Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ranking

Popularna zawartość

Zawartość, która uzyskała najwyższe oceny od 13.10.2025 w Odpowiedzi

  1. umrę ci kiedyś trochę o świcie lub późnym wieczorem nie znajdziesz mnie, nie wypatrzysz wszystko co cenne zabiorę uśmiechy zabiorę słodkie serdeczność, łagodność i miłość i umrę ci trochę, naprawdę jakby mnie nigdy nie było będziesz zdziwiony i smutny że ci bezczelnie zniknęłam i że co było najdroższe na krótką wieczność przejęłam nie szczędzisz mi zmartwień, kłopotów i kłody wyrzucasz pod nogi więc umrę ci trochę za młodu byś doznał choć cząstki trwogi umrę bo musze kochany odpocząć, odetchnąć przez chwilę nie szumi mi w głowie od ciebie i dawno spłoszyłeś motyle to tylko chciałam powiedzieć że umrę mu trochę- już wiecie poskładaj mnie w całość nim padnę nim umrę - kochany mój Świecie... https://share.google/BL6nF1p01r7m2zGSH
    17 punktów
  2. widział szczególnie. znaki w słowa ubrane i na zawsze w chwili do śmierci usłanej. różami – tęsknoty, w uśmiechach – wzbieranie do marzeń (gdzieś, kiedyś) po nieopisanie. po gubienie w miłość i trwanie w miłości. w kolorach i smakach, raz słodkim raz gorzkim. i wie bo to widział. szczególnie, troskliwie wciąż patrzył ciut ponad lęk z uczuć i zdziwień.
    15 punktów
  3. tak, zostaw mi słowa bo one mają miękkie i czułe dłonie które dotykają wnętrza a nie oczu w sobie, jestem sobą i tam potrafię im ulec kiedy tylko zechcesz będziesz pamiętał?
    14 punktów
  4. Nie są winne palce, które odcinały warkocze, nim gazowa mgła zalepiła krzyk gardeł. Nie są winne palce, które wlewały napalm w żelazo, nim jego rozbłysk zawiesił lampiony w dżungli. Nie są winne palce, które obracały zimny klucz w ogniwie łańcucha u taczki skazańca. Samych niewinnych zna historia.
    14 punktów
  5. przesadzam słowa jak ludzi jednym daję słońce, bo lubią ciepło rozmów innym cień, bo w milczeniu szybciej rosną niektóre się nie przyjęły - wyrwane z obcych zdań, zwiędły z tęsknoty za dawnym sensem a są i takie, co kwitną dopiero, gdy posadzę je obok siebie i widzę, że trzymają się za ręce
    14 punktów
  6. Nie oglądajmy się za siebie, licząc pożółkłe kalendarze. Jeszcze spróbujmy złapać w locie, choćby najmniejsze z naszych marzeń. Odnajdźmy dawne polne ścieżki, gdzie kwiaty, drzewa, złote słońce. Nim się ukryje za horyzont, poczujmy jeszcze puls gorący. Nie patrzmy, co na końcu drogi, licho spać lubi za zakrętem. Dopóki igra w oczach płomień, cieszmy się chwilą, jak prezentem.
    14 punktów
  7. Thomasie, czemu wzbraniasz mi przekroczyć próg dobrej nocy? Nie ma tam demonów. Jest tylko spokój, którego tu już brakło. Cisza czeka — nie zła, nie dobra, tylko głucha na wszystko, co we mnie krzyczy i krwawi. Nie niesie łaski ani potępienia. To nie kara - lecz znużenie, które wreszcie milknie. Ona kusi — nie obietnicą, lecz końcem napięcia, zawieszeniem myśli. Nie śmierć mnie wzywa, ale ulga. W jej dłoniach spoczywa nicość. Nie zważy win, nie dotknie wspomnień - pochłonie mnie - całą. * inspiracja: wiersz Dylana Thomasa „Do not go gentle into that good night” ("Nie wchodź łagodnie do tej dobrej nocy")
    13 punktów
  8. kocham cię - nie w czasie, lecz w szczelinach między sekundami, gdzie myśl jeszcze nie wie, że jest myślą a oddech to tylko cień płuc, których nigdy nie dzieliła odległość czuję cię, jak puls w skórze planety jak dym wspomnienia na języku snu jak światło, które nie zna źródła, a jednak prowadzi tęsknię, ale nie linearnie, tęsknię spiralnie, jak galaktyka za własnym środkiem jak echo, które szuka głosu którego nigdy nie było twoje imię, to nie litery, to ciąg drgań we mnie, które kładą się w poprzek języka i cicho kruszą alfabet przyjdź, nie po ziemi, ale przez miękkie granice istnienia, gdzie nic nie dzieli „ja” od „ty” a „my” nie potrzebuje zgody bo jesteś: nie obok nie naprzeciw ale we mnie, jak światło, które zna mnie zanim się zapalę.
    13 punktów
  9. przytulia nie prosi o nic a jednak zostaje na rękawie na duszy czepia się niepewnie jakby mówiła: „czy mogę choć trochę być blisko?” splata się z sobą gdy nikogo nie ma bo nawet z samotności można zrobić cień obecności a my? idziemy z nią zaczepieni przypadkiem i nie umiemy już odczepić serca
    13 punktów
  10. cisza jak przytulny koc, jak piramida miękkich poduszek i wolność... bo przecież nikt nie usłyszy, nikt nic nie powie. wolność przemilczania, wolność zawiłej obojętności... oddalam się lekkim krokiem - ku sobie i po horyzont niezdarnej bliskości.
    13 punktów
  11. Słów się nie nazywa, więc ich się nie rozumie, Badając ostrze znaczenia w nabrzmiałym szumie, Oglądając tylko strukturę nagiej plamy Wokół piksela drżącego w barwie gamy. Znak nie mówi — odarty już z kształtu — on mruga, Frazą, cięciem, przepycha się jak czarna smuga, Androgenicznych warg w soczewce nieboskłonu, Które oślepło, jak pęknięcie w czaszce dzwonu.
    13 punktów
  12. szybuję ze złotym listkiem klonu zwiewnym lotem spadasz obok w wiązanych botkach jak u Pippi i łobuzerskim uśmiechem podnoszę twoje romantyczne spojrzenie a ja piękna otulona jarzębina
    12 punktów
  13. wiatry co wieją w trąby powietrzno-wodne na których dżdżyste panny genueńskie w tańcu i śpiewie płyną nad pola zżęte i dalej w głąb lądu gdzie deszczem łzawią i mdleją wśród chabrów i wrzosów na czubkach traw kołyszą ślady po pocałunku aby z jesiennych szarzyzn wykrzesać ciepło
    12 punktów
  14. Anna nie ma ojca pochowała go dawno temu na skraju sennej wsi takiej co to szemrze zbożem tamtego ranka było ciepło mgły otaczały zagajnik równe stygi skoszonej trawy w połączeniu z kapliczką przy drodze stworzył sielski obraz w to miejsce kolumna żałobników taszczyła ciężką dębową skrzynię płaczki jedna po drugiej ocierały łzy rąbkami cienkich chusteczek do jelcza przesiąkniętego zapachem benzyny ktoś włożył ławki sękate pałąki wieńcy ocierały łydki pomocnych malców +++++++++++++++++++++++++++++ szła z opuszczoną głową krok za krokiem łza za łzą czasami którąś zlizała z górnej wargi słona tak jak spracowane ciało taty który szeroko rozwierał ramiona aby po chwili unieść ją nad głową Dedykacja Ojcom których już nie ma
    12 punktów
  15. Nie_moc jak paź królowej ulega metamorfozie w rudobrązach liści odpoczywa lato ja razem z nim i na przekór datom każdego roku nasadzam rośliny by pielęgnować złotodiadem jesieni gdy ognik szkarłatny szepce o słońcu rokitnik wraz z trzmieliną pospolitą oblepia gałązki tonacją pomarańczy przy domu pnące róże i krzewy irgi zamieniają się w czerwienie zachodu zbłąkana ćma szuka w nich światła przewrotnik ligustr po bieli kwitnienia chłodom zostawia czarne owoce lubią je kosy - a ja rozskrzydlam się przy fioletach pięknotki w której wiatr gra Szopena na strunach pajęczyn milknie aparat by nie spłoszyć chwili październik, 2025
    11 punktów
  16. Hojne cesarskie łono na świat Marię Antoninę wydało. Któż mógł przewidzieć jej los- jak trzos? Bo wcześniejsza maskarada przednia była, wesołość samo zdrowie, nie grzech. I oni Hanacy prości paradnie ubrani, skaczący w gestach im przyrodzonych. W bon tonach też pouczonych. Dla światłych śmiech? Porcelanowe figurki sceny z karmelu, to galeria obrazy wystawia Gdzieś zapodziały się rodzynki w czekoladzie, tak niedawno były jeszcze u malarza. Motyw za motywem, bal który zawsze się powtarza. Fascynacja licytacja i obraz sprzedany. Na bogatej ścianie co dekoruje mieszkanie, ups... rodzynki się rozsypały po jasnym dywanie. Sokrates, Arystoteles, Goethe i Shakespeare. I cesarz Franciszek on też wciąż pełni rolę, w nieustającym dramacie naszych czasów. Judea przyczynkiem upadku cesarstwa rzymskiego, druk Gutenberga reformację i renesans sprowadził. Commedia dell’arte, lukrecjowa masa. Jak farsa. Co będzie z nami?
    11 punktów
  17. Krew jak szkło przeciśnięte przez sito nieba Słodki obłok nad miastem Uwodzi twym spojrzeniem A ja nie potrafię nazwać już twej cielesności Zamkniętej w ruchu nieustających bioder Jak w łupinie czasu Zdartej z naskórka snu Patrzę tylko przez wizjer Rozdarcia W utajoną myśl głaskaniem Szorstkiej dłoni Po omacku splątania Szelestem policzka czerniejącego na wietrze Deszczem szarości po szyi Sącząc ostatni pocałunek Odchodzisz ostatnim liściem z drzewa Gdzie rana głęboka po pniu Umiera od korzeni po szczelinę Między sklepieniem burzowego błękitu A przerwaną linią widnokręgu
    11 punktów
  18. Żydzi i gaz Zaproszenie Palestyńczycy i Gaza Wypędzeni Narody wybrane Trauma usprawiedliwia Zbrodnie Mobilizacja uzasadnia Prawdę Cynizm wnuków Pokoleń ocalenia Czołgi zamiast świadectwa Opór i terroryzm Szybowce i podrzynanie Gardeł A potem ciałopalne ruiny Cena zbiorowej winy Nadzieja jak spadająca Gwiazda Tli się bielą fosforu Ciągle podręcznik historii Czytany na nowo Szkoda, że bez spisu treści
    11 punktów
  19. budzę ciszę powoli odgarniam sen jeszcze ciepły twoim dotykiem, splątany z pościelą za oknem dzień wstaje beze mnie powoli odrzuca szaromglistą pierzynę zagląda do środka tylko czajnik gwiżdże na wszystko w kuchni unosi się aromat kawy miękki i zbyt blisko skóry oplata mnie jakby chciał być twoimi dłońmi - bezczelny - rozbudza mnie czulej niż powinien moja filiżanka - kapryśna arystokratka - gardzi mlekiem, pragnie śmietanki do towarzystwa żąda podstawki chce delikatnego gestu który trwałby dłużej niż chwila a budzik choć uciszony nadal ponagla sekundy i popycha mnie czas wyjść na scenę dnia
    11 punktów
  20. Z Twoich dłoni spływa noc — półsenna, niedomknięta, jak modlitwa ulegająca ciszy. Słowa rozchylają mrok, którego nikt nie dotykał, a we mnie rodzi się przestrzeń dla ciebie. Między nami wisi czas, napięty jak struna, czekający na pierwszy, najcichszy dźwięk. A każdy dotyk to pieczęć wypalana w pamięci skóry, znak, że co ziemskie staje się błogosławieństwem. Zamykam oczy - rodzę siebie na nowo.
    11 punktów
  21. Matkom trudno opiekować się zmarłymi dziećmi. Nie bardzo wiadomo, jak się za to zabrać, co teraz zamiast drugiego śniadania i pocałunku w czoło na dobranoc. Rosół w chorobie to wypielona rabatka, białe kwiatki w wazonie, w zniczach żywy ogień, co więcej, co więcej dziś te matki mogą… Matki jak to matki krzyczą w pustych pokojach, że mają tu natychmiast wrócić i posprzątać czekające na nie z pretensjami klocki. Że jak tak można było – rozrzucić i odejść… Matkom trudno opiekować się zmarłymi dziećmi.
    10 punktów
  22. - Julce(Luli) i Oli. Jednym pociągnięciem niczym Picasso potrafi namalować wszystko, jak kawy espresso. Od lewej do prawej krawędzi kartki, kręcąc paluszkiem młynka, w środkowej części zręcznym zawijasem, powstają esy - floresy radosnym hurtem. Pomysłowością dorównuje Banksiemu, pozorny chaos jak u Basquiata. Farbki i chlust wszystkie tęcze świata. Zielony czerwienią nęci zapachem, oazy kwiecistej wabiąc kolorem. Bratki, maki, bzy i rumianek, są jak motyli cały wianek. Stokrotko, co jesienią zakwitasz wiosną, Olu i Lulo - aż serca wciąż rosną.
    10 punktów
  23. Urodziliśmy się z alfabetu - z trzasku liter, z iskier rozżarzonych w płucach. Twoje imię płynęło jak rzeka, moje - jak kamień w jej nurcie, niewzruszony, a jednak drżący od wody. Spotkaliśmy się w zdaniu, które miało znaczyć wiecznosć, a znaczyło tylko chwilę. Jedno słowo - źle nacięta struna - pękło między nami, i cisza zaczęła mówić za nas. Nasze rozmowy stały się ruinami kościołów, gdzie zamiast psalmów słychać było tylko gruz, spadające głoski, popiół zgłosek, które kiedyś były światłem. Byłaś dla mnie językiem bez gramatyki, wierszem, który sam się pisał na skórze. A ja - kaleki tłumacz własnego serca - zamieniłem cię w echo. A echo nie kocha. Echo powtarza. Widziałem, jak twoje oczy zamykają się jak księga rzucona w ogień, jak odchodzisz, niosąc w dłoniach pęknięte sylaby, jakby były kośćmi ptaków. I zostałem - ze słownikiem pełnym ciszy, ze zdaniem urwanym jak ścięta głowa, z językiem, który nie zna już twojego smaku. Miłość, powiadasz? Miłość to dzikie zwierzę z papieru, które umiera, gdy pomylisz literę. A ja pomyliłem wszystkie.
    10 punktów
  24. rozkrzyżowane polne drogi w tęsknocie chłoną czas wędrują w ślad za stopami mimo upływu tamtych lat wydeptanymi szlakami pędzone wiatrem dusze drzew przysiadły na rozdrożu wśród tych żyjących polnych mar i otoczone marzeniami w zmęczonym niespełnieniu tylko przydrożny zbutwiały krzyż przydaje sensu minionych chwil w oczekiwanemu rajskich drzew a zwłaszcza temu jedynemu z zakazem przeklętemu w cichej nadziei ciągle żywe
    10 punktów
  25. adoracja jak łańcuch i kajdany nie patrz na mnie z takim podziwem wolność lepsza niż wyznaczanie granic pokornie proszę o wieczną ciszę
    10 punktów
  26. W oczekiwaniu rozbijam niepewność na drobinki unoszą się w kurzu, lśnią. Zagubiona układam domki z wyobrażeń przestronne pokoje z komina biały dym ostre kontury czy rozmyta kreska.? Rozdarta milczę chcąc powiedzieć nieodnalezione słowa pozostaną gdzieś na zawsze pomiędzy nami, rozpłomienienie czy wygaszenie.?
    10 punktów
  27. a serce ma wykołatane więc wleź na krzywy ryj i rozbądź się wygodnie posłuchaj kawałków głodnych czułości może zapal skruszenia pozawijane w bletki ululaj się trochę wstrząśnięciem trochę zmieszaniem i śpij z niej sny i śnij w niej by budzić jeszcze rozsypania
    10 punktów
  28. Kocham ten czas, gdy nocy mrok, Sny szczęśliwe zbudzić może, I widzi mój olśniony wzrok Co nie dane w dziennej porze. Wtedy głos w mych uszach gości, Przez śmierć zdławiony przed laty; Blask nadziei i radości Miast samotności i straty. Wiele lat grób zimny kryje Szczątki dla mnie najdroższego; Tylko w snach mych nadal żyje Ukochany serca mego. I Anne (mniej znana niż jej siostra Emily, ale również utalentowana): I love the silent hour of night, For blissful dreams may then arise, Revealing to my charmed sight What may not bless my waking eyes. And then a voice may meet my ear, That death has silenced long ago; And hope and rapture may appear Instead of solitude and woe. Cold in the grave for years has lain The form it was my bliss to see; And only dreams can bring again, The darling of my heart to me.
    10 punktów
  29. nic nie mów proszę rysuję ślady wolne od skreśleń upadłych liści zanim jesień się rozśpiewa nic nie mów nalegam idę po zapachu przenosi mnie ponad nagie gałęzie nie słyszę szelestu litości swobodnie spadam razem z nimi jestem żółty brązowy lekki jestem teraz wiem że wiatr nie wieje mówi do mnie słucham
    10 punktów
  30. NIEMCY Chcieli przestrzeni życiowej. Przyszli — i stodoły spłonęły. Ostatnie ciele poszło na kontyngent. Zarządzenie gauleitera. Stary zginął od bata tam, na polu, młody kuleje od kuli — tam, w lesie, na mchu. Dziś przychodzą. Nie palą — jeszcze. Higienicznie moralni — jak zawsze. Ale lemiesze nasze, zamiast ciąć wilgoć wiosennej ziemi, zakopują tegoroczny plon. Gnije. Takie dyrektywy. Tymczasem wnuki mistrza z Ameryki, owi wypędzeni z Odessy, ślą wołowinę i worki soi. Patrzą na nasze złoto. Za gruzy zapłacili, jak mówią — dobrymi radami. I starczy, reszta będzie pojednaniem. I ciszą. Ale im wolno. To podobno wyższa kultura prawna — oddychająca cyklonem i zawieszona wysoko na strunie fortepianu, jak cienie Volksgerichtshofu. POLSKA 2025 Trochę człowieka, trochę robota. Technologia codzienności — reszta to we-fi i promocje. Najlepsze z czasów, jakie są. I lecimy na Seszele albo do Hiszpanii. Tam uciekniemy, kiedy przyjdą tu, i sprzedamy live’a o traumie. O tym nigdy za wiele. Mamy marzenia — oczywiście na kredyt. Witryny są nieprzebrane. Nic nie trzeba, za to wszystko można wziąć. Nie jak ci gorsi obok, którzy poświadczają naszą wyższość. Ale dlaczego dzieci już się nie rodzą?
    10 punktów
  31. Nie pytaj więcej o jutro, lęk lubi rozkładać karty i wróżyć chciałby złowieszczo, a wzrok ma dziwnie uparty. Możesz zapytać o wczoraj - spotkałam jesień w alei. Nabiera pięknych rumieńców, chyba się wreszcie ośmieli, spłynąć słoneczną kaskadą, by złotem nakarmić oczy. I stracę od nowa głowę - tak łatwo mnie zauroczyć.
    10 punktów
  32. Niebo odzyskało chłód. Gwiazdy powróciły na swoje orbity, jakby nigdy nie widziały ognia. On chodzi między dniami, jak cień, który zgubił swoje ciało. W kieszeniach nosi milczenie - cięższe niż wina, gęstsze niż sen. Ona siedzi przy oknie, liczy światła w oknach sąsiadów, jakby w nich szukała dawnych iskier. Na dłoniach ma kurz wspomnień, którego nie sposób zetrzeć. Między nimi - przestrzeń, delikatna jak popiół unoszący się w świetle. Słowa, które kiedyś były ogniem, teraz kruszą się jak szkło w ustach. Kiedyś płonęli jak obietnica świata, teraz trwają jak cisza po dzwonie. Ciała nie pamiętają dotyku, tylko drżenie, które zostało w kościach jak echo burzy. Czas przecieka im przez palce, jak piasek, który znał kształt dłoni Boga. Każdy dzień to biel, która nie chce przyjąć koloru. Asfalt wystygł. Ale w snach wciąż czują ciepło, cień ruchu, oddech w powietrzu. Nie siebie - tylko ich dawną formę, jak odcisk w wosku, zanim zapłonął knot. Poranki są zbyt ciche. Światło wchodzi w pokój bez pytania. Miłość odjęła im język, więc mówią spojrzeniami, które niczego już nie żądają. Czasem, w szumie lisci, słyszą coś, co przypomina śmiech. To nie echo. To popiół, który mówi szeptem, że nawet płomień musi się kiedyś nauczyć gasnąć, by mógł znów zapłonąć - gdzie indziej. ------------------------------- @Migrena obiecałem violi arvensis przepracowany wiersz z wczoraj. jest troche romantyzmu i metafor. ale ten wiersz jest jakiś taki, jak marynarka po krawieckich przeróbkach. ale oto on : wchodzi - metaforycznie Wchodzi chłód — srebrny, drżący, jak mgła nad gwiazd oceanem. Powietrze błyszczy, śpiewa pyłem światła, a w jego drżeniu — ona, z papierosem. Dym krąży między nimi jak mgławica złotych włókien, jak zaklęcie szeptane przez gwiazdy, choć pachnie trochę ziemią, trochę jutrem, które nie zawsze wierzy w czary. On stoi obok — cień splata się z cieniem jej, dwa orbitujące serca, dwa ognie w tańcu wszechświata, i gdzieś w tym tańcu przeczucie końca, jak nuta, co drży, zanim ucichnie. Pod paznokciami noc, na dłoniach ślady godzin — miękkie jak jedwabne nebule. Schody skrzypią jak stare skrzypce, co pamiętają dotyk światła, choć dźwięk już matowieje. Metal drzwi zimny, lecz dłonie płoną — ogniki w mrozie, ścieżki do siebie, które nie pytają dokąd. Cisza pachnie lawendą i gwiazdami. Jej oddech — bliski, jak oddech planet w próżni. Dźwięk dzwonu kościelnego rozchodzi się falą — nie spóźnioną, lecz wieczną, odbija się w sercach jak echo miłości, która drży na granicy światła. Na parapecie pióro — echo listów, które kiedyś frunęły między ludźmi jak komety. Teraz ich spojrzenia piszą światłem — literami z oddechów i dotyku, z prawdy i złudzenia, bo każda miłość jest trochę jednym i drugim. Ciała splatają się w rytmie wszechświata, bez muzyki, a jednak cała przestrzeń gra: cichy walc pulsujących atomów, miłość, co świeci, bo wie, że zgaśnie. Jej włosy — rzeka złota spływa po jego ustach. Jego dłoń — ogień, spadająca gwiazda w jej wszechświecie. Ból i rozkosz — dwa dźwięki tej samej melodii, co rodzi się i gaśnie w świetle pulsaru. Nie ma czarów. A jednak są — w każdym drgnieniu, w każdym oddechu, w splocie ciał i myśli, w chwilowym zwycięstwie nad czasem. Potem cisza. Ona odchodzi pierwsza. Jego oczy — dwie gwiazdy gasnące powoli. Świat istnieje dalej, obcy, lecz w nim — w sercu kosmosu — pozostaje wspomnienie, co świeci wciąż, jak ślad miłości, która, nawet kończąc się, nie przestaje być światłem.
    10 punktów
  33. nie wiem co czujesz a ty nie wiesz co ja próbujemy coś mówić lecz to nie dotyka rdzenia wprzęgnięci w tryby doświadczeń dowiemy się wzajemnie co to jest ty a co to jest ja
    9 punktów
  34. Mniam... i talerzyk pusty, łyżka oblizana. Szarlotka tylko przez chwilę była moją przyjaciółką. Nawet nie zdążyłam jej się zwierzyć szeptem Z moich miłosnych eskapad wieczorową porą, Ani o nowej torebce z krokodyla nilowego. Już chciałam pokazać kolekcję szpilek, I suknie balowe, woale i pióra z promocji, Lecz rozpłynęła się w ustach niespodzianie. Trudno, jutro znowu stanę w kolejce do cukierni I sterroryzuję obsługę: „to napad! ciasto wykładać! Żądam placka z rabarbarem, tego makowca i jabłecznika. Sejf otwierać... no proszę, babka z rodzynkami!” Aż się buźka cieszy, ślinka cieknie – co tam, nie przytyję; Spalę kalorie podczas ucieczki z miejsca rabunku. Ukradłam tylko babcine smaki, one nie są na sprzedaż; To jakbym palcem w misie ciasta urabianego podkradła. Coś, co najlepiej smakuje, nim jeszcze wyrośnie! A te truskawki znikające z blaszki tuż przed pieczeniem... Romans z przepysznościami – czy to jest karalne? A wiedzcie, mili, co wam zdradzę, że kuchennego Złodziejaszka nikt nigdy nie dopadł, bo fachura Z niego, co tylko po kątach się oblizuje i mlaszcze, A co po kieszeniach jeszcze ukrywa – nikt nie wie. I już planuje, który tort wart jest przestępstwa.
    9 punktów
  35. letniak siedzę na skrzyni w rogu przy kuchni majtam w powietrzu nogami jeszcze nie dosięgają podłogi nagrywam film w głowie ciemność za lustrem okna żarówka się tli wydaje chybotać przez taniec ciem cienie co próbują podpełznąć każdego w izbie dziadka z włosami jak druty łokciami na stole babkę z bochnem rozmiarów maśnicy na podołku jezykami liże stopy jezusa za burtą matki chybocze się z żarem przy ustach na chwilę obejmuje jej twarz rozbłyskiem odbija się w oczach ojca z butelką nad kieliszkiem brzdęk wzdryga ucho kota na moich kolanach mruczy kiedy kładę mu dłoń na karku koniec taśmy
    9 punktów
  36. stare drzewa mają w sobie powagę czasu przetrwały kapryśne pory roku chroniły przed deszczem i słońcem wykołysały niejedno pisklę jesienią z godnością tracą liście użyźniając młodnik jak gdyby już wszystko wiedziały o miłości
    9 punktów
  37. Rosarium- wieniec z róż. Prostota powtarzania, pewien rytm. Wyrównuje oddech, pozwala odetchnąć od codzienności. Maryi Mateńce, tak bliskiej, tej co doświadczyła ból i cierpienie tak bardzo człowiecze. I kapelki łustoziane Matulce, to w októłbrze różaniec. A niebo to łod warnijsko farba est. Kożdan ziy że od lnu modre je, i doczamu takyie est. My na Warniji niebo zawdy mowamy. Jeśli mam trzy słowa, Bóg Ojciec Syn Boży i Duch Święty, to nie spróbuję nic dodać. Bo wiem , że to miłość. Jeśli mam dwa słowa, Maryja Mateńka, to nie potrzeba nic dodać. Bo w Niej jest bezpieczeństwo. októłber- październik kapelki- kapliczki farba- kolor doczamu- dlatego zawdy- zawsze mowamy- mamy
    9 punktów
  38. Wieczór. Morze oddycha nami. Każda fala – jakby znała rytm naszych serc, jakby słuchała ich szeptu pod skórą świata. Ona – w świetle zachodu, z włosami rozsypanymi jak płomień na wodzie. Jej oczy, dwa brzegi ciszy, gdzie wracam. W nich odnajduję dom, i sens, i wszystkie zapomniane imiona miłości. Dotykam jej dłoni – i nagle wiem, że czas nie istnieje. Tylko ciepło. Tylko ten drżący błękit, w którym wszystko, co było i będzie, tańczy jak światło w jej źrenicach. Jej oddech – sól i obietnica. Jej uśmiech – miękki przypływ, który rozbija się o moje milczenie. Nie mówimy nic. Bo słowa są zbyt kruche, żeby udźwignąć to, co płonie między nami. Morze przytula nas swoim bezkresem, jakby chciało nas zachować w sobie – w kropli, w fali, w szumie, w każdej cząstce swojego bezsennego istnienia. A kiedy jej wargi dotykają moich, świat przestaje być światem. Jest tylko ciepło. Jest tylko ona. I ta niewidzialna nić, która łączy nasze dusze w jedno tchnienie, jak dwa płomienie, które nie gasną, bo nie wiedzą, gdzie kończy się jedno, a zaczyna drugie. Morze słucha – cicho, wiernie, z rozświetloną głębią. A my trwamy w jego oddechu, choć wiemy, że każdy szum to ostrze, które czeka, by to ciepło odciąć od nas, i zostawić tylko sól, i tylko pianę. A my trwamy, stworzeni na nowo, jakby Bóg przypomniał sobie o miłości i nazwał ją nami. Ale morze, co nas słyszy, zapomina z każdym przypływem – a gdy odpływa, odtwarza nas w szumie i fali, w tym, co jest początkiem i końcem, w soli miłości, co smakuje jak łzy Boga.
    9 punktów
  39. idę drogą życia nie potykam się czuje ową drogę kłaniam się jej przecież to ona prowadzi mnie tam gdzie mam być sobą idę drogą życia kłaniam się temu co fajne co ma w sobie sens przecież to ona mym światłem który nie wstydzi się prawd i łez idę drogą życia to ona uczy mnie pokory - to ona kusi mnie zakrętem czyli nieznanym nie boje się trudnych chwil idę drogą życia tylko ona wie kim jestem czym zachwycam się szanuje ową drogę nie poddaje się marzę i snie tak by nie bolało idę drogą życia a jak długo to tylko ona wie i mój los
    9 punktów
  40. gdy głowa moja jeszcze w niebie a serce wciąż w górę zmiłuj się nade mną zlituj gdy mam ciebie zaprawdę a za prawdę tylko ciebie i w pamięć i w wolność przyjmij gdy najcichszą z modlitw ofiaruję ci ciałem i krwią bo inaczej niż całą sobą kochać cię nie umiem gdy z ruin dla cudów rąk nie umywam prawdziwa winnością naznaczona wyzwól mnie
    9 punktów
  41. Dla mnie cebulka, to jak lilia. A dla ciebie jedynie smrodek. A mi cebulka w jedzeniu miła i co ja teraz zrobię? Pyszna cebulka, ona kochana, czy można obie pogodzić? Bo na cebulkę nic nie pomaga, a ona powie: "znów smrodzisz".
    9 punktów
  42. Miasto pulsuje jak rana pod plastrem ciszy, a my - obywatele oddechu na raty - uczymy się żyć między reklamą a rachunkiem. Każdy poranek zaczyna się od długu wobec światła, które też już dawno nie świeci za darmo. Dentysta wierci w duszy przez ząb, czas kapie z kranu jak odsetki od bólu. Wiertło gra psalm o inflacji, a człowiek, ten zwykły, siedzi ze znieczuleniem w sercu i modli się, żeby znieczulenie nie przestało działać za szybko. W sklepach jabłka błyszczą jak monety, mięso patrzy jak urzędnik, chleb - święty chleb ! - leży na półce jak relikwia, bo nie każdego już stać na jego zapach. Masło zamieniło się w złoto, a woda - w rachunek sumienia. Na przystankach starcy czekają na autobus do lekarza, do grobu, do lepszego jutra - nikt nie wie, dokąd naprawdę jedzie ten kurs. Emeryt trzyma swoją marną emeryturę w słoiku po ogórkach na mieszkanie, w cukiernicy na lekarstwa, pod obrusem na życie. Chleb, mleko, ziemniak, a za dwa tygodnie kupi sobie ciastko za dwa pięćdziesiąt. Numerek w przychodni to dziś nowa forma modlitwy, bo ciało jest najdroższym kredytem, a empatia została wycofana z obiegu jak stary banknot o zbyt ludzkiej wartości. A oni - ci z góry, z marmuru i telewizji - śpią w fotelach zrobionych z cudzych pleców, piją szampan z ludzkiego potu, w kupionych z KPO jachtach i solariach dla kochających inaczej. Śmieją się ustami, które nigdy nie jadły taniego chleba. Ich słowa są jak ryby z martwej rzeki - pełne śluzu i obietnic, które gniją w powietrzu. Karmią się ciszą tłumu, tańczą na ruinach zamkniętych fabryk jak na weselu po pogrzebie. Złoto błyszczy im w oczach jak łzy ludzi, których nigdy nie spotkają. Każde ich zdanie - tłuszcz na języku, każdy gest - ość w gardle narodu. A my? My chodzimy po sklepach jak po cmentarzach, czytamy paragony jak epitafia. „Tu leżał sen o lepszym jutrze” - pisze drobnym drukiem pod datą zakupu. Nawet na cmentarzach zaczęli liczyć metry - mówią, że teraz mają chować ludzi na stojąco, żeby taniej wyszło, żeby ziemia się nie marnowała. Bo nawet po śmierci trzeba umieć oszczędzać. Na ulicach ludzie mijają się jak duchy, z rachunkami w oczodołach, z sercami pełnymi VAT-u, z duszami sprzedanymi w promocji 2 za 1. Domowe grzejniki milczą jak skarbonki po opróżnieniu, dzieci śpią w czapkach, a dziadek zakłada kufajkę z czasów Jaruzela, bo historia znów wróciła w wersji ekonomicznej. Zimno gryzie w palce jak głód, co nie ma już zębów, a dzieci rysują słońce, żeby ogrzać kuchnię. Wieczorami miasto płacze neonami, a człowiek kładzie się w łóżku jak w trumnie z pościeli z wyprzedaży. Śni o świecie, w którym współczucie ma zasięg większy niż Wi-Fi, a władza nie pożera własnych dzieci. Rano znów wstajemy. Myjemy twarze w wodzie, na którą nas nie stać, śniadanie jemy z poczuciem winy, że jeszcze żyjemy. Potem wychodzimy - do pracy, do lęku, do ciszy, która jako jedyna nie zdrożała. Bo tu, w kraju pożyczonych snów, nawet Bóg musi płacić rachunek za gaz, żeby świeciło niebo.
    9 punktów
  43. * * * znowu szaruga w poszumie wiatru Szopen krople jak nuty * * * w koronie burza wzrok orła przenika mgły w piersi polonez październik, 2025
    8 punktów
  44. płonę ciepłym karminowym rumieńcem i lśniącymi oczami niczym blaskiem buku w płoniącym czerwonym swetrze migoczę dla ciebie jak najjaśniejsza ze wszystkich tak radośnie ubrana
    8 punktów
  45. między pytaniem na dnie dzbanka z poranną kawą co dobrego? a wieczorną modlitwą w której długie zdania wypełnione czystym tlenem są światłem podczas zaćmienia ja chłopka z kresów z przenicznym warkoczem na głowie na dnie egipskich grobowców z prochu powstałam i w proch się obracam w resztkach lata ukrzyżowana na drzwiach stodoły nożami z porcelany zachodzącego słońca sąsiad przypala papierosa na krawędzi mojego biodra aż ślizga mi się po żebrach brak mocy sprawczej
    8 punktów
  46. ich miłość - żaroodporne naczynie wyprodukowane w piekle TEFAL, gdzie gotuje się nicość na średnim ogniu z przyprawą „co by było gdyby”. płomień się nie kończy, tylko zapętla - jak reklama na YouTubie, której nie da się pominąć. makaron al dente stygnie. ona je go z oczami wywróconymi jak szklane kulki, on nie je - tylko gryzie powietrze jak wirus próbujący zhakować samotność. a między nimi - stół, zimny jak serwer po przerwanym transferze miłości. mieszkanie - kapsuła z katalogu snów, pełna przedmiotów z instrukcjami w języku, którego ich dusze nie znają, jakby całe było z IKEI: zaprojektowane do rozstania. każda śruba pamięta inny dotyk, każda deska wie, że zaraz trafi do innego mieszkania. instrukcja montażu miłości - w języku, którego żadne z nich już nie rozumie, bo tłumacz Google przestał wierzyć w uczucia. a obok - te rzeczy z Allegro, co śmierdzą psem poprzednich właścicieli i przegraną aukcją o szczęście. on - hologram mężczyzny, w koszuli tak nudnej, że aż marazmem świeci w podczerwieni. jego dłonie - ramiona taśmy produkcyjnej, co dniem i nocą składają cudze sukcesy, a z jego paznokci sypie się pył z potłuczonych ambicji. ona - awatar o smaku gumy balonowej, ma w ustach język swojego dyrektora i w kalendarzu chłopca, który pachnie jak podpalony dezodorant i szesnasty dzień października. jej biurko - ołtarz zdrady, złożono tam ofiarę ze wstydu, dziurkacza i spinacza biurowego, a kurz na blacie wygląda jak popiół po spalonych wymówkach. frank szwajcarski - kochanek numer trzy, gryzie ich po nerkach, każe im szeptać „spłacimy to” w rytmie ciężkiej arytmii serca, jakby oddech był walutą, a wstyd - oprocentowaniem. ich dusze - klatki na ptaki, ale ptaki dawno zdechły, więc robią teraz za dekoracje, a w nocy śpiewa im tylko przeciąg - głosem utraconych pragnień. na ścianie zdjęcie: ona patrzy w przeszłość, on w hipotekę, a między nimi - kody QR do niczego, które po zeskanowaniu pokazują tylko błysk wspólnego milczenia. seks - jak aktualizacja systemu Samsunga: wymuszona, zimna, a coś potem działa zawsze wolniej. ich ciała zsynchronizowane, ale dusze dawno utraciły łączność z serwerem. miłość - czarna skrzynka: nikt nie wie, co się wydarzyło, ale wszyscy są martwi. może jeszcze w niej słychać echo: „przepraszam, że przestałem wierzyć w ciebie szybciej niż w Boga”. czasem śnią im się dzieci, uwikłane w kable, wrzeszczące „więcej kasy”, a szeptem dodające: „mamo, tato, coście ze sobą zrobili?” i znikają w reklamie kredytu odnawialnego, jak w portalu do piekła w formacie MP4. słuchają Spotify melancholii, piją wino z Biedronki zza rogu, jakby to był eliksir nieistnienia - tanie, ale skuteczne: usuwa ślady człowieczeństwa w 12 minut. czasem jadą do dziadków pod Bydgoszcz, gdzie choć pies Burek szczeka jeszcze po ludzku, a powietrze ma zapach wspomnień z czasów, kiedy nawet ból był prawdziwy. kochają się jak dwa cienie, które zgubiły źródło światła, ale jeszcze nie wiedzą, że już ich nie ma - bo ktoś właśnie zabrał im cienie ich własnych ciał i wrzucił do chmury jako kopię zapasową. życie? wersja demo z napisem: „pełna funkcjonalność po śmierci”. tylko echo między ścianami robi slam poezję z ich zawodu: „ja… ja… ja…” „może… może…” „zostań… albo chociaż odśwież stronę”. i tak trwają, z wdziękiem, jakby to był trend z TikToka albo nowa idea z TVN-u. płoną - nie od miłości, ale od przegrzanych ładowarek i niegasnących powiadomień o niczym. a gdy w końcu znikają - to jak ostatnie okno w przeglądarce: pełne zakładek, ktorych nikt już nie otworzy, i historii, której nikt nie zechce odzyskać, bo świat po nich wygląda jak ekran po burzy słonecznej - wypalony, piękny, bez danych, bez Boga.
    8 punktów
  47. Całość i wszystko Są odbiciem Pierwotnego pęknięcia Symetrii I drogą do jej reinkarnacji Która tylko mnoży szczeliny W odbiciach matrycy Multiplikacja Wzór i struktura Załamanie Światło rozpada się w skupieniu Prosta i punkt Oko Boga Obieg informacji Pozycjonowanie Nieoznaczonego I ja Zapis jak ślad Materii Jest emanacją pól Podział cięciem prostych Byt I ja Masa i przyspieszenie Do gęstości energii Różnica nazywa Wielość z jedności Słowo ze słowa Liczba z nieskończoności Bóg z Boga I ja Powielanie chaosu W procesie porządkowanie I ja
    8 punktów
  48. Rozbijasz się na siedem cudów. Powiedz. - Rozbijam. *pierwszy* Cudeńko. - Cudeńko. Pospekulujesz pseudouczuciowo. - Zawsze. Dlaczego i kto. Na długo przed. każdą. moją. erą. *drugi* Prawdopodobnie istniejesz z tęsknoty i miłości. *trzeci* - Z pokoju. Dla zwycięstwa? A mogło być wiecznie... Złotko, obnaż się bardziej, do kości. *czwarty* - Już nic, tylko słowa. Tylko one, ty nie, za nie. Dbaj. *piąty* - Bo runę? Nie raz i *szósty* za nic - mnie poczytasz, gdy nie ci, którzy słowem są pisani, a ci... *siódmy* Ciiii...
    8 punktów
  49. na początku była niczym bajka lecz kończyła się horrorem słodkie wypieki i wyroby mleczne ustępowały posiekanym sercom gotowanym mózgom i językowi zwierzęcemu na talerzu koszmar dzieciństwa
    8 punktów
  50. w sens dyskusji wodę wlano pustosłowiem ją nazwano
    8 punktów
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00


×
×
  • Dodaj nową pozycję...