Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ranking

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 14.06.2025 w Odpowiedzi

  1. zielone oczy agrestu spoglądają ukradkiem spoza sztachet bluszcz szczelnie oplótł wystające zadry dech pod ścianą przelewa się beczka deszczówka raz po raz chlupocze wypełniając brzegi w płatkach dzwonków mszyca Anna rośnie jak trawa do nieba łagodnieje w świetle zroszona deszczem ptaki uważnie patrzą w niebo za las tam wśród połamanych konarów mgła osiadła matowiąc przestrzeń została niepewność o jutro
    8 punktów
  2. tam za domem gdzie stała lipa wysoka zaćwierkana wieża babel z której wróblowate zaglądały do okien i tam gdzie stała wierzba płacząca obudowana wianuszkiem drewnianych szopek muśniętych tajemną wiedzą w których pan Edmund parał się radosną alchemią przemieniając ostre kolory w pastelowe opowieści o drugiej wojnie światowej po czym zmęczony głaskał czule futerka królików a ja majsterkowałem przy słowie kultywator czym sprawiałem szczerozłośliwą radość swoim starszym kolegom
    4 punkty
  3. wpuszczam do domu zapach powietrza moje ciało kwitnie pastelowymi gerberami łodyżki lekko tańczą po plecach pocałuj muśnięciem zorzy
    3 punkty
  4. tylko w nocy kochankami ciemności księżyc i gwiazdy.
    3 punkty
  5. Autorzy: Tekst - Michał Leszczyński Rozmowa z AI - Krzysztof Czechowski Muza i głos - AI. Szale radości Ref. Dzyń dzyń tańczy dżin tańcuje dżin taki dzień taka noc a także taki jin dotkniesz artefaktu wyskoczy ci na scenę zaczaruje ciebie unikalnym tekstem oby ważne oby cięte i oby nie drętwe i bum Rób co chcesz i tyle ile od siebie wymagasz tańcz, śpiewaj, żyj, żuj a nawet doświadczaj otwórz drzwi rabanowi i zapracuj na ciszę śmigaj szybciej a nie wolniej z ważną wolnością Otul się własnym i własnością niczym szalem świat uwielbia wygłupy oraz nietuzinkowi rulez próbuj testuj poszukaj prywatnego braku granic również na niniejszą piosnkę otwórz swój umysł Świat i ciebie poprosi o rozwagę argumentów każe ci używać szali, szelek, amuletów i wagi będziesz miał niejeden raz szczęście na szali będziesz tam miał niejedną przeogromną troskę Ref. Dzyń dzyń tańczy dżin tańcuje dżin taki dzień taka noc a także taki jin dotkniesz artefaktu wyskoczy ci na scenę zaczaruje ciebie unikalnym tekstem oby ważne oby cięte i oby nie drętwe i bum Dotkniesz niekiedy osobliwego szaleństwa jeśli tylko możesz przypatrz mu się uważnie szaleństwo to nie jest wiersz i nie jest to piosenka nawet zamroczone czy upojne uniesienia nie są nim (ile razy tu powtarzać że każda piosenka jest dobra?) Nie słuchaj tylko szalonych dziwnych rozkazów rzeczy co każą nam robić na darmo i za darmo ludzie oczekują pomocy i mocy wielu wybaczań troski uczuć a nie wyboistych torów setek przeszkód Czuć radość cóż zawsze jest tutaj z kogo i z czego co najwyżej jakoś głębiej trzeba wniknąć i znaleźć odkryć uaktywnić wysączyć drążyć i wynajdować a potem jak ważną poezję wewnątrz ją eksplorować Ref. Dzyń dzyń tańczy dżin tańcuje dżin taki dzień taka noc a także taki jin dotkniesz artefaktu wyskoczy ci na scenę zaczaruje ciebie unikalnym tekstem oby ważne oby cięte i oby nie drętwe i bum Nie graj muzyku życia w grę kto tutaj winny pomyśl raczej że wszyscy są z gruntu niewinni przeszłość twoja i moja i nasza musiała być trudem każdy niespokojnie wlazł w śliskie kilkanaście kałuż Tekst tej piosenki jest też moimi kajdankami nawet tekściarzy zniewoli czasem jakiś pomysł miałem tu tylko wykreować czternastą piosenkę masz ją tak jak ja musiałem się nad nią nasiedzieć (proszę proszę danie podane do stołu o proszę o proszę) Wbiłem sobie w głowę kajdanki ze słów słowa sądziłem, że mogą mnie wyzwolić myliłem się bo jestem ich dużym podwładnym nawet te ładne dyktują autorowi co ma robić Ładne słowa też ładnie proszą ciebie o taniec nakazują ci słuchaczu polubić ten taki ton taktu ten tego i owego po co po to zabawa ta taka nawet te słowa cyk pstryk nabiją kogoś w butelkę (jak to jest współczuć odbioru odbiorcom?) Ref. Dzyń dzyń tańczy dżin tańcuje dżin taki dzień taka noc a także taki jin dotkniesz artefaktu wyskoczy ci na scenę zaczaruje ciebie unikalnym tekstem oby ważne oby cięte i oby nie drętwe i bum
    3 punkty
  6. mieni się czerwiec łąką pełną stokrotek wplecionych w trawę
    3 punkty
  7. Nie zawsze można być sobą czasem sie w tym nie mieścimy jesteśmy sobie obcy Nie zawsze to co obok cieszy bywa że mocno boli mimo iż bliskie Nie zawsze mamy racje bywa że przegrywamy nie dajemy rady Nie zawsze nasze myśli są jasne jak gwiazdy bywają ciemne Nie zawsze prawda faktem bo życie to tylko moment który czasami kłamie
    2 punkty
  8. Warto czasem przystanąć, odczekać krótką chwilę, przed lustrem, w półmroku oświetlanym przez świece oczu tak żółtą i ciepłą barwą, jak dzień późnego sierpnia, którego tak nie chcę stracić. Ze świec wytapia się wosk. Ludzie woskiem stopionym rysują obraz przyszłości, ładnej, lecz nieprawdziwej - co z tego, że nieprawdziwa? Kolejny galon wosku przyniósł ze sobą postać. Kim jesteś? Czy to Ikar? Nie, Ikar już dawno upadł. Za co? Dlatego, że umiał marzyć? Nie. Zdradził go własny wosk - rozmoczył pióra skrzydeł i w jego kałuży do dzisiaj tonie złudzony barierą na niebie.
    2 punkty
  9. Miała dysonans, ta nasza koleżanka z klasy. Podobnie jak ta nasza koleżanka ze studiów. Istotę zrozumiałem dużo później, jak urosłem w lata i spotkałem już odrzucenia. Jako rówieśniczka podobała nam się nie aż tak i nie nawet i wcale nie za bardzo. Tymczasem jako młodość gdzieś tam na ulicach miasta uchodziła za czarującą i przepiękną, wspaniale brylowała przechadzając się tak jakoś nie ukradkiem pośród różnych męskich, starszych i nieco poskręcanych już wiekiem oraz przyzawiedzionych doświadczeniem i niekiedy przyćmionych marzeniem tęsknot. Najwidoczniej dziewczyny tak już mają. Warszawa – Stegny, 14.06.2025r.
    2 punkty
  10. Rozpocznę od uwagi, że poniższy tekst, będący przedstawieniem osobistej obserwacji, może chwilami sprawiać wrażenie subiektywnego. Tajowie. Myli się ten, kto przypisuje Tajom powszechną lub bezwyjatkową pozytywność. Aczkolwiek w pierwszych - dosłownie - chwilach po przekroczeniu granicy i w pierwszych bycia na tajskiej ziemi spotkałem się z życzliwą pomocnością urzędników imigracyjnych - chodziło o uzyskanie koniecznego do wjazdu cyfrowego kodu, to wkrótce później upór sprzedawczyni biletów do autobusu, jadącego z Bangkoku do Hua-Hin, który dotyczył zamiaru "wciśnięcia" - dosłownie - biletu na autobus odjeżdżający za dwie godziny zamiast sprzedaży biletu na najbliższy, na który czekałbym pół godziny - trudno nazwać pozytywnym. Z punktu widzenia energetycznego wydaje mi się acelowym i awłaściwym dalsze opisywanie tej sytuacji. Dość będzie stwierdzić, że wydane na bilet pieniądze otrzymałem z powrotem, zaś do pod drzwi opłaconego wcześniej hotelu w Hua-Hin - położonego w odległości dwustu kilometrów - pojechałem bezpieczną taksówką, płacąc cenę osiemdziesięciu sześciu dolarów. Zbyt wyraźne podkreślenie taniości przejazdu wydaje mi się zbędnym. Przejazd ten zajął około dwóch godzin, autobus zaś potrzebowałby na przemierzenie tej trasy zdecydowanie więcej czasu. Na marginesie dodam, że ruch w Tajlandii - tak samo jak w Wielkiej Brytanii - jest lewostronny. Podkreślę natomiast, że ze znajomością języka angielskiego wśród Tajów bywa różnie. Tak samo jak z prawdziwością odpowiadania na zadane przez osobę spoza ich kraju pytanie; Tajowie mają przemożną tendencję do potakiwania nawet wtedy, gdy wiedzą, że mówią nieprawdę. Ceny. Zacznę od podania informacji, że tysiąc tajskich batów - tak nazywa się waluta Tajlandii - w obecnej chwili przelicza się na sto czternaście polskich złotych i dwadzieścia siedem groszy. Dalsze przeliczenia, drogi Czytelniku, możesz poczynić sam. Za bardzo tani, jednodaniowy obiad w przyulicznej restauracyjce - ryż z kurczakiem - zapłacisz pięćdziesiąt batów. Za droższy, czyli ryż plus wołowina plus napój - sto pięćdziesiąt, sto sześćdziesiąt batów. Za średni, wciąż jednodaniowy, czyli ziemniaki, kotlet schabowy smakujący zupelnie jak polski , surówka i piwo koszt wyniesie Cię dwieście pięćdziesiąt. W lokalu spełniającym zachodnie standardy - mam tu na myśli włoską restaurację "Emma" - za spaghetti z przystawkami zapłacisz czterysta pięćdziesiąt batów; dodawszy setkę cytrynowego likieru limoncello podwyższysz rachunek o kolejne sto. Taksówkarz za piętnastominutowy kurs zażyczy sobie dwieście, dwieście pięćdziesiąt batów. Za godzinny masaż w prywatnym saloniku należność wyniesie, w zależności od miejsca, od trzystu do czterystu batów. Napiwki wypada dawać. Bardzo. Z oczywistego powodu. W przyulicznych stoiskach można śmiało, bez obaw, kupować owocowe smoothie z lodem. Kupiłem i spróbowałem ananasowego. Nie szkodzą, a kosztują połowę tego, co w kawiarni: odpowiednio czterysta i osiemset batów. Ze słodyczy polecam baskijski sernik, dostępny w różnych wariantach. Przyroda/pogoda. Obecna pora deszczowa jest taką wyłącznie z nazwy. Od mojego przyjazdu osiem dni temu deszcz padał tu tylko trzy razy przez - w sumie - około półtorej godziny. Słońca jest pod dostatkiem, temperatura w granicach trzydzieści jeden do nawet czterdziestu stopni. Woda w Zatoce Tajlandzkiej - w której mieszkają sobie małże, kryjące się w przedstawionych poniżej muszlach, malutkie kraby oraz "żyjątka" - zachęca do kąpieli, natomiast piasek plaży do chodzenia po nim boso - już nie. Odradzam. Namawiając jednocześnie na włożenie ochronnego kapelusza; godzina do dwóch, spędzone w operującym tak intensywnie Słońcu wystarczą, aby poczuć się źle. Na koniec ciekawostka, dotycząca dostępnych w sklepach, również w popularnych "Seven-Eleven" i "Lotus" - czyli dawnym Tesco - wodach i napojach. Gdy zapytać miejscowego sprzedawcę o gazowaną wodę, ów z punktu pokaże Ci Coca-Colę, Fantę, Sprite'a czy Pepsi. Jeśli chcesz nabyć wspomnianą, należy pytać o "soda water". Natomiast woda to woda - po prostu naturalna. Ze zrozumiałego powodu nie przedstawiłem tu informacji o charakterze formalnym - jak chociażby te o wizach. Hua-Hin, 10. Czerwca 2025
    2 punkty
  11. Płynę (Nie zginę) I jak liście Na wietrze Uniosę się I wciąż będę grać W tej trudnej grze Zwanej życiem
    2 punkty
  12. i lubię opalać nogi ale czoła już nie nie tyle w chustce lepić pierogi ile skry mrozu łapać jak miech głęboką zieleń oczyma wodzić może w ramiona przygarnie mnie gdy w suchym korpus chłonie odważnie balon emocji w rwącym się śnie gdy sypki parzy blade podeszwy ożywia złącza neuronów kwarc a w chmurze polar uszy tak pieści śnieg się zawiesza na czubku garb gdy palce kreślą pod przezroczystą taflą ósemki z jaskółczych gniazd wyfruną w oddech najcichsze z pieśni tyle by całym i żywym. Klaud I Lubię opalać nogi, ale czoła już nie. Nie tyle w chustce lepić pierogi, ile skry mrozu łapać jak miech. Głęboką zieleń oczyma wodzić, może w ramiona przygarnie mnie, gdy korpus w suchym odważnie chłonie balon emocji w rwącym się śnie. Gdy sypki parzy blade podeszwy, złącza neuronów ożywia kwarc, a w zimnej chmurze to polar pieści, śnieg się zawiesza — na czubku garb. Gdy palce kreślą pod przezroczystą taflą ósemki, z jaskółczych gniazd wyfruną w oddech najcichsze z pieśni — ważne, by całym i żywym tak.
    2 punkty
  13. chcąc się upewnić czy gdy miasto śpi parkowymi alejami spacerują jego sny za drzewem ukryty cichutko czekałem lecz zamiast snów dwa cienie ujrzałem cienie które mówiły brakuje nam jednego więc następnej nocy przyjdziemy po niego wystraszony bardzo zawróciłem do domu a gdy rano wstałem pomyślałem po co komu tyle snów i zacząłem śmiać się z własnego
    2 punkty
  14. na leśnej drodze bezmyślność i głupota puste butelki
    2 punkty
  15. obietnice jak latawce zachwycają pięknem gdyby tak... podziwiamy je dają chwile nadziei odrywamy się od ziemi tam w przestworzach wspaniały świat nie musimy śnić o jutrze już dziś je pokazano nagle zerwał się sznurek obietnice uleciały w siną dal wracamy do codzienności świat nie lubi pustki w górze następny latawiec z piękną przyszłością 5.2025 andrew
    2 punkty
  16. Rosa* Si sedie relax solitario in vecchio vasa vita - ricordi the bavende acqua, a volte un raggio do luce sole lo accarezzera suo viola - radiante, poi vedrai sorrisso the forse ancora sospira si alcuni mortale - romantico salvera suo picchi... *więcej informacji Państwo znajdą w następujących esejach: "Komentarz - komentarz odautorski" i "Mój drogi świecie" - Autor: Łukasz Jasiński (napisałem po polsku: maj 2007 rok i przetłumaczyłem na włoski: czerwiec 2025 rok)
    1 punkt
  17. Wczasy w Rosji. Wieloosobowe pokoje i... sami Polacy. W pokojach piętrowe łóżka. Szaro-buro. Na zewnątrz mróz, góry i cały dzień jazda na nartach. Tam spotkał Martę, szczupłą dziewczynę o czarnych, krótkich włosach i jeszcze czarniejszych oczach. Byli rówieśnikami. Marta też przyjechała ze szkoły. Nie potrafiła jeździć. Właściwie, to wydawało mu się, że w ogóle niewiele potrafiła, ale pomimo to bardzo dobrze czuł się w jej obecności. Działo się z nim wtedy coś dziwnego. Może to dlatego, że w jego szkole nie było dziewczyn... Spotykali się potajemnie, wieczorami, w sosnowym lasku. Było tam zdecydowanie mniej śniegu i całkiem ciepło. Mogli spokojnie pozbyć się wierzchnich okryć, a nawet usiąść na pachnącej żywicą ziemi. Pewnego razu Marta powiedziała: - Schowaj się tu, schowaj. Szybko! Zdarzyło mi się coś niezwykłego. Coś, co może odmienić moje życie. Tego dnia wyglądała wyjątkowo ślicznie. Czarne włosy przylegały gładko do jej głowy, jedynie gdzieniegdzie odrywając się pojedynczymi kosmykami. Na smukłej szyi miała czarną opaskę, a dobrze dopasowany kombinezon podkreślał jej smukłą sylwetkę. - Ale co? - spytał zdumiony takim początkiem spotkania. - Schowaj się i poczekaj, to zobaczysz. Posłusznie poszedł ukryć się w przyprószonym śniegiem zagajniku. Marta została przy drodze. Po chwili podjechała jasnokremowa limuzyna. Marta, ucieszona jej widokiem, zerknęła w stronę sosenek i wsiadła do środka. Gdy limuzyna ruszyła, wybiegł na drogę. Rozpromieniona dziewczyna machała mu na pożegnanie przez tylną szybę. Wtedy widział ją ostatni raz. - Długo byłeś na tych wczasach? - Miesiąc. - To podciągnąłeś się trochę z rosyjskiego, co? - Wcale. Nawet jednego Rosjanina nie widziałem. - To jak to tak? - No właśnie. Szkoła. Wydawało mu się, że był w niej całe życie. Nie pamiętał życia przedtem i nie mógł wyobrazić sobie jak mogłoby wyglądać życie poza szkołą. Szkoła, to przede wszystkim budynek. Czteropiętrowy, o masywnych murach, z oknami przepuszczającymi do środka światło, ale nie ukazującymi żadnych obrazów. Tak jakby życie na zewnątrz nie istniało. Na poszczególne piętra można było się dostać zwykłymi schodami lub za pomocą taśm transportowych. Za pomocą taśm było szybciej i zabawniej. Jechało się do góry taśmą o nachyleniu około trzydziestu stopni i na końcu każdego odcinka przeskakiwało się na podobną taśmę ustawioną w przeciwną stronę. I tak od piwnic aż do czwartego piętra. Jeszcze zabawniej było w drugą stronę, gdy po przeskoczeniu barierek ochronnych w połowie długości taśmy, lądowało się na połowie długości taśmy poniżej. Szkoła, to też ustalone reguły, sztywne zasady i porządek dnia miarowo wyznaczający upływ czasu. - Kadet Woźniak i kadet Małecki natychmiast zgłoszą się do kancelarii! - Słyszałeś, to my. Jedziemy? - Przejdźmy się. - Czego od nas chcą? - Zaraz pewnie się dowiemy. Zeszli z drugiego piętra na parter, gdzie mieściła się kancelaria. Przed masywnymi, tłumiącymi dźwięki drzwiami, stała grupa młodych, ubranych w granatowe mundury, mężczyzn. - Wyczytują, czy kolejka? – Zapytał pierwszego z brzegu chłopaka. - Wyczytują... Parami. - No to czekamy. Na ścianie obok drzwi wisiała gablotka. Z nudów zaczął przeglądać wywieszone w niej papierowe kartki. „Regulamin”, „Prawa i obowiązki kadeta”, „Ogłoszenia”, „Specjalności do wyboru”, jakaś wypłowiała, jak gdyby zawilżona, kartka z rozmazującym się, odręcznym napisem. Przysnął się bliżej... „Przygotuj się... na... najgorsze”. - Woźniak, Małecki! - W otwartych drzwiach stał podoficer - Woźniak, Małecki!!! Co, zaproszenia trzeba?! Już byli w środku. Za biurkiem siedział oficer dyżurny. Nie zdążyli się zameldować. - Podobno biliście się? Wyprężeni jak struny odpowiedzieli jednocześnie: - Nie, panie kapitanie! - Nie? A co to jest??? Oficer odwrócił stojący na stole wyświetlacz, na którym leciała scena bójki. Bójki z ich udziałem. Nie było wątpliwości, to byli oni... na pustej sali. Szarpali się za mundury i uderzali pięściami. Małeckiemu leciała krew z nosa. - Po pierwsze, macie sobie podać ręce. Podali sobie ręce bez chwili wahania. - Po drugie... jaką karę wolicie: regulaminową czy nieregulaminową? - Nieregulaminową, panie kapitanie! - odpowiedzieli jednocześnie. - Dobrze - oficer przetarł ręką twarz - w takim razie, do końca tygodnia sprzątacie piwnice. Prysznice mają być wyczyszczone, kible wyszorowane, wszystkie nieczystości usunięte. Zrozumiano? - Zrozumiano! - Wszystko, co potrzebne, znajdziecie na dole. Wykonać! Oddali honory i wyszli. Dopiero teraz zauważył jaki Małecki jest blady i spocony. - Wszystko w porządku? - O co tu chodzi? Przecież my nigdy... - Nie wiem. Chodźmy lepiej do tych piwnic. - Miałem dziwny sen. Jakiś taki podobny... - Dobrze, pogadamy na dole. W suterenach panował trochę nieprzyjemny zapach i było ciemno. - Gdzie tu jest włącznik? Zaczęli szukać po omacku klepiąc ściany. Po chwili słabe światło oświetliło piwnice. Przy schodach stały wiadra, środki chemiczne i szczotki, leżały szmaty i worki na śmieci. - To był bardzo dziwny sen... zły... - Małecki powrócił do przerwanej opowieści, jednak zatrzymał się wpół słowa, bo nad ich głowami rozległ się głośny rumor. Najpierw chaotyczny, potem przechodzący w jednostajny rytm, do którego dołączyły jakieś głosy. Potem znowu zapanował chaos, a po nim zupełna cisza. - Co to było? - Sprawdzimy? - Może lepiej weźmy się za sprzątanie, bo nie wyrobimy się do końca tygodnia, a ja nie chcę wylądować na regulaminie. - Poczekaj... Słyszysz? - Co? - Słuchaj... - Nic nie słyszę. - No właśnie. Cisza... zupełna. Idziemy na górę. Ostrożnie zaczęli wychodzić na górę. Na parterze nie było nikogo. Takiej pustki i i ciszy, takiego osamotnienia jeszcze nigdy nie doznali. Starali się cicho stawiać kroki, jednak każde stąpnięcie dudniło w pustym budynku jak uderzenie bębna. Stanęli na środku korytarza. Na ścianie ktoś napisał sprayem, wielkimi literami: „BUNT!”. - Co się dzieje??? - Nie wiem. Może wszyscy są na górze. - Idziemy. Biegiem popędzili po schodach na pierwsze piętro. Zastali tam taką samą pustkę, jak na parterze. Ruszyli biegiem na drugie. Małecki potknął się i upadł na schodach, syknął i od tej pory utykał na lewą nogę. - Dlaczego te taśmy nie działają? - Nie wiem. Dasz radę? - Dam... ale o co tu chodzi? - Nie wiem. Nagle, ponownie usłyszeli rumor. Tym razem pod nimi. Obaj wychylili się przez barierkę. - Żandarmi. Wiejemy. - Dlaczego. Przecież my nic... - Wiejemy! Ruszyli biegiem na górę. Gdy byli w połowie drogi na trzecie piętro, klatką wstrząsnął potężny huk. Obaj rzucili się do barierki. - Wysadzili schody na parterze?! Czym prędzej ruszyli w górę. Na półpiętrze, z trzeciego na czwarte, schody zastawione były szafami, ławkami, stołami i wszelkiego rodzaju różnymi innymi rupieciami, które były do zdobycia w szkole. - Zabarykadowali się. Co robimy? Klatką wstrząsnęła druga eksplozja. - Wysadzili schody na pierwszym. - Ale jak? Przecież wcześniej wysadzili na parterze? - Za dużo pytasz. - Co robimy? - Na taśmy! Trzecia eksplozja nie dawała złudzeń. Wyleciały schody z drugiego na trzecie piętro. Podpierając się rękoma, przesadził jednym susem poręcz schodów i barierki taśmy. Gdy tylko wylądował, przylgnął do niej całym ciałem. - No skacz! - syknął. - Nie dam rady. Małecki zaczął schodzić na dół. Zdążył wgramolić się na taśmę, gdy po schodach zaczęli wbiegać żandarmi. Sprawnie zaczęli demontować prowizoryczną barykadę i po chwili już byli na ostatnim piętrze. Kilku z nich podłożyło ładunki na schodach. Po chwili potężna eksplozja wstrząsnęła budynkiem. Odłamki betonu i stali zagrały w powietrzu. Ogłuszony, zauważył, że najwyraźniej uszkodzona eksplozją taśma, zaczyna osuwać się w dół. Spojrzał za siebie. Na dole przerażony Małecki chwytał za brzeg uciekającej taśmy, jednak jego nogi, które straciły już oparcie i bezradnie szamotały się w zakurzonej pustce, nieuchronnie ściągały go w dół. Rozejrzał się wkoło. Nie miał szans pomóc koledze, tym bardziej, że przesuwał się także w stronę przepaści. Rzucił się na metalowe elementy konstrukcji, które wyłoniły się spod osuwającej się coraz szybciej taśmy. Uchwycił się ich całym sobą. Spojrzał ponownie w dół. Taśma właśnie spadała z konstrukcji. Małeckiego już na niej nie było. Uniósł ostrożnie głowę. Żandarmi próbowali wyważać drzwi sal. Kombinowali coś przy zamkach, krzątali się po korytarzu. W pewnym momencie wszyscy stanęli pod ścianą i zaczęli uderzać w nią czym popadło. Saperkami, pałkami, maskami przeciwgazowymi, gołymi rękoma... Ostrożnie podciągnął się i, niezauważony, przemieścił na ostatnią taśmę, transportującą na strych budynku. Był teraz zupełnie niewidoczny od strony piętra, ale nie widział też co się na nim działo. Zaczął ostrożnie wczołgiwać się pod górę. Ku jego zdziwieniu taśma ruszyła i powoli wwiozła go na strych. Trudno powiedzieć dlaczego wskoczył na belkę pod murem. Jednak w chwilę potem kolejna eksplozja zatrzęsła budynkiem i strop przed nim przestał istnieć. Miał teraz pod sobą czteropiętrową, zakurzoną przepaść, oświetlaną przez ogromne, złożone z wielu matowych kafli okno. Nad głową miał ciężką konstrukcję dachu. Kolejna eksplozja spowodowała, że matowe kafle również przestały istnieć, zapadając się w niesamowity sposób, bo jakby w zwolnionym tempie, do środka budynku. Za oknem, zamiast domniemanego świata, panowała ciemność. Ciemność, która momentalnie przeniosła się do wnętrza budynku. Po raz pierwszy w życiu ogarnął go strach. - Ratunku!!! - zaczął wołać - Niech mi ktoś pomoże!!! Ratunku!!! Nagle w dachu zaczął otwierać się właz. Właz, którego istnienia nie podejrzewał. Najpierw usłyszał charakterystyczny dźwięk otwieranego zamka. Potem w ciemności wykroił się okrąg światła, a potem przez okrągły otwór ujrzał pochmurne niebo i głowę w wełnianej czapce. - Tu jest! Znaleźliśmy go! - zawołał mężczyzna w czapce. Ubrany był w pasiasty sweter. Twarz miał nieświeżą i krzywe żółte zęby. W otworze pojawiła się głowa drugiego, podobnie ubranego mężczyzny. Przez moment w uśmiechu pokazał szczerbate zęby, a po chwili w kierunku Woźniaka powędrowały jego ręce uzbrojone w grubą żyłkę. - Zostaw! Już! Kupiłeś sobie żyłeckę i już musisz się popisywać. Wystarczy młotek. Chodź - zwrócił się do Woźniaka, - On żartował. Wyciągniemy cię stąd. Podał mu rękę. Woźniak wdrapując się po belce na górę, wydostał się na śliski dach. Mężczyzna z żyłką uśmiechał się półgębkiem. Szli w kierunku brzegu dachu. Przy budynku rosły jakieś wysokie drzewa. Gdy byli już blisko, Woźniak, któremu zdawało się, że czuje na karku oddech mężczyzny z żyłką, rzucił się w ich kierunku. Skoczył bez chwili wahania. - Oż, w morde! - Zawołał za nim ten żyłką. Spadał obijając się o miękkie gałęzie. Po kilku sekundach był już na dole. Na ziemi leżała warstwa mokrego śniegu. Biegł przez młode sosnowe sadzonki. Wydawało mu się, że słyszy za sobą krzyki goniących go mężczyzn. Przyśpieszył. Po chwili wbiegł do starszego lasu. Biegł drogą. Z tyłu ponownie dobiegło go pokrzykiwanie. W pewnym momencie zobaczył przed sobą jakieś zwierzę. Było duże i czarne, w pysku trzymało drugie zakrwawione, najwyraźniej już martwe stworzenie. Biegło mu naprzeciw. Widział już coś takiego kiedyś na jakimś filmie, to zwierze, to mogła być pantera... czarna pantera... albo puma. Za czarnym kotem niosącym w pysku martwą zdobycz. Biegł drugi, znacznie od niego mniejszy. Mógł to być młody kociak. Duży kot wyminął go wydając wrogi pomruk i pobiegł w swoją stronę. Mały zaś, zatrzymał się i ruszył za nim. Podczas gdy on biegł najszybciej jak mógł, kot przemieszczał się za nim, tak jakby wybrał się na spacer. Przy tym cały czas obserwował go, aż pewnym momencie zaczął przyśpieszać. Na drodze leżała sucha gałąź. „Nie mam szans” - pomyślał, jednak podniósł ją i stanął frontem do doganiającego go zwierzęcia. Zamachał mu nią tuż przed nosem. Kot złapał za koniec patyka i szarpnął nim. Suche drewno pękło. Kot potrząsnął łbem przez chwilę tarmosząc ułamany kawałek, po chwili jednak wypluł go i rzucił się na pozostałą część gałęzi. Tym razem wyrwał mu ją całą z ręki, zaczął gryźć i potrząsać. W końcu rzucił ją na ziemię, przycisnął łapami jeden koniec, a drugi zaczął podnosić zębami ku górze. Drewno pękło po raz drugi. - To ty się chciałeś tyko pobawić... – powiedział półgłosem Woźniak. Kot wydał z siebie charczące mruknięcie, złapał w zęby kawałek suchego patyka i ruszył w kierunku, w którym biegł wcześniej. Gdzieś z kierunku, w którym pobiegł kot, dobiegły go krzyki. Ruszył biegiem dalej, pod górę. Biegł. Las, który robił się coraz gęściejszy, w pewnym momencie zaczął rzednąć, aż ustąpił zupełnie miejsca niskiej roślinności. Na tle szarzejącego nieba widział wyraźnie krawędź górskiego grzbietu. Zwolnił na chwilę by odsapnąć, przeszedł pewien odcinek i ponownie ruszył biegiem w jego kierunku. Nagle otworzyła się przed nim przestrzeń. Słońce skryło się już za horyzontem, jednak ciągle malowało lekko zachmurzone niebo czerwienią. Pofałdowany i pokryty dziką roślinnością teren nagle spadał, tak że wszystko co widział, aż po horyzont, znajdowało się poniżej góry. Nad horyzontem, w oddali, ciemniały dwie pary ogromnych, rozmazujących się w wieczornej mgle kręgów. W dole słychać było głosy dzikich zwierząt, a nad lasem krążyły stada ptaków. Odwrócił się zaniepokojony czymś, co przypominało mu zacieraną przez odległość rozmowę. Za nim wyrastały z podłoża szare skały. To stamtąd dobiegały odgłosy. Podszedł bliżej. Za skałami teren nieznacznie obniżał się i tworzył prawie poziomą połać otoczoną skałami. Na jej środku płonęło ognisko, wokół niego siedzieli ludzie. To ich głosy słyszał. Wyszedł zza skały. - Nie wiem czy mnie zrozumiecie, ale potrzebuję pomocy - powiedział. Jego pojawienie się wywołało spore zamieszanie. Uspokajał je jakiś starzec, który podniósł się i zwrócił się w jego kierunku: - Jeśli nie jesteś wrogo nastawiony, podejdź do nas i powiedz czego potrzebujesz, a my postaramy się ci pomóc. - Jestem głodny i chyba potrzebuję snu. - Chodź do nas. Starzec miał długą brodę i zmierzwione włosy w kolorze popiołu. Ubrany był w długą szatę w podobnym kolorze jednak w odrobinę ciemniejszej tonacji. Z jej fałd wyciągnął coś co przypominało mały bochenek chleba. - Masz, jedz. Przespać możesz się przy ognisku. Jutro jest dzień Jana. Każdy nam się przyda. Wziął chleb i wgryzł się w niego zębami. Pokarm miał dziwny smak... właściwie nie miał smaku, ale za to niezwykle sycił. Po trzech, dobrze przeżutych, kęsach poczuł się najedzony. Znalazł sobie miejsce przy ognisku i usnął. Ocknął się. Ognisko ciągle płonęło, lecz wokół nie było nikogo. Za nim coś skrzypnęło. Obejrzał się. Zobaczył drzwi. Były niedomknięte. Z wnętrza biła delikatna poświata. Podszedł, otworzył je i wszedł do środka. Wewnątrz znajdowała się sala wyposażona w dwa rzędy piętrowych łóżek. Na jednym z dolnych łóżek ktoś spał. Podszedł bliżej. Przyjrzał się śpiącemu, młodemu mężczyźnie, ubranemu w taki sam mundur jak jego. - Małecki??? Mężczyzna otworzył oczy. - Myślałem, że ty... że... nie żyjesz. Małecki usiadł na łóżku. - Muszę ci coś powiedzieć. - Przecież... widziałem cię tam... na taśmie. - Posłuchaj uważnie. - To nie możliwe. - To wszystko sen. - Ale jak??? - To nie koniec. To TY jesteś snem. - Co ty mówisz??? - Posłuchaj mnie uważnie. Posłuchaj uważnie tego, co teraz powiem: C I E B I E N I E M A. T y t y l k o s i ę ś n i s z. - Co ty mówisz?! - Uwierz mi. Jeśli w to uwierzysz i zrezygnujesz z siebie, to będzie ci łatwiej zrozumieć... Jeśli zrozumiesz, wszystko stanie się proste i oczywiste... Jeśli nie uwierzysz, będziesz się męczył. Będziesz cierpiał. Będziesz szukał sensu aż zginiesz. - Co ty mówisz???... To ty... to ty mi się śnisz!!! -Popchnął go aż tamten upadł na łóżko - Wstawaj! Wstawaj maro!!! Wstawaj zwidzie!!! Małecki leżał na łóżku z nogami spuszczonymi na podłogę i patrzył na niego spokojnie - Wstawaj! Powiedziałem: wstawaj!!! - Wezbrała w nim okrutna złość. Złapał kolegę za marynarkę i zaczął go wyciągać z łóżka. Małecki zaczął się bronić. Szarpali się na środku sali. Zaczęli okładać się pięściami. Gdy otrzymał uderzenie w brzuch, wymierzył przeciwnikowi cios prosto w twarz. Z rozbitego nosa kolegi polała się krew. - Widzisz co narobiłeś? - powiedział Małecki - Może teraz zrozumiesz... Coś w nim pękło. Usiadł na łóżku i osunął się na nie bezwładnie. Położył się na boku, podciągnął kolana i zaczął płakać. Małecki usiadł obok i zaczął poklepywać go po ramieniu. - Nie martw się, jeszcze nie wszystko stracone. - Obudź się. Obudź się, już są - Ktoś szarpał go za ramię. Otworzył oczy. Leżał przy ognisku. Większość ludzi pierzchała gdzieś w popłochu. - Co się dzieje? - Już są. Lepiej się gdzieś schowaj... albo chodź ze mną. Podążył za młodym mężczyzną, który poprowadził go do kryjówki między skałami. - Co się dzieje? - Będą wybierać Jana. - Jana? - Tak. Co roku go wybierają i zabierają ze sobą. - Kto? - Jak to kto? ONI. Zabierają, a potem... - Co potem? - Tak naprawdę, to nie wiem... nikt nie wie, bo nigdy jeszcze żaden Jan nie wrócił, ale mówią, że przybijają go gwoździem do drzewa. Cicho. Ciii... Na zewnątrz dało się słyszeć krzyki, szloch i lamenty. - Coś jest nie tak. Poczekaj tu chwilę. Cokolwiek by się działo, nie wychodź. - Poczekaj... Dlaczego to robisz? - Co? - Pomagasz mi. - Ktoś mi kiedyś pomógł... byłem... byłem kadetem. Poczekaj. Mężczyzna poczołgał się w stronę szczeliny, która tworzyła wejście do małej jaskini, w której się ukryli. Ostrożnie wyjrzał. Nagle jakaś siła wyciągnęła go na zewnątrz jak szmacianą lalkę. Do jaskini wpadło światło napełniając ją jasnością. Woźniak przyległ do podłoża. Przypadkiem znajdował się w dość głębokiej, nieco większej od niego niecce. Tuż nad nim przeleciał jakiś cień. Strach. Ogarnął go nieopisany strach. Starał się wcisnąć, wtopić, wlać, zjednoczyć ze skałą. „Nie ma mnie, nie ma...” - myślał. Światło zgasło. Głosy na zewnątrz przycichały. Podczołgał się do szczeliny. Przed sobą ujrzał ludzi. Tych których widział przy ognisku i wielu, wielu innych. Wszyscy byli nadzy i spętani w dość prymitywny, ale bardzo skuteczny sposób. Ustawieni czwórkami, dobrani wzrostem, na barkach dźwigali długie, drewniane drągi, do których bezlitośnie mocno przywiązano im ręce. Szli pod górę. Biali, żółci, czarni, czerwoni, sini, niebiescy ludzie. Szli powoli. Nadzy i brudni. Zatrzymali się. Przed nim stał młody mężczyzna, ten, który ukrył go w jaskini. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Potem, przynaglani przez niewidocznych oprawców ludzie ruszyli. Schował się. Gdy wyjrzał ponownie, przed jaskinią nie było już nikogo. Ostrożnie wyszedł na zewnątrz. W dali jakiś ruch przyciągnął jego uwagę. Przemieszczał się ostrożnie między skałami w kierunku, w którym wydawało mu się, że ujrzał jakieś poruszenie. Znalazł się w miejscu, gdzie skały tworzyły fantastyczne kształty. Było tu wiele zagłębień, w których można było się ukryć, większe i mniejsze słupy skalne i skały podziurawione jak ser szwajcarski. Gdy stanął za takim dziurawym słupem, usłyszał tuż za sobą odgłos upadku jakiegoś ciężkiego, ale dość miękkiego przedmiotu. Ostrożnie wyjrzał przez otwór w skale. Po drugiej stronie, na prymitywnej drewnianej konstrukcji, lądowały nagie ludzkie ciała. Z każdą chwilą było ich coraz więcej. Odsunął się. Pod osłoną skał oddalił się z tego miejsca i znalazł skalną grotę. Ukrył się w niej. Gdy wyszedł na zewnątrz, zachodziło słońce. Ktoś rozpalił ognisko. Siedziało przy nim kilka skulonych postaci. Wdrapał się na górę. Patrzył na dziki pejzaż, w którym tonęło czerwone słońce. Nad nim wisiały dwie pary ogromnych pierścieni. Marta siedząca na skórzanej, jasnokremowej kanapie luksusowej limuzyny machała mu przez tylną szybę ręką. Na miejscu kierowcy siedziała elegancka kobieta w średnim wieku o ciemnoblond włosach do ramion. Uśmiechała się. - Tak mamo, mam świeży miąższ... Będziesz zadowolona... tak... bardzo piękna twarz... To jest sen, który przyśnił mi się w nocy z 3/4 marca, 2008 roku. Nie jestem w stanie odzwierciedlić go dokładnie słowem, ale zrobiłem to jak mogłem najlepiej, w miarę moich możliwości. 07.03.2008
    1 punkt
  18. chciałem oderwać kawałek nieba a sięgnąłem do pochmurnych oczu ocierając deszcz z jej twarzy nie czekałem do świtu szkoda zachodu chciałem otworzyć szufladę wspomnień a wypadły gdzieś z tyłu głowy w krainę bawełnianych skarpet tych bez pary i bez szansy na zacerowanie chciałem utonąć z nią w pościeli prawdy i poczuć chłód bosej stopy dostałem kosz pełen brudów nie do wyprania wciąż wymięty chciałem oderwać kawałek nieba ale już go nie było nie dla mnie
    1 punkt
  19. Basen publiczny, to nie jest miejsce, gdzie możesz przeżyć miłosne szczęście, Gdy na coś liczysz, to, moim zdaniem, najlepiej będzie, licz na pływanie.
    1 punkt
  20. Co moze sie stac w sekundę Można się narodzić Umrzeć Można spojrzeć przez okno Ułożyć rym Mozna się zakochać Nienawiść zabiera więcej czasu Można mrugnąć Można coś zacząć lub skończyć Wszystko i nic Świat się zaczął i zniknie w sekundę
    1 punkt
  21. życie nas chciało przerosnąć o krok o włos o głowę ale trwaliśmy jak drzewa zginane tylko w połowie
    1 punkt
  22. obiecaj mi solennie że stu gwiazd diamenty zobaczę wkrótce jak Zodiak na astralnej ścieżce i jutro i pojutrze w sposób niepojęty będzie po stokroć cieplejsze , boskie oraz lepsze strun kosmicznych wiązki i pęki tachionów powiodą mnie do raju ,błękitnej laguny a dzieża pełna neutronów i boskich protonów da powód do podziwu chwały i do dumy Astat. Wanad. I Brom.Układ okresowy lśni jak Zodiak srebrzyście wokół mojej głowy i z podziwem śmiem twierdzić - wiwat archimedes że Sezam się otwiera jak silnik Mercedes !! oto święto fizyków i matematyków Algebra emocji !! wiosna eksploduje zielenią w boskiej Kapadocji !!
    1 punkt
  23. @violetta I potem w mózgu powstaje blokada, stąd: święta wojna... Łukasz Jasiński
    1 punkt
  24. @Łukasz Jasiński samo pismo jest bajką, ale gdy czytasz z modlitwą, staje się świętą.
    1 punkt
  25. @violetta Proponuję, aby pani zaczęła czytać Biblię Humanisty - Biblia jako Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu - to po prostu bajki dla dorosłych dzieci. Łukasz Jasiński
    1 punkt
  26. @Marek.zak1 ;):) Na pewno:) Również pozdrowienia @Dagna @Rafael Marius Podziękowania
    1 punkt
  27. @violetta Prezydent Rosji - Władimir Putin, prezydent Turcji - Recep Tayyip Erdogan i sekretarz generalny Organizacji Narodów Zjednoczonych - Antonio Guterres - potępili atak Izraela na Iran, a co robią: prezydent Andrzej Duda i prezydent elekt Karol Nawrocki? Tak więc: w imieniu Narodu Polskiego, który - według ostatnich sondaży - jest po stronie Palestyny, ja - poeta Łukasz Jasiński - kategorycznie potępiam atak Izraela na Iran! O opinię w sprawie konfliktu palestyńsko-izraelskiego - "Rzeczpospolita" - zapytała Polaków z wyższym wykształceniem i na pytanie: czy Izrael popełnia zbrodnie wojenne prowadząc działania w Strefie Gazy - ankietowani odpowiedzieli w następujący sposób, dokładnie - w ten sposób, tak - w ten sposób: - tak - siedemdziesiąt procent, - nie - siedem procent, - nie mam zadania - dwadzieścia pięć procent. Łukasz Jasiński
    1 punkt
  28. Na wschodzie wiatr zatoczył koło, zabrał wszystkie liście i połamał liche drzewa. Opustoszał krajobraz, tylko naga ziemia została i czerwień nieba która nad nią się unosi. Dwoje ludzi stroje prawnicze ubiera. Jeden będzie bronił drugi oskarżał. Rycerstwo drogą jedzie z pieśnią na ustach. Czerwone ślady zostawia Bóg im drogę toruje. Mężczyzna krzykiem kruszy mury inny kijem morze rozdziera. Obaj Bogu są wdzięczni. Ocaleni są szczęśliwi przegrani zginęli po jednej stronie Bóg stanął jednym życie darował. Nastąpi długie milczenie i nie kończąca się cisza. Potem tryumfować będą przegrani zamilknął. Woda w swych głębinach ich ciała ukryła. Swoje rydwany pozostawili. Wygrani Bogu świątynię budują. Obrońca krótką mowę wygłosił parę słów i tylko tyle. Bóg został ocalony, prokuratora nikt nie słuchał.
    1 punkt
  29. Dziękuję. Spokojnie jest jak każdej innej demonstracji teraz. Dopiero teraz wnusię zauważyłem. Jesteś u niej?
    1 punkt
  30. @Rafael Marius Słusznie bardzo !!
    1 punkt
  31. @Rafael Marius w moich są i rosną sobie same różnorodnie :) To jest mój najjaśniejszy świetlik, kupuję jej wózek, bo w obecnym nóżki wystają :)
    1 punkt
  32. @wierszyki Tak to rodzaj niepoznania lub wręcz odwrotnie poznania aż za dobrze :) Pozdrawiam. @Rafael Marius Tak, myślę że są.
    1 punkt
  33. @Leszczym Są takie dziewczyny co podobają się starszym, a wśród rówieśników nie mają wzięcia.
    1 punkt
  34. @Rafael Marius są w łąkach:)
    1 punkt
  35. @violetta Są u Ciebie świetliki?
    1 punkt
  36. @Łukasz Jasiński światem rządzą bogaci i jeszcze zaniżają sobie podatki.
    1 punkt
  37. @violetta Pani tok myślenia jest bardzo płytki i dlatego też nie potrafi pani obiektywnie oceniać danej sytuacji na kuli ziemskiej - to nie prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej rządzi - Donald Trump, tylko: wiceprezydent Marco Rubio - ultraortodoksyjny katolik i neokonserwatywny syjonista, jasne? Nie myśli pani przyczynowo-skutkowo, tylko: magicznie - jak naiwne dziecko... Jednak: nie wyszło mu wciągnięcie Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej do wojny z Iranem, podobnie: nie wyszło mu wciągnięcie Polski do wojny z Federacją Rosyjską, dalej: reakcja polskiego Ministerstwa Obrony Narodowej była opanowana - żadnej paniki, jasne: zdania nie zmienię - jestem pogańskim racjonalistą - libertynem i intelektualnym biseksualistą - uniwersalnym, powtarzam: to ich wojna religijna - judaizmu, chrześcijaństwa i islamu - sekt monoteistycznych i ich przybudówek takich jak - świadkowie jehowy, protestanci, mormoni, ateiści, chasydzi, iluminaci, szataniści, badacze pisma świętego, przedsiębiorstwa holokaustu, płaskoziemców, turbosłowianów, koszer nostry i temu podobnych pomyleńców - dogmatycznych, ideologicznych i doktrynalnych - masoni, wolnomyśliciele i poganie nic wspólnego z nimi nie mają. Łukasz Jasiński Łukasz Jasiński
    1 punkt
  38. @violetta Bzdury! Hamas jest organizacją narodowowyzwoleńczą i został stworzony przez Mossad za przyzwoleniem Centralnej Agencji Wywiadowczej - CIA, cel: kontrolowanie władzy w demokratycznym państwie - Palestynie, tak: ma pani prawo do własnego zdania, ja - też i tym bardziej: mam prawo demaskować głupotę i niszczyć w zarodku agresję, także: zawstydzać, ośmieszać i kompromitować - adwersarzy - używając czystej logiki i merytorycznych argumentów opartych na realnych faktach - dowodach. Łukasz Jasiński
    1 punkt
  39. @violetta Nie, ateistą nie jestem - ateiści również należą do sekty monoteistycznej i nie piszemy "poganem", tylko: poganinem i proponuję, aby pani poszła do szkoły - nie będę marnował czasu na mentalną agresję - pasożytującą energię, wtórny analfabetyzm - nieuctwo i znaną na tym portalu - donosicielkę, nie - nie sprowokuje mnie pani w celu zablokowania mi konta, jednakże: dziękuję za rozmowę, acha, panu Grzegorzowi Braunowi nic nie grozi - jeśli będzie bardzo gorąco - zostanie ułaskawiony przez pana prezydenta elekta Karola Nawrockiego. Łukasz Jasiński
    1 punkt
  40. @Łukasz Jasiński odzywa się w tobie antysemityzm :) niedługo będziesz plewić polskość z chwastów:)
    1 punkt
  41. @violetta Nie, bogobojna siostro najświętszego sakramentu, dwulicowa wiedźmo dualistyczna, dwunożny ssaku agresywny i niewolniku rzeczy materialnych - ślub wziąłem ze Świętą Matką Natury. Łukasz Jasiński
    1 punkt
  42. Dzisiaj, Ty pełna wdzięku wytyczyłaś ściezkę wśród prawd. Kroczę z mocą by dotrzeć do Ciebie i znaleźć Cię; byś już się nie chowała By często spoglądać na Ciebie nagą, w swym pieknie jaśniejącą. Może ja światłością jestem, lecz czarnym aniołem byłem, dzierżąc w dłoni zagładę podłościom, prawo wieczne zwiastując, przyszłość jasną, niczym przebłysk objawiając. Moje imię - Gabriel Twoje to Gabriela Na skrzydłach, z mieczem schowanym w pochwie mojej, koloru srebrnego, przybyć pragnę czym prędzej ku świtowi. Ja, gwiazda poranna, Ty gwiazdo moja jutrzenki pełnych dni naszych niespełna zliczyć, mnożą się one, a każdy z nich to wieczność. Za nami wieczność bitew, przed nami - wieczność bitew. Tamte stoczone krwią i cierpieniem, te nowe toczone marzeniami i słowem. Słowem, które wśród ciał naszych niczym iskry skaczą, światło dając tej nocy, która trwa, która obudzi się na nowo, już nie taka ciemna, nie taka mroczna. Ten ostatni, tym pierwszym, ten wiersz tu przeczytasz. Wiersz niesiony wiatrem z czterech stron świata, by zdmuchnąć nas w miejsce pobytu wspólnego, na zawsze... Wszystko zaczęło się jednak w dniu zaślubin, czterech istot, które stworzyły ten raj nasz, w opiece będąc, parą wśród nich, dziećmi ich pozostaliśmy. Los rozdzielił nas jednak, gdy spod jeziora, na wschód od ziemi obiecanej, powędrowali nasi rodzice, idąc wśród lądu, w kierunku naszych domostw obecnych. Rozdzielił nas po tym dokładnie, gdy minęli siedmiu kościołów orszak, pokłon im składający. Tam między morzami dali nam życie, byśmy weszli w majestat ciał naszych. Mieszkali wśród nas na ziemiach Konstantynopola, prawo ojcostwa i macierzyństwa dzierżąc, władzy swej nie nadużywali. Daliśmy życie miłości naszej, gdy powoli zachód się zbliżał. W snach Twoich niepokój Cię trawił, gdy jeszcze w czarnych włosach spowita byłaś. Dziw jednak nastąpił - ona złote miała loki; czysta była od dnia narodzin, imieniem czystość jej uczciłaś. Mijały dni w murach miasta spokojnego, przemierzając czas, córka nasza trudów się podjęła, wpierw sprzątać zapragnęła braciom naszym domostwa ich szlachetne pielęgnując, by kolejno, jako goniec między domami na wierzchowcu wędrować, miłości słowa roznosząc. Tak zaoszczędziła groszy kilka by przekonać nas, żeby za miastem młyn postawić i żyć wśród drzew, pól, łąk, kwiatów, wszelkiego stworzenia kroczącego jak mrówki i pająki, jak wilki i owce, jak woły i warchlaki, jak kaczęta i łabędzie, jak pszczoły i skorpiony, jak biedronki i komary Wśród pól żyjąc, w zgodzie i miłości z nami, przechadzała się z osiołkiem swoim do miasta by zmielone ziarno na bazarku sprzedawać, nie potrafiąc znaleźć swego oblubieńca. Był tam jeden jednak taki, który nieprzekonany, ciągle sumienie jej dręczył, by miłość mu podarować, by miłością gniew jego bezpodstawny uśnieżyć, nie uniżając osoby jego. Ciemne szaty on nosił wciąż, z postury był - niczym wąż Jego posępne oblicze - wyglądało jak uderzające bicze Z ust jego płynęła piana, lecz mowa jego była śliska i, poniekąd lubiana Z oczu uderzał mrok nieprzenikniony - każdy wiedział, że to nie zasłony. Przybył z ziemi odległej, gdzie budowano domy bogom, wysokie, wyłupiste, strach budzące mówił rzeczy dziwne, niezrozumiałe; ona, apagogicznie go ująć chciała. Lecz wymykał się jej, niczym wąż w rękach osoby upośledzonej. Lecz ona rozum miała, wywód zawsze kończyła.. aż do wyczerpania puli. Więc rzekła "a kisz, etu!" i odeszła. On porzucony oddalił się i nie wrócił nigdy. Po tym, ona smutna, pozostała przy nas, spodziewając się lepszego dnia, spotkania dusz. Tu historię jej powiedział ojciec nasz, o tym, który ziemię obiecaną, przez najeźdźców określił mianem krzyża. Posmutniała wnet, lecz odetchnęła z ulgą, siadając przy lustrze, usmiechnęła się, w dłoń wzięła szklankę z wodą cytrynową, cukrem słodzoną i śpiewać poczęła: Aketa akita akata, akate astera... (Kocham jasną matkę, czystą gwiazdę.) Od tej pory, w jej sercu nie było ni smutku ni żalu, Ni dnia ni nocy, ni złości, nie było ciemności, a wszystko trwało jak .. w balu. Jej święte usta nie wyrzekły już żadnego przekleństwa poza tym, które padło do istoty ciemnej, by wyrzucić ją poza mury, wyczyścić miasto z niegodziwości. Katarzyna wiele poświęciła ucząc się tkać, Anno; ja, Łukasz pracowałem, życie nasze usprawniając by dni nasze nie były zaledwie młóceniem, bowiem monotonne okazuje się, że okropne jest. Tyś mi była inspiracją, fundamentem, o przeszłości przypominając, sekrety dni minionych dzierżąc, zamysły moje posiadałaś. Ciepłe dni lat 50. XV wieku mijały nam beztrosko i w radości, chociaż na murach naszego miasta wciąż wartowali nieposkromieni bracia, tam tętniło życie. Mateusz wraz z Agnieszką odwiedzali nas, swoje dzieci, w murach swoje życie tocząc w mądrości. Oni bowiem królowali nad Konstantynopolem. I przyszedł lipiec roku 1453, dzień 11. Nic nie zapowiadało tego, co nadeszło. Ot poranek rosą naznaczony, okapujące nocnym deszczem deski obicia dachu naszego. Potem lekkie chmurki powoli na północ wędrujące. Żar dnia i śniade cery ciał naszych. Lecz obowiązki wzywały i trzeba było się udać ku miastu z towarem, bowiem praca nasza częścią szczęścia była. Pożegnaliśmy Kasie na godzin kilka. Ona w domu pozostawszy pewien lęk odczuła, rozumiejąc, że oczekiwaniom jej pewien kres nastąpić musi. By zrozumieć ciemność, która w oczach jej ni to przyjaźni, ni nienawiści ciemniała bez przerwy, ciemniejszą stając się z godziny na godzinę, z sekundy na sekundę. Z dala tupot jeźdźców na koniu dał się słyszeć. Ot dwóch zwiadowców szukało zwady, masło maślane z ohydy w ustach tocząc. Na plac przybyli i zobaczywszy młyn do domu weszli niespodziewanie. Z przerażeniem Katarzyna spojrzała parszywym twarzom, pełnym pożądania, chęci zabawy dzikiej i skorzystać z niewinności spragnionych. Ich oczy jakby usmiechnięte, ciszą podstępu jawnego opętane, ich usta lekko po obu stronach uniesione. Ona w pierwszym momencie duże oczy zrobiła lecz ciszę zachowała, bowiem... szybko zrozumiała, co będzie dalej. Twarz odwróciła na drucikach dalej spokojnie pracując. Oni podeszli za ramie ją łapiąc, na stół rzucili, szaty zdarli, co było dalej, każdy wie. Długo trwały jej wzloty i upadki, umysłem niekontrolowane. Cierpienie w przyjemności, głupi to oksymoron. Machali sobie swoimi mieczami z pochwy powyciąganymi, historię swoich podbojów opowiadając w języku z moczu końskiego. Nastał wieczór, pracę ukończyć zapragnęli. Ze stołu ją zdjęli, czarny barwnik do tkanin zauważywszy w wiadrze, jej głowę weń pchnęli. Twarz obmyli i na stół znów ją połozyli. Czerń im nudna się zrobiła po chwili. Więc noże wzieli i gardło - podciął jeden, drugi w serce uderzył. Ciało wzięli, lokal opuścili. Wzięli pochodnie w dłoń i ogień rozłożyli. Jej ciało 30 króków dalej w polu porzucili... W Konstantynopolu trwała bitwa, lecz wróg liczebnie przemógł, jeden stu dał rady lecz więcej już sił nie było. My zbiegliśmy, a rodzice nasi w podróży wtedy byli. Biegnęliśmy ku naszemu mieszkaniu. Z dala płonące, białe skrzydła wiatraka dostrzegając w ogniu - przeklętej żółci, która przecież ciepło nam dawać miała. "Gdzie jest Kasia?1?" - znajdź w ciemności tych, którzy przecież jaśnieć mieli.. próżno szukać... Kwadrans, pół godziny, godzina.. jest.. leży. Bez namysłu pobiegłaś ku domu, ja nie zdążyłem zrozumieć po co, odwróciłem się tylko, lecz szybko się zorientowałem, głupi, i w bieg za Tobą ruszyłem. Za nóż chwyciłaś i do ciała pobiegłaś; w drzwiach powstrzymać cię nie zdołałem, lecz wolę Twoją próbując uszanować, uszanować jej nie mogłem. Całowałaś jeszcze jej włosy czarne, a ja stojąc już słowa rzucić nie mogłem; bez łez płakałem, bez głosu kwiliłem. Połozyłaś się na ciele córki naszej, spojrzałaś mi w oczy i powiedziałaś: "Łukasz, muszę odejść.". Wtedy wzięłaś nóż, lecz ja tego zaakceptować nie potrafiłem. Padłem próbując odsunąć od Twojej piersi ostrze.. "Ania, nie rób tego!" - krzyczałem, próbując rękę Twoją powstrzymać Cię przed ostatecznym, lecz sił, pomimo, że miałem ich dość.. Zabrakło. Na wszystko spojrzałem; na Ciebie leżącą na córce naszej ukochanej na wspak, z nożem w piersi. Co stwierdziłem, to stwierdziłem i życie oddałem. Tam płonęły dusze nasze - dom nasz, nasz dorobek, dorobek miłości. Lecz historii jest ciąg dalszy, bowiem Kasia wstała, włosy jej w złoto znów się przemieniły... Ciała nasze pochowała.. z zemstą w sercu, żyjąc po dziś dzień, pod opieką naszych rodziców i naszych dusz żywych. Bowiem dusza żyje i jest obok Ciebie, jak zło i żmija poniżej mojej szyi, by sięgnąć umysłu mojego. Krzyś jest znami.. I jeszcze ktoś.
    1 punkt
  43. Był sobie mały Staś, który miał ogromne oczy i wielkie serce, ale… nie bardzo lubił jeść owoce. Pewnego dnia Ala, jego ulubiona niania, postanowiła go namówić. — Stasiu, chodź, mam dla ciebie jabłuszko! — powiedziała, obierając je i krojąc na malutkie cząsteczki. — Jabłuszka są super zdrowe, szczególnie na ząbki! Staś spojrzał podejrzliwie. — Na ząbki? — zapytał. — Tak! — uśmiechnęła się Ala. — Dzięki jabłuszkom ząbki robią się mocne i błyszczące, jak gwiazdy na niebie. Mały chłopiec wziął kawałek jabłka, powąchał, trochę posmakował… i w końcu zjadł! — Hurra! — zawołała Ala. — A teraz poleć do lustra i sprawdź, czy twój ząbek się naprawił! Staś pobiegł szybko do łazienki, spojrzał w lustro i wrócił z bardzo poważną miną. — Ala, kłamałaś! — powiedział zmartwiony. — Dlaczego? — zapytała zaskoczona. — Bo ząbek jest dokładnie taki sam! — odpowiedział. Ala uśmiechnęła się i przytuliła Stasia. — Wiesz co, Stasiu? Jabłuszka nie naprawiają ząbków od razu, ale sprawiają, że są silniejsze i zdrowsze każdego dnia. Tak jak nasze serduszka — potrzebują czasu, żeby rosnąć i błyszczeć. Staś spojrzał na nią poważnie, po czym uśmiechnął się szeroko. — To znaczy, że będę jeść jabłuszka, żeby móc błyszczeć jak gwiazda? — zapytał. — Dokładnie tak! — odpowiedziała Ala. — I ja też! I od tego dnia Staś z radością sięgał po jabłuszka, a Ala wiedziała, że czasem wystarczy trochę wiary i uśmiechu, by świat smakował lepiej.
    1 punkt
  44. Prysznic z miłą osobą nie tylko ozłoci, ale też uprzyjemni proces oczyszczania:). Pozdrawiam,
    1 punkt
  45. moja wina była wielka twoja wina to kropelka plusk
    1 punkt
  46. Witam - mi się podoba - czysta prawda - Pzdr.wieczorowo.
    1 punkt
  47. Nie odebrałem tego jako złośliwość. Naprawdę ucieszyłem się, że ktoś to w ogóle przeczytał. Tekst przeleżał długi czas w szufladzie (dosłownie), po czym, gdy pojawiła się taka możliwość, przepisałem go na komputerze, a potem wędrował ze mną przez kolejne migracje i aktualizacje sprzętu. Odnalazłem go niedawno szukając czegoś zupełnie innego i pomyślałem, że mogę się nim podzielić zanim mi gdzieś zupełnie zaginie :). Tak że, radość moja szczera :). Pozdrawiam.
    1 punkt
  48. Lepiej cieszyć się z tego, co się ma, Bo zawsze może być gorzej...
    1 punkt
  49. wracam powoli słowo za słowem (już nie na kolanach) z podniesionym czołem policzki płoną odsłoniłam oba
    1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00


×
×
  • Dodaj nową pozycję...