mam spać z pijanym wampirem pod jednym wiekiem. Niedoczekanie! – My też taki chcemy – krzyknęły Wilkołaki. – A wam po co? – Tak dla szpanu. – Dziadku! Ty masz drugi. Pod katafalkiem. Myślisz, że nie wiedziałam. – Do jasnej krwi! – wrzasnął Służący. – Jubilatowi rzeczywiście zaszkodziło. Zamienia się w nietoperza. – Przecież u nas to normalne – rzecze Hrabia. – Ale z jednym skrzydłem. Właśnie startuje! Nie widzicie? – Dziadku! Zaczekaj! To na twoją cześć wszyscy się zebrali. A ty co? Nachlałeś się i chcesz odlecieć? Ja cię bardzo kocham, ale na chwilę przestać muszę, bom wnerwiona wielce. – Jakoś dziwnie fruwa – rzekła Wampirowska. – Kochanie! Gdybyś miała jedno skrzydło, to byś w ogóle nie poleciała. A Jubilat umie. Moja krew. – Umie, bo po pijaku odważny. Wielkie mi co! – Co wy tam gadacie. Trzeba ściągnąć Dziadka na ziemię. Obija się o drzewa. Kieł zgubić może! – Przed wschodem słońca, rzecz jasna. – Mam pomysł – odzywa się Służący. – Te wielkie co siedzą na dachu. Niech go sprowadzą na ziemię. – Ale to nie są nasi. Tylko wynajęci do chłodzenia. Oleją naszą prośbę ciepłą krwią. – To fajnie! – Patrzcie! Dziadek ląduje! A niech to. Akurat na mnie. – Wnuczko! Przepraszam. Już będę spokojny. Widziałem Hemoglobinkę tam wysoko. Żeśmy sobie pogawędzili. – Dziadku! Byś przestał już. Dobrze? – Ty moja kochana Wnuczko. Słyszałem w czasie snu, jak mnie broniłaś. Dzięki skarbie. – To ty udawałeś? – No… tego tam… ja… – Chodźmy wreszcie do środka, bo się Ciućki zaczną rozkładać. – Mnie to wisi. – Mężu! Cicho! – Dobrze, że Jubilat powrócił do normalnego wyglądu. – Normalnego? To niemożliwe! – Kto to powiedział? No tak… jeszcze tych tu brakowało. Skąd wiedzieli o imprezie? – Dziadku! To twoja sprawka. Przyznaj się. – Moja? E… tam... – Proszę! Bądź grzeczny. – Cały czas jestem. – Właśnie widzę! I przestań machać skrzydłem po moim licu! – Chcę żeby odleciało. – Moje lico? Aha… no tak… jasne.
  4. Postanawia narysować portret ukochanej babci, która siedzi w fotelu, czasami smutna lub zamyślona, jakby już nie tym światem. Babciowe słowa o jesieni życia, tkwią w głowie wnuczki, nakryte chustką w kwiatki. * * – Co ty tak uparcie rysujesz, dziecko? – Twój portret, babciu. Młodymi kredkami. – Nie słyszałam o takich. – Są czarodziejskie. Wiesz? – Nu szak. * * – To co? – Nie co, tylko kto. Ty babciu. – A te spadające… żółtawe? – To liście. Jesteśmy jednym z nich. – Hmm. – Jeżeli zdążę, namaluję dla ciebie farbkami. Piękniejszy. Inny niż ten. * Na grobie widzi złoty listek. Podmuch wiatru sprawia, że szybuje w kierunku twarzy. Muska ją delikatnie i odlatuje w nieznane.
  5. spadł sopel lodu bo zimy koniec niestety nie po tej płotu stronie
  6. przestań się bujać w papciach z pomponem jam sfilcowany skrzywiony żółto drucik mój cienki lecz to nie koniec spruty ja znacznie i wierny w słowie leków nie biorę śpiewam ci twórczo wyskakuj lubo z papci z pomponem dziergasz i dziergasz swetry pieprzone wybacz kochanie tak jest mi trudno mój drucik lichy acz żarem płonie niech twoje lico wnukom swym powie sweterek dla was dokończę jutro na gwałt wyjść muszę z papci z pomponem pstryk bezpieczniki to w dobrym tonie jam w ażurowych majtkach cichutko twój drucik drutem grubszym już zionie druga w nas młodość słonie błękitne szczęściem miłości szturchają kłami a teraz tańczmy nawzajem w sobie bo jeszcze wiosna jeszcze nie koniec
  7. Zaistniał jako nieznany. Większość akapitów – byś może z nieokreślonego lęku – dawało mu odczuć dotkliwą pogardę. Owiany niewygodną tajemnicą, chodził pośród innych wyrazów, potykał się o interpunkcje i szukał miejsca, choćby w najmniejszej części tekstu, w której mógłby zamieszkać. Stanowił jedno dobre słowo, mając do powiedzenia wiele, lecz nie mógł liczyć na jakiekolwiek przychylne zdanie, gdyż przeważnie otrzymywał w zamian zło. W końcu niezrozumiane poczynania, przeważyły szalę goryczy. Został rozszarpany na tyle literek z ilu się składał. Wygnano wszystkie na powierzchnię okładki. Tam doznały prawdziwego szoku. Była zupełnie pusta. Jakby na coś czekała. Nagle rozdzielone, zostało powtórnie połączone. Został tytułem.
  8. >1< Dzisiaj Światowy Dzień: serca hipochondryka, głośnego czytania oraz kawy. Właśnie gromko czytam w myślach, że agregat spowalnia. Zatem dzwonię i zapraszam ukochaną na kawkę, być może ostatnią. Siedzi płocha w trwodze, lecz pyta rezolutnie: – Kiedy dostanę? Jak długo mam czekać, durniu? – Przepraszam moja ty słodycz. Nic z tego. Wyfrunęła przez okno. >2< Ulewnie przemoczony wstępuję do klasztoru. Na dziedzińcu też padało, gdyż widzę siostry. Wiszą na rękach, trzymając naprężony sznur. –– Czemu? – pytam. –– Suszymy się – odśpiewują jednocześnie, wesoło i rezolutnie. –– Dlaczego tamta siostra zwisa po obu stronach płotu? –– To matka przełożona. –– A ziemia na habitach, skąd? –– Mieliśmy pola ręczny przeor. Będziemy uprawiać. >3< Został złapany na gorącym uczynku, kiedy to kradł z pieca: mięciutkie, niedopieczone, młode bochenki, gdyż ugniatanie wprawiało go w seksualną ekstazę. Usłyszał zwyczajową formułkę, że wszystko co powie, może być skierowane przeciwko niemu. Dlatego zgodnie z logiką, milczał. W końcu to co nie powiedział, przeważyło na jego korzyść. Odzyskał wolność. >4< W zakładzie dla psychicznie czubatych, pomysłowych wariatów nie brakowało. Tych co niby odstają od narzuconej normy, przez samozwańczych: Normalów. Kosmita, to tylko czułkiem by machnął, rozbawionym. Któregoś dnia, zaczęli bywalcy znikać ze wszystkich nacji. W końcu został samotnie płaczący, co te hece sobie wyobrażał, a teraz mu wesoły bajzel zniknął. >5< Dzisiaj w naszej wiosce, miał miejsce niewiarygodny wprost cud. Rozłożysta w ciężarze o kłak teściowa, spadła z dachu wysokiej chałupy, na syna i przyszłą synową. Przygniotła ich dwoje tłustymi wdziękami, okraszając potem spoconych fałd, co po chwili uległy stabilizacji. Cud polegał na tym, że narzeczeni i tak dokończyli, co zaczęli.
  9. Modyfikacja dawnego tekstu. -------------------------- Serce zacisnęło pulsującą pięść na gładkim sztylecie. Drgania przekazane przez rękę mordercy, natychmiast ustały. Ostrze wchłonięte razem z rękojeścią, wzmocniło siłę. Król wszystkich mięśni, poczuł satysfakcję. Ciało w ułamku sekundy, skonstruowało dwie stalowe kości. Rozerwały skórę i zniknęły w oczach napastnika. Przebiły mózg i wyszły po drugiej stronie. Nawet nie zdążył zauważyć, że zginął. Ono zasklepiło ranę. Przykucnęło pod ścianą i czekało. Nie zdawało sobie sprawy kim jest, oraz w jakim celu. Mrok spowijał zaułek. Zaczęło fazę kontrolowanego letargu. Po jakimś czasie przypełzły podłużne cienie. To wygłodniałe szczury – oświetlone z tyłu słabym światłem - przyszły szukać jedzenia. Nagle krótki pisk, przerwał ciszę. Intruzy zostały rozszarpane na malutkie kawałeczki, trafione błękitnymi promieniami. Każdy został nim naznaczony. Uległy przeistoczeniu w jedno. Ono zyskało swego sługę. Miał wygląd dużego zwierzęcia o nieokreślonym wyglądzie. To akurat nie miało najmniejszego znaczenia. Tylko przydatność w określonej sytuacji. Później go uwolni na swój sposób. Gdy nie będzie już potrzebny. Tak gęstego i cudownego zapachu, jeszcze nigdy nie miał okazji zakosztować. Mały chłopczyk chłonął rajską łąkę wszystkimi zmysłami. Zdawać by się mogło, że przecież nic nowego, tutaj nie widział i nie słyszał. Błękit nieba, żółte słońce, kolorowe kwiaty, śpiew ptaków. Rzeczywiście, banalne to było i rzec by można, ckliwe. A jednak całą okolicę, coś wyróżniało. Taka prawie nie uchwytna, harmonia współistnienia. Popadł w taki niesamowity zachwyt, że nie wiedział co najpierw oglądać i gdzie iść. Zatem poszedł przed siebie. W głąb łąki. Wyszło umysłem z letargu. Nie pamiętało dokładnie, zdarzeń w nocy. Zaułek nadal ciemny, sprawiał wrażenie, znanego. Sługa kucał oparty o ścianę. Z owłosionych ust, zwisała ludzka ręka, w zaawansowanym stadium rozkładu. Widocznie ją gdzieś wygrzebał lub znalazł, gdy jego pan odpoczywał. Wszędzie walały się resztki mięsa, kłaków, flaków i kości, okraszone czerwienią. Normalne szczury, nie poznały w nim swoich braci. Zjadały resztki. Nie odganiał ich. Może on coś pamiętał. Nie chciał krzywdzić tego, z czego powstał. Ono siedziało spokojnie. Nie myślało za bardzo, bo nie mogło. Coś mu w tym zawadzało. Ścieżka między ślicznymi, barwnymi kwiatami, jeszcze bardziej zachwyciła urokliwym pięknem. Po chwili wyszedł z tego niby tunelu i zaczął podążać wzdłuż czystego strumienia. Przytulne, cieple promienie, śmiesznie iskrzyły srebrnymi gwiazdkami, na szemrzącej wodzie. Nawet pajęczyny, migotały wilgotnymi skrawkami słońca, w napęczniałych od ciepła, kroplach minionego deszczu. Sprawiały wrażenie utkanych, z delikatnych anielskich włosów. Tak pomyślał wyobraźnią, gdy na nie spoglądał. Gdzieś tam wysoko, na błękitnej łące, nakrapianej białymi barankami, skowronek śpiewał pieśń, w zakamarkach warkoczy wiosny. Wtem chłopczyk zaczął uważniej słuchać. Coś było nie tak, z podniebnym śpiewem. Słońce zaszło za daleko, za ciemną chmurę. Zaistniała znikąd. Poczuł gwałtowny wiatr i nagle śpiew i podmuch, był już tylko przeszłością. Przytłaczała bardziej niż wiatr. Słyszał bicie własnego serca. Teraz zlęknionego pisklęcia. Spojrzał przed siebie. Ujrzał przedziwną piaskownicę. Piasek o złotej barwie, przyciągał wzrok. Tak samo jak zmiażdżona zabawka – mały samochodzik – co spoczywała na jej obramowaniu. Ono ze sługą podążało w stronę łąki. Nadal nie wiedziało, po co i gdzie podąża. Szczurotwór też nie wiedział. Odczuwał głód. A obiady wokół jakoś nie biegały. Po jakimś czasie, nękany coraz większym pragnieniem zjedzenia czegokolwiek, wyrwał jedną ze swoich łap. Jeszcze mu w końcu pięć zostało. Szedł na czterech, a w piątej trzymał szóstą, obgryzając po drodze. Echa chrupanych kości, dodawały otuchy, wzmacniając apetyt. Nie dziwił go fakt, że nie odczuwał najmniejszego bólu, Widocznie już takim był. Ono szło przed nim. Nie patrzyło za siebie. Było pewne, że wierny sługa podąża z tyłu. Nagle zobaczyło małą postać stojącą pośród kwiatów. Złoty odblask piasku, poraził zaropiałe oczy. Chłopca zachwyciła piaskownica. Jeszcze takiego piasku w życiu swoim nie widział. Zapomniał o samochodziku. Wszedł do wewnątrz, by zanurzyć dłonie w złocistych ziarenkach. Raz po raz znajdował jakieś pogniecione: łopatki, wiaderka, a nawet ludzki palec. Takie malutkie, jak jego. Jakoś ten widok, nie za bardzo, go przestraszył. Przecież kolor piasku był tak przepiękny, że mogły to być tylko, jakieś przewidzenia. Mógłby tutaj siedzieć, do końca życia. Postanowił ulepić zamek. Poszedł do strumyczka po trochę wody. Wlał do piasku i wymieszał. Dość długo trwało, zanim powstała wspaniała budowla. Błyszczała w słońcu jak złoty pałac. Wystarczyło dopracować szczegóły. Szczurotwór ze swoim Panem, stał kilka kroków za nim. Chłopiec o tym nie wiedział, zauroczony widokiem budowli, której był autorem. Majstrował jeszcze przy drzwiach i oknach. Niezupełnie wykończone, niweczyły w nim, poczucie estetyki. Zatem małą gałązką, wygładzał nieduże parapety i rzeźbił klamki. Zabrał się za wielką bramę. Drzwi przyozdobił kolorowymi kamyczkami. Wyobraził sobie, że błyszczące brylanty zdobią jego dzieło. Atak nastąpił zupełnie niespodziewanie. Z wielkiej bramy zamku, wyleciały czarne błyskawice. Momentalne przeistoczone, w wirujące ogniste pętle, dokonywały zniszczeń. Na szczęście były jeszcze małe, ale rosły bardzo szybko. Chłopiec w pierwszej chwili nie wiedział, co się stało. Odruchowo wyskoczył z piaskownicy, chcąc uciekać. Niestety, napotkał śmierdzącą ścianę. To Szczurotwór zaatakował wirującego wroga, ponosząc przy tym, uszczerbek na zdrowiu. Swąd palonego mięsa, błyskawiczne zaatakował nozdrza, apetytem na pieczeń. Jedna z pętli zaatakowała jego Pana. W zrozumiałym odwecie, wyleciały z niego błękitne promienie. Błyskawice bardzo szybko, traciły moc sprawczą. Powróciły strzępki ciszy. Zrodziły bezgłos otoczenia. Chłopiec stał wtulony, w nieokreśloną istotę. Wyglądała obrzydliwie, okropnie, a na dodatek cuchnęła przeraźliwie. Lecz ocaliła mu życie. Piasek stracił złoty blask. Ono zaczęło myśleć. Stado przestraszonych szczurów, rozbiegło się po zwykłej łące.
  10. Rymowanka satyryczna ------------------------ jam ojczyzny naprawiaczem krytykuję co zobaczę gdybym ja był całym rządem to bym zrobił wnet porządek chyba dziś podobnych znajdę pokrzyczymy chociaż fajnie przesmarować przecież trzeba wazeliną wspólne trzewia jakieś czuby wokół same mają w dupie dobrą zmianę oj koryto nie w mej głowie wolontariat tyle powiem nie zmieniła by mnie władza sobie bym wszak nie dogadzał dbałbym o ład i idee i odmieńców których wiele jestem słuszny oni w ciemno wnet do cyrku pójdą ze mną my właściwi i zaradni nie tam jakieś durne błazny * póki co to wciąż dyskusje swoje racje wyznać muszę lecz wynika z tego tylko ble ble ble ble i to wszystko
  11. Leszczʯɱ↔Dzięƙi:)↔Zɑteɱ pɾzesʯłɑɱ w teɳ sɑɱ ɗeseń i też się cieszę:)↔Pozdrawiam:)
  12. zatrzymane na krawędzi obietnicy ostatnie chwile dnia w rytmie kwitnienia pustych kartek szybują w bezruchu zaklęte bezcieniem nad przełykiem klepsydry przecież kubki nie rozbite śnią o degustacji w tajemnicy letargu gdy minie przerwa dotkną zmierzchu smakiem świtu a tak często marudziłeś że coś ci strzyka w krzyżu
  13. Na melodię piosenki: "Świniorz"→Zalecał mi się... marzyłam dzisiaj zerkając zerkając zerkając w kosmos wtem nagle słyszę przedziwny przedziwny przedziwny łoskot 2x biegnę z pośpiechem dostrzegam talerz mało okrągły bo walnął w skałę ** ale kosmita łoj cały łoj cały łoj cały został lecz mu wyskoczył kosmiczny kosmiczny kosmiczny organ 2x nie jestem płocha jednak mam dreszcze chyba wiem czemu bardzo namiętne ** ma wygląd ufoś jak człowiek jak człowiek jak człowiek dziwny bo jednak bo jednak bo nieco inny 2x mordka zielona i łuski wszystkie a już te czułki to zajebiste ** me uszy tuli po ludzku po ludzku po ludzku pienie że się zakochał oj we mnie oj we mnie we mnie szalenie 2x to ja mu wrzeszczę trochę za szybko mój ty kochany czas nam się bzyknąć ** on już z talerza za chwile za chwile za chwile zejdzie żeby me wdzięki łuskami łuskami ufolić wszędzie 2x lecz ja dziewicą choć gmera fajnie nie dało rady intymnie bardziej ** szepcę mu w zieleń że tutaj że tutaj że tutaj można wmontować prędko tubylczy tubylczy tubylczy organ 2x po tym zabiegu dech nam zaparło skrzyło nieziemsko więc było warto ** wspominam dzisiaj zerkając zerkając zerkając w kosmos wtem nagle słyszę przedziwny przedziwny przedziwny łoskot to ukochany potrzaskał talerz pomywać naszych nie umie wcale ale mnie kocha ja kocham jego często po figlach patrzymy w niebo
  14. mamy zabawę w bajkowym domku fajnie skaczemy wciąż od początku żwawo tuptamy sami widzicie a tam jest rybka którą słyszycie przyszły niedźwiadki takie miodowe wyjadły miodzik zrobiły szkodę kochane pszczółki żalu nie miały nawet z misiami się pobzykały drepcą tu słonie takie z trąbami gdy poprosimy to trąbią z nami różowe uszy klapią radośnie bałagan robią trochę nieznośne mamy zabawę w bajkowym domku fajnie skaczemy wciąż od początku żwawo tuptamy sami widzicie a tam jest rybka którą słyszycie witamy śliczne zielone żabki na głowach śmiesznie rechoczą czapki skaczą wysoko na wszystkie strony aż kolorowe pękły balony przybiegły w kropki żółte kucyki co też kochają w domku wybryki stukają w deski kopytka w kratki aż przebudziły śpiące szczeniaczki mamy zabawę w bajkowym domku fajnie skaczemy wciąż od początku żwawo tuptamy sami widzicie a tam jest rybka którą słyszycie za drzwiami jakieś okropne wrzaski wpadły trzy małpki na twarzach maski a na nich głodne ślimaczki śmieszne dajcie nam sera na rogi wreszcie tańczą krasnalki biegną na schody aż na poręczach zaplotły brody pszczółka akurat fruwa na nowo podjada brodę watę cukrową mamy zabawę w bajkowym domku fajnie skaczemy wciąż od początku żwawo tuptamy sami widzicie a tam jest rybka którą słyszycie wtem przyfrunęły kotki skrzydlate żeby zabawić myszki łaciate jednak za bardzo figlarnie chciały niejednej myszce ogon urwały nagle zawitał do nas cyklopek skacze ostrożnie bo z jednym okiem wpadło w źrenicę confetti małe teraz już biedak nie tańczy wcale * przerwijmy proszę idźmy nad rzekę by podziękować rybkę wywlekę bo ona biedna w wodzie zaspała i dla nas cudnie przez sen śpiewała
  15. ...zasłonią ciebie gdy zostaniesz zatynkowany sfałszują w tobie tożsamość cegieł
  16. Na melodię piosenki↔Mama ciao jam nie taka mam swoje lata oby chciał oby chciał oby chciał chciał chciał przecież wnętrze to mam namiętne pełne wiosny uczuć też przecież wnętrze choć ciut jesienne pełne wiosny po-wa-bne * jak za młodu poszukam wzwodu chciała by chciała by chciała by by by no na pewno bo jest królewną ukochaną nadal wciąż jestem świetny dziadunio chętny i wigoru w kiszkach mam * powab mąci choć wiek przetrącił będziesz chciał będziesz chciał będziesz chciał chciał chciał wszak rozumiem jak kiedyś umiesz bo ja młodą w potrzebie finał będzie to tu tam wszędzie gdy nie zaśniesz na mnie znów *Wersja alternatywna – ekonomiczna* powab mąci choć mózg przetrącił będziesz chciał będziesz chciał będziesz chciał chciał chciał wszak rozumiem jak kiedyś umiesz bo ja młodą w potrzebie finał będzie tam tu i wszędzie kiedy zejdziesz kasa znów
  17. suną wysoko nieprzerwanie na ścieżce zdobionej błękitem ~ niżej okoliczne domy drzewa a w każdym oknie w każdej dziupli skryta tajemnica na poręcz balkonu kapią krople deszczu niczym krew z rozciętej żyły miarowym stukaniem odmierzają chwile poza horyzontem spadają z ziemi na niebo gdzie z urodzinowego tortu wydłubujesz truskawki przewrócone świeczki gasną w galaretce ~ dzisiaj kolejny już raz całuję ciszę twoich ust
  18. Izabela779↔Dzięki:) Może czasami dobrze, że nie wiemy, ale z drugiej strony, to tym bardziej... :)↔Pozdrawiam:) * Sylwester_Lasota↔Słusznie rzekłeś, zdaniem mym. Trza chociaż próbować, choć nie zawsze to łatwe:)↔Pozdrawiam:) * Piotr Samborski↔Dzięki:)↔O właśnie. Jak najbardziej:))↔Pozdrawiam:) * Marianna↔Dzięki:)↔To czas wielki spojrzeć. Niektóre kształtują się w piękno:)↔Pozdrawiam:) * "3,1415..."↔Dzięki za wierszyk właśnie taki i też przesyłam uśmiech:)↔Pozdrawiam:)
  19. Konrad Koper↔ Dzięki:)↔Też tak sądzę, że aż... przeszokujący:)↔Pozdrawiam:) Doomed↔Dzięki:) Też kiedyś czytałem matematyczny dowód, że 2+ 2= 5:) Pozdrawiam:) Marek.zak1↔Dzięki:)↔No właśnie. I masz babo placek:))↔Pozdrawiam:) Antypowa Pani↔Dzięki:)↔Miłość jest pojęciem: niezdefiniowanym. Niemożliwym do jednoznacznego określenia. Tak jak kwadratura koła, lub trysekcja dowolnego kąta→Pozdrawiam:)
  20. Gosława↔Dzięki:))↔I dzięki za... filmik:) Nie lubię takiej muzyki, ale teledysk fajnie zrobiony i pasująco–uzupełniający:)) Pozdrawiam:)
  21. Kupa złomu i nieprzydatnych śmieci, góruje nad ogólnie przyjętym poziomem normalności. Kiedyś byłem przystojnym garnuszkiem. Teraz pogniecionym durszlakiem. Przez dziury odchyłek, widzę skrawki nieba, pobrudzone ciemną chmurą. Jedyna pociecha, to zdeformowana, zardzewiała lodówka. Stoi na czubku sterty. Dzisiaj uwierzyłem, że nie wszystko stracone. Zmroziła mnie spojrzeniem. Chociaż nadal cholernie przeciekam.
  22. Trochę zmieniłem. pewna niewiasta biust wielki miała że aż z kredensów srebra strącała mąż za nią chodził bo zbierał sztućce ona go za to mąciła biustem najpierw tym lewym a zaś tym prawym i jeszcze sutkiem tak dla zabawy tłukła kryształy zastawy wszystkie choć niebywałe to jednym cyckiem a później polski zburzyła ład gdyż swoich przodków wyrwała z ram kukułka w czasie dostała w dziób przestała kukać jako że trup kiedyś chaosia wyszła na balkon by się wychylić nieco zanadto oj przeważyły bo były ciężkie spadło cycate stworzenie biedne jednak sprężyste ożyło znowu i przewróciło cyckiem autobus wnet przyjechały służby przeróżne nie wszystkie portki były wnet luźne bo zamiast patrzeć na katastrofę zerkali do cna namiętnym wzrokiem aż lichy dziadek pogubił szczękę kiedy zobaczył on takie wielkie zazdrosna babcia walnęła w krocze też się pożegnał ze sztucznym okiem lecz grono kobiet wyło ze złości bo w autobusie tkwili przystojni więc wyciągnęły raptownie wszystkie i każda jej mordę obiła cyckiem * ale kobieta była wciąż żwawa poszła na portal też narozrabiać gdzie całkiem fajnie przyznacie sami wiele tam człeków jest porąbanych
  23. cztery? ni cholery trzy e tam tyś idiota wbrew matematyce cztery kocham
  24. łatwo się dzielić chmurką na niebie szczególnie białe rozdawać stada lecz kiedy z ciemnych błysk zmierzwi czerep to jakoś trudniej wytrwać w tym nadal bo nagle wszystko gówniane szare a los jak biczem cierpieniem chluśnie może próbować nie przestać wcale smutek dla siebie a bliźnim uśmiech
  25. W naszej wiosce, to sami idioci są. Po byku fajnie. Pełen luz. Obrazić się nie komu, bo niby kto ma zrozumieć, o co? Dzisiaj pieprzona latarnia stoi. Pytanie skąd? Rada Starszych jest tylko starsza. Światło na czubku notorycznie przygasa, a my jesteśmy z każdym dniem mądrzejsi. Jaśnie w mordę oświeceni. Nagle znika, zostawiając nas z problemem. Przestajemy być atrakcją turystyczną. Obcy przyjeżdżali, by za odpowiednią opłatą, być swobodnym w obyciu i dowartościować jaźnie. Handel nie kwitnie. Zastój w cholerę. * Dziś lampa powróciła. Z każdą chwilą intensywniej świeci. a nam powracają, zazwyczaj uśmiechnięte twarze. Wszystko wraca do jak było. Uff.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...