Ranking
- w Odpowiedzi
-
Wprowadź datę
-
Cały czas
8 Kwietnia 2017 - 12 Października 2025
-
Rok
13 Października 2024 - 12 Października 2025
-
Miesiąc
13 Września 2025 - 12 Października 2025
-
Tydzień
6 Października 2025 - 12 Października 2025
-
Dzisiaj
13 Października 2025 - 12 Października 2025
-
Wprowadź datę
24.08.2023 - 24.08.2023
-
Cały czas
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 24.08.2023 w Odpowiedzi
-
Za biurkiem system podania kosi na blacie stoi sucha doniczka postęp odmierza zmiany na gorsze problemów rosną cyfrowe stosy Życiowa sprawa zwłoką przecieka kropla za łezką cierpliwość znikła zaległe kwiaty podnoszą głowy w kielichach brzęczy bratnia etyka Przewrót rozwija się na dnie duszy w cienistej głębi wciąż źródło tryska anielskie twarze zraszają ziemię spełniony petent już nic nie musi12 punktów
-
Straszne, jak życie oczy otwiera - Tak, że aż spieszno do ich zamknięcia. Niczym nie władam - rozumiem teraz: Naiwność ze mnie zrobiła księcia. Przekwitła - mówią dzisiaj o róży, Tak ego swoje wśród pochwał spasła, Kolec się stępił, czas płatki suszył, Kiedy zrzucała je w byle chwastach. A lis - nie lepszy, cholerny cynik, Gotowy udać choćby padlinę, By tylko motać się wokół szyi Za wór pieniędzy próżnej dziewczynie. Tyle z kompanów moich po latach, Każdemu poklask godność tarmosi. Nie cierpię wszystkich oprócz pijaka - On jeden wiedzę ma, jak świat znosić.10 punktów
-
wiośnie za maj i kwitnące sady latu za świerszcze i mosty tęczowe jesieni za wrzosy i babie lato zimie za biel i piękną wigilię a wam moi mili za to że wierni całemu rokowi jak ja byliście7 punktów
-
i ty myślisz stara kobieto że to takie polskie zobaczyć z bliska chleb za dziesięć złotych ziaren oddasz spódnicę tę dwukolorową nakrapianą biedą bo bieda idzie kobieto — idzie po twoje jeszcze tylko palec boży i nabierzesz kształtów będą zgrzytać kości zęby wiersze i modlitwy konfesjonał otwarty na uchył czeka na spowiedź idź rozpisz grzechy zaznacz ten do którego ci bliżej bo nie ma człowieka bez zmazy i zmazy bez poczęcia pamiętaj jesteś wliczona w cenę każdego obiecanego bochenka gdy się zmarnuje przejrzysz się w spojrzeniach innych nie ma nic gorszego niż zobaczyć w nich własną agonię6 punktów
-
kwadratowe serce w złotawych wspomnieniach i myśl uważna - "następnych nie będzie" bo czas powoli się kończy choć końca przecież nie ma... jest zwyczajna zmiana - tylko rysą przecięta rozległa jak przestrzeń - co z czasem pęka6 punktów
-
rupiecie lecę we wszystkich kierunkach nigdzie lecę jednak co oznacza pustka czarne kreski ptaków nie pokazuj palcem uderzaj w klawisze to słyszenie kostne bo ślepe są kiszki ale idźmy dalej tu się chowa głowy w mechanizmów piasek wers wyryj pilnikiem5 punktów
-
do liści zachodzących brązem: czy to tak słońce was spaliło, że pociągnięte rdzą, mosiądzem spadacie, jakby was omdliło? do słońca, co się szybciej skrywa: od kiedy to tak wiatr ponagla, z wcześniejszych coraz minut zbywa, że prędzej toniesz w nocy żaglach? do wiatru, co inaczej wieje: widoczna zmiana w tobie zaszła – z zefiru w mroźne pędzisz knieje – a czemu właśnie tak cię naszło? a w końcu – do tej nocnej zlewy: dlaczego spływasz prosto w ziemię? zmywając strugą leśne śpiewy ze snu wyrywasz przez zdziwienie by przyśnił się za rok na nowo z właściwym wytchnieniem i mową. 24 VIII 20234 punkty
-
odebrać ci cierpienie jest moje ślady sam zetrzesz a głębsze się powoli wypełnią bielą prawdy sypiącej cicho na twoją ziemię4 punkty
-
Coś jak być czegoś pewnym bez mała na 100 %, że aż móc za tym pójść w ogień, nie wiedząc praktycznie niczego na ten temat i nie mając nawet możliwości sprawdzić, czy ot tak zapytać (prawdy się tutaj nie mówi). Gambit przemyśleń, przeczuć i rozważań. Warszawa – Stegny, 23.08.2023r.4 punkty
-
Wedle mnie najzabawniejszą hipotezą co do pochodzenia Piastów jest ta profesorska, że: Mieszko I nie miał przodków! Wicie, rozumicie, ani tatusia! ani nawet mamusi! – Jest to koncepcja opierającą się o pradawną teorię samorództwa, wedle której, żeby otrzymać myszy wystarczyło wziąć beczkę włożyć do niej rzeczy kojarzone ze środowiskiem, w którym widywano myszy, następnie beczkę zamknąć, porządnie wstrząsnąć i trochę odczekać. Po otwarciu z beczki powinno wybiec stadko myszy. Czyż nie genialne. Moim zdaniem absolutnie, co wspieram uwagą, że w ten oto prosty sposób da się wyhodować wszystko inne, w tym możebny był: Chów monarchów w beczkach Włóż w beczkę jak człek, dębową; Włos, co czuprynę zdobił płową; Koronę lub mitrę książęcą, Trzos monet – bogactwo niech nęcą, Płaszcz pięknie sobolem obity, Znad hełmu parę włosów kity, Oczywiście miecz lub inną broń; Znak wiary, bo od plag Boże chroń! Beczkę zamknij, wstrząśnij porządnie I niech postoi dwa tygodnie! (Żebym miał czas do środka wleźć.) Po czym monarsze trza oddać cześć! Żart? Doktor aż tak, (choć też lipa), Nad ekskaliburem nie chlipał. (Z mieczem w skale nie chodzi O wybór, demokraci młodzi…) Ilustracja: Jean-Léon Gérôme „Diogenes”, 1860. Czyżby genialny filozof przewidział opracowanie nowo-starej a fantastycznej technologii?4 punkty
-
Nie dotykaj mnie Trącając ramieniem Zazdrośnie Zamknięty w klatce Dusisz się Chcę tylko przejść Wspólnym korytarzem Tylko na chwilę Krzyżują się nasze ślady Moje kwiaty we włosach Zielenią się na suchej ziemi Nie dotykaj mnie Nagi ubrany tylko w pięści Słowa pobielane Chcę tylko przejść Chodnikiem Ominąć kałuże łez Zmierzam W przeciwną stronę Moje tęczowe włosy Lśnią w strugach słońca Nie jestem tobą i dlatego Szczęśliwy jestem Jestem4 punkty
-
Pewna dama z niebobłoków poszła w długą kiecko-trasę zakupową, wciąż marudząc. No i szwy poszły w biodrach. Bo wybrała zły rozmiar prezerwatyw kochanemu, w noc poślubną.3 punkty
-
Matka nie moja... W obliczu matki krwią przeszyta rosa Bukiet róż czarnych jak sen dziś w nocy Ojciec idee jak drewniane bale ciosa Widzę obraz końca sercu proroczy Matko czy zaufać wizji obarczonej łzą Cierniem kaleczonej łodygi uniesienia Kiedy bukiety róż z miłości w ręce mdlą Pragnąc upaść do jestestwa cienia Czy jeszcze czas zabije nagie sekundy Milczeniem bym mógł utopić istnienie Wśród fontan niewiecznych dni rotundy Gdzie duszę na weksel drobny zamienie Grób mym domem gdzie Boga nie ma Gdzie krew smakuje jak żelazna mgiełka Gdzie katorgi modlitwa już nie zatrzyma Gdzie smak poznać można piekiełka Matko to, co zobaczyłem zabiło mnie Widzę ognie i słyszę krzyki ofiar wokół Te dni są upadkiem, jak ogniwa ciemne Jak wydarty z gardła dziecku spokój Autor: Dawid Daniel Rzeszutek3 punkty
-
3 punkty
-
takie kruche wszystko wątłe niebezpiecznie zmienne płoche i świeca dotknięta zaledwie jednym podmuchem - zgaśnie i dźwięk który brzmiał jeszcze wczoraj ucichnie a tak niedawno miałam pięć lat i długie warkocze... krajobraz łatwo się zmienia barwy nakładają się - jedna na drugą czasu nie złapiemy w locie on płynie płynie na naszych niebach utkany gęsto tętniącym życiem3 punkty
-
Claudia Zaśpiewam Ci naszą piosenkę jej refren dobrze znasz Zniszczyłam nasze marzenia Nie poszłyśmy razem w świat Kogoś mi przypominasz tak jakby trochę ja Szukałyśmy się w ciemnościach Wokół wirował nasz Świat Twe oczy jeszcze poznaję Reszta jakby nie ta Miedzy zima a majem Oszukał nas ten świat Miedzy oddechem naszym Jest gdzieś granica ta Ty malujesz obrazy Ja gubię się we snach Dziś unieść bym się chciała Tak wyżej niż do gwiazd Długo o tym myślałam Nie tylko w moich snach Pobiegnę hen przed siebie Po horyzontu kres Zatrzymam się na chwile Wtedy odnajdziesz mnie Marzenia naprędce sklecę Oczy zniewoli blask Wszystko zostanie za nami Zapętli się czas3 punkty
-
Gdzieś tam na skraju świata Gdzie schodzą się wszystkie zimy i lata Z jesiennych liści utworzony pled Tam nad głową jest niebo nieb Jak odnogi błękitnych rzek Jak tajfunów pędzący bieg Gdzieś tam na nieznanej ziemi Gdzie tylko kolorowy ptak Szumią krzewy do fal Spotyka się błękit z błękitnymi By zostawić własny żal3 punkty
-
Dzisiaj w Warszawie – jako że upalny mamy sierpień (uff jak gorąco) – znów zabrałem zdanie i stąd właśnie zdania nie ma, albo zdania są podzielone. Warszawa – Stegny, 23.08.2023r.3 punkty
-
Okruchy czasu Trzymam wciąż w dłoniach I liczę tyle blizn na skroniach I czekam na twój powrót W moje ramiona Bo chce aby każda moja myśl Została spełniona I aby twój wielki gniew Rozpłynął się daleko Tam gdzie ptaków śpiew (Twoje kroki uciekają spod wysokich drzew)3 punkty
-
Chciałabym z największą serdecznością podziękować wszystkim, który w 2021 roku czytali moje wypociny. Dziękuję podwójne osobom, które komentowały "Miasteczko na końcu świata", to jest @Leszczym i @A-typowa-b. Dzięki Państwu miałam motywację, aby pisać dalej i znalazłam odwagę, żeby wysłać pierwszą książkę do wydawnictwa. Udało się! Zadebiutowałam na rynku 23 czerwca 2023 roku. Moja pierwsza książka nosi tytuł "Najciemniejsze odcienie czerwieni". Historia o czarownicach również jest kontynuowana. Piszę ją równolegle z jeszcze jedną historią, która jest bardzo bliska memu sercu i myślę, że obie ukażą się w formie książek w przeciągu dwóch lat. Dziękuję jeszcze raz wszystkim czytającym, bo gdyby nie Wy, mogłabym to po prostu rzucić. Spełniło się moje marzenie -bycie docenioną. Dziękuję z całego serca!2 punkty
-
Płynie rzeka życia, płynie "phanta rei." Woda w niej się zmienia, sprawy dzieją się. Płynie rzeka myśli, niosąc wspomnień moc. Dzień za dniem upływa, i za nocą noc. Wszystko jest inaczej, z chwilą bajki tej; "Nic nie jest to samo", znaczy "phanta rei." Płynie strumień życia, niesie wodę w dal. Dryfuje łódeczka, będzie czegoś żal. Ułowić, zatrzymać, lecz odpływ już był; razem z rwącą falą zerwał z powiek sny. Świat w miejscu nie stoi, nagli ciągły ruch; czas się opamiętać - w ciele zdrowy duch.2 punkty
-
Miałem sen wielokrotny i to nie była noc polarna, ziemia stała się płaska, zajmowała tylko tyle miejsca co ja, w pozycji embrionalnej. Później nie spałem tygodniami próbując dotrzeć do jej krańca i spaść. Lecieć nieprzerwanie do najbliższej gwiazdy, wczepić się w nią, szeptać coraz ciszej dopóki by nie zgasła. Jednak cud nie nadszedł, upadłem na obrzeżach miasta, aby nie powstać.2 punkty
-
Fraszki nałogowe (sieciowe) 2 - męskie 1. pan Crack Crackowiaczek jeden miał co-nicków siedem trollowanie kochał admin rzekł: wynocha 2. pan Alkohol (1) tańcowały dwa banały jeden duży drugi mały gdy alkohol zaczął krążyć język nie mógł już nadążyć 3. pan Alkohol (2) gdy pije głębsze horyzonty ma węższe 3. pan Alkohol 3 po jednym alkocha po drugim zaszlocha po trzecim nienawidzi jak leci 4. Pan Haszyszakysz napalony na cudze żony2 punkty
-
wiosna nadzieją ukwieca lato euforią bryluje jesień się nie podnieca bo zimę czuje2 punkty
-
Na stacji kolejowej pod złotym semaforem Stała piękna Biel lśniąca swym kolorem Czekała odjazdu dzierżąc bilet w dłoni Z mokrą radością w nieposkromionej toni Gdy pociąg zawitał na pokład zapraszając Weszła doń pewnie, choć drogi nie znając Wiedziała co czeka na stacji końcowej - Czerń uradowana w bramie ukwieconej By z drugą połówką biletu w nieznane Dołączyć do Bieli w przysiędze składanej Dopełnić harmonii i w podróż wyruszyć Długą, pomyślną i w radości duszy2 punkty
-
Miłość i Ufność spotkala na swej drodze pielgrzymów tłum ludzi starszych młodych dzieci szeregi wiją się jak meandry rzeki wśród ulic pól lasów na ustach pieśni modlitwy jedno IMIĘ uwielbienia JEZUS z miłością do Boga płyną te ludzkie strumienie witają ich wschody słońca żegnają zachody idą w słońcu i słocie siłę czerpią z Eucharysti i wiary nie jest łatwo a jednak... mijają z podziwem piękną przyrodę dzieło Stwórcy droga z Tobą Jezu jest wymagającą nie tylko na szlaku dlatego sporo Cię opuściło Jezu ufam Tobie 8.2023 andrew Pielgrzymka dzień drugi2 punkty
-
Janowi, mieszkańcowi miasta Zambrowa, przed nałogami udało się uchować, nie pił, nie dragował, nie palił, nigdy niczego nie zawalił, tylko hejtował. Musiał się odstresować. Inspiracja - hiszpańskie powiedzenie: el, que no fuma y no beve vino, se lo lleva el diablo por otro camino (tego, kto nie pali i nie pije wina, bierze diabeł w inny sposób)2 punkty
-
Wiesław_J.K↔Dzięki:)↔Ano. Mogło tak być. A że rycerz otumaniony, to tak naprawdę, mógł mu żadnej głowy nie odciąć, a autor pewnie pozazdrościł rycerzowi i napisał takowy tekst oraz zakończenie, źle odczytując fakty:))↔Pozdrawiam:))2 punkty
-
Trochę inna wersja, dawnego tekstu Pierwszą, dziwną sytuacją w owej krainie, która rzuca misie w oczy. No właśnie. Misie, a właściwie jeden. Dostrzegam białą chmurkę na zielonym niebie. Zmienia misiowe kształty, molestując baranka na wszystkie strony, gniotąc cumulusową wełnę. Nagle ogłusza ślimaki uszne, zdecydowany ryk mrożonego niedźwiedzia, z ogromnym banerem: lodowce topnieją! –– Zaraz cię zjem, ludziu –– misiuje paszczą. –– A takiego –– odczłowieczam swoją, pokazując środkowy ząb. Pewnie pragnie zaatakować, gdyż zrobił przysiadł startowy na tłustym, zimnym zadzie, zapewne w celu spożycia mej skromnej osoby. Nie może jednak, gdyż promienie słoneczne, plotą trzy po trzy płonące ogrodzenie, okrążając agresora wokół. Zniewala go wrzącymi prętami, a ponadto łańcuszkami przelatujących, nadpalonych puszek, z konserwami pieczonych fok wewnątrz. Szamocze futrem, wygina pręty z apetytem, parząc łapy, aż kłaki wychodzą na zewnątrz oraz małe morsy z odstających uszu, z nadgryzionym, nie wiadomo czym. Możliwe, że misiu jest teraz głuchy, jak lodowy, topniejący pień. A wspomniane morsy właśnie wystukują wielkie kropki na nieboskłonie, wiadomym alfabetem. Stukanie płoszy coś, lecz nie wiem, co, a jedna z krop, ćmi krągłością słońce. Wrze całkiem wściekle, wywołując burze oraz wnerwione pioruny. Szary mrok ogarnia wszystko lub nawet więcej, jeśli da radę, ciemnym całunem. Nie wiele myśląc, zwijam pulsującego paskuda w rolkę i wyrzucam do skośnego świata, schowanego w strunie gitary z chwytami. Pragną mnie złapać, rozczłonkować gryfem i zaprosić misia na obiad, wreszcie po ludzku przyrządzonego. Lecz nagle martwa wstęga rzeki, zmartwychwstaje z koryta, a jej ruchy są bardzo płynne. Ogromny rozszalały diabeł marski w kształcie młyńskiego koła, szaleje niczym pijany chomik, co to biega w kołowrotku. Trzyma w trzeciej łapce parasol, bo z pozostałych wyskakują białe myszki, których więcej i więcej. Nagle pyk pyk znikają, tylko jasne dymki z ogonkami zostają. Czarci obszar wodny, nadal bulgocze po łukowatych bokach, a ryby oprócz gadania, zyskują możliwość śpiewania, strasznie fałszując historię, aż skołowane raki, biegają do tyłu, przodem. –– Tra la la –– rybują wesoło. –– To już lepiej gadajcie –– ludziam ustami. Wtem zyskuje pewność, że cała planeta spłaszczona niemiłosiernie, robiąc siebie nie w konia, jeno w cienki talerzyk. Zatem biegnę z ciekawością podwieszoną do gałek ocznych, na kraniec świata. Siadam na krawędzi. Dostrzegam bezmiar kosmosu i dwa walczące – twist w twist – słoiki truskawkowych konfitur. Poprzez wycelowane dziury, wyrzucają ze słodkich wnętrz, różowy gęsty mus, by zakleić przeciwnikowi nalepkę, żeby stracił tożsamość i nie wiedział, co jest grane na wszechświatowych harpiach, zgniłych jabłek. Nagle dostaję odłamkiem bitwy. Zawieruszoną szypułką z dyndającym, cukrowym barankiem. Wierzga rogami tak, aż mechaci własną wełnę. Widzę też wirującą galaktykę spiralną, opaćkaną słodką mazią i wykręcaną Drogę Mleczną, z której wycieka mleko, z dodatkiem ciemnej materii, robiącej za kakao. Ponadto czuje podmuch i muskające gwiazdy. Zauważam też kometę z reklamą: „Pij piwo, póki nie ma odlotu, tak jak ja.” Po chwili bezczasu, przywala mi ogonem prosto w dziurkę od nosa, tak figlarnie, że zaczynam chichrać jak głupi do ciała niebieskiego. –– Cha cha cha –– chacham sobie. Chachanie przerywa supernowa. Bezczelnym wybuchem, tłamsi karłem chachanie, aż go zmienia w zwykły półgębek. W tle zwisających stóp, majaczy błękitna planeta. A zatem jestem tu. Daleko od domu, lecz bliżej kosmicznego szaleństwa. Sytuacja raptowne przybiera pozę, wcale nie kuchni, lecz niepokoju. Nie ma góry i dołu, w sensie stricto. Czuję za sobą ciężkie stąpanie i łapczywe sapanie. Przekonany, że to zamrożony niedźwiedź, płoszę umysł trwogą. A to tylko pan ze skarbówki. Pragnie podatku od możliwości podziwiania dziwów. Płacę kartą zbliżeniową do białego karła – tego samego, co mi uśmiech pokancerował – ale za bardzo, bo ją przegryza zgryzem, wyciosanym z bieguna południowego, aż biedny konik pada jak długi, których nie spłacił. Rozjeżdża go spychacz skarbowy, a mnie chce zepchnąć z krawędzi świata. Kieruje nim mucha o trzech skrzydłach ściągających, a wielooczne oczy niczym kiście winogron, zwisają po bokach, oblane czekoladą, płynnym karmelem i musem jabłkowym, z ledwo zipiącymi robaczkami, co marudzą wesoło: –– E tam… w zwykłym sadzie, było spoko. A tu co? –– marudzi pierwszy. –– Tu nawet pytanie: co, nie ma sensu, nie ma sensu –– dodaje drugi. –– Nie dodaje trzeci, gdyż wpadł pani szofer w oko, by utonąć w źrenicy Na szczęście atak spychacza uniemożliwia linijka. Przecina jadącego agresora ostrą dziurką, bo pragnie zmierzyć długość swoich wspomnień, tęsknot, niezapłaconych podatków oraz innych, wszechświatowych głupot. Jakoś nie może tego zrobić, gdyż ryby przeraźliwym wrzaskiem, pękły jej słuch na całej długości. Nie zostaję zepchnięty poza krawędź, ale buty mi odpadają i wlatują do czarnej dziury, z której próbuje wychynąć świetlisty ludzik, gdyż uczciwy i chce zgubę oddać właścicielowi. Nie może biedny. Nieruchomieje na horyzoncie zdarzeń, co mu przywala martwym czasem po twarzy. Po kawałku bezczasu, uderza go drugi i za chwilę są pogniecioną kulką światła. –– Pieprzone czarne dziury. By tylko wciągały. –– słychać spłaszczone, cienkie głosiki. –– Z czasem jej minie. –– Akurat. Nie tu. –– No tak. Niespodziewanie planeta wraca do kulistości. Kulam trochę ciało, a gdy wstaje obolały, widzę ogromny, zawzięty spinacz. Lśni srebrzyście, między biurkiem, a czasoprzestrzenią do ucieczki. Coraz bardziej wyprostowany, w krwiożerczy szpikulec, pobudza do odlotu. Nagle nieboskłon zniża nieprzyzwoicie pułap. Czuję jak włosy pieszczą frywolnie przelatujące śmieci, meteoryty oraz inne satelity. Aż mi staje na ten widok. Przed oczami, ostatnia wizyta u fryzjera oraz lecąca tubka pasty do zębów, z podwieszoną sztuczną szczęką oraz babcią wrzeszczącą niewyraźnie, która chce ją złapać i włożyć, by ugryźć kawałek karmelu z resztek spychacza oraz zlizać cukrowe futerko rybobarankom i pobiegać w pierścionku wody, by schudnąć. Dziadek też szybuje na fajce, a z cybucha wystaje kawałek dymu i dziadkowe, pykanie na strunach. Z wnętrza słychać wnerwione pokrzykiwania, zawiniętych światów. –– Proszę nam nie stukać w łukowate sufity. Kultury trochę. –– To o nas? –– pytają kulturalnie, kultury bakterii. –– A wy tu skąd? –– pytam grzecznie. –– Z Gminnego Środka Domu Kultury. –– A nie przypadkiem z innego? –– Przypadkiem nie. –– Aha. Wtem mrok jasny nastaje i sytuacja powraca nie ta sama. Ogrom pomarańczowej łąki, przygniata ciężko od dołu. Błękitne łany pyrozbóż, falują dobrodusznie, lecz coś w powietrzu wisi. Widzę zwykłego trupa na kłosie. Taki tyci malutki, obgryzany przez motyle. Czuć zapach inny niż zazwyczaj i słychać przemożny, klekoczący hałas. Na horyzoncie dostrzegam szarą, falującą masę. W miarę jak jest bliżej, już wiem co to. Horda wysokich, przystojnych pod chmury, kroczących szkieletów z dyndającymi resztkami ciał, niebieskich też. Mają kolorowe, żółte czapeczki na kosmoczaszkach i sztywnych włosach i hula hop na wspomnieniu bioder. Przytłaczają wiecznie taneczną postawą. Co racja,to racja. Faktycznie groźnie tańczą, aż woda chlupocze w miednicach. Biały misiu, ucieka w popłochu na tyły klatki. Jeden ze szkieletów wyciąga zwierzątko kościową dłonią. Wydusza mięso i gnaty, by po chwili ofiarować wybrance, mówkę na twarde dłonie, gdyż chłód atakuje, cienkie rączki, ślicznej trupcianki. A taniec trwa nadal. Niektóre grają na piszczelach, skoczne takty marszu żałobnego. Tak bardzo skoczne, że z wielu spadają mięsiste szczątki, z głośnym plaśnięciem, aż dostaje odłamkiem ślepej kiszki w oko. Przez chwilę, niewiele widzę. Wtem jeden pieszczoch przytula kościanym klekotem, rozkład jazdy pociągów. Widocznie czuje w nim bratnią duszę. Rozkład wierzga niemożliwie i przywala agresorowi opóźnieniem o sto dwadzieścia minut. Inny kościotrup robi przysiad. Może pragnie defekacji. Tylko nie wiem, skąd mu wyleci i co. Nagle dostrzegam ogromną czaszkę. Rosną na niej wskazówki zegara, a z oczodołu wyskakuje kukułka, w połowie rozłożona na sprężynce i kuka przeraźliwie północ. Aż przychodzą, o dziwo, zwykłe bociany, gdyż chcą sobie poklekotać do rytmu, ale klekot luźnych gnatów, je całkowicie zagłusza. Odlatują wnerwione do wrzących krajów. Na szczęście niestosowna sytuacja, rozmazana po kościach, szybko znika. Tylko łąka zostaje i ocalałe żaby miodne, marynowane w ciemnej, gęstej próżni. Trochę spokoju, myślę sobie. Ale gdzie tam. Atakuje mnie wielka księga, nie wiadomo skąd. Otwiera i zamyka szeleszczącą paszczę. Wewnątrz nie straszą zębiska. To jakiś głupawy tekst. Nie wiem, co gorsze. Na wszelki upadek, uciekam spłoszony, gdyż chce mnie pożreć, ostrymi jak brzytwa akapitami oraz durnowatą treścią. Wylatują z niej literki, przecinki i krwiożercze orty. Okrążają ze wszystkich stron. Nie mogę złapać oddechu, nawet łapką na motyle. Wirują wokół i zaczynają dusić oraz szarpać jabłko Adama, chociaż tak naprawdę, moje. Kartki też są agresywne. Na szczęście rzeka przypływa i rozmacza część wroga, na wilgotną miazgę. Nagle widzę barany. Zaczynam liczyć lub one mnie. Chyba zasypiam na ćwierć gwizdka. One na pół. Widzę tytuł atakującej książki, lecz niezupełnie wyraźnie. Spływa z lepkiej okładki i strasznie cuchnie. Ktoś mnie szarpie za rękę. To ogromny biały karzeł, jeszcze bielszej mysz oraz chomik , spychacz i mgławice uplecione z podatków. Biorą wspólny ślub na łyżce. Co? Jaki ślub? Na jakiej łyżce? Nadal jestem szarpany. Przestańcie mi zawracać gitarę. Skąd ta żółta mgła? Biało wokół. Mogę ruszać rękami, mogę ruszać nogami, na szczęście inne członki działają, chociaż coś użądliło mi rączkę, cienkim czymś. Co ja w ogóle gadam? Słyszę głosy o jakimś autorze i ogólne zamieszanie. Widzę białe anioły. Falujące, oskubane skrzydła. Czuję podmuch na wszystko i jest mi nagle, błogo, ciasno, spokojnie, a miękkie ściany kosmicznej pustki...1 punkt
-
I. Było Ich dwanaście, Pięknych niczym gwiazdy na hebanowym niebie, Odbite nocą w prastarej krystalicznie czystej Wiśle, Na lustrze wody tańczące swym skrzącym blaskiem, A każda z nich miała swą misję dziejową, Dziś niemal doszczętnie już zapomnianą, Zasnutą przed domysłami kronikarzy pradziejów tajemnicą, Przez prastare bory wiernie strzeżoną, A każdej z nich wkrótce serce zabiło, Ku wielkiemu królowi niewinną szczerą miłością, Podszeptami bogów w Ich umysłach roznieconą, Powiewem wiatru dziejów w serc głębinach rozżarzoną, A każda nosiła dumne miano żony, Pierwszego w dziejach króla Słowiańszczyzny, Władającego niegdyś swymi rozległymi ziemiami, Panującego niepodzielnie nad żon swych sercami… II. Gdy cudnymi letnimi wieczorami, Rozczesywały swe długie włosy, Zachodzącego słońca skrzącymi promieniami, Mrużąc przy tym błękitne swe oczy, Miast misternie wyrzeźbionych z kości grzebieni, Używając skrzącej słonecznej tarczy, Ujętej dłońmi dziewczęcej wyobraźni, Potężniejszej od wielomilionowych wojów armii, Snując domysły o przyszłym swym losie, Z woli bogów wplecionym w pogańską Słowiańszczyznę, Niczym w długie sięgające bioder warkocze, Smukłymi palcami wstążki wielobarwne, Spoglądały w przyszłość ogarnięte trwogą, Zrodzoną w Ich umysłach młodego wieku przezornością, I licznych rozmyślań zawiłością, Niewidzialnymi palcami losu utkaną… III. Spoglądając wówczas na nikły sierp księżyca, Zarysowujący się z wolna na tle nieba, Miały go za swego towarzysza, Dziewczęcych swych sekretów zaufanego powiernika, Utkane emocjami słowa prostych swych modlitw, Nanizywały na nici potajemnych swych myśli, By kędy płyną po niebie chmury, Zawiesić je wieczorem na sierpie księżycowym, W wieczorną letnią ciszę bez pamięci zasłuchane, Okraszoną zachodzącego słońca pozłocistym blaskiem, Przeszytą przenikliwym bzów zapachem, Rozbudzającym tkliwie nadzieje i lęki uśpione, Rozniecały o zmierzchu obaw swych iskrę, Zamartwiając się przyszłym swym losem, By pod wyszywanym gwiazdami nocy niebem, Rozgorzała tysięcy trosk pożarem… IV. Gdy okrutnych Awarów ucisk straszliwy, Był już tylko wspomnieniem zamierzchłych dni, Zaklętym w starych żerców słowach przestrogi, Nieść się mającej przez kolejne wieki, Gdy międzyplemiennych sojuszy umocnienia, Z biegiem dni zrodziła się potrzeba, Trwałych przymierzy na łonie Słowiańszczyzny zawarcia, Dla frankijskich najazdów skutecznego odparcia, By niczym rozległego, potężnego grodu mury, Były granice Słowiańszczyzny, Obwarowane wolnych Słowian niezłomnością woli, By wszelkie wrogie jarzma z dumą zrzucić, Łączącym słowiańskie ludy nierozerwalnym spoiwem, Miały być pięknolice córy książęce, Przesławnemu zwycięskiemu królowi z czcią ofiarowane, Przez dumnych ojców na małżonki królewskie… V. Gdy wyzwolonej Słowiańszczyzny dzieje, Płynęły nieśpiesznie sielankowym swym tępem, Dumnego króla wymowne spojrzenie, W oczach każdej z nich znalazło swe odbicie, Gdy król Samo objeżdżał rozległe swe ziemie, Z tysiąca walecznych wojów orszakiem, Każda z nich stanęła przed Jego obliczem, Gdy przedstawioną mu była przez plemienia starszyznę, A kiedy dumne Samona spojrzenie, Na twarzy każdej wypaliło dziewczęcy rumieniec, Gorący niczym ognia płomienie, Trawiące ofiarowaną słowiańskim bogom żertwę, Okraszając swe twarze łagodnymi uśmiechami, Delikatnymi niczym letniego wiatru powiewy, Na przyszłego męża nieśmiało podnosiły oczy, Z młodzieńczą trwogą wypisaną w głębi źrenic… VI. Gdy międzyplemiennych sojuszy umocnienia, Rękojmią każda z nich była, Trwalszą od wykutego w ogniu żelaza, Bowiem przypieczętowaną obrzędem zrękowin małżonków dwojga, Kiedy to stając przed przyszłego męża obliczem, Rozjaśniła twarz każda radosnym uśmiechem, Niczym skrzącym słońca promykiem, Mieniącym się w porannej rosy kropelce, Gdy każda z nich kwiat swej młodości, Ofiarowała sławnemu królowi Samonowi, Pierwszemu wielkiemu władcy prastarej Słowiańszczyzny, Od awarskiego ucisku przesławnemu wyzwolicielowi, Miast w zwierciadłach w złoconych ramach, Przeglądały się wszystkie w oczach króla Samona, Ukochanego ich wszystkich i każdej z osobna męża, Któremu ofiarowały wszystkie swe młode życia… VII. Dwunastu wyjątkowych nocy poślubnych, Dwanaście młodych dziewcząt wspomnień niezwykłych, Na trwale zapisanych w Ich pamięci, W szkatułach wspomnień miłością zapieczętowanych, Gdy w noc Kupały przy księżyca pełni, Rozpuszczały wszystkie swe długie włosy, Rozniecając błysk w głębi Samonowych źrenic, Niczym nocne niebo skrząco kruczoczarnych, By przerodził się wnet w pożądania pożar, Trawiący z wolna dumę wielkiego króla, Bijący wewnętrznym ogniem z królewskiego spojrzenia, Otulający płomieniem wstydu nagie Ich ciała, Gdy zrzucały weselne swe szaty, Na wielowiekowe dębowe podłogi, Otulonych księżycowym blaskiem grodów prastarych, Wzniesionych z dębów pamiętających chłód odwiecznych kniei… VIII. Gdy dumnego króla drżącej dłoni dotyk, Przy tajemniczej księżyca pełni, Gładził z wolna nabrzmiałe Ich wargi, By ześliznąć się wzdłuż szyi łabędzich, Dreszcz podniecenia przeszywał ich plecy, Każdej z tamtych tajemniczych nocy, Niczym nieujarzmione świetliste pioruny, Bezmiar burzowego nieba czerni, By po całym ciele wnet powędrować, Wraz z dłonią rozpłomienionego króla Samona, Niczym niezwyciężonych wojów niezliczone wojska, Aż ku najodleglejszym krańcom ziem Słowian, By pośród upojnych księżycowych nocy, Rozniecić iskry istnień nowych, Szeptem pradziejów w matek łonach utkanych, Odwiecznym prawem natury na świat wydanych… IX. Gdy w pozazmysłowym tajemniczym cieniu, Płynących nieśpiesznie Słowiańszczyzny dziejów, Zbliżał się dla każdej czas porodu, Powitych niemowląt pierwszego krzyku, Rodząc w bólach kolejne Słowiańszczyzny dzieci, Zaciskały do krwi oblane potem wargi, Niekiedy w letnim upale dojmującym, Niekiedy przy tajemniczej księżyca pełni, By wydawane na świat Samona potomstwo, Dzieje Słowiańszczyzny przez wieki pisało, Granice ojcowizny sojuszami i mieczem poszerzając, Okrywając się za życia nieśmiertelną sławą, By kiedyś u kresu życia swego, Powierzając swym następcom Samona dziedzictwo, Pokłoniwszy się w zaświatach przodków swych duchom, O wolnej Słowiańszczyźnie dać mogli świadectwo… X. Kiedy niemowlęta cicho kwiliły, One łagodnie się nachylały, A słysząc szept ich cichy i delikatny, Uspokojone dzieciny swego płaczu zaprzestawały, A kiedy matki nad kołyskami się pochylały, Kruszynom swym do ucha cicho szeptały, O rozległej Słowiańszczyzny dziejach barwnych, O pradziadach ich dumnych i walecznych… Jak kiełkują rzucone w żyzną ziemię ziarna, Dorastało z lat biegiem liczne potomstwo Samona, Wbijając w dumę starzejącego się ojca, Smutki i nadzieje wlewając w matek swych serca, Dorastając pośród utkanej tajemnicami Słowiańszczyzny, Wchodząc z wolna w dorosłe życie z dziecięcych dni, Wspominając z rozrzewnieniem obrzędy postrzyżyn, Przeglądając się w oczach wybranek w dni zrękowin… XI. Nie smućcie się Samonowe żony, Iż ledwo was wspomniały karty kronik, Ledwo napomknęli o was chrześcijańscy mnisi, Nietrwałym inkaustem i piórem łamliwym, Choć imion waszych nie znamy, Zapisałyście się na wieki w historii Słowiańszczyzny, Świadectwem trwalszym od kronik kart pergaminowych, Ofiarowanym biegowi dziejów potomstwem swym licznym, Wraz z nieubłaganym wiatru dziejów powiewem, Zapisałyście się w swych ludów pamięci wdzięcznej, Przekazywanej ustnie z pokolenia na pokolenie, Przez babki do snu wnukom wyszeptywanej… A król Samo wszystkie was kochał, Każdą w sercu swym zachował, Gdy u dni schyłku z życiem się żegnał, Każdą z swych małżonek z rozrzewnieniem wspomniał… XII. Przesławna niegdyś dynastia Mojmirowiców, Zabrała z sobą do grobów dziesiątki sekretów, Niczym złote iskierki pośród zimnych popiołów, Tlących się gdzieś w pomroce dziejów… Jest wielkim zachodniej Słowiańszczyzny sekretem, Czy Mojmir był Samona potomkiem, Ze wszech miar zdolnym samorodnym talentem, I swego wielkiego pradziada godnym prawnukiem, I czy z głębi wieków szept Samona, Przemawiał nocami do duszy Rościsława, Śpiącego snem głębokim na Wielkomorawian nadziejach, Władcy godnego owianego legendami Słowian króla… Przeto w licznych pogańskiej Słowiańszczyzny władcach, Odnotowanych przez historię na kronik kartach, Winniśmy doszukiwać się potomków Samona, Z dociekliwością godną wytrawnego badacza… - Wiersz zainspirowany utworem ,,Pieśń świętojańska o Sobótce" autorstwa Jana Kochanowskiego.1 punkt
-
@Dragaz więc tak trzymaj:) Dziękuję i pozdrawiam:) @Wiesław J.K. Dziękuję i pozdrawiam:) @Rafael Marius to już sukces:) Dziękuję i pozdrawiam:) @Leszczym dzięki, ale z Vivaldim to Cię poniosło :))1 punkt
-
A teraz Ty inaczej zinterpretowałes moją odpowiedź - bo nie sam gambit (omijanie świadomości i myślenia) uważam za cudowny, lecz to, co dzięki niemu staje się możliwe.1 punkt
-
1 punkt
-
złóż moje serce w swoje ręce Wezmę twoje serce, łączymy serca miłością Promienie słońca wskażą nam drogę będziemy kochającą się parą Na naszej drodze miłości płatki róż upiększą naszą drogę Miłość jest jak czerwona róża o wschodzie i zachodzie słońca dwa serca, dwie miłości Lovej . 2023-08-211 punkt
-
1 punkt
-
@violetta Tak, zauważyłem, że w Twoich wierszach ostatnio raczej minimalizm ;)) @Ewelina Dziękuję za zdanie w temacie klimatu, wróciłaś już znad morza?1 punkt
-
Niestety cyfryzacja postępuje i o wielu sprawach decydują nie urzędnicy tak jak kiedyś było tylko bezduszne algorytmy, które są napisane do typowych spraw, a gdy ktoś ma bardziej złożoną to tylko sąd pozostaje, a te z kolei są opieszałe i można umrzeć zanim coś rozstrzygną. Tak rosną u każdego i niejedna już rewolucja miała je za symbol. Choćby ta dzieci kwiatów z lat 60tych, która zakończyła wojnę w Wietnamie. Dziękuję za serduszko i wizytę.1 punkt
-
spełniony petent już nic nie musi to jakieś czary a może sen on będzie musiał i coś go ruszy niebieski kwiatek już o tym wie nowe wytyczne w sprawie nawozów ważna produkcja a także tlen i podkreślanie kwiat jest swobodny bo przeciwników w wazonie pęk :)1 punkt
-
@Bozena1957 Rzeczywiście brzmi jak piosenka. Ale taka z tych radiowych przebojów, których słuchasz z przyzwyczajenia, bo akurat lecą, a nie dla doznań literackich. Wszystko na jednym rymie, większość wersów brzmi jak zapychacze. Takie sobie, na "Hity Radia Zet 2023" raczej Smolasty niż Kwiat Jabłoni :P1 punkt
-
@Kamil Olszówka A współczesność Kamilu, sam ją przecież tworzysz? Na historię niestety już nie mamy wpływu, a im dalszy czasokres analizujemy, tym historycy bardziej się kłócą. A to znaczy że nie wiedzą! Ba, przynajmniej część z nich. Wszystkiego dobrego.1 punkt
-
1 punkt
-
Dobrze, że śnieżnobiały a nie czarny, bo istnieje nadzieja na kolory :) Zresztą, Ty kolory widzisz i opisujesz doskonale 👍1 punkt
-
@Leszczym Jak mówią ryzyk fizyk, oby nie saper myli się tylko raz.1 punkt
-
po drugiej stronie okna noc niezapisana w sobotniej przestrzeni niebieskie ptaki wzbijają się w niebo mówisz coś przez sen siedzę przytulony do twojego wiersza1 punkt
-
kumasz inaczej tyś moim celem uszczęśliwiajmy tam i z powrotem rad jeno słusznych przekażę wiele wnet miłosierdziem dupę ci skopię tłuką dźwiękami bojowe surmy świszczą idee skrajności wszelkie tam hen wysoko szef całkiem główny tu na padole wciąż ktoś polegnie wtem głośne wrzaski pod nieboskłonem co po naszemu głoszą nam słowa pragniemy wspomóc ludy ciśnione choć nam nie spieszno powariować spadajcie w kosmos w ciemną cholerę zabić nam wolność chcieliście zołzy a my pragniemy przecie niewiele między swoimi prać bliźnich mordy *** chichoty klauna echami w działach całunem trupim ziemia zakryta a na sztandarach powiewa chwała lecz nie ma komu o sens zapytać1 punkt
-
Ślady Twoich bosych stóp Zostały na rozgrzanym piasku A ja szukałem Cię wszędzie Patrząc na błękitny horyzont Bo nie było nic poza nim A Ty rozpłynęłaś się Jak duch we mgle A widziałem Cię tak niedawno Zarys postaci w niewyraźnym tle Wciąż prowadził mnie Na nieznane wody Czy odeszłaś już na zawsze?1 punkt
-
A mnie zastanawia dlaczego mózgi rozwijają się w pobliżu aparatów gębowych - ma ktoś jakąś teorię?1 punkt
-
Konsumpcja – zużywanie posiadanych dóbr w celu bezpośredniego zaspokojenia ludzkich potrzeb. Wynika ona z użyteczności konsumowanego produktu lub usługi, Wedle tej definicji z wiki, kobieta może być konsumowana, jeśli dostanie się w ręce ludożerców, którzy ją zjedzą, w przeciwnym wypadku się nie zużywa. Każdego ranka odradza się. Mężczyzna zresztą też. Co do dziecka konsumpcyjnego, nie mam uwag do tezy wiersza. Pozdrawiam1 punkt
-
... jak żyletka i jeszcze stos niewyraźnych myśli upozorowany kres momenty niedowierzania między milczeniami z bladego mleka jak śmierć rozleją się - wszechobecne i nadąsane ból żyletką zadany - ostre szybkie cięcie choć ręką niepewną kres... brak tchu i znów namolne jak mucha - niedowierzanie: "to nie zdarzyło się" kres koniec snów ulga1 punkt
-
graphics CC0 A-tlan-ty-da... liryczni piszą o niej wiersze w czas sczezła w morzu soli złudnie-pożywnie nas zachwyca owa... efemeryda historii! krąży nad głową niczym szerszeń miasto legenda kontynent – mit napisz coś o tym. a choćby wierszem ustaw mi słowo w szyk! zwinny poeta chwycił pióro Timajos z Lokrów w Afryki wiktach już Atlantyda szepcze… jak biała alka czy rybitwa nad Gibraltarem czulej z dreszczem skrzydłem wachluje anemicznie czasem muskając idyllicznie szanownych ust Platona wiatrem przytula się i do nas sejsmiką lądy goni! gra pulsem skurczów na przeponie gór Monte Hacho Dżabal Musa klechdowe słupy Heraklesa to Atlantydy mityczny ląd ach! gdyby cypel popłynąć umiał a choćby i na plecach och! nie zatonąłby – a skąd! przyrodnik rzymski niejaki Pliniusz podaje to w wątpliwość że... Atlantydy tam nie było woły Geriona zwiały do Rzymu Cezar jak Zeus uznał libido pal sześć diamenty zioła... tkliwość Strabon i Pliniusz do Amasei! mitologicznych słów staliwo odbija nam się czkawką! więc jeśli kambru to matactwo lub kartagiński faryzeizm to po co o tym pisać? Herakles bez idei? wiersz bezpodstawny autor Kasandrą? kolejna idiotyczna bajka o Atlantydę się nie troskam… niech martwi się – Szymborska! robi to z klasą w wersach i strofkach! – Tekst koresponduje pośrednio z moim ulubionym wierszem naszej wybitnej noblistki, Pani Wisławy Szymborskiej, pt. „Atlantyda”. Utwór napisany w szacunku dla mentorki i genialnej autorki poezji, jest i pozostanie wzorem dla naszego pokolenia wierszomaniaków.1 punkt
-
Ostatnio dodane
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne