Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ranking

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 04.04.2024 w Odpowiedzi

  1. Osuszyła łzy i się uśmiechnęli Znów widząc na jej policzkach rumieńce; Ale przez cały ten czas nie dojrzeli Jak przepełniało się bijące serce. Słodki był jej wygląd i mowa miła I spojrzenie, którym dzień rozjaśniała, Nie mogli zgadnąć, gdy północ wybiła Jakże będzie ten czas opłakiwała. I Emily: She dried her tears and they did smile To see her cheeks’ returning glow; Nor did discern how all the while That full heart throbbed to overflow. With that sweet look and lively tone, And bright eye shining all the day, They could not guess, at midnight lone How she would weep the time away.
    7 punktów
  2. Droga przez piekło wiodła Oboma brzegami rzeki Między wschodem a zachodem Cmentarzami zbolałego gruzu Gdzie czarne ptaki Wydziobywały szczątki Mięsa w ze szczelin rozerwanej stali Oddech śmierci przegarnia piasek codzienności W biodrach klepsydry czasu Ale przyjdzie taki dzień Gdy korzenie drzewa przerosną pod granicami Zaczepione życiem o ziemię pamiętającą ból I zawieszone zielonością życia W nieskończonym błękicie wieczności
    7 punktów
  3. Kochanie zbrodniarz! Ach, główny kat mas, Malarz niesyty? Ów jest szczęśliwie między kamień wryty! Pomnij, iż tenże nie rozróżnia ras! Czujesz, jak chłodny jest słoneczny las?
    5 punktów
  4. wepnij mały kwiatuszek we włosy marzeniami upiekę w ich kształcie kruche ciasteczka połączone truskawkowym musem chłonę otoczenie ciebie trzmiela uroczo śpisz na gałązkach jak ja
    4 punkty
  5. szaleństwo rodzi się dojrzewa staje się dorosłe potem w ciszy umiera otulone kokonem ciepła odradza się przeobraża by znów stać się motylem
    4 punkty
  6. Chciałbym przeprosić, bo zapomniałem Zapytać słońce: dla kogo świecisz? Bardzo mi przykro, nie wiem jakim cudem Poznałem odpowiedź, której nie dostałem… Byłbym zapomniał – chciałbym sam siebie Nieśmiało o przebaczenie błagać Za to, że muszę przed samym sobą Cudze, wyśnione wyjaśnienia składać I jeszcze, a co tam, najwyżej stracę! Chciałbym na kolanach, błagalnym tonem Wyrecytować fałszywą przysięgę: Już nigdy w morzu iluzji nie utonę! Jest taka zasada, w kamieniu wyryta Kocha – nie musisz, nie kocha – nie możesz Puenta: nieistotne, nic nie trzeba robić Skoro tak, to po co miałbym pytać? Smutki nie znikają, kiedy zamknąć oczy Prawda po omacku jest tak samo naga Piękne marzenia, smutna grawitacja Jestem ptakiem? Nie – ja tylko spadam…
    4 punkty
  7. W życiu pewne są tylko zmiany przychodzisz młody odchodzisz stary jak pory roku wszystko jest zmienne po wiośnie lato przed zimą jesień jeżeli kiedyś to w końcu zrozumiesz przeżyjesz wszystko i nie zwariujesz wymianę władzy konflikt w rodzinie przyjmij spokojnie przecież to minie a do problemów egzystencjalnych nigdy nie podchodź emocjonalnie czasem jest górki czasem pod górkę raz świeci słońce raz widzisz chmurki zmiany to drożdże cywilizacji bez nich nie byłoby demokracji dalej pańszczyzna i dziesięcina lex „pierwszej nocy” getto dla Żyda gdybyśmy w zmiany nie uwierzyli dalej w jaskiniach byśmy się kryli
    3 punkty
  8. pokochaliśmy żyda z dalekiego kraju nie bez oporu i nie z własnej woli (przeszłość lubi czasami znienacka uderzyć w tył głowy) czy on jest niemową czy raczej my jesteśmy głusi ze swoją wrodzoną słabością do ckliwych historii tak trudno nam dostrzec świat nieopisany i niczym topielce dryfujące w świętym graalu palcami rozdrapujemy powietrze a dobry żyd wisi na krzyżu
    3 punkty
  9. Żegna łąki, żegna drzewa Zapomina kwiatów woń Tylko serce kradnie do snu W oceanów ulgi toń Tak jak niebo płacze deszczem Tak i ty nie żałuj łez Nad rozstaniem, nie ze strachu Miłość nie wie, co to kres
    3 punkty
  10. Z cyklu: Śpiewnik pielgrzyma Na osiemdziesiąt osiem Wstałem Patrze, widzę Cię Głośniej oddycham Mówisz mi czego chce Głośniej oddycham Pytam Cię czy mogę pomóc Głośniej oddycham Odpowiadasz ale że komu Głośniej oddycham Pytasz czy wszystko już wiem Głośniej oddycham Odpowiadam chyba coś zjem Głośniej oddycham Na co masz ochotę Głośniej oddycham Na kawałek kruka z błotem Głośniej oddycham To nie Paryż, gdzie ptaki się je Głośniej oddycham Nie obchodzi mnie gdzie akcja dzieje się Głośniej oddycham Lubie Cię słuchać Głośniej oddycham Nie lubię ego dmuchać Głośniej oddycham Bądź jaki jesteś, to mi nie przeszkadza Głośniej oddycham Nie chcę żeby mnie zepsuła władza Głośniej oddycham Niewiele daję, wiele wymagam Głośniej oddycham Oto czym jest prawdziwa rozwaga Głośniej oddycham Co jeszcze rozważasz w tej głowie swojej Głośniej oddycham Czy mnie przytulisz w małości mojej Głośniej oddycham Zrób co masz zrobić, później się zobaczy Głośniej oddycham Jeden robi, drugi tylko raczy //Marcin z Frysztaka Piszę opowieści, dialogi i wiersze Wszystkie moje książki Za darmo Znajdziesz na stronie: wilusz.org
    3 punkty
  11. Pan Zmartwychwstał wszystko nowe czyni, nie wyczerpie się Jego przymierze, choćby zmarło słońce, zgasły gwiazdy, Miłosierdzia nam nikt nie odbierze! Pan Zmartwychwstał niepotrzebne żale ta niewiara niech do piekieł zejdzie, i kto uzna tę prawdę - za prawdę jest wygranym i wiecznie żył będzie. Pan Zmartwychwstał radujcie się ludy! Król nad króle nam niebo otworzył, na to właśnie byś powstał też z martwych i już nigdy się śmierci nie trwożył ! Radosnego Alleluja !
    3 punkty
  12. Muzykanci Melodia wciąż ta sama, nie da się wytrzymać; Melodia? Dobre sobie - kakofonia raczej. Rozkręca się orkiestra, dźwięk po dźwięku skacze, I wszystko w mętną całość zlewać się zaczyna. Bez przerwy za mną łażą. Mówią: usiądź przy nas, Posłuchaj, tak jak reszta, to przywykniesz z czasem. A strójcie się gdzie indziej! Rzępolenie wasze Aż nazbyt, już od rana, życie mi umila. Słuchawki gdzieś tu miałem. Szybko, tutaj leżą, Odetną od brzdąkania, zadziałają pięknie, Bo uszy… Te z pewnością już od dawna wiedzą, Jak bardzo za spokojem razem z nimi tęsknię. Znów grają, wygłuszony słyszę wciąż co nieco, Lecz pewność mam, że głowa chociaż mi nie pęknie. ---
    2 punkty
  13. Licealistka w Hajnówce zaszalała na studniówce, jak w bajce na balu, lecz potem w realu finał był na porodówce.
    2 punkty
  14. za co jeszcze wypić za co wznieść toast skoro był za wszystko pogodę płacz uśmiech wolność oraz młodych zdrowie biedę życie dlatego proszę was póki jeszcze mogę za co wznieść kolejny tak by był inny - by się nie powtarzał - miał w sobie wyraźny sens by kielich smakował a nogi tańcowały by był śmiechu wart bo przecież nieładnie jest odejść od stołu po kącie spać
    2 punkty
  15. Nie zamykam oczu Bo słońce może narysować Nowy świt Jestem teraz u siebie Rozpoznaję smak twoich ust Czereśni zrywanych prosto z drzewa Nie kołysz mnie do snu Pragnę Twoich ramion Boję się w nich zasnąć
    2 punkty
  16. Grałem z diabłem – trudno. Następnie posunięcia analizowałem. Potem szachownice odłożyłem i spojrzałem na dno…
    2 punkty
  17. Szewc masochista z Pabianic rozkoszy doznał, to nie pic, gdy przyciął sobie drzwiami to „coś” miedzy nogami, wszak ból on zawsze ma za nic.
    1 punkt
  18. Drogi Czytelniku. Powieść, którą oddaję do Twoich rąk, jest zapisem podróży jej Autora. Podróży fizycznej, intelektualnej - i przede wszystkim duchowej. Jest zaproszeniem do miejsc, które odwiedziłem. Zachętą do przeczytania powieści, które cytuję; do posłuchania piosenek, które przytaczam i do obejrzenia filmów, które wspominam - rzecz jasna celowo. Stanowi też - co najbardziej istotne - propozycję podjęcia własnych duchowych poszukiwań. Poszukiwań azależnych od jakiejkolwiek religii, chociaż mogą one stanowić przestrzeń, z której wyruszamy. Świat bowiem duchowy jest uprzedni do materialnego. Istniejącego, ponieważ NadIstota - Wszechświat, Osobowy Absolut czy też Pierwsze Ja - wykreowała wspomniany wcześniej świat duchowy, który nasz materialny świat - a właściwie światy - odzwierciedlają. Zwracam się więc do Ciebie słowami jednego z moich Mistrzów - Michaiła Bułhakowa - "(...) Za mną, Czytelniku! (...)". "Tam (...), tylko tam! (...)" - jak powiedział Woland, diabeł przecież bardzo ludzki - z zachętą do świadomego podjęcia własnej duchowej drogi. Do kroczenia Ścieżką Światła ku Wyższej Świadomości. Gdy wkroczysz na nią, nie będziesz chciał zawrócić. Wiele rozdziałów napisałem z myślą o Belli - towarzyszce z dwóch wcieleń z Przeszłości, i z myślą o Siostrze; osobach obecnie żyjących. Jednak, ku być może Twojemu, Czytelniku, zaskoczeniu - powieść tę dedykuję Gabrysi. Cóż: Osobowy Wszechświat potrafi nas zaskakiwać. Także osobami, które nam podsuwa. I miejscami lub przestrzeniami, w których je poznajemy. Jej spotkanie stanowi dla mnie jedno z potwierdzeń słów Mistrza Nad Mistrzami: "Zobaczysz jeszcze więcej, niż to". Zobaczysz i poczujesz. Jeśli zechcesz. Wszystkiego pozytywnego Michał Bojar "(...) Pamiętajcie wy o mnie co sił, co sił - choć przemknąłem przed wami jak cień. (...) Przecież wrócę, gdy zacznie się dzień." Jacek Kaczmarski, "Epitafium dla W.W." Voorhout, 17. Marca 2024
    1 punkt
  19. Haiku 1 podmuchy wiatru niebo się stało białe pył znad pustyni Haiku 2 chwila po burzy korona mokrego drzewa pod łukiem tęczy Haiku 3 śnieżne pustkowie cisza aż słychać kiedy chwieje się ciało Haiku 4 zmrożona gałąź lód przyobleka drzewo - martwe owoce
    1 punkt
  20. Projekt Antymateria, chwila 9 Czasem tak jest, że wszystko się łamie i już po wszystkim. Wychodzisz skuty, trzaskają drzwiami. Huk, jakby cię cały świat przycisnął. Opada kartka z kalendarza wyrwana, Cichną potrzaskane myśli. Czasem tak jest, że czujesz miłość na ustach i dłoniach, aż płonie, jak słońce, wszystko, co było, aż po horyzont, i dłużej niż koniec. Czasem tak jest, że czekasz, a zegar udaje, że staje zdziwiony, i choćbyś był dalej, niż całkiem daleko, to wierzysz, jak mąż wierzy żonie, Gdy śnieżny woal jej twarz obleka, póki czerń nie skryje łez słonych. Dopiero wtedy wiesz, że czasem tak jest.
    1 punkt
  21. lubię uśmiechnięte chwile łzy szczęściem wywołane gdy w wierszu echo z wiatrem rozmawia głupią minę śmierci która z życiem przegrywa widok krwi którą ktoś honorowo oddaje kochanków którzy księżyca się nie wstydzą radość dzieci wołających mamo lub tato lubię tych co znajdują czas dla starszych umieją mówić o miłości nie udawanym słowem ja na te lubienia nic nie poradzę - bo taki już jestem na ich tle zwariowany
    1 punkt
  22. nie próżnuje wybuchy gazu, kraksy, wojny w szpitalach też 'normalka' nagłe i powolne agonie śmierć żałosna nawet w święta nie potrafi odpoczywać tylko zabijać zabijać zabijać
    1 punkt
  23. Prolog <Desmond wchodzi do opuszczonego hotelu, przygląda się wszystkiemu przez dłuższą chwilę, aż w końcu pada na kolana i wyciąga nóż> Desmond <do siebie> Nie wiem co mam zrobić, Nie znam mego celu, Cierpienie zasłania mi oczy, Wyniszcza każdą moją komórkę I napawa niewyobrażalną odrazą do siebie i całego świata, Uczynię to co dawno powinienem, Wreszcie zakończę ten ciąg nieszczęść, <wzdycha> Tutaj w miejscu, gdzie ciebie po raz pierwszy spotkałem, Po raz ostatni o tobie pomyślę I zakończę swoje rozbicie, <Desmond urania łzę> Wybrałaś mego przyjaciela nade mnie, Mu szczęście przynosisz, A mi cierpienie jedynie sprawiasz, Bez żadnego pożegnania, Po tym wszystkim co dla ciebie zrobiłem, <robi kilkuminutową przerwę> Nie! To nie może się tak skończyć! To nie ja powinienem życie stracić, A ty marny puchu! Nim wyżresz serce następnego człowieka, Nim zniszczysz go doszczętnie niczym mnie, <Desmond wstaje i rzuca nożem w ścianę> Ja zemsty dokonam, I Alvina uratuję, Przed tym co mi uczyniłaś <Desmond biegiem opuszcza budynek> Akt I Scena I <salon w mieszkaniu Desmonda, na podłodze narysowany okrąg kredą i wyłożony ziołami, Desmond stoi pośrodku z nożem kuchennym, potem nacina lekko rękę i swoją krwią pokrapia okrąg, następnie wyjmuje zapałkę i podpala zioła na okręgu> Desmond On powstaje, On się budzi, On jest silny, On jest końcem, W dziwnej erze, W Wielkich dziejach, Chwilach grozy, Chwilach zwątpienia, On się smuci, On cierpi, On umiera, On się niszczy, Jednakże jest szczęśliwy, Jednakże jest wesoły, Jednakże się uśmiecha, Jednakże się zadowala, On walczy, On siecze, On kocha, On czuje, To go czyni zaprawdę człowiekiem, To go czyni zaprawdę szczęściarzem, To go czyni zaprawdę męczycielem, To go czyni zaprawdę Bogiem, Bogiem w ludzkiej skórze, Bogiem przez skorupę ograniczonym, Bogiem z kodeksem moralnym, Bogiem jedynym i sprawiedliwym, Malakai, preces meas audi et te ipsum ostende! <W mieszkaniu zrywa się wiatr pomimo zamkniętych okien, zapalone zioła gasną, a ich dym tworzy zasłonę, z której wyjawia się mglisty duch> Malakai Przybywam na twoje wezwanie śmiertelniku, Gdyż wykonałeś rytuał krwią swoją I ze swojej krwi mą cząstkę wybrałeś, Czego ode mnie żądasz? Desmond Przywołałem ciebie Wielki Malakaiu, Byś moje rozterki wyleczył, I śmierć fałszywcowi wyznaczył, Abyś zemstę moją dopełnił, I moją duszę od cierpieć wyzwolił Malakai Jako Stwórca świata, Jako Stwórca życia wszelkiego, W losy śmiertelników ingerować nie mogę, Desmond Zatem nie otrzymam boskiej pomocy? Malakai Ja twojej zemsty dopełnić nie zamierzam, Za to Bóg Chaosu, Plugawy Raegenher ją dopełnić może, Wezwij go, ale uważaj, Gdyż on może ciebie zwieść I do nieszczęść większych doprowadzić Desmond Zatem wracaj do siebie duchu, Skoro mojego serca nie ukoisz, Wracaj do siebie, Do wymiaru bezcielesnego, Do wielkiej nieosiągalnej pustki, Z której siły potężne się wychylają, I na nasz świat spluwają, <Malakai znika, Desmond ponownie rozcina rękę i skrapia niedopalone zioła swoją krwią, która przybrała bordowy kolor> Scena II Desmond On atakuje, On zabija, On cierpienie uwielbia, On śmiercią się zadowala, On między demonami przebywa, Bóg ten bram piekielnych strzeże, Bóg ten płonącym biczem smaga, Bóg ten śmierci rozkazuje, Bóg ten bestiami świat pogramia, W chęci zemsty, W chęci władzy, W chęci sławy, W służbie mroku, W służbie chaosu, On przybywa I świat wyzwala Raegenher, surge et veni ad me! Exaudi preces meas! <Desmond zamyka oczy, wtedy ogarnia go ciemność, po chwili w mroku rozpływają się czerwone smugi, które koncentrują się w pewnym miejscu tuż naprzeciw Desmonda. Po krótkim czasie w miejscu koncentracji pojawia się ogromne oko> Raegenher Kim jesteś śmiertelniku I na jakiej podstawie, Gwałcisz mój spoczynek Desmond Jam jest Desmond panie I przybywam z prośbą, By moją duszę odciążyć I zemsty na człowieku okropnym dokonać! Raegenher Widzę twe serce Przepełnione zazdrością, Kwaśnym jadem zawalone, Desmond Modły me wszystko tłumaczą za mnie, Ja chcę zemsty, Nie poprawy, Ja chcę końca, Nie początku historii nowej! Raegenher Widzę to o czym myślisz, Słyszę to co ty słyszysz I wiem czego oczekujesz, Ja jednak skuty w piekle jestem, Wyrwać się z niego nie mogę, A uczynki dobrych ludzi Wciąż moją moc wyniszczają. Desmondzie! Ja ci teraz nie pomogę! Desmond Zatem jestem znów zdany na siebie? Raegenher Ależ skąd Desmondzie, Moim emisariuszem śmierć jest na Ziemi, Ją wezwij bym jej rękoma, Twoją zemstę dopełnił <Oko znika, a Desmond znów otwiera oczy, ponawia rytuał kolejny raz, nie wzdryga się nawet z bólu> Desmond Śmierć jest wolnością, Śmierć jest zbawieniem, Śmierć jest darem, Śmierć jest ukojeniem, W końcu ludzkiego żywota, Gdy wszystko co dobre się kończy, Śmierć wreszcie przybywa, I swoim dotykiem wszystko ratuje, Ponury żniwiarz, Z ceramiczną maską, Z posępnym uśmiechem, Z kryształową laską, Przebiera się za ludzi, I rozdaje prezenty, Śmierć jest przyjacielem, Śmierć jest pocieszycielem, Śmierć jest wybawicielem, Śmierć jest odpowiedzią, W dalekiej krainie, O nieznanym imieniu, W nieznanej osadzie, W obcej świątyni, Świat się kończy, Świat umiera, Świat upada, Świat się zbawia dotykiem śmierci, Mors! Veni! Te vehementer exspecto! Scena III <Tym razem z ziół unosi się czarny dym, z niego wyłania się sama śmierć> Śmierć Na cóż przywołujesz mnie śmiertelniku I zakłócasz moją pracę, Powstrzymujesz mnie Od wymierzenia sprawiedliwości, Desmond Jam jest Desmond O wielka śmierci, Zwracam się z prośbą, O ukojenie mojej duszy I zabranie pewnej latawicy, Razem ze sobą, Do krainy umarłych, Tam, gdzie jej miejsce, Wśród grzeszników i potępieńców, Śmierć Już wiem czego oczekujesz, Ale sam nie wiesz czego żądasz, Pożałujesz sam swojej prośby, Gdy zdasz sobie sprawę, Że nigdy nie powinieneś czuć ani bólu, ani cierpienia Desmond Wiem czego chcę I będę do tego dążył, Oczekuję twojej pomocy, Śmierć Ja wymierzam karę tylko tym, Którzy na nią są gotowi I tym którzy się jej nie spodziewają, Nie tykam tych, których nie widzę na mojej księdze, Desmond Jeżeli usłyszę kolejną odmowę, Sam będę gotów udać się do piekieł, By zemście stało się na dość, Śmierć Nie bluźnij przeciw mojemu majestatowi śmiertelniku, Sam nie wiesz jakie siły wzywasz, Nie masz pojęcia, Z jakim ogniem igrasz, Twojej prośbie stanie się za dość, Skoro sam tego żądasz, Ale sam doświadczysz niespodziewanych konsekwencji, <Śmierć znika, zrywa się wiatr, a w miejscu żniwiarza pojawia się bestia> Desmond Nie pamiętam, Bym wzywał ciebie Bestia Sam przybyłem, Na twoją prośbę, Załatwię tą, Która ciebie zraniła, Desmond Ruszaj zatem, I nie karz mi czekać, <Bestia znika, a Desmond zapada w sen> Akt II Scena I <Mieszkanie Elleonory> Elleonora Nareszcie spokój, Chwila ciszy, Wkrótce też mój ukochany, Wpadnie w moje ramiona, I da mi wreszcie, To co pragnę, <bierze głęboki wdech> Tyle złych doświadczeń, Pozostawiam za sobą, Alvin musiał się napracować, By wreszcie zdobyć mnie, <Śmieje się> Ten Desmond był całkiem ciekawy, Ale nie był tym jedynym, Nie miał tego co Alvin, <Pojawia się bestia> Ktoś ty? Co tutaj robisz? Nie jesteś moim ukochanym, Nie wiem czego ode mnie żądasz, Jak w ogóle tutaj wszedłeś? Drzwi tylko kluczem można otworzyć, A nikt oprócz mnie I mojego ukochanego, Go nie posiada, Bestia Ja nie potrzebuję klucza, Pan ciemności ma je wszystkie, A na ciebie wydał wyrok, Zgodnie z wolą swojego wyznawcy, Nowego wyznawcy, Który złożył u niego prośbę, Prośbę dotyczącą ciebie Elleonora Jaką prośbę? Nic nie rozumiem, O czym ty w ogóle mówisz? Czym zawiniłam? Bestia Dobrze wiesz co uczyniłaś, Zgrzeszyłaś przeciw uczuciu, Zabawiłaś się nim, Użyłaś go, W sposób, który jest niedopuszczalny, Kara wreszcie ciebie dosięga, Bo spowodowałaś cierpienie, Elleonora Powiedz mi, Kogo skrzywdziłam? Czego się dopuściłam? Bestia Doskonale wiesz co uczyniłaś, Dopuściłaś do wojny dwóch przyjaciół, I jeszcze chwilę temu, Bawiło cię to, Śmiałaś się z tego, A teraz zapłacisz za to co uczyniłaś, <Bestia wyjmuje miecz> Pozdrowienia od Desmonda <Bestia rozcina Elleonorze cały brzuch, uśmiercając ją> Scena II <Do mieszkania wchodzi Alvin> Alvin Co tu się dzieje?! Kim jesteś?! Co uczyniłeś mojej ukochanej?! <Alvin pada na kolana> Bestia Otrzymała to na co zasłużyła, I odesłana została do najgłębszej czeluści piekielnej, Gdzie prośbie uczyni się za dość, A ty, który sprzeniewierzyłeś się uczuciu, Skończysz marnie, Pomimo, że nie jesteś obarczony odpowiedzialnością, Obietnicy stanie się za dość, Desmond ujrzy konsekwencje, Alvin O czym ty mówisz?! Co ma z tym wspólnego Desmond? Bestia Nieważne, Teraz liczy się moja wola, I wola me go pana, <Bestia zabija Alvina> Oto są nieprzewidziane konsekwencje, Teraz widać dzieło zazdrości, Desmond będzie zaskoczony, <Bestia znika> Scena III <Desmond wyrywa się ze snu> Desmond Co to miało być? Co ja właśnie doświadczyłem? Czy to był sen? A może to wszystko wydarzyło się na prawdę? Nie wiem, Nie mam pojęcia, Cały zlany potem jestem, Zimno mi, <Bestia materializuje się w drzwiach mieszkania> Bestia Twoje życzenie zostało spełnione, Ujrzałeś, jak się wypełnia na własne oczy, Desmond Ale miałeś tylko ją zabić, Alvin był niewinny, Nie zasługiwał na podzielenie jej losu, Bestia Byłeś ostrzeżony, A nie posłuchałeś, Śmierć kara tych, Którzy chcą zaingerować w porządek świata, A twoja kara dopełniła się tylko w połowie, W odpowiednim czasie odczujesz ból, Ból okropny, Ból, którego się nie będziesz spodziewał, Strach znów zajrzy tobie w oczy, Śmierć uśmiechnie się, A ty będziesz cierpiał, Desmond Co ja zrobiłem? Mogłem tylko ja cierpieć, A nie inni, Mogłem dokonać żywota w tym hotelu, Mogłem wtedy zagłębić nóż w swoje piersi, Alvin mógł żyć Bestia Jeszcze się zobaczymy, Mój pan polubił twój widok, A bardziej twój ból, Który jest muzyką dla jego uszu, Zapamiętasz moje słowa, Nigdy już nie zaśniesz w spokoju, Twoje sumienie gryźć ciebie będzie przez lata, Desmond Zamilcz! Zostaw mnie w spokoju! Zgrzeszyłem przeciw światu, I teraz muszę odpokutować, Moje czyny zapamiętam, Będą mnie dręczyć, Ale zejdź z mych oczu Bestio! Bestia Jak sobie życzysz, T r u p i e <Bestia znika, a Desmond pada na kolana> Desmond Co ja też najlepszego narobiłem Akt III Scena I <Od wcześniejszych wydarzeń mijają dwa lata, Desmond w swoim mieszkaniu, siedzi przy stole i czyta list> Desmond List, Od Leny, Przysiągłbym, że ta kobieta mnie kocha, Ale nie jestem po prostu w stanie, Sumienie wciąż kłuje moje serce, Nie mogę już kochać, Pomimo, że chcę, Cnotliwszej osoby nigdy nie spotkałem, W przeciwieństwie do Elleonory, Jest ona prawdziwą pięknością, Stara się mnie na duchu podnosić, Każdego dnia stara się ze mną nawiązać kontakt, Chociaż duchy przeszłości polują na mnie, Staram się o tym nie myśleć, Nie chcę spowodować kolejnej śmierci, Nie chcę stracić kolejnej osoby, Na której mi zależy, Nie chcę cierpienia kolejnej, niewinnej duszy, Nie zniósłbym siebie, Gdyby jej coś się stało, Chociaż muszę przyjść, Zaprasza mnie na imprezę, Mnóstwo osób ma na niej być, I mnie według niej nie może zabraknąć, Chyba nie mam innej opcji, Niż się zgodzić, I się tam udać, Trochę zmierzyć się ze strachem, Sprzeciwić się rozumowi, Nie chcę jej sprawić przykrości, Chociaż ostrożność muszę zachować, <Desmond wstaje z krzesła i podchodzi do szafki, z której wyjmuje pistolet> Od roku się z tobą nie rozstaję, Będziesz mnie bronić, A w ostateczności mnie skończysz, Ostatnia moja droga ucieczki, <Pistolet chowa za płaszcz i wychodzi z domu> Scena II <Przyjęcie w domu Leny, Desmond wchodzi do środka i zostaje przez dziewczynę przywitany> Lena Witaj Desmondzie, Szczerze, Nie spodziewałam się, Że zaakceptujesz zaproszenie, Cieszę się, że wreszcie opuściłeś mieszkanie, Wyglądasz coraz gorzej, Powinieneś usiąść może, Ja wkrótce do ciebie dołączę, Muszę się zająć też innymi gośćmi <Desmond bez słowa odchodzi w stronę sofy, w rogu domu, siedzi na niej Rafael i Simeon> Desmond Czy można się dosiąść Rafael Oczywiście, Dawno ciebie nie widziały moje oczy, Myśleliśmy, żeś martwy Desmondzie, Simeon Opowiadaj co robiłeś, Przez ten cały czas, Desmond Nic istotnego, Ani interesującego, Sporo pracy miałem, Simeon Wyglądasz okropnie, Bez urazy oczywiście, Ale byś wreszcie zaczął z nami wychodzić, Zawsze byłeś tym najweselszym w grupie, Rafael Lena się bardzo o ciebie martwiła, Tak właściwie to zastanawialiśmy się, Co ciebie zatrzymuje w domu, Simeon Wiedzieliśmy o twoim zauroczeniu, O tym co czułeś do Elleonory, Wiedzieliśmy, że bardzo to przeżywałeś, A potem Elleonora i Alvin, Zostali znalezieni martwi, Ich wnętrzności były całe powyszarpywane, Zbiera mi się na mdłości, Gdy o tym myślę, Wolałbym to zapomnieć Desmond Ja też, Słyszałem o tym co się stało, Zastanawia mnie ta sprawa, <Desmondowi zaczyna cieknąć krew z nosa> Simeon Desmondzie! Czy wszystko w porządku? Krew tobie cieknie z nosa! Desmond To nic takiego <Desmond spada z sofy> Rafael Co się dzieje?! Desmondzie! Czy wszystko w porządku? <Bestia materializuje się przed Desmondem> Bestia Nadszedł czas zapłacić Desmond A więc tak to się skończy Rafael Kim on jest? Wziął się z znikąd, <Wbiega Lena> Lena Desmondzie! Co tu się dzieje? I kim jest ten człowiek? Bestia Mylisz się, Ja nie jestem człowiekiem, I nie przybyłem po was, Tylko po duszę tego idioty, Desmond Leno! Uciekaj! Wszyscy uciekajcie! On zabije was wszystkich! <Goście krzyczą, pozostaje tylko Lena, Simeon i Rafael> Simeon Nie zostawimy ciebie w potrzebie Bestia Zatem nie pozostawiacie mi wyboru <Bestia wyciąga miecz> Ty zginiesz pierwszy, A potem zginie kobieta, Desmond wszystkiemu się przyjrzy, I zobaczy do czego doprowadził, Desmond Nie waż się ich tknąć! <Bestia rzuca się na Simeona, i gdy ma go zabić, to Desmond podrywa się z podłogi, i zasłania go swoim ciałem> Bestia Zatem walczysz, Czuję twojego ducha, Twoja dusza płonie ze złości, Widzę, że czegoś się nauczyłeś, Lena Desmondzie! Czy wszystko w porządku? Powinieneś uciec! Jesteś ranny! Desmond Uciekajcie wy! To moja sprawa, I nie chcę, by ktoś ponownie przeze mnie ucierpiał, <Desmond wyjmuje pistolet i strzela, Bestia robi unik i ponownie rzuca się z mieczem na mężczyznę> Jeżeli masz mnie zabić, To zabij mnie, Dopełni się twoje słowo, Ale nikt więcej nie ucierpi, To sprawa pomiędzy nami i plugawcem Raegenherem, Bestia Masz szczęście, Zrozumiałeś swój błąd, Złamałeś tym samym klątwę, Rzuconą na ciebie, Poprawiłeś się i teraz nie dosięgną ciebie konsekwencję, <Bestia cofa się> Mam nadzieję, że już się nie spotkamy <Lena podbiega do Desmonda> Lena Desmond! Jeżeli przeżyjesz tą ranę, Będziesz miał sporo do tłumaczenia, <Podbiegają Rafael i Simeon, podnoszą rannego Desmonda> Desmond Zrozumiałem, gdzie popełniłem błąd, Trzymałem urazę, A powinienem ją przebaczyć, I iść dalej w pokoju, Mogę nareszcie żyć dalej, Moja dusza jest wolna, Mogę wreszcie wypowiedzieć te słowa, Leno! Kocham cię!
    1 punkt
  24. 1 punkt
  25. @hyzwar wybieram się do piekła, a czasem rozejrzę się i hello już tu jestem. No a potem zamawiam krwawą marry ;))
    1 punkt
  26. @Leszczym cieszę się bardzo:) Polecam się moją książką :) https://www.empik.com/viola-erotyki-violetta-andrzejczak,p1473004894,ksiazka-p
    1 punkt
  27. @violetta Mega poetyckie.
    1 punkt
  28. @hyzwar a wiesz ja tak się delektuję życiem :)
    1 punkt
  29. Śmierć zabija - to jest nie do pobicia. Kiedyś zdaje się kabaret Mumio miał taki tekst, w którym pojawiało się zdanie Krowa język oblizuje, ale to się nawet nie umywa do powyższego. Moja babcia potrafiła powiedzieć zabił się na śmierć, ale to też jeszcze nie ma takiej mocy. Ogólnie tekst mi się podoba, trzyma napięcie od początku do końca, chociaż te skojarzenia, o których powyżej, nieco mnie rozbawiły. Pozdrawiam
    1 punkt
  30. @viola arvensis Nie męczą i są cudowne, ponieważ są spokojne i uporządkowane. Są tłem, nie przedzierają się na wierzch. Są delikatne bardzo. Jest regularność w ptasich trelach. Kiedy jeden się skończy, wiadomo kiedy będzie następny i jak będzie brzmieć. To bardzo uspokaja i daje komfort.
    1 punkt
  31. Wiecznie ciągają Cię w stronę racji swej . Ale ty uwierz w Siebie i odetnij się ! Pokora zawczasu nic nie zda. Daj sumieniu swemu prowadzić się! Życie w zgodzie z samym Sobą zaplanuj. Nie odkładaj ! Nie zakładaj ! Nie daj decydować! Daj odetchnąć Sobie . Niech wodzi życie twe ku marzeniom . Niech nie robią z Ciebie Ikara . Skrzydła które ich niosą to ich problem. Więc powstań i napraw swoje i leć hen daleko . Rozwiń swe skrzydła . Niech się niesie fama o Tobie. Zawiść i żółć na językach . Zazdrość bronią ich , a Twoją bronią niechaj prawda i szczerość będzie .
    1 punkt
  32. Kiedyś na YT oglądałem reportaż, w którym twierdzono, że introwertyków potrzeba mniej, ponieważ populacja ewolucyjnie bardziej "ceni" ekstrawersję, niemniej nie podparto owego twierdzenia żadnymi statystykami. Znam jednego skrajnego introwertyka. Bardzo dobry człowiek. @[email protected] Dobre pytanie, w poincie wskazanego przez Ciebie wiersza, Grzegorzu. Bardzo dobre.
    1 punkt
  33. @Wędrowiec.1984 myślę, że jedno i drugie. myślę, że jedno i drugie.
    1 punkt
  34. @Wędrowiec.1984 no oczywiście ! 🙆‍♀️ @Wędrowiec.1984 no oczywiście ! 🙆‍♀️
    1 punkt
  35. @viola arvensis No to możemy podać sobie ręce. Przeszumiona ta nasza rzeczywistość jest.
    1 punkt
  36. @viola arvensis 2024 lata od narodzin, owszem, ale uważa się, że Jezus żył 33 lata, więc: zmartwychwstanie: 1991 lat temu, Boże narodzenie: 2024 lata temu.
    1 punkt
  37. spojrzałem na ciebie niespodziewanie myśli się spotkały wybuchły wulkanem rozlały się jak lawa po skałach temperatura była taka że... trudno było je ostudzić ... nie tylko one były gorące 4.2024 andrew
    1 punkt
  38. MM Szczęście... pomyślała leniwie, rozczesując palcami wzburzone jasne włosy. Promień słońca wpadł do szklanki, wzniecając miodowe fale. Posłała krwisty pocałunek w stronę rozlanego odbicia. Na szczęście, szepnęła, popijając ostatnie pigułki. *** Poncjusz Piłat Szczęście... pomyślał, opłukując ręce nad porcelanową misą. Woda przybrała kolor jego czynów. Splunął do wnętrza, mącąc odbicie swej twarzy. Szczęście, pomyślał, to mieć gdzie się umyć po brudnej robocie. *** ?
    1 punkt
  39. @Somalija A to jest tylko i wyłącznie pani zdanie, jeśli mam wziąć ślub z miłości, to: niech jakaś dziewczyna poprosi mnie o rękę, oczywiście: będzie musiała mieć dom - będę pracował w ogrodzie, a mieszkanie socjalne zachowam w razie tego - jakby zechciała mnie wyrzucić na bruk. Łukasz Jasiński
    1 punkt
  40. Witaj - też fajny - Pzdr. Witaj - znam te toasty - oglądam często Kiepskich - Pzdr.
    1 punkt
  41. @Łukasz Jasiński Bosak jest inteligentny, ale właśnie przez żonę stanie w miejscu... Zabrała mu za dużo energii, źle zrobiła kandydując, mężczyzna musi mieć trochę wolności, żeby być męski. On przez nią straci... Myślę, że może Pan wziąć ślub z miłości, bo jest Pan bardzo interesującym mężczyzną... W sporze Izraelsko-Palestyńskim, w opublikowanych tu wpisach stanęłam po stronie Palestyny. Nie dziwę się, że mnie Pan nie czyta, tylko ocenia przez własne do mnie uprzedzenia...
    1 punkt
  42. @Dared Ojczyzną chrześcijan jest sakralne Państwo - Watykan - panuje tam monarchia absolutna z ustrojem - feudalizm, tak więc: powinno się polskim chrześcijanom odebrać polskie obywatelstwo i deportować do Watykanu, otóż to: jest się obywatelem Polski lub Watykanu, a nie pół na pół, wie pan może - co to jest dualizm psychofizyczny? Łukasz Jasiński
    1 punkt
  43. huśtawka myślałam, że najtrudniejsza obsesja odeszła myliłam się, to był tylko objaw prawdziwej huśtawka robi na wietrze co chce góra, dół, góra, dół, trzeszczy, łopocze względny spokój jedynie w martwocie
    1 punkt
  44. droga na której dróżnik brzozowy szlaban opuszcza i w tej samej chwili staje się dzwonnikiem co do nieba zabiera tajemnicę z miejsca naznaczonego palcem Boga w srebrnej ciszy umarłe światy pocieszne błazenady pustych tęsknot i nieposkromiony apetyt na przygodę tu wzniesiesz się na poziom rzeczy niewidzialnych
    1 punkt
  45. A więc znowu noc. Wokół przechodzące cienie w natłoku gwiazd. Wirują nade mną. Wirują… Wirują… Puste ulice jakiegoś miasta. Zakurzone przez czas witryny sklepów, które kiedyś przyciągały en masse. Zatem staję naprzeciw, lecz zapomniałem tytułu książki albo czegoś innego. Spoglądają zza szyb woskowe manekiny. Patrzą się na mnie beznamiętnie w tej całej obojętności przemijania. Poza mną spóźnione kroki jakiegoś przechodnia. I znowu… Kto tu jest? Ktoś tu z pewnością jest, lecz milczy jak zaklęty Jak głaz. A więc i ja milczę. Milczymy obaj albo oboje. Za rogiem chrząknięcie, stłumiony głos… Ale ten głos już nie jest stąd, tylko z otchłani nocy skostniałej jak cmentarny chłód. Zaciskam powieki. Otwieram. Jakieś uchylone ze zbutwiałej dykty drzwi. Skręcam jeszcze raz. Skręcam. Skręcam… Idę po jakiejś spirali… Schodzę po trzeszczących, drewnianych schodach w smrodzie duszonej kapusty. Na ścianach płachty falujących pajęczyn, wirujący kurz… Uśmiechają się z zatłuszczonych plakatów dawno umarli, lecz teraz żywi, pełni werwy, jak tylko mogą być żywi nieboszczycy.. Z plątaniny żeliwnych rur, z niekończącej się plątaniny bulgoczących rur… — wyciekająca czarna maź, jakby ropa z rozkładających się zwłok niespełnionego kontrabasisty. Nasilają się jak tępy ból zęba, to znowu słabną dalekie przekleństwa hydraulików w symfonii na młoty i świdry w dookolnym systemie Dolby Sorround. Korytarz rozszerza się. Rozwidla. Mijam jakiś skład nie wiadomo czego z napisem Biuro rzeczy znalezionych. Pełno tu tego. Skórzane walizki, podróżne torby. Ponadgryzane. Poprzecierane… Przegniłe. Rozdeptane klapki, gumo-filce, sandały… Kolejne drzwi i kolejne. Rozłażące się w palcach. Spleśniałe, cuchnące moczem… — z napisem: For Gentelmen. W obskurnej piwnicy. W jakiejś przeżartej dżumą i syfilisem spelunie stoi pod odrapaną ścianą David Bowie. Śpiewa swoim rzewnych głosem: Let`s Dance, akompaniując sobie na gitarze. Wokół pokasływania, chrapliwe oddechy. Nieustanne przesuwania krzeseł… Snują się udręczone życiem widma, przelatują barowe ćmy w kłębach papierosowego dymu i odorze denaturatu. Nie zwracają na nikogo większej uwagi te dziwadła, te zmory nie z tego świata. Jakaś kurwa pociąga rytmicznie za wajchę jednorękiego bandyty. Oszalały z miłości szczur nie daje się oderwać od twarzy krzyczącego starca, który w młodości był bejsbolistą w Boston Red Sox. Miał jeszcze jeden epizod w swoim życiu. Zrzucił bombę atomową na Hiroszimę. Teraz jego biała, żylasta dłoń kurczy się i zaciska. W pięść. Swoiste to Katabasis eis antron. W opuszczonych salach niedokończone popiersia. Porzucone dłuta, młotki… Na tablicach wyrysowane białą kredą wykresy stąd do wieczności. Esy-floresy, limesy…Zwisają ze ścian pożółkłe plakaty. Pełne sloganów na rzecz ludowej ojczyzny. Lecz jakieś to takie nie po kolei. Walające się pod nogami zwitki papierów. Notatki. Gryzmoły. Zapisane skoroszyty. Notesy… Żurnale… Plan pięcioletni. Wyrobienie normy. Moja żylasta ręka. Twoja mlecznobiała pierś. Rozbicie jądra atomu. Straceni na krześle elektrycznym Ethel i Julius Rosenbergowie. Czy aby na pewno byli szpiegami? Hanford kontra Majak. Oppenheimer kontra Kurczatow. Siergiej Korolow kontra Werner von Braun. Edward Teller kontra Andriej Sacharow… Coś bardzo dużo tego kontra. A gdzie współpraca? Stwierdzono, że na świecie panuje potworny głód (poezji)? Chodzi teraz o poważne sprawy. .Aha, masz jeszcze kupić śmietanę i kiszone ogórki. Pięcioletnia Magda ukradła matce szminkę do ust i przerobiła się na cyrkowego klauna, bawiąc się przed lustrem grzebieniem owiniętym w kołtun. Jakieś skrawki. Skrawki… Urwane zdania… Awaria odbiornika telewizyjnego spowodowała u sąsiada spod czwórki pożar mieszkania. Wyniesiono dwa zwęglone trupy. Dobry to był chłop, tylko trochę pił i lał swoją żonę. Emilio, czy ty mnie kochasz? Emilia, chyba nie odpisała, bo fraza: „czy ty mnie kochasz”, powtórzona została jeszcze sto piętnaście razy. Niewyraźne, czarno-białe zdjęcie marsjańskiej twarzy wykonane przez sondę Viking 1. Więc oni istnieją! Nie, to tylko gra świateł… A może jednak? Ależ skąd! — zdaje się mówić głos zza ściany. Na festiwalu piosenki żołnierskiej… Listy mają być krótsze… Pijany Iggy Pop spadł ze schodów w teatrze lalek i wybił sobie przednie zęby. Biedny Iggy. Będzie seplenił. Chodź i tak zawsze seplenił, kiedy wypił przed koncertem. Ksiądz wykonywał znak krzyża, trzymając się za krocze. Chodzi o stosunek do obywatela w urzędzie. Zawsze frontem, nigdy tyłem, pamiętaj, synu. Nad kawałkiem zepsutego salcesonu zebrało się konsylium i dociekało czy nadaje się jeszcze do spożycia. Mamo, ile oczek pływa w kurzym rosole? Aku-Aku — nowa książka Thora Heyerdahla. Orbity planet. Obłok Oorta. Księżyc powstał z centralnego zderzenia Ziemi z planetą wielkości Marsa. Supernowa. Wielki Wybuch… Nie zdobył gola. Zamiast tego, strzelił panu Bogu w okno. Co za pech. Szybkie rozbłyski radiowe FRB… Nowy model smartfona o ekranie jak stodoła i kolosalnej pamięci stu miliardów czegoś tam i mocy jak elektrownia węglowa w Ostrołęce… Można na nim nie tylko pisać ale i kopać go jak analfabeta, albo i skoczyć na główkę do tej niebieskawej poświaty, jakże podobnej do wody w basenie. I zostać tam na wieki, wieków. Amen. Zaraz. Zaraz. Ale to przecież już czasy teraźniejsze? Być może. Spoglądają na mnie nagle zamilknięte, wyciosane siekierą oblicza przodowników pracy. A więc to oni mówili do mnie takimi dziwnymi zrywami.. Nie mającymi sensu. Ech, żartownisie. Udają teraz nieobecnych. Bohaterskich. Oni wszyscy: Traktorzyści. Traktorzystki… Hutnicy… Zamarli w półsłowie. A może, tylko udają? A tak naprawdę tylko dech im zaparło? Jednak nie. Wszystko jest martwe… Bez wiwatów i okrzyków. Bez fanfar i werbli. Unoszące się teraz w bezczasie a kiedyś na łopoczących sztandarach: Niech żyje! Niech żyje!... Co takiego miało żyć? Już nic takiego. Już nic. To już jest bez większego znaczenia. Czego tu brakuje? Niczego nie brakuje. Jest wszystko. Martwe i tępe. Spróchniałe. Wydłubane. Wyświechtane… Kiedyś ktoś tu wygłaszał mowę jako mistrz ceremonii, często gubiąc wątek. Zaczynał od początku i znowu od początku. Wygrażał palcem, stwierdzając, że wszystkie okoliczności są przeciwko nam. Wszystko zastygło w dziwacznej korekturze zdarzeń. Wypaczone. Spaczone… Wybrzuszone albo wklęśnięte… Przekształcone w próchno… Czy ty mnie słuchasz? — Ktoś coś do mnie powiedział, wyrywając mnie nagle ze snu. Teraz albo przed chwilą, albo wieki temu. Coś jak wyrwane z kontekstu ostrzeżenie przed pazurem, co czai się za drzwiami. Lecz za drzwiami leży jedynie truchło o ptasiej głowie w dymiącym stosie poszarpanych piór. W dłoniach miętoszę stare wydanie porannej gazety z nagłówkiem: To było jednak samobójstwo. Szumi mi w głowie. Szumi i dudni wypity Tom of Finland. Patrzy się na mnie przystojny marynarz. Piękny chłopiec z wąsikiem. Z tym wąsikiem. Ach, tym… Spogląda zalotnie cały w ćwiekach i w czapce z daszkiem typu sado-maso. Brakuje mu tylko pejcza. A może ma, tylko nie zmieścił się na obrazku? Patrzy się i zdaje się mówić: Chodź do mnie. No chodź… Pójść? A, co tam. Miłość, to miłość. Męska czy żeńska. Co za różnica. Idę. Będę kochał. A więc lecę pędem, trzymając się firan w galopie. Lecz, o dziwo, ów marynarz nagle zmienia kształty. I zanim do niego dobiegam, przeistacza się w wielkiego robaka niczym Gregor Samsa w opowiadaniu Przemiana, Franza Kafki. A może to nie on, tylko ja uległem metamorfozie? Ta przemiana to pewna śmierć. Może i dobrze, że mnie już tak naprawdę nie ma. Może dobrze… Uciekam od siebie. Oddalam się z szybkością myśli człowieka nie z tej ziemi. Nie z tego świata. Kładę głowę na pieńku i szukam twarzy ciężarnej kobiety, matki mojego dziecka? Być może. Nie. To tylko imaginacja. Jakieś dalekie pragnienie. Niespełnione i martwe jak ja. Nie. Tak nie będzie. Będzie inaczej. Jak? Tak jak u tego, co powiesił się na stropowej belce w płomiennej godzinie nadziei i pokazał wszystkim język. O, tak! (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-03) https://keosz.bandcamp.com/track/1-keosz-sollicitus
    1 punkt
  46. @Leszczym Proste słowa, na gotowo Masz wyrocznię, tą odmową Jak w wojsku :) Pozdrawiam miło, M.
    1 punkt
  47. Zaprowadzę cię człowieku ciekawy, do miejsca pewnego. Po środku pewnego lasu. A jest to las smutny jak ogród oliwny oraz ciemny niczym lasy Teutoborskie. Znajduje się stary gród. Niczym nie różniąca się osada od reszty. Mimo wszystko jednak mając w śród swoich zasobów perłę. Piękny kryształ którym jest władca owego miasta, Mędrcem się nazywał oraz tak go mianowali ludzie. I słusznie, mężną ręką rządził. Rozważnie posługiwał się swym wojskiem. Służbie swej nie dawał surowych kar. Pisał on wiersze wielkie wspaniałe oraz podniosłe. Okazywał miłość najwyższą do swego ludu oraz swej kochanej. Przez lata panował on nad swym ludem oraz lasem. Brodę zapuścić zdołał nim odejść musiał. O wielkim władcą był on. Sprawiedliwie oraz sumiennie sądził winowajców wszelakich. "Niech żyje nasz pan!" wiwatowali ludzie za każdym razem gdy wracał zwycięski z potyczek z ludami mieszkającymi za wschodnim krajem ciemnego boru. Straż zbudował on złotą. Najbardziej oddaną i wierną. Lecz nastał dzień, tragiczny dzień, niech będzie on przeklęty. W którym tak wspaniały władca padł. Zmarł on ze starości, najbardziej szlachetny rodzaj śmierci pośród wszelakich jakie mogły spotkać mędrca, Nadeszły rządy syna jego pierworodnego. Młodego człowieka, syna jego oraz ukochanej jego. Mianował się on władcą ludu, dla ludu oraz nikogo innego. Padł! Padł jeden po drugim. Każdy jeden z licznej gwardii którą starannie przez lata jego ojciec budował. Nie od miecza nieprzyjaciela lecz przez władzę "Ludu". Strzeż się wierny i bohaterski rycerzu! Uciekniesz do lasu przed niesprawiedliwym losem. Tam też padniesz strzałą ugodzony barbarzyńską. Lub z konia zrzucony przez wściekły tłum. Leżysz tam teraz. Krwią wypełniasz kałużę. Nic stamtąd już nie urośnie. Bo tam gdzie przyjaciel bohatera niewinnie pada. Tam żadne drzewo, krzew, trawa lub grzyb nie raczy stanąć. Lud zabił kupca, barta i swego kapłana!, O bogowie! Dlaczegoż opuściliście swój lud wierny? Czy zbyt mało dawaliśmy wam ofiar? Jakiś to żart nam sprawiliście. Dając nam władcę największego władcę, filozofa wspaniałego. Tylko po to aby nam go odebrać i rzucić w nas człowiekiem klątwy. Okrutny los nasz, tych którzy dożyli ujrzeć śmierć. Śmierć w grodzie szczęśliwym. Smutne nasze żony, dzieci nasze pozostawione bez nauczyciela nie wyrosną na prawowitych ludzi, bydło nasze padnie i mięso z ów zwierzęcia niezdatne będzie do spożycia. Teraz, bogowie ujrzyjcie co przez was wybrany władca czyni z waszym ludem! Brata on nieprzyjacielem naszym, barbarzyńcą. Co naszego dziada i babkę bez problemu wykończył. Już lud wasz nie świętuję wielkich parad. Nie pamięta on dni, tych dni w których daliście nam wszelaką wiedzę na temat świata. Pamiętają teraz pogańskie zwyczaje, ciemne zwyczaje. Ofiary z ludzi nie winnych! Siedzicie na swych złotych tronach w chmurach, jakim trzeba być plugawym władcą. Aby zesłać swój lud w ciemną aleję. Pozostawić swe nowo narodzone dziecko pośrodku nie przyjacielskiego dworu! Niech ci bogowie którzy sprawili nam ten los, niech wstydzą się na wieki tego co swym człekom sprawili! Jeśli znajdzie się chociaż jedno bóstwo nasze pradawne. Które stanie w naszej obronie i wyzwoli nas z tego bólu. Temu będziemy do końca służyć. Przeto nawet my nie życzymy takiego losu naszym największym wrogą! Jeśli czytasz to człowieku. Jeśli nie padłem z boskiej wściekłości. I ludzie z niebios wszelakich nie spalili tego zwoju. Ratuj się i wszystkich twych bliskich kiedy pośrodku twych murów rodzimych, jeżeli nadejdzie władza niechciana. Władza ludowa. K.P 02.04.2024
    1 punkt
  48. W kalendarzu same lemury i maliny. I grzech bez-wieczności plącze się po zużytym niebie. Ropa na krańcu wskazującego palca ... Nowy kontynent? Afroamerykańska katolicka laleczka wyznająca kapitalistyczne idee w republikańskim programie poświęconym migrantom z Rwandy stwierdza z niezłomnym przekonaniem, że jajka są Wielkiej Nocy całkiem niepotrzebne ... I że te łodzie trzeba koniecznie "odesłać" ze Zjednoczonego Królewstwa. (Bożego?!) Co za znawstwo, cóż za panekumeniczna wnikliwość! Może pójdźmy na bazar, albo do kosmetyczki? Zmieniają strefy czasowe na rzecz czułego słońca ... Wiem! Napiszę list. Taki do butelki. A w środku upchnę całkiem trzeźwy umysł. I nim wstrząsnę.
    1 punkt
  49. - dla Belli i dla A. Nim ją zobaczył, poczuł obecność. Poczuł, że zbliża się. Że nadchodzi. Poprzedzona znaną mu przecież aurą osobistej energii. Chociaż teraz znaną mu tylko częściowo, czego jednak jeszcze nie wiedział. Pojawiła się kilkanaście metrów od miejsca, w którym stał. Tak dobrze znana mu postać. Tak dobrze, a obecnie trochę jakby inna, przyobleczona w delikatne światło. Jakby miękkie, prawie awidoczne w świetle... właśnie: czego? W świetle dnia? Nie był tego pewien; i nie mógł być, nie widząc - jak przedtem wspomniano - Słońca. Prawie awidoczne, jak pomyślał w pierwszej chwili, a jednak dające się zobaczyć, jako kontrastujące z wokołoblaskiem. A może z wszechblaskiem, jak w pewnej chwili - właśnie tej - pomyślał, pytając sam siebie. Bardziej poczuł niż zobaczył, co dokładnie zmieniło się w jej kształtach. Zawsze - odkąd ją znał - miała doskonałą figurę, jakby zwieńczoną prześliczną buzią z pełnymi łagodności oczami i idealnymi wargami. Teraz - dokładnie takie odniósł wrażenie - przenikająca z jej wnętrza jasność uczyniła jej ciało jeszcze doskonalszym. Uczyniła figurę jeszcze bardziej idealną, spojrzenie jeszcze bardziej łagodnym uśmiech zaś - jeszcze bardziej ujmujący. Gdy podeszła bliżej, zobaczył tę inność bardzo wyraźnie. Nie tylko dlatego, że była całkiem naga. Nie tylko dlatego, że przedostający się z niej i promieniujący na zewnątrz blask był tym, co metafizycznie odrożniało ją obecną od niej dawnej. Ale także z powodu skrzydeł, widocznych ponad linią ramion. Ten widok zaskoczył go całkiem. Do tego stopnia, że ledwie zdążyła go przytrzymać, z kolejnym krokiem podszedłszy dokładnie o trzy. - Milu... - wyszeptała na poły zawstydzenie, na poły dumnie. - Jak podobam ci się po zakończeniu przemiany? Nadal mnie chcesz? - Ale... - pomimo zadziwienia pamiętał, o co chciał zapytać. Chociaż teraz mógł być prawie pewien - tak odpowiedzi, jak i miejsca. A właściwie - przestrzeni. - Nadal cię kocham i nadal cię chcę - odpowiedzial. - Ale skoro jesteśmy w bezpośredniej obecności Absolutu, to znaczy, że umarłem. Jak więc?... - zawiesił odpowiedź, wiedząc dokładnie, o co Bella pyta. - To przecież stan i przestrzeń - zaczęła, a słowa pojawiały się w jego umyśle tuż przed tym, nim je wypowiedziała - gdzie możliwe jest wszystko. A jesteśmy tu, chcąc przecież począć aniołkę... Cdn. Gdańsk, 9. Marca 2024
    1 punkt
  50. Kiedy już przeczytasz te wszystkie bajki i głowę wtulisz w poduszkę sądząc, że masz szczęście, bo u ciebie jest bezpiecznie. Kiedy podasz rękę znużeniu, za świadka biorąc księżyc wraz z jego gwiaździstą świtą. Kiedy poczujesz zaopiekowanie, to wiedz, że to wszystko stanowić będzie tylko świat na powierzchni. Co zrobisz, żeby z tobą pozostał, kiedy zanurzysz się we własne płycizny, głębiny, rowy... ? Jak myślisz - czy jesteś jedynym we wszechświecie czerwonym punktem, gotowym do wybuchu, który zagnieździł się w rzeczywistości, czy może właśnie od ciebie, cały świat czerpie impuls do zmian? Wystukuję na klawiaturze przepis na siebie. Mam już wstęp i rozwinięcie. Zanim odejdę od monitora, bo ten nieznośny budzik coś „wykrzykuje”, przypominam sobie raz jeszcze o tym, że niezależnie od tego, co mnie spotka powinnam trzymać czcionkę, klimat i wenę. Potem przeprowadzam rozeznanie, godzina szósta dwadzieścia, jest prawie wiosna, czyli to normalne, że za oknem jest jasno. Czuję swoje ciało „tu” i „tam” – to dobrze, nawet bardzo. Zanim wyciągnę spod kocyka prawą stopę, zdążam jeszcze stwierdzić, że nic się nie zmieniło, nadal jestem szczęśliwa. I tak, ostatecznie rozlokowuję się w dniu, gotowa eksplorować zakątki nieznane, ciemne dzielnice, obdarte z plakatów słupy ogłoszeniowe, nienazwane jeszcze ulice, nieskomponowane melodie... czas wciąż trzeba wyprzedzać – myślę jak co dnia rano wynurzając się na powierzchnię. Życie jest jak jedna wielka księgarnia, wszędzie tylko bajki, które nie zdarzają mi się. Odrzucam ich rozdziały, a kopiuję zaledwie fragmenty, żaden nie oddaje mnie w całości. Być może jestem miksem. No cóż, nie szkodzi, grunt, że moja numeracja stron się zgadza i rok wydania. Resztę dopisuję, ale czy samodzielnie? Co dzień od nowa układam zakończenie, nie wychodzi jednak na tyle zadowalająco, żebym je zaakceptowała. Czegoś brakuje, coś przeoczyłam w księgozbiorze, tylko nie wiem na jaką literę szukać? Zanim znajdę, "wjedzie" mi kursywa i wątki się pogubią, zrobi się późno... wyskoczy niespójna treść, brak przesłania, kolorów, złego i dobrego w równowadze, opisów, odnośników, wykrzykników... siły by unosić powieki. Będę zmęczona. Przeczytałam dziś dwa rozdziały pewnego człowieka, kilka linijek sprzedawczyni, zagięłam kartkę sąsiadowi i podeptałam swoją niedawną inspirację. Najlepiej mi się czytało znów w tych samych oczach... co wczoraj... czekam na jutro. Może dlatego nie kończę swojej książki... ? Serce co wieczór trzyma mnie w swoich wyborach, przy nim pomału staje się prawdziwym koneserem. Lubię zasypiać, jakby było moją poduszką leżącą przy głowie, która daje pewność, że rano obudzę się ze wspaniałym wstępem do następnej próby napisania zakończenia książki.
    1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+01:00


×
×
  • Dodaj nową pozycję...