Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ranking

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 03.10.2025 w Odpowiedzi

  1. Anna jest jak glina śliska i niemiła w dotyku ostatnio zaczęła przeciekać przez palce jak ten los który sobie zagotowała za oknem jesień olchy pogubiły liście tak jak ty włosy mówisz że siwieją nie to tylko babie lato skryło się w puklach jedwabistych pasm
    10 punktów
  2. Jest tyle miejsc zdobytych, widzianych. Italia, Hellada, czy "Martwa natura z wędzidłem". "Wysoko w górze- on", już nie wiem czy to zdumienie, zdziwienie- ono przecież też istnieje. Herbertowskie wołanie ze wzgórza Filopapposa- "on'! Widać, co, kogo, gdzie. A może to tylko błysk uporządkowania, tam leżą estetyk wszelkie doznania. Terborch- nie Vermeer i Rembrandt, dlaczego tylko jeden obraz? Albo tawerny, bezimiennie bliźniacze. Jestem tam, gdzie chciałam być, toast haustem powietrza. Za życie i radość spotkania chociaż ono nigdy nie mogło się zdarzyć.
    9 punktów
  3. lubię październik za pokorę zrudziałych liści pod stopami kiedy z szelestem lgną do ziemi wirując wdzięcznie kolorami lubię październik za nostalgię w spojrzeniu słońca szczerozłotym gdy z mgieł porannych się rozbiera darując światu czuły dotyk
    9 punktów
  4. Nie muszę otwierać wiem gdzie leżą podciągaj wolno ciągle przymierzaj po szwie całuję dreszcz mnie przechodzi manszetę gładzę krew mi odchodzi. Nie muszę otwierać wiem gdzie leży w koronki strojny sam widok grzeszny haftek nie odpinaj niech będą dla mnie czekam aż ramiączko samo opadnie. Nie muszę otwierać wiem gdzie wisi peniuarek widzę serce moje dyszy satynowym paskiem w talii przepasana na Boga w niebie – Tyś jest rozebrana! Szafę otwieram to adrenalina na myśl o ciuszkach cieknie mi ślina oczy przecieram i modlitwę składam żeby twój był bukiet - nie zapach . . . . . . . . . . . sąsiada.
    9 punktów
  5. Teraźniejsze pieśni Chłopcy i ich Wielkomiejskie peregrynacje Mantry o detalach Metroseksualnych Odyseuszy Pomiędzy łóżkiem a kiblem przez kuchnię gdzie jedzą piją-śpią- srają I o tym rozprawiają ich słowa miękkie Natchnione poprawną metryką bez metafor Za to przyprawione pikantnym aromatem przydrożnego kebabem Wszystko - mętny sos Ja nie mam na to czasu śpiąc rzadko na kamieniu między porankami i zmierzchami Pilnuję ich jadłodajni Pozwalam sobie tylko czasami do swego rydwanu dyszlem zaklinowanym między słońcem a podziemiem zaprzęgnąć czarne psy ubrane w lateksy skrojone przez szalonego cukiernika
    7 punktów
  6. Kiedy dotykam Twojej skóry, czuję, jakbym dotykał samego nieba — chropowatego od gwiazd, miękkiego od chmur, rozciągniętego między oddechem a ciszą. Twoje ciało nie jest już ciałem, jest świątynią, każdy krąg to kopuła, każdy pieprzyk to znak na mapie, która prowadzi mnie do źródła — tam, gdzie KTOŚ ukrył się w pulsie między Twoimi udami. Twoje biodra modlą się, kołyszą jak kadzidła, unoszą się w rytmie pradawnej pieśni, której nikt nie spisał, a którą pamiętają nasze nerwy. Kiedy rozchylasz się przede mną, otwiera się nie ziemia, nie ciało, ale wieczność, szept aniołów ukrytych w językach ognia. Wchodzę w Ciebie jak w ciszę świętości, i każdy ruch jest aktem wiary, każdy pocałunek — psalmem, każdy jęk — Alleluja, którego echo rozbija się o sklepienia nocy. Nie ma już granicy: Ty jesteś modlitwą, ja — kadzidłem, Ty — monstrancją światła, ja — drżeniem, które w niej płonie. Kiedy szczytujesz, świat zatrzymuje oddech, a ja czuję, że rozkosz to nie tylko ciało — to KTOŚ, który na chwilę staje się nami.
    5 punktów
  7. mglisty poranek mgła rozmywa kontury nie wiem dokąd iść
    4 punkty
  8. Zosia szła do kościoła, stawiając kroki z namaszczeniem, na jakie stać tylko dziecko w obliczu wielkiej powagi. Za tydzień czekała ją Pierwsza Komunia Święta, a dziś – ten pierwszy, budzący lęk przystanek: spowiedź. Mama przypominała jej o tym jeszcze przy śniadaniu: – Pamiętaj, Zosiu, żeby zrobić porządny rachunek sumienia. I tu właśnie zaczynał się problem. „No dobrze” – myślała, stąpając ostrożnie, by nie nadepnąć na pęknięcia w chodniku. – „Jakie ja właściwie mam grzechy? Czy ja w ogóle robię coś złego? Byłam przecież grzeczna. Sprzątałam w pokoju, odrabiałam lekcje. Nawet z Kubą, moim młodszym bratem, kłóciłam się... no, prawie wcale." „A może to trzecie ciastko, które zjadłam w zeszłym tygodniu?” – gorączkowo przeszukiwała pamięć. – „Ale mama pozwoliła na drugie, a przecież nie zabroniła trzeciego...”. To nie był grzech. To była czysta logika. Przed kościołem stanęła jak wryta. Za chwilę jej kolej, a ona nie miała na liście ani jednego grzechu! Co powie księdzu? „Nie mogę przecież wejść i powiedzieć, że jestem bezgrzeszna” – panika zaczęła ściskać jej gardło. „Wszyscy mają jakieś grzechy. Pomyśli, że się nie przygotowałam!” I wtedy w jej głowie zakiełkował genialny w swej prostocie plan. „Wymyślę coś. Coś małego, co brzmi jak prawdziwy grzech”. Klęcząc w półmroku konfesjonału, z nosem tuż przy fioletowej kratce, wyszeptała ledwo słyszalnie: – Raz nie posłuchałam mamy... – przełknęła głośno ślinę – i... nie nakarmiłam kota. – A masz kota? – zapytał łagodnie głos zza kratki. – Nie – odparła Zosia, czując, jak na jej policzki wpełza gorący rumieniec - Ale gdybym go miała, to na pewno zdarzyłoby mi się go nie nakarmić. Po drugiej stronie kratki zapadła cisza. Zosia usłyszała ciche westchnienie. Ksiądz zadał jej za pokutę dwie modlitwy i udzielił rozgrzeszenia. Odeszła od konfesjonału lekka jak piórko. Jednak gdy tylko wyszła na słońce i skręciła w swoją ulicę, zamiast ulgi poczuła dziwny, nieprzyjemny supeł w żołądku. „Zaraz, zaraz...” – zatrzymała się gwałtownie przy ogrodzeniu państwa Kowalskich. „Przecież ja nie miałam tych grzechów. Ja je... wymyśliłam”. Serce podskoczyło jej do gardła. „To znaczy, że... okłamałam księdza?!” Prawdziwa panika była uczuciem zupełnie nowym i o wiele gorszym niż strach przed pustą listą grzechów. To było gorsze niż nienakarmienie wyimaginowanego kota! Gorsze niż nieposłuchanie mamy, której przecież zawsze słuchała! „Okłamałam księdza!” – ta myśl uderzyła w nią z siłą rozpędzonego pociągu. – „W konfesjonale! Tuż przed Pierwszą Komunią!”. Myśli kłębiły się w głowie jak rozwścieczone osy. „To jest najgorszy grzech na świecie! Co ja teraz zrobię? Czy w ogóle mogę iść do komunii?!” Zosia ciężko usiadła na niskim murku, czując, że zaraz się rozpłacze. Tydzień przygotowań, śnieżnobiała sukienka wisząca w szafie, misternie upleciony wianek... „Mama się dowie. Wszyscy się dowiedzą, że jestem kłamczuchą...” A potem, niczym błyskawica w letni dzień, przyszło olśnienie. „Zaraz, chwileczkę...” – szepnęła do siebie, a na jej twarzy powoli, bardzo powoli, zaczął pojawiać się uśmiech. „Przecież ja teraz... ja naprawdę mam grzech!” Zosia aż podskoczyła. „Następnym razem, jak pójdę do spowiedzi, będę miała co powiedzieć! Nie będę musiała niczego wymyślać!” Zerwała się z murka i z szerokim uśmiechem pobiegła w stronę domu. „Okłamałam księdza na spowiedzi” – powtarzała w myślach, jakby to było rozwiązanie wszystkich jej problemów. „Stuprocentowy, najprawdziwszy, autentyczny grzech! Dokładnie taki, jakiego potrzebowałam!” Zanim przekroczyła próg, za którym czekała mama z niecierpliwym pytaniem: „No i jak było?”, Zosia zdążyła jeszcze pomyśleć: „Właściwie to nawet dobrze, że tak wyszło. Teraz już nigdy nie będę miała problemu z rachunkiem sumienia”. A potem zawołała, wpadając do przedpokoju: – Mamo! Już jestem! Wszystko poszło świetnie!
    4 punkty
  9. zrywam jabłka z zakazanego drzewa codzienność prowadzi ciemnymi dolinami a przecież... przecież jestem stworzony na podobieństwo ... rozumiem... rozumiem...wiem ... to za mało czas posłuchać Boga śpieszę się nie tak miało być Ty zawsze czekasz cieszysz się … gdy wracam martwisz … gdy zbyt często może tym razem już… na dłużej zostanę z Tobą będę w zgodzie z sobą Jezu ufam Tobie 10.2025 andrew Piątek, dzień wspomnienia męki I śmierci Jezusa
    4 punkty
  10. Profesor uniwersytecki, powiedzmy, że Jan F., miał usposobienie kłótliwe, a temperament choleryka, co czyniło z niego człowieka szczególnie niemiłego. Dlatego też, przy pierwszej nadarzającej się okazji, szśćdziesięcioletniego Jana F. zwolniono z uczelni na emeryturę. Ojciec profesora był również profesorem, tak samo jak jego dziadek, który wykładał historię starożytną na uniwersytecie lwowskim, oraz na paryskiej Sorbonie. Ojciec Jana F. zginął w wypadku jaki zdarzył się w uniwersyteckim laboratorium. Podczas eksperymentów nad przedłużeniem życia, profesor stracił życie. Kiedy bowiem podgrzewał jakieś specyfiki, nastąpił potężny wybuch, niszcząc laboratorium, a przy okazji rozrywając eksperymentatora na kilka części. Swego czasu sprawa była dość głośna. Po ojcu Jan F. odziedziczył między innymi złoty zegarek kieszonkowy firmy Patek, ze złotą dewizką. Profesorowie uniwersyteccy tym się różnią od zwykłych magistrów, że chodzą w garniturach, przeważnie z kamizelkami. W kieszonce kamizelki Jan F. nosił właśnie zegarek po ojcu. Należy nadmienić jeszcze, że Jan F., będąc już profesorskim emerytem i pobierając niezbyt duże świadczenia emerytalne, był jednak człowiekiem dosyć majętnym, bo w spadku po rozerwanym tatusiu odziedziczył między innymi komfortowe mieszkanie, domek na wsi z parterowym tarasem i kolekcję obrazów średniowiecznych mistrzów pędzla. Wszystkie nieruchomości zostały sprzedane, a pieniądze ulokowane na długoterminowych kontach bankowych. Jan F. żył praktycznie z emerytury. Chociaż elegancko, ale jednak staroświecko niemodny Jan F. stołował się w tanich stołówkach Caritasu, czasami w dworcowym bufecie, czasami u sióstr zakonnych. Pewnego dnia, w przerwie między zupą pomidorową z kluseczkami a naleśnikami z serem, emeryt zauważył brak zegarka, który dopiero co był na swoim miejscu, bo przecież właściciel sprawdzał czy już czas na posiłek. Profesor bardzo się awanturował, aż wywalono go za drzwi. W takich tanich jadłodajniach kręci się sporo elementu, i właśnie w jego kierunku biegły podejrzenia profesora. W kilka dni później Jan F. wrócił na dworzec, licząc, że być może ktoś zechce mu odsprzedać czasomierz który mu ukradziono. Zaczął wypytywać różnych lumpów, czy nie mają może jakiegoś zegarka na sprzedaż. Owszem mieli. W cenach bardzo okazionalnych. Głównie jednak naręczne. - Bierz pan, przekonywali profesora, bo dzisiaj weźmiesz pan tego, a ja jutro przyjdę do pana z innym, mówili. - Aż natrafisz pan na taki, jakiegoś pan sobie upatrzył, dodawali. Profesor porzucił parasol i zaczął chodzić z teczką. Podchodzili do niego ludzie bardzo różni. Kobiety i mężczyźni, brzydcy i ładni, damy i łachudry. Każdy z jakąś sprawą. Jan F. mimowolnie zaczął się specjalizować w swym nowym fachu jakże innym niż swoje dotychczasowe zajęcie. Jego dostawcy dobrze wiedzieli, że Prokurator, bo taką właśnie ksywę w złodziejskim półświatku otrzymywał Jan F., bierze tylko rzeczy nieduże i drogie, czasami sprawdzając ich wartość w książkach, jakie nosił w teczce. Kupił sobie straszaka i nosił go w kaburze na szelkach pod marynarką, często częstując swą złodziejską klientelę, niby przypadkowo jej widokiem. Z biegiem lat Jan F. stał się potentatem w paserskim świecie stolicy. Zachowywał jednak dużą ostrożność. Nikt nie wiedział gdzie mieszka. Odbierał towary w różnych punktach miasta, które obchodził kilka razy w ciągu dnia. Kupował biżuterię, antyki, zegarki, wieczne pióra, znaczki pocztowe, złoto i srebro... ale nie wzgardził też starymi włoskimi skrzypcami czy bogato inkrustowaną srebrem i masą perłową, turecką strzelbą skałkową. To było jedno z oblicze emerytowanego profesora. Drugie to takie, że miał trzy konta na allegro, ale korzystał też z ogłoszeń w stołecznej i ogólnopolskiej prasie. Tu już był sprzedawcą. Sprzedawał z ogromnym zyskiem kupowane od złodziei przedmioty. Budził zaufanie. Z wyglądu stateczny i dostojny, o nienagannym wyglądzie i niebanalnej inteligencji. Z kupcami umawiał się na mieście, ale w innych miejscach niż ze złodziejami. Po czterech latach nowego zajęcia, emerytowany profesor Jan F. był już bogaczem. Wtedy właśnie zdarzyło się coś nadzwyczajnego. Sąsiad Jana F. aktor Piotr W. wyszedł wieczorem do śmietnika wyrzucić swoje posegregowane śmieci. Tutaj, przy kubłach ze śmieciami został zastrzelony. Świadkiem zabójstwa była kobieta którą własny pies wyprowadził na spacer. Widząc upadającego po strzałach człowieka, zaczęła histerycznie krzyczeć. Ale to był błąd, bo w zamian za krzyk dostała od bandyty kulę, która trwałe uszkodziła jej kręgosłup. Sprawcy zabójstwa wsiedli do samochodu i zaczęli uciekać. W osiedlowej uliczce zajechał im drogę policyjny radiowóz. Wywiązała się strzelanina, w wyniku której, na miejscu zginął jeden z bandziorów i jeden policjant. Drugi, ranny bandyta przebił się przez zaporę z policyjnego radiowozu i zaczął uciekać. Na drodze głównej zderzył się z innym samochodem, spadł z wiaduktu na rozłożyste drzewo i na nim zawisł. W samochodzie w który uderzył samochód bandyty, zginął 35-letni mężczyzna, a jego żona została poważnie ranna. Policja wezwała straż pożarną i ta wydobyła z wiszącego pojazdu nieprzytomnego, rannego jedynie w wyniku postrzału w nogę i z ogólnymi potłuczeniami, bandziora. Zdarzenia koło śmietnika miały więc dramatyczny ciąg dalszy. Policja szybko zidentyfikowała ściągniętego z drzewa przestępcę. Okazał się nim wielokrotny recydywista, znany policji, bandyta i paser Roman D. Podczas pierwszego przesłuchania zeznał on, że razem z kolegą zabili Prokuratora z zemsty, bo ten zrujnował im całe życie zawodowe. -Jakiego znowu prokuratora, przecież zabiliście aktora, dziwili się policjanci. W trakcie dalszego przesłuchania szybko ustalono, że bandyci zabili nie tę osobę którą chcieli. Aktor zginął więc przez przypadek i nie miał nic wspólnego z człowiekiem o pseudonimie „Prokurator”. Rozpoczęło się w tej sprawie śledztwo. W kilka dni później Jan F. został zatrzymany w poczekalni dworcowej, podczas kupowania od złodziei, starego, grubo złoconego, srebrnego kielicha mszalnego. Znaleziono przy nim jedenaście telefonów komórkowych na kartę. Jeszcze kiedy funkcjonariusze po cywilnemu wyprowadzali z dworcowej poczekalni Jana F., podbiegł do niego, nieświadom całej sytuacji łysy człowiek krzycząc z kilku metrów: – Panie Prokuratorze, weźmie pan futro z lisów?. Bardzo się zdziwił kiedy policjanci wsadzali go do samochodu z Prokuratorem i zawieźli na Komendę. Jan F. jak na emerytowanego profesora przystało, do niczego się nie przyznał. W jego mieszkaniu znaleziono kilka przedmiotów pochodzących prawdopodobnie z kradzieży. Świadków paserskiej działalności profesora nie udało się odnaleźć, bowiem ludzie ze środowiska Jana F. bardzo nie chcą dzielić się z policją swoimi tajemnicami, nie tylko z powodu lęku o swoją przyszłość, ale też z obawy przed swoim przestępczym środowiskiem. Policja mimo wysiłków nie odnalazła pieniędzy zarobionych przez Jana F. na przestępczym procederze. Kiedy przesłuchiwano zatrzymanego profesora, cały czas dzwoniły telefony, a dzwoniący pytali gdzie można towar odebrać, albo czy można negocjować cenę. Profesor był nieugięty na perswazje policjantów i tłumaczył się, że ze sprawą nie ma nic wspólnego. Telefony znalazł w torbie w śmietniku. –A ładowarki do nich jakie ma pan w domu? pytali przesłuchujący. –Te telefony były właśnie z ładowarkami bronił się Jan F. Wreszcie policjanci ustalili, że znaleziony, w szafie profesora wysadzany szmaragdami i rubinami złoty krucyfiks, pochodzi z kradzieży w Gdańsku. Było takie zgłoszenie sprzed dwóch lat. Niestety człowiek który zgłosił kradzież zmarł bezpotomnie i nikt nie mógł potwierdzić, że skradziono właśnie ten krzyż. Ustalono, że Jan F. nie miał konta na allegro, chociaż z historii operacji na jego laptopie wynikało, że używał takich kont na których sprzedawano monety, znaczki, złote okulary, papierośnice itd. Ludzie na których nazwiska i adresy otwierano konta nie mieli z Janem F. nic wspólnego, podobnie jak z kontami na allegro, na swoje nazwiska. Ponieważ wszystkie te osoby mieszkały w Warszawie i korzystały ze skrzynek na listy, zacny profesor przejmował z nich pocztę, wcześniej zgłaszając na nazwisko właściciela skrzynki, prośbę do allegro o otwarcie konta. Odbyło się sprawa sądowa, na której oskarżono Jana F. o paserstwo. Emerytowany profesor o wyglądzie człowieka statecznego i poważnego, wywarł jednak na sędziach dobre wrażenie i został skazany jedynie za kupno skradzionego z wiejskiego kościółka kielicha mszalnego. Twierdził on przed sądem, że kupił go, ponieważ chciał przedmiot liturgiczny zwrócić do kościoła, albowiem kradzież w kościele jest nadzwyczajnie gorsząca. Sąd nie dał się jednak nabrać i wymierzył Janowi F. karę jednego roku więzienia w zawieszeniu. Niektóre środowiska i zawody mają ogromny dar w zacieraniu za sobą śladów swej działalności. Chciałoby się wierzyć, że te szczególne w tym zakresie zdolności Jana F. były, w jego akademickim świecie, zjawiskiem niezwykle odosobnionym.
    4 punkty
  11. każda myśl się namyśla aż ból ściskam w dwupięściach jakieś słowa nieżywe namawiają do szczęścia a z porwanych pajęczyn i tęsknoty śródniebnej klecę bajki i baśnie na gęślikach dla ciebie aż się zdają prawdziwsze z nadwrażliwień i głodu bardziej mnie niźli tobie * szczęściem bywa też mozół
    3 punkty
  12. Tydzień nam dano, tydzień rozmowy. Zwykłe śniadania. O co gra się toczy? Między słowami ruchome piaski. Słabość tak łatwo wydobyć obcym. Jakiś tam żarcik — poczucie sprawstwa. Szacunek za lat czterdzieści — banknocik. Emerytura rzecz pewna i ważna. Niewypłacalność jak zator proroczy Za elegancki wystrój kołnierza. Za ogolenie się — niech ma — dla żony. Objęcia, gdy się samemu iść nie da. Czasem zwyczajny po prostu dotyk.
    3 punkty
  13. W zaułku Świętego Tomasza, gdzie „Camelot” kusi gęstą czekoladą, siedział "król" przy okrągłym stoliku, na dębowym, twardym tronie. Srebrne włosy opadały na czoło, jakby same chciały dodać powagi. W zmarszczkach migotało światło — reflektor spóźnionej sławy. Przed nim — pusta filiżanka. A jednak pił z niej gorycz wspomnień. Spojrzał na mnie oczami chłopca, który dawno zjadł ostatnie ciastko. Wtedy dostrzegł swoje wiersze w moich dłoniach i cofnął się nagle do dni i nocy, gdy słowa rodziły się w gorączce a każdy wers był okrętem, który miał nigdy nie zatonąć. Przez sekundę był młody i nieśmiertelny, potem westchnął teatralnie: „A miałem umrzeć, nim starość mnie znajdzie.” Złożył autograf z miną, jakby sprzedawał bilet do własnej biografii. Uśmiechnął się naprawdę — nie jak aktor, lecz jak człowiek, który właśnie wygrał małą bitwę z czasem. *"Camelot" - krakowska kawiarnia
    2 punkty
  14. zaspokajam twoją podstawową potrzebę poszukiwania źródeł wyparcia własnych niedoskonałości na cmentarzach lub u księdza po kolędzie który ledwie przeżył syndrom dnia następnego choć już nie widzę okoliczności łagodzących nie jesteś sam jestem jedynym fundamentem twojego życia podczas ejakulacji
    2 punkty
  15. Był taki dziwny gość podpadł w tabelki choroby psychicznej więc go grzecznie poprosili ażeby przez 20 lat z okładem im którzy są udowadniał, że jest zdrowy i tak tłumaczył, przekonywał, nie robił, i silił się ponadprzeciętnie, a po 20 latach z okładem pokazali mu test genetyczny, że jest i tak chory dodać należy że oczywiście o zrobieniu testu na którego w teorii przecież mógłby się nie zgodzić mu nie powiedzieli, bo zepsułoby to całą tą wielką piękną zabawę bardzo ludzkich i humanitarnych starań. Znałem też takiego ojca nieojca i jego dwudziestopięcioletni staż w płaceniu alimentów a na koniec mu powiedziała see you nara z niewątpliwym testem w dłoni... (nawet ładnej trzeba przyznać). Warszawa – Stegny, 03.10.2025r.
    2 punkty
  16. Nie ma Bacha - rusz no żesie - trzask... trzask wiśta wiooo... No... - ty zgupiał żeby staruszkie co ślepnie batem a co ci ona winna... - jedne prosto droge ma to na pamięć powinna - oj woźnico żebyś ty tak w Basieńkie wlazł to byś pojoł jaki to trud dróżkie znaleźć - niby w kogo.? - a ta co to w - nocach i dniach - była starość też jej oczy kradła a w ciemnicy żyć to chyba tylko kret umie - a to czasem nie Jadźka.? - a nie - Basieńka jak nasza szkapa wrzesień, 2025 język - celowo taki
    2 punkty
  17. spada w dół trwa to długo nie widzi dna zaczyna wątpić boi się że je dogoni a wtedy pęknie piękny plan na życie spada w dół mordę drze że aż strach bo wie że na dole gorszy czeka kram budzi się mokry mówi do siebie ale głupi sen
    2 punkty
  18. co to jest wstyd czy to iluzja czy tylko chwili mały grzech a może to prawda która boi sie trudnych drzwi i złych cieni czy może to tylko krzywa nadzieja pełna kłamstw które bolą a po tym bólu będzie lepiej będzie coś co się uśmiechnie
    2 punkty
  19. to nie codzienność sama prowadzi to ja ulegam podszeptom złego chociaż stworzony na podobieństwo nie zawsze idę ścieżkami Jego często upadam On stale czeka wyciąga rękę abyś się podniósł a ty masz oczy tylko człowieka nie widzisz brniesz i tracisz godność w końcu wybuchasz zrzucasz okowy miłość do Niego dziś zwyciężyła wstajesz od kratki zupełnie nowy aby go przyjąć i spełnić miłość :)))
    2 punkty
  20. Nie chce mi się pisać ten wiersz sam się pisze jak samodzielny dzieciak którego jestem rodzicem dałem mu czas do zabawy pustą kartkę i długopis powiedziałem czym są strofy nauczyłem co to rym bawi się sam ze sobą czasem na niego zerkam pomacham leniwą dłonią która jest jak piosenka on śpiewa ja siedzę w ciszy tylko w myślach nucę ciesząc się z jego zabawy odpoczywam gdy nie piszę potrzebowałem odpoczynku nabrałem nowej twórczej siły napiszę teraz puentę na końcu pełną z własnego dziecka dumy nie chciało mi się pisać ten wiersz napisał się sam
    2 punkty
  21. @Robert Witold Gorzkowski celowo dodałem temu wierszowi mistycznej magii. Może być gorzej trawiony przez estetów tradycjonalistów. Ale jest chociaż oryginalny co w poezji ma wielkie znaczenie, ale u odbiorców już nie :) A niech tam.... Dzięki Robert. @Annna2 no właśnie pisałem do Roberta, że specjalnie go rozżarzyłem żeby zerwać z kanonem portalowym typu : widziałem orła cień. Dziękuję Aniu :)
    2 punkty
  22. @huzarc, @Berenika97 piękne dzięki za serducho @violettaTakie dni bywają. Trzeba je tylko zauważyć. @Alicja_WysockaTak. To nieznośne serce. Mówią, że miłość oślepia. Ja mówię, że miłość ogłupia. Człowiek jak najbardziej widzi wady oblubienicy/oblubieńca ale wmawia sobie ich poprawę.
    2 punkty
  23. niezrównoważona sieczkarnia filozof w anatomii myśle-umyśle zmielony posiekam na desce dębowej i złoże odnajdę złota eureka wypieram nie piorę też biorę co jednym uchem to drugim wpada w imadła wzięty wyciśnięty nic nie wypada - wypad - on, ona że nie wypada kto to wybada? a kto zapłaci? kiedy wypłata? oj lecą lata
    2 punkty
  24. rozpuszczasz mnie by na cielesnym długu zlizać słodycz z nią w obcych ramionach samotna roziskrzona tobą palę się cała dotykasz brzeżyny ucha gęstą myśli strugą odsyłam ciepło przekrwienia drżąc w jesiennej równonocy godzinach na niskim słońcu mlecznego nieba jest mi bliżej sięgnąć wrażenia
    2 punkty
  25. Konkurs Zauroczony Chopinem, słucham zawodzenia. Moja gadzina syrena, jesteś więc podstępna. Muzyka płynie ze sceny, jak ogień całego świata. Ja pamiętam przeszłość i zapominam o żalach. Świat jest nieskończony, ale czas jest zbyt ulotny. Dopóki będziemy razem, życie będzie ciekawe! Dziękuję Pani L. Marcewić.
    2 punkty
  26. Gdzieś tam są starzy, inni bo przeźroczyści. Gadżety, bibeloty, inne jeszcze ich nie dotyczy. Gorączka, choroba, to nic nie obchodzi, gdy cierpienie, po co, na wzrok to szkodzi. Gniewni ci młodzi, od nich całe zło pochodzi. Gdyby tak z losem często nie grali. Gloryfikowali mniej posiadaniu, gadaniu i krzyku, a potem śmiechu nie zakotwiczyli u góry. Gustowny lot im, tylko w chmury. Gdyby tak byli- mówimy. Gaje oliwne bez wody to pustynie. Gabaryty dobra czy zła, od nas zależy Gra z życiem nasza. Gumką myszką grafitowy kolor wymazać, gram bieli niebu dolać, gładzić słowa Grymasy i zmarszczki gryzą, kąsają bólem. Grząskość, za nią nikt inny nie jest winien. Gdy kradnie się wszystko, także zwątpienie, gwiazdozbiór nie nasz. Gula jak kula u nogi, drogą idą tylko wtedy granitowe kamienie.
    1 punkt
  27. Na bramce stoję, w tym klubie marzeń, Stałych bywalców dobrze znam. Pamiętam, smukłe wyblakłe twarze, Uśmiech na ustach - miły mam. Podają bilet, a ja przedzieram, Suną na salę, schodząc w dół. Tam wielka łąka dziś się otwiera Pachnących kwiatów oraz ziół. Zajmują miejsca w bajecznym koszu, Na łuku tęczy wzniosą się. Barw i zapachów zliczyć nie sposób. Czy jakiś czar? Czy jakiś sen? Zaczęty spektakl. Odwrotu nie ma. Zamknięte okna oraz drzwi. W oczach niepokój błędne spojrzenia, Nie trzeba marzyć ani śnić. W olbrzymiej trawie kosz lekko płynie, Rozchodzą się olbrzymie źdźbła. Gama zapachów dusi w gęstwinie, Kwiaty, owady wokół nas. Słychać ich mowę swary i kłótnie. Panuje tu straszliwy gwar. Gesty radosne i gesty smutne Wyraża piękny ruchu czar. Właśnie mijamy stokrotek chmary, Trzmiela powabem pragną zwieść. Rumianek zawsze w uczuciach stały, Do swojej pszczoły mizdrzy się. Mlecze żółcienią zalały zieleń, Tkwi w samotności sobie skrzyp. Mak swą czerwienią głośno się śmieje, Do biedronki - ona śpi. Złowrogie perzu strzelają liście, Wśród różowych koniczyny kul. On rządzić łąką chce oczywiście. Naiwnych roślin mnóstwo tu. Pragnie okazać wszystkim swą pomoc, Spulchniając chętnie glebę w mig. Kłącza zaciska - jak nie wiadomo, Więdną rośliny - żal mi ich. A perz na łące szybko się pleni Podstępem niszcząc roślin stan. Każdy, kto pragnie coś tutaj zmienić Rasista - głośno wrzeszczą nań. Znika gdzieś łąka. Spektakl się kończy. Przesłanie w głowie stale tkwi: Pomocna ręka, z którą się złączysz Kłopoty może przynieść ci. Ciemność wypełnia powoli salę, Zabiera płaszcz ostatni widz. Zamykam wejście na wielki zamek. Jest zagrożenie - czy się śni? 2006
    1 punkt
  28. Kurz unosił się spod kopyt galopujących koni, tworząc zasłonę, za którą chorągiew Jegora rozpłynęła się na horyzoncie. Słońce prażyło niemiłosiernie po głowach, gdy wyruszyli w stronę podbitej twierdzy. Południowy klimat wzmagał w żołnierzach pragnienie, ataman powstrzymywał podkomendnych przed zbytnim marnowaniem wody. Zapasy mogli uzupełnić dopiero w twierdzy, a było to dlatego, że po drodze z trudem było natrafić na nie zwęgloną wioskę. Trup ścielił się gęsto, Jegor postanowił nie podejmować ryzyka, że napełni bukłaki wodą ze skażonej studni. Ciężko było utrzymać wzrok w jednym, stałym punkcie, gdy wszędzie wokół leżały zmasakrowane zwłoki. Gdy halyjczycy próbowali odwrócić wzrok od jednego, przed oczami pojawiał się następny, ucieczka od tych widoków była jedynie wysoko w lazurytach nieba. Najbardziej rozsiedził ich trup, którego znaleźli przywiązdnego do płotu, stojącego przed jedną z chałup, ich zgorszenie było nie do opisania. Była to bardzo młoda kobieta w rozdartej tunice. Strzępy tkaniny tylko skrawkami zakrywały jej nagie ciało. Gardło miała przerżnięte nożem, a krew zbryzgała jej skórę od szyi, przez piersi, do pępka. Pomyśleli, by napotkanych nieszczęśników pochować, lecz ataman zdecydował, iż im mniej czasu poświęcą, tym mniej wiosek podzieli podobny los. Zbliżał się już wieczór, gdy halyjska chorągiew ujrzała czarne mury Obsydianowej Twierdzy. Niemała część buduńskiego wojska obozowała poza murami, barwne namioty gęsto otaczały twierdzę na całej długości fortyfikacji. Tylko mała szczelina w mrowie ludzkim ciągnęła się od strony północnej bramy. Jegor wraz z chorągwią zatrzymał się na pół staji przed twierdzą. Wraz z Ekimem, wysunął się lekko przed szereg, wzniósł wysoko ponad głowę białą chorągwię i kazał towarzyszom dąć w trąby. Z obozu do jego uszu dobiegł cichy szmer. Mrowie ludzi podnosiło się z ziemi, przechodziło z miejsca na miejsce i obserwowało okolicę. Jeden drugiego zaczepiał, zbierali się w mniejsze bądź większe kupy i po kilkunastu minutach halyjczycy dostrzegli, iż uzbrojona grupa zbliża się w ich stronę miarowym krokiem. Chorągiew Jegora ruszyła im na spotkanie. Na czele buduńczyków kroczył mężczyzna z długą czarną brodą, odziany w zdobione szaty, zmarszczył nieco brwi na widok Ekima. Dwa wojska zatrzymały się przed sobą. - Stać! - krzyknął czarnobrody - Wkraczacie na teren Imperium Buduńskiego. Kim jesteście i z czym przybywacie, a jeśli z niczym, macie natychmiast zawrócić, albo spotka was słuszna kara. - Jegor Dynmo, ataman halyjski. Przybywamy jako posłowie z listem do zdobywcy tej twierdzy. - Jestem aga Firat Yasin, dowódca korpusu janczarów, przekażcie mi ten list a ja dostarczę go sułtanowi. - Pismo napisane jest po halyjsku - wtrącił Ekim - potrzeba będzie tłumacza, który wyrecytuje zawartość odbiorcy. - Jeśli tak… - aga zamyślił się na chwilę - wejdźcie wy dwaj, ataman i tłumacz. Zsiądźcie z koni i niech reszta zostanie poza murami. - W porządku - zgodził się Jegor - zostańcie tu, rozbijcie obóz w pobliżu. Wchodzimy tylko ja i Ekim. Buduńska chorągiew rozstąpiła się, otoczyli Jegora wraz z tłumaczem i aga Yasin poprowadził pochód wprost do bramy twierdzy. Ekim zdawał się być nieco nerwowy, dawno nie widział się z rodakami i nie czuł się dobrze w ich towarzystwie. Gdy zbliżyli się do twierdzy, Jegor zauważył wyłom w murze, był zbyt wielki, by go przeoczyć. Grupa janczarów usypywała w jego miejsce gruzy, by choć w małym stopniu pokryć słabe ogniwo fortyfikacji. Wnętrze twierdzy było równie gęsto zaludnione janczarami, więcej kłębiło się tu też agów. Buduńskie wojsko nie próżnowało i na majdanie odbywały się ćwiczenia w szermierce. Szczęk stykających się w rozpędzie szabli, odbijał się w bębenkach przybyszów. Aga Yasin prowadził posłów do małego pałacyka, był lekko podniszczony przez oblężenie, lecz zdołał utrzymał swój dostojny wygląd. Wejście do środka strzeżone było przez dwóch gwardzistów. Cały pochód zatrzymał się, aga puścił posłów przodem, a swój korpus janczarów odesłał z powrotem za mury. Trójka mężczyzn stanęła w długim korytarzu, na którego końcu mieściły się dwie pary schodów, ruszyli w ich stronę. Wspinali po stromych stopniach, które zwijały się o 180°. U szczytu wyłożony był długi, zdobiony dywan, ciągnący się przez korytarz, bliźniaczy do tego z parteru. Po jego środku stało kolejnych dwóch gwardzistów, pilnowali oni wejścia do pokoju, który sułtan przerobił na salę tronową. Aga Yasin minął strażników, dając im znak dłonią i otworzył szerokie drzwi, Jegor szedł tuż za nim, lecz nagle podążający za nimi Ekim złapany został za ramię. Ktoś szarpnął go i gwałtownie postawił przed sobą. - Stój psie! Poznaję cię. Miałem nadzieję, że już dawno sczezłeś na galerze. Widzę, że pałętasz się teraz wśród halyjskich rozbójników, w sam raz pasujesz do takich szumowin. - Mi również cię miło widzieć Tekirze. Byłeś głupcem, jeśli myślałeś, że nie przetrwam jako niewolnik na Morzu Wewnętrznym. Mam teraz przyjaciół, którzy są potężniejsi, niż możesz sobie wyobrazić i śmiem twierdzić, iż to ty jesteś największą szumowiną, jaką było mi w życiu spotkać. Ręka sułtana nie obroni cię już od mojej zemsty, a tej możesz się na pewno spodziewać. - Gdybyś nie był posłem, już byś nie żył Ekimie. Poczekaj tylko, aż dotrze do nas korpus spahisów, gdy ruszymy na dalszy podbój, będziesz mógł do woli przebierać w flakach swoich nowych przyjaciół. Dwóch buduńczyków odwzajemniło do siebie groźne spojrzenia, patrzyli się tak przez krótszą chwilę, jednak całe zajście przerwał Jegor, chwyciwszy gwardzistę, za nadgarstek sięgający do szabli. Wzrok Halyjczyka przyćmiewał w całości nienawiść, jaka buchała z oczu Tekira. To było coś więcej, to był wzrok pełen pierwotnej dzikości, jakiej nie mógł z siebie wykrzesać żaden udomowiony człowiek. Jegor nie potrzebował znać buduńskiego języka, by zakomunikować absolutną gotowość do samobójczego rzucenia się na cały garnizon wroga. Te oczy, wyrażające więcej niż wściekłość przeraziły Tekira, puścił on Ekima i nie wtrącał się więcej. - Czego on od ciebie chciał? - zapytał kompana Jegor. - To mój dawny towarzysz, stęskniliśmy się za sobą. Dowiedziałem się, że nieprzyjaciel czeka na posiłki. Weszli do obszernej sali. Prócz dwóch rzędów gwardzistów, pod ścianą ustawiona była aksamitna sofa, na której w na wpół leżącej pozycji ułożony był sułtan. Był to człowiek jeszcze młody, lecz o poważnym wzroku, a według podań, rozumem nie ustępujący najstarszym mędrcom. Wokół sofy monarchy, na rozłożonych na podłodze poduszkach siedziały porwane do haremu kobiety. Jegor zgadywał po ich urodzie, iż większość z nich stanowiły halyjki lub lechitki. Była jednak jedna, którą najwyraźniej sułtan upodobał sobie najbardziej. Siedziała ona obok władcy na sofie, sułtan trzymał ją kurczowo blisko siebie, jedną ręką obejmując ją w talii, drugą głaszcząc po policzku. Skórę miała jak Buduńczycy, niczym ciemny piach pustyni, włosy długie i czarne, a jej oczy były piękne jak dwa wtopione w platynową obramówkę bursztyny, jednak głęboko pogrążone w smutku, żaden z kącików ust nawet nie drgnął w nic podobnego do uśmiechu. Obok sofy młodego sułtana stał mężczyzna w późnym wieku średnim, odziany był w czarną szatę pokrytą starożytnymi piktogramami, nieznanymi obserwatorom. Na twarzy tego człowieka rósł gęsty, popielaty wąs, wraz z kozią bródką. Jego oczy rzucały promienie przenikliwości w stronę przybyszów. Ekim czuł niepokój i starał się unikać kontaktu wzrokowego z władcą i jego świtą. Pokłonił się nisko, choć nie jak wyznawca Tengri, lecz na modłę lechickich dostojników, Jegor poszedł w jego ślady. Następnie halyjczyk podał swemu tłumaczowi list, a ten zaczął: - Tansu II, Wielki Władco, Synu Tengri. Nazywam się Ekim Jildizeli, z krwi i ziemi buduńskiej. Służę w chorągwi halyjskiej pod piernaczem tego oto atamana, noszącego słynne imię Jegor Dynmo. Przybywamy jako posłowie z listem od atamana koszowego treści następującej. Ekim złamał pieczęć koperty i rozwinął zgięty papier. Zmierzył chwilę wzrokiem zawartość i miał pewne wątpliwości, czy niekonwencjonalna prośba koszowego przekona sułtana do dobrowolnego wycofania korpusów dadańskich. Stwierdził, iż stosowne byłoby zmienić kilka szczegółów zawartych w piśmie. Najważniejsze to zmienić adresata na sułtana, gdyż list pierwotnie był adresowany do nieznanego z imienia zdobywcy twierdzy. Po drugie, Ekim postanowił pominąć chmarę bluzgów, obelg i gróźb, którymi oryginalne pismo było gęsto usłane. Odchrząknął i zabrał się do recytacji. “Sułtanie Tansu II, Władco Imperium Buduńskiego, Pasterzu Chanatu Ordy Dadańskiej, Synu Tengri, Zdobywco Obsydianowej Twierdzy. My, Rada Halyjska, zwracamy się do Jego Wysokości, Sułtana Buduńskiego z prośbą o wycofanie dadańskich wojsk z terenów zamieszkałych przez nasz lud halyjski. Twoi lennicy sieją spustoszenie, palą wioski, mordują i porywają mieszkańców, nie przynosząc równocześnie żadnych benefitów dla Jego Wysokości, jeno budząc wrogość. Uważamy, iż takowe zachowanie, nie reprezentuje godnie dostojności monarchy. Pragniemy zażegnać konflikt, ograniczając ofiary postronne, gdyż wierzymy, że wojsko buduńskien nie ustępuje w potędze, ni okrzesaniu, temu pomocy sił zewnętrznych w bojach nie potrzebuje. Podpisano, ataman koszowy Nikolaj Petrymko” Mężczyzna obok sofy pochylił się do ucha sułtana, był to pierwszy wyraźny znak życia jaki dał, gdyż wcześniej stał jak kamienny posąg i nie drgnął nawet delikatnie palcem. Tajemniczy doradca szeptał coś do ucha swemu panu, a młody władca chłodno spojrzał na przybyszów. Raptem obaj wyprostowali się, młody władca zaczerpnął głęboko powietrze i rzekł ostrym tonem: - Wy, Halyczycy, czelność macie mnie prosić o łaskę nad waszym ludem? A czy mieliście łaskę dla nas, gdy na czajkach żeglowaliście, by plądrować moje porty? Jak was Lechici ze smyczy spuścili, tak ja spuszczam na was Dadańczyków, równi sobie jesteście. Gdyby nie to, że jesteście posłami, dalibyście gardła, lecz jedynie z naszej uprzejmości pozwolę wam tu zostać jedną noc i gwarantuję dwa posiłki, na pierwszy się za chwilę udamy. Rano jednak macie się stąd wynieść i zanieść moje słowa swojemu wodzowi. Po tych słowach sułtan powstał z sofy, postawił na nogi kobietę obok niego i kiwnął ręką, a z szeregów wystąpiło czterech gwardzistów. Dwóch stanęło przy Ekimie i Jegorze, dwóch przy sułtanie, jego towarzyszce i czarnym doradcy. W takim towarzystwie wyszli z sali i ruszyli w stronę schodów. Będą na parterze skręcili do jednej z sal, weszli do obszernej jadalni. Tensu II zajął honorowe miejsce gospodarza, po swojej prawicy posadził swoją oblubienicę, z lewej zasiadł doradca. Do sali wkroczyło szeregiem kilku agów, którzy zajmowali pokolei krzesła wzdłuż stołu, między przybyłymi byli Firat Yasin i Tekir. Sułtan poprosił Jegora i Ekima by usiedli obok niego, gdyż jako posłowie zagwarantowany mieli status honorowych gości. Wkrótce na stół podano pieczeń baranią, przyprawianą czosnkiem. Atmosfera przy stole zdawała się dość napięta, nikt nie miał na tyle chęci i odwagi, by wydać z siebie to pierwsze słowo, które zaiskrzyć mogło dłuższą rozmową. Ekim sycił się soczystym mięsem, nie mógł się jednak powstrzymać, by nie zerkać co jakiś czas na siedzącą przed nim towarzyszkę sułtana. Ta spostrzegła wkrótce, iż tłumacz-banita ją lustruje, speszyła się lekko, lecz po jakimś czasie odwzajemniła spojrzenie. Spojrzała przelotnie na młodego Tensu i wróciła wzrokiem do Ekima, jej przepełnione bólem bursztynowe oczy jaśniały od płomienia pochodni niczym w Słońcu. Ekim domyślił się, iż kobieta chciała do niego przemówić, lecz obecność władcy nie pozwalała jej na to. Ekim wyczuwał również, że ktoś jeszcze uczestniczy w tej wymianie spojrzeń. Odkręcając głowę spostrzegł, że to oczy Tekira wbijają w niego niewidzialne szpile. Po posiłku wskazano posłom ich sypialnię, która znajdowała się na piętrze. Większość co ważniejszych person udała się już do spoczynku. Ekim jednak nie zamierzał tej nocy zmrużyć oka. Nim wszedł za próg swego pokoju, udało mu się ustalić, iż sypialnia sułtana znajduje się naprzeciw, pokój należący do nałożnic, a w tym do owej zasmuconej kobiety znajduje się na drugim końcu korytarza i przylega do przeciwnej ściany. Przed wszystkimi trzema sypialniami stały szeregi gwardzistów. Ekim wpadł jednak na niezwykle ryzykowny plan, zamierzył wyjść przez okno i po gzymsach przedostać się do pokoju kochanki sułtana, choć miał do pokonania połowę długości zewnętrznego obwodu ścian budynku. Spojrzał na Jegora, ten na szczęście już spał, Ekim był pewien, że jego ataman nie zgodziłby się na taki plan, szczególnie podczas piastowania poselskiej służby. Południowy step zaległ już nocną ciemnością, nikt nie powinien spostrzec człowieka przemykającego po ścianie. Jedynie w oddali dało się zauważyć liczne płomyki ognisk, które jak małe punkty zdobiły atramentową przestrzeń, tożsamo z gwiazdami ponad nimi. Banita postawił niepewnie pierwszą stopę po drugiej stronie okiennej ramy. Spojrzał w dół, bez wątpienia upadek z tej wysokości oznaczał niechybny zgon. Ciężko było mu się z początku czegoś złapać, by bezpiecznie postawić drugą stopę. Zauważył jednak mały feston w lekkim oddaleniu, nie mógł go dosięgnąć będąc tylko jedną nogą na zewnątrz, ale wykalkulował, że jeśli rozkołysałby się o boczną ramę, nadałby swemu ciału wystarczający pęd, by przylgnąć do ściany i chwycić się krawędzi kamiennego liścia. Było to nieco ryzykowne, chybienie dłonią, lub niewystarczająco mocny chwyt mógł skutkować odbiciem się od ściany lub ześlizgnięciem przy zbyt dużym nadanym pędzie. Ekim spojrzał jeszcze tylko, czy na jego trasie nie ma pozostałych po oblężeniu, a zagrażających mu pęknięć, lecz wszystko wydawało się być w zadowalającej kondycji. Łapiąc się obiema rękami za bok okna, usiadł na ramie, postawił obie stopy na gzymsie i odchylił się do wewnątrz. Skoordynowanym ruchem mięśni Ekim wystrzelił niczym z procy, zataczając szeroki łuk. Trzymał się teraz ramy tylko jednym ramieniem, drugą rękę z otwartą dłonią wyprostował na całą długość. Jego ciało przecięło z cichym świstem powietrze, czuł jak przelatuje ono między palcami jego rozwartej dłoni. Palce Buduńczyka-banity zacisnęły się na festonie, stopy ułożone miał w szerokim rozkroku, tę bliżej okna dość mocno osadzoną na pięcie, drugą, chwiejnie oparł na palcach. Ekim zaczynał żałować lekkomyślnej decyzji, ale jako, że podjął się już wyzwania, nie zamierzał się z niego wycofać. Przeniósł drugą dłoń na feston i ustawił stopę w nieco pewniejszej pozycji. Przesuwał się powoli w kierunku rogu budynku. Puścił jedną dłoń i przyległ mocno piersią do ściany, głowy nie obracał, by jego odstający nos nie zmusił go do zbytniego jej odchylenia i tym samym przemieszczenia środka ciężkości jego ciała nadto w stronę wiejącej pustki. Druga dłoń straciła już chwyt, stopy jednak stawiał już w dużo solidniejszych pozycjach. Był tuż przy zakręcie ściany, z jednej strony oznaczało to pewniejszy chwyt dla dłoni, z drugiej niebezpieczne akrobacje dla nóg i reszty ciała. Będąc już na skraju, postanowił, że szybki i zdecydowany ruch nogą i ustawienie jej jak najdalej po drugiej stronie będzie najlepszym pomysłem. Ten krok odchylił jednak znacząco jego tors w stronę przepaści, kurczowo więc trzymał się narożnika, balansował spazmatycznie ciałem, a paznokcie desperacko próbowały wdrapać się w kamień. Ekimowi udało się odzyskać równowagę, gdy przylgnął do ściany uchem. Przestawiając drugą stopę zdecydował się już na nieco delikatniejsze ruchy. Na drodze czekał go jeszcze jeden taki narożnik. Idąc dalej usłyszał szmer stróżujących na majdanie janczarów. Żaden z nich nie pomyślał, by uważnie spojrzeć ponad swe głowy, srebrne światło księżca było zbyt blade, ciemność dobrze więc rozmazywała sylwetkę ich niegdysiejszego pobratymca na tle masywnych cegieł. Ekim przemkykał dalej, modląc się do Tengri, by żaden odłamek nie odłupał mu się teraz pod stopą. Gdy stanął już przy przeciwległej ścianie odetchnął z ulgą. Znajdowało się na niej kilka okien, na których osadzić mógł dłonie. Pierwsze, należące do sułtana, było ciemne. Zbliżając się do drugiego z nich spostrzegł, iż dobiega z niego nikłe światło świecy. Oględzinowo tylko zerknął do środka i opuścił się nieco zwisając pod oknem, by go nie dostrzeżono. Przelotnie udało mu się rozpoznać Tekira siedzącego przy biurku, wewnątrz była jeszcze jedna postać, choć było zbyt ciemno by Ekim mógł rozpoznać, kim była. Zdawało się, że rozmawiali, choć Ekim skupiał się zbytnio na utrzymaniu na krawędzi, a rozmowa była zbyt cicha, by mógł zrozumieć poszczególne słowa. Rozpoznał tylko głos Tekira i drugi, bardzo głęboki. Ekim ruszył dalej. Trzecie i czwarte okno należało do sali tronowej, były ciemne tak jak pierwsze. Ostatnie, piąte okno było jego docelowym. Kobiety wewnątrz, ciasno upchane do jednego pokoju, już spały, poza jedną, tą najciemniejszą na skórze. Ulubienica sułtana na wpół leżała i siedziała na łóżku, miała jeszcze otwarte oczy. Ekim zapukał cicho w szybę, a kobieta wewnątrz drgnęła raptownie. Powstała z łóżka i podeszła do okna otwierając je, nie mogła przy tym ukryć radości i podekscytowania. Ekim stanąwszy już przed nią wewnątrz zawstydził się nieco, nie wiedział jak z początku ma przemówić, lecz kobieta wyręczyła go. - Bałam się, że już nikt nie zrozumie moich subtelnych komunikatów - mówiła cicho, ale bardzo dźwięcznym i pewnym głosem - potrzebuję pomocy, my wszystkie tu potrzebujemy. Nie chcę już dłużej być w towarzystwie sułtana. - Kim jesteś moja Pani? - zapytał Ekim. - Nazywam się Soraja, dawno temu, gdy byłam jeszcze małą dziewczynką, mieszkałam daleko na południu, w polis mieszczącym się w górzystych dolinach, które graniczyły z Imperium Buduńskim. Tym starożytnym miastem jako królowa władała wówczas moja matka. Jednak ojciec Tensy II, Kenan IV tak samo jak teraz jego syn, miał ambicje poszerzyć granice swego kraju i na tym ucierpiało miasto-państwo mojej matki. Wojna nie trwała długo, gdyż agresor dysponował przeważającymi siłami, moja matka walczyła jednak z niemalejącym oporem. W końcu jednak Buduńczycy skruszyli mury obronne, a mój dom z niezależnego miasta stał się kolejną południową prowincją wielkiego Imperium. Kenan pojmał moją matkę i uczynił ją jedną ze swoich nałożnic w haremie. Po latach, gdy dorosłam już, zarówno Kenan, jak i moja matka zmarli. Tensa po objęciu władzy poszedł w ślady ojca, ruszył dalej na podbój przyległych ziemi, a mnie zniewolił, czerpiąc z tego sadystyczną satysfakcję. Pomóż mi proszę, wiem, że nie jesteś jak inni Buduńczycy i służysz wśród Halyjczyków. Tu są też ich kobiety, pomóż nam wszystkim. - Nie mogę teraz tego zrobić, mój ataman pełni funkcję posła, nie chcę narazić jego honoru na uszczerbek, a i tak już dużo zaryzykowałem przychodząc tu bez jego wiedzy. - Sułtan czeka teraz tylko, aż dotrze tu korpus spahisów i ruszy z armią w głąb stepu. Jeśli się nie pospieszy, rozpęta się na tych ziemiach tragedia. Jeśli mi pomożesz, wrócę do mego kraju i wzniecę bunt. Matka opowiadała mi wiele historii o naszym ludzie, oni tam wciąż wyczekują powrotu królowej, to zaprawieni partyzanci, którzy potrzebują iskry nadziei na wolność. Muszę do nich wrócić i ich poprowadzić do wolności, oni na mnie liczą. Tensu nie da rady wojować na dwóch frontach, jego pozycja znacznie osłabnie. - Przykro mi, mam związane ręce - rzekł z goryczą Ekim - ale obiecuję, że wrócę wraz z mym atamanem, gdy tylko skończy piastować urząd posła. Będziemy mogli działać w szerszym polu bez narażania jego pobratymców na dyshonor. Soraja odsunęła się od Ekima, ten nie mógł w ciemności spostrzec, czy wygląda na do końca zadowoloną z obrotu spraw. Wyszedł na powrót na gzyms, a księżniczka zamknęła za nim okno, teraz srebrnym świetle wyraźnie rzucał się jej tęskny wzrok. Ekim powoli odsuwał się od okna, starając nie zmącić swoich myśli cierpieniem młodej księżniczki. Czuł żal, że zmuszony był jej odmówić. Droga powrotna poszła dużo sprawniej, Ekim nabył już trochę doświadczenia i pewniej stawiał kroki na wąskim gzymsie. Nawet nie zauważył, gdy ponownie znalazł się przy oknie poselskiej sypialni. Wchodząc do środka poczuł się jednak nieswojo. Gdy zamknął za sobą okno, spostrzegł, że na łóżku nie ma Jegora, a drzwi na korytarz były lekko uchylone. Nie zdążył nawet w pełni przemierzyć pokoju wzrokiem, gdy jego głowa zadudniła nagłym bólem. Padł bezwładnie na kolana, jego zdolności myślenia rozproszyły się, a dotykając ognisko bólu, jego ręka umorusana została czymś lepkim i cieknącym po palcach. Nic jednak na ten temat nie pomyślał, gdyż stracił w tej chwili przytomność.
    1 punkt
  29. @Leszczym Lucyna to ta najbardziej mroczna Na razie stoi w kącie 🙂
    1 punkt
  30. @Berenika97 dziękuję Berenika za wnikliwą recenzję wiersza. Piękna. Zawsze zastanawiałam się dlaczego taki porządek, zwrot ku źródłu( Grecja to korzenie), i myślę, że już wiem, to Dekalog, i Ewangelia wg. Mateusza. Dziękuję
    1 punkt
  31. @lena2_ lubię październik za wiersze Leny co malują jesień słowem tkliwym gdy czytam strofy o tym czasie co barwny liść uczyni żywym lubię październik bo ma poetkę co umie w słowa wplątać brzęk opadania, szmer rudzenia i ... słoneczne spojrzenia
    1 punkt
  32. @Wiesław J.K.Napisałam "delikatnie kpisz" - i to mialo być dowcipne. :))) Nie miałam takiego zamysłu, aby ich bronić. :))) Dziękuję za odpowiedź.
    1 punkt
  33. @Migrena Remigiusz Mróz- bo tak jak on dawkujesz napięcie, budujesz je, i jak się zaczyna czytać, to nie można przerwać, no i z psychologii coś jest, człowieka
    1 punkt
  34. @Annna2 Aniu. Fajna jest ta muzyczka :) A dlaczego Mróz ?
    1 punkt
  35. @Migrena może jestem twoim przeznaczeniem:) aczkolwiek miłość we mnie jest oryginalna i tak:)
    1 punkt
  36. @Migrena uff jeszcze czuję adrenalinę. No słów mi brakuje rewelacja, sensacja, wystrzał pod gwiazdy. Utwór napisany inteligentnie nie pozwalający się oderwać aż do ostatniej kropki (dzwonił telefon do mnie stacjonarny to bezwiednie usiadłem na nim żeby go nie słyszeć). Utwór z gatunku kostiumowo (kamizelka profesora jakież to przedpotopowe:)) szpiegowskiego, gdzie przeżywamy wraz z głównym bohaterem jego zamiłowanie do pięknych przedmiotów. Sam jestem kolekcjonerem więc wiem o czym piszę. Jestem po lekturze opowieści kolekcjonerskich Uniechowskiego i powiem Ci że udźwignąłeś temat przeczytałem jednym tchem na równi z Uniechowskim. Kiedyś Ci pisałem troszkę prowokując Ciebie do zabrania czytelnika w swój nieprzeciętny umysł który popierasz talentem do literatury, a puenta no cóż znam trochę środowisko akademiczne jednym słowem miodzio. I obiecuję Tobie nie raz do tego opowiadania powrócę. Ukłony Robert
    1 punkt
  37. @Annna2 Aniu. Niezwykły wiersz! Jest to podróż przez arcydzieła i miejsca, która okazuje się podróżą do samego siebie. Od Filopapposa po holenderską vanitas – wszystko służy jednemu: odnalezieniu ulotnego, lecz doskonałego porządku estetyki.
    1 punkt
  38. Witaj - podoba się - Pzdr.uśmiechem.
    1 punkt
  39. @Migrena Wyjąłeś esencję z mojego "rozbioru" i godnie ją udokumentowałeś niczym gwiazda Marcin Majewski lub choćby skromniejszy Albert Gorzkowski. @Alicja_Wysocka Dla mnie istnieje w tych sprawach tylko jedna kobietka - moja małżonka i to dla niej głównie piszę:))) a ma poczucie humoru olbrzymie!!! @Marek.zak1 Miało być Erekcjato a wyszedł erotyk!!! dziękuję
    1 punkt
  40. Bardzo oryginalny ten erotyk, a rozbieranie to jedna z dróg do nieba:). Pozdrawiam
    1 punkt
  41. @Robert Witold Gorzkowski Aż się przy okazji sam porozbierałeś :)
    1 punkt
  42. Ocal mnie, Boże – kochać nie potrafię, Serce jak kamień, bez uczuć odwieczny. Modlę się, zanim do piekła sam trafię, Żalem samotny. Karmisz mnie chlebem, choć głodny nie chodzę – Ocal mnie, Boże. Tego słabego, co siebie się lęka, Strachem poduszką oraz snem samotnym. Przed zaśnięciem wieczorami klęka, Sam niespokojny. Przed mrokiem, który w swojej duszy noszę – Ocal mnie, Boże. Życie przerosło – jak smutne jest drzewo, Korzenie mrokiem zniewoliły serce. Wystarczy jedno, tylko jedno słowo Dla duszy w męce. Cierpliwie ręce do modlitwy wznoszę – Ocal mnie, Boże. Znasz całą drogę, po której wciąż błądzę. Znasz mój początek, znasz też koniec smutny. Czy gdy do Ciebie pełen żalu przyjdę, Liczący grzechy, W ciężkiej zbroi idąc po wybaczenie – Ocalisz, Boże?
    1 punkt
  43. @Wiesław J.K. - @huzarc - @Berenika97 - dziękuje -
    1 punkt
  44. @wierszykiujęły mnie ruchome piaski, i fantastyczna "za elegancki wystrój kołnierza", jużem zapiaszczony :)
    1 punkt
  45. @Alicja_Wysocka Dziękuję bardzo
    1 punkt
  46. wszedłem do lasu chłodno mroczno było trochę mnie to wystraszyło oczy przecierałem gdy pod drzewem małego grzybka dojrzałem zapłakane maleństwo za mamą się rozglądało nagle mnie dojrzało uśmiech buzię mu rozświetlił tym obiadu nie uświetnił listkiem go lekko okryłem życie dziecku ocaliłem i już grzybków nie zbierałem przyjaźń z nimi zawiązałem ukłonił się w podzięce zrobił to z pięknym wdziękiem zadowolony do domu wróciłem bo wspaniały byłem 10.2025 andrew Oparte na faktach
    1 punkt
  47. @Toyer Bóg pokarał świat Adamem – mężczyzną, co milczał, gdy Ewa wyciągała dłoń, nie pytał, nie wątpił, nie czuł nawet winy, posłuszny jak cień, bezmyślny jak manekin. To nie jabłko zgubiło nam Eden, lecz brak słów, gdy trzeba było mówić. Adam stał się niemą, potulną figurą, świadkiem, nie uczestnikiem w dramacie Bożym. Więc może to kara – nie za ciekawość, lecz za obojętność, bierność, za strach, za milczenie, gdy inni popełniają błędy, za życie, w którym sami siebie wyrzekamy .
    1 punkt
  48. Czego mi Panie w losie dostarczysz co przełknąć w „gorzkiej” pigułce nie zdołam to pobłogosław i daj mi otwarcie na wieczność w sercu w miłości schowam. Nie chciałem by wybrzmiało patetycznie, ale jednak to moja natura przepraszam
    1 punkt
  49. Nie dam minusa, bo chyba po raz pierwszy przynajmniej próbowałeś wyjść poza zwykłe świergolenie... P.S. Szczypta soli/ myśli natętne zwielokrotniona do Wieliczki, może zabić peela... ; ))
    1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00


×
×
  • Dodaj nową pozycję...