Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Arsis

Użytkownicy
  • Postów

    4 532
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1

Treść opublikowana przez Arsis

  1. Arsis

    Jarreologia

    Part 6
  2. Arsis

    Jarreologia

    Part 5
  3. Arsis

    Jarreologia

    Part 4
  4. Arsis

    Jarreologia

    Part 3
  5. Arsis

    Jarreologia

    Part 2
  6. Arsis

    Jarreologia

    Part 1
  7. Arsis

    Znane czołówki

    Kwant
  8. @Somalija jak zwykle zaskakujesz, Aga...
  9. Arsis

    Ambientalnie

  10. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  11. Arsis

    Francuska

  12. Arsis

    Francuska

  13. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  14. Nie ma ciebie. Nas. Choć słońce świeci w oczy. .. Co to. Co to? Coś tu leży napisane na pożółkłej ze starości kartce… Jakiś początek do czegoś. Prolog? Albo zakończenie... Taak. Pisarz nie musi się wszystkim podobać, albowiem nie musi. Ale, gdzie tu pisarz? A, leży pijany pod stołem. Nie! To sterta zapleśniałych gazet, tobół z przemoczonych, podartych łachmanów. Dziurawych szmat... Przesyca mnie jakieś wirowisko planet, nasyca. Wiruje wszytko. Wiruje. I nie może przestać, choć staram się to zatrzymać. Uchwycić… Lecz wiruje to coraz szybciej. Zdaje się, że z prędkością światła. Więc i ja lecę z prędkością światła rzucony w przestwór wszechświata. Spadam gdzieś po spirali aż do zapadnięcia się w sobie. Do całkowitego zmiażdżenia. Unicestwienia. A gwiazdy, a gwiazdy… Te wielkie kule wodoru. Te kule miażdżone przez grawitację przy jednoczesnej nukleosyntezie... Kiedy leżę, gdy leżę w stosie papierów, fruwających na wietrze szeleszczących gazet, które przyklejają się do mojej twarzy. Do nagiego ciała. Omiatających mnie liter pachnących drukarską farbą i kurzem. Zdania, zdania… Cała plejada zdań. Ciągnących się znikąd donikąd bezsensownych treści. Cała litania nie wiadomo czego. Kiedy leżę. Kiedy czołgam się do światła. Do tej odrobiny blasku. Do tej iskry. Do tego płomienia. Do tej drgającej poświaty miotającej się w podmuchach wiatru. W podmuchach oddechu… Czyjegoś. Bliskiego zwymiotowania… Chyba umarłem albo umieram, ponieważ widzę we wszystkich płaszczyznach, mimo że są mikroskopijnej wielkości. Widzę jakieś tunele, czarne dziury, zderzenia subatomowych cząstek, kłębowisko strun w tym nadmiarze wymiarów… Ale to tylko część rzeczywistości. Jednak część. Fragment jedynie. Albowiem reszta jest ukryta pod nieodgadnionym całunem milczenia. Matka przychodzi. Przybywa. Ale o jedną noc za daleko. O jeden dzień. Aby powiedzieć. Coś powiedzieć. Coś… Lecz nic. Odchodzi. Przechodzi… Porusza się pomiędzy warstwami czasu i przestrzeni w formie wolnej od siły ciążenia. Przenika ściany tym swoim dziwnym przechodzeniem. Ojciec idzie za nią krok w krok. Idą oboje. Przechodzą, zostawiając po sobie piskliwy szum gorączki, który nie zmienia natężenia. Który trwa wciąż na tym samym poziomie głośności. Jak szumiący szmer radiowego głośnika, co jest ustawiony pomiędzy kanałami. Choć czasami wydaje się, że pulsuje jakiś stukot w odmętach sennej maligny. Że coś się kolebie za ścianą. Za ścianami. Wszędzie… Ze włącza się i wyłącza jakaś maszyna w nikłej woni fabrycznych smarów. Dotykam palcami podłogi. Gładzę jej powierzchnię, wyczuwając najmniejszą nierówność, okruch. Jakąś najmniejszą rzecz… Pełno tu tego. Lśnią rozsypane wokół opiłki żelaza. Lśnią wśród migoczących płomieni świec. Wśród drżących motyli na suficie i ścianach. Wśród zrywających się do lotu puszystych ciem… Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Ach, znowu to pytanie rzucone w przestwór nicości. W nic… Idę ogrodem, którym szliśmy. Idziemy… To ja mówię ustami ojca. I mówię słowami ojca. I mówię to, co on mówi do matki, żony swojej… I mówię wszytko, co i on mówi tym mówieniem niewyraźnym i cichym. Takim jakim można mówić jedynie we śnie. Nasłuchuję odpowiedzi. Ciii… Nicość rozsadza czaszkę nawałą pulsującego szumu. Ciii…Wytężam zmysły… W żeliwnych rurach jęki i zgrzyty. Jakieś bulgotania. W rozgałęzieniach rur. W tej całej plątaninie hydraulicznego krwiobiegu jakieś przymilania i szepty. Czyje? Niczyje. To tylko żeliwne synapsy, aksony, włókna… Wszystko to nieskończone i wieczne… Żywe to? Martwe? Nie wiadomo co tu umarło. Wydaje się, że wszystko stało się już tylko symbolem. Niczym więcej. (Włodzimierz Zastawniak, 2025-01-06)
  15. Arsis

    Francuska

  16. Arsis

    Francuska

  17. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  18. Arsis

    Ambientalnie

  19. Arsis

    Ambientalnie

  20. Nie ma. Nie ma. Tu ma nic nie być. Nie jest. I nie będzie… Albowiem nie ma, tak jak nie ma NIC w próżni wszechświata. Choć może coś tam jest. Ponoć w próżni występują jakieś wiry i oddziaływania. Niewidzialne. Niejasne. Enigmatyczne. Ale są. Tu, natomiast, nie ma NIC. NICZEGO… Przychodzi do mnie w deszczu. Przychodzą… W deszczu, we mgle… A więc jednak coś… Nie. To tylko zmory pełne wybrzuszeń falujących w powiewie zasłon. Przychodzą i nikną. Omiatają chłodem. Westchnieniem nicości. Mój dom. Ja z moim domem oddycham, będąc z nim zrośnięty korzeniami, plątaniną żeliwnych rur. Jak jakaś elektrohydrauliczna hybryda. Oddychają ściany. Okna zasłonięte bielmem firan. Okna. Oczy. Moje oczy widzące na przestrzał. Przez całą amfiladę pokoi. W półmroku. W półświetle. W nocy. W ogłuszającej wszystko sennej imaginacji. W niesłyszalnych dźwiękach głosy. W infradźwiękach. W ultradźwiękach... Czyje? Kogo? Kto wciąż tu przychodzi, nie przychodząc przez wieczność całą? W ogromnym przeciągu drzwi trzaskają bez klucza. Wspinają się po ornamentach tapet czyjeś westchnienia... Dzwoniący telefon. Jeszcze taki stary, ebonitowy. Z tarczą. Dzwoni, mimo że oderwany od ściany kabel zwisa żałośnie. Zwisa bez wtyczki. Wypatroszony na końcu. Nastroszony dziesiątkami miedzianych drucików. Zakurzony eksponat wyrwany ze szponów przeszłego czasu. To się kłębi. To się wciąż kłębi i przeinacza. Tuż nad podłogą. Na jawie. We śnie. Nad dębową klepką o słojach rozmaitych i gęstych. Ciemnymi plamami pleśni. Kiedy przechodzi, palą mnie oczy. Pulsują boleśnie skronie. Kiedy przechodzi krokiem milczącym i wolnym. Takim wolnym. Spowolnionym z powodu braku przyciągania ziemi. I wtedy, w tym blasku wiszącej lampy. W nocy bezkresnej i cichej. I wtedy… Za oknami deszcz stuka o parapety. O blaszane kominy… Patrzę. Rozglądam się… Na dłoniach, na rzęsach… Resztki nie startego pyłu… Pył wiruje wokół. Kurz mieni się w powolnym przepływie. Na blacie stołu ślady odciśniętych w nim dłoni, przywartych ust. I w tej… Na okładce książki, na jednej z serii, na kilku. Na całej stercie, znak nieskończoności. O człowieku, o myśli współczesnej… Migoczą całe w gwiazdach dzieci wszechświata. Z włosami rozwłóczonymi. Z włosami wplecionymi w galaktyczne wiry. I mówią, i szepczą z wodorowych ostępów początku. Hoimar von Ditfurth… Karl Jaspers. O źródle i celu historii. Erich Fromm. Mieć i być. Dalej – nieczytelne... Zamazane. Pomazane. Pokreślone. Pogryzmolone dziecinnymi szlaczkami, słoneczkami z uśmiechniętymi buźkami. Świadectwo do następnej klasy z zachowaniem poprawnym. Z matematyki: dostateczny. Z polskiego… Podpis dyrektora zamazany. Zamiast niego: karykatura przyrodzenia. Pocztówki. Czarno-białe zdjęcia. Pocztowe znaczki. Gwiazdki, wycinanki… Wysypuje się to wszystko razem ze świeczkami i papierośnicą ojca…Z odrobiną tytoniu na dłoni. (Włodzimierz Zastawniak, 2024-12-29)
  21. Arsis

    Ambientalnie

  22. Arsis

    Ambientalnie

  23. Arsis

    Ambientalnie

×
×
  • Dodaj nową pozycję...