Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ranking

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 26.08.2022 w Odpowiedzi

  1. czuć ciepło prześcieradła pod skórą dźwięk wody ciurkiem wypełniający szklankę mrużyć oczy w poczuciu wdzięczności moment tuż przed wkrojeniem się w mango spoglądać bez oczekiwań w horyzont gęsią skórkę na wspomnienie namiętności patrzeć na beztrosko przeciągające się koty ulotny zapach jaśminu wieczorem bezwolny uśmiech gdy widzę miłość każdą chwilę ofiarującą mi siebie
    9 punktów
  2. Dowodzi Zenek, emeryt z Łodzi - Mnie urlop w lipcu już nie obchodzi. Ciepława wódka, zgrzane ciała, nie dla mnie wakacyjna chała. Ja wezmę urlop, kiedy się schłodzi!
    6 punktów
  3. o krok od szaleństwa, siedząc nad przepaścią ujrzałem grono nimfetek co wokół mnie tańczą, zapewnić chcą o sensie mojej egzystencji szepcząc i warcząc i żądając atencji. i słowem i czynem i ponętnym wzrokiem uwodzą mieszając brzydotę swą z urokiem, zgrabnie przeplatają paluchy na mym karku, mówią ze zrobię fortunę na uczuć jarmarku. wlewają w serce dumę i przypinają skrzydła, skoczyć wprost w nieznane każą mi straszydła, zgodzić się - śmierć pewna, ale cóż z tego, skoro odmowa zabierze przyjemność z życia tak krótkiego. zmarkotniawszy i przybrawszy filozofa godną minę... rzuciwszy spojrzenie głębokie w szczelinę... zakładam niechlujnie nogę na nogę, i wiem już ze bez kobiet nijak żyć nie mogę...
    6 punktów
  4. Coś ci opowiem Istnieje ponoć wymiar między snem a czasem, Gdzie myśli nieświadomie trwają całą wieczność, Lecz jeśli z krańcem świata uda im się zetknąć, Przełamią nieprzejrzystość horyzontu zdarzeń. Nauczmy się czym prędzej z pasją śnić na jawie, By chwilom wyszarpywać zrozpaczone piękno, Lecz ono, gdy na powrót zyska nieśmiertelność, Wciąż będzie delikatne, kruche, całkiem nagie. Widziałem latające we wszechświecie wyspy; Niesione wyobraźnią cicho dryfowały. Zbudujmy razem tratwę i pomiędzy wpłyńmy, By wybrać tę jedyną, gdzie się zatrzymamy. A jeśli podróżników pokonają wichry, Będziemy pośród złudzeń nadal rozbitkami. ---
    5 punktów
  5. Zostawcie dzieci - niewinność spowita, nie żeruj na nich, one chcą spokoju. Powściągnij dumę, już śmieje się pycha, tylko oświatę proszę nie przepołów. Bo wnuk przed śmiercią, duszę twą odpyta. Zostawcie dzieci! Nauczycielu... przestań nie demoluj, patrz, Polska szkoła, a nie żaden dżihad. Bo widzisz ucznia od wielkiego dzwonu, a łzawa prawda w kącie gdzieś ukryta. Haseł więc... błagam, złudnych nie przywołuj. Zostawcie dzieci! Niechaj się uczą w porannych przedświtach, z Korczaka nauk - Kołłątaja wzorów. Ze szkoły tworzysz złe mury Jerycha, jakżeż mam dosyć jałowych mdłych sporów. Przykładasz ucho... badasz czy oddycha? To nasze dzieci! "Nie pozwólcie aby szkoła przeszkadzała wam w edukacji." - Mark Twain.
    5 punktów
  6. Pewnego dnia a był tak cudownie ciepły położyłem się w ciemnym pokoju i za każdy rok życia policzyłem sobie jedną małą tabletkę ułożyłem je obok siebie i poprosiłem o szklankę wody niewiele ich się zebrało zbyt niewiele bym nie mógł dziś ci tego powiedzieć ale wodę wypiłem do dna ale w ciepło dnia słonecznego wpatrzyłem się raz na całe życie i choćbym nawet chciał nie, nie zapomnę tego ani półmroku, ani tej co już się uśmiechała wiesz o kim piszę na całe, całe życie A tu Depresja na żywo ... z motywami powstania tego wiersza
    5 punktów
  7. za ostatni grosz kupie marzenia na które mnie nie stać za ostatni grosz kupie sny które znikają gdy się budzę za ostatni grosz pochowam to co mnie boli czyli zło za ostatni grosz poproszę Boga by powiedział czy prawdą jest
    5 punktów
  8. Małymi będąc-dorośli być chcemy, gdy starość dosięga-młodnieć pragniemy. Piękni jesteśmy-mądrości żądamy. Mając już mądrość-urody szukamy. Bogactwa chcemy,gdy portfel pusty, A zdrowia wtedy jak zrobi się tłusty. Tak bardzo źle nam choć tyle mamy. Wiecznie zrzędzimy i narzekamy. Ciągłe lamenty i wielka trwoga, a ręce zawsze złożone do Boga. Zamiast narzekać doceń tą chwilę, która tylko chwilę będzie trwać. Podziękuj w modlitwie Bogu, by choć przez moment szczęśliwszym się stać.
    4 punkty
  9. Wszechsferyczna podróż Zapewne wciąż istnieją mroczne pozaświaty, Gdzie nigdy nie dochodzi światło nibysłońca; Jedynie gwiazdoprzestrzeń ciągle gorejąca, Rozbudza swoim ciepłem zimne nadklimaty. Z tej matni nikt normalny wrócić nie potrafi, Bo jakże w hiperciemni multigwiazdy włączać? Uparte są, niechętne, każda szybkośniąca; Wybaczcie moi drodzy, muszę znów się napić. Wróciłem, wyobraźnia szybko się rozpędza; Znów jestem nadmgławicą, myślę, ciągle tworzę. Czyż nie jest kreatywny umysł pomyleńca, Czerpiący z softoplanet siły śródurocze? Bytuję, lecz narodzin ciągle nie pamiętam, A wrócić do przedczasu chyba już nie mogę. ---
    4 punkty
  10. Skrzętnie tu dorzucam coś do czegoś nie wiem co i nie wiem do czego słowem zbyt nierozumny jestem na najwyższą inżynierię społeczną która wrosła w każdy zakamarek milionami obrosła ciemnym lasem i straszy nawet nieżywe dębowe żołędzie. Warszawa – Stegny, 26.08.2022r.
    4 punkty
  11. Nauka i wiara 1 miłość przyjaźń radość zdrada nauka od lat to bada starając się stwierdzić ile tego jest w nas na razie raczkuje potwierdza jednak że coś takiego jest zna tylko trochę zapis ale jak jest zbudowane nie ma pojęcia wie że jest widać działanie czuje się to ale nie widać dokładnie jak Boga nauka nawet taka ścisła jak matematyka wierzy tę wiarę nazywa założeniami podobnie jest w statystyce jak naukowo zrobić prognozę pogody bez wiary że pewne zjawiska się zdarzą NAUKA WIĘC WIERZY A MY? 8.22 andrew Piątek, dzień wspomina śmierci Jezusa
    4 punkty
  12. Wypowiedziane, to drżące powietrze. Na papierze, kamieniu, drewnie, Pisane sucho, wesoło czy rzewnie, Monotonny wicher nieświadomie zetrze. Tylko w sercu i głowie Stają się diamentem żywej krwi, Co otwiera każde drzwi, Tak szeroko, jak człowiekiem jest człowiek. Są matką i ojcem, przyjacielem i wrogiem. W zacienionym duszy kojcu Marzą o słońcu, Dokąd na skrzydłach ktoś je wypowie. Ręce wyplatają słodkiej trzciny tratwę, Wzrok żagiel wyszywany okiem plecie, Usta całując, lub gryząc, gnają po świecie, Tak niełatwo łatwe. Słowa są wszystkim, co mamy. Futrem w zimnej zawierusze Staje się wyschnięty pragnieniem okruszek Dla głodowej dramy. Z falami rzeki rzucam słowa na wiatr, Rozwieszone schną pod czujnym okiem. Na Twoich wargach lądują zwabione sokiem I lśnią jak malinowej wilgoci smak.
    4 punkty
  13. Łkało dziewczę z Lanckorony, że nie może ksiądz mieć żony. Ksiądz, mnich, czy wikary - boże widzą dary. Widać, brzemię mniej, z ambony.
    3 punkty
  14. gdy kończy się sierpień jesiennieją wiersze gubiąc po drodze słowa i myśli tęskniące chwilami wiatr wieje w przeciwną stronę przynosząc ze sobą chłód coraz dłuższych nocy samotność doskwiera tam gdzie puste miejsca dają znać o sobie bezsennością wspomnień kolejny raz zebranych w przytulnym kąciku na samym dnie serca za rok się spotkamy do zobaczenia
    3 punkty
  15. @Leszczym Dzięki za polubienie @jan_komułzykant Zdzich ciepłą wódkę wypił w Zimnej Wódce. Zanim wytrzeźwiał, oddał ciało Ludce. Horyzont miał wąski, więc pił bez zakąski i jeszcze w oko wpadł paskudnej młódce. Pozdrawiam serdecznie
    3 punkty
  16. Kolejnym myślom Nie nadaje znaczeń Zaskakują mnie z każdym Świeżym oddechem wiatru Poznajemy się Jak dwoje nieśmiałych Zakochanych w sobie Kreślimy nowe wyrazy By opisać widok Z przełęczy która zespala Dwa masywy Nawzajem Dziewiczym atramentem
    3 punkty
  17. To prawda! Też mam charakter wiskatyczny! I pamiętam tę ścieżkę za oknem, wydeptaną na potrzeby pytań poniżej pasa. I sroki łapane za ogon. Nie setki. Tysiące! Tych niezłapanych. Gdy wydarłam idei swoje serce, zniecierpliwiona, i oddałam komuś z pospolitej miłości, nie powiedziałeś nic. Odszedłeś kilka tygodni później. Niepokonany. Bo myśl, która wyprzedza epokę, zastyga tylko na chwilę. Twoja niedawno stała się codziennością. Mistrzowi, w zbliżającą się dwudziestą rocznicę śmierci.
    2 punkty
  18. jaka piękna kobieta byliśmy tu pierwszy raz potem na księżycu zgasło światło samotność rozpuściła się w czasie jak warkocz komety wystarczy wytężyć wzrok po tamtej stronie nieba przytulamy starość w dżinsach i okularach posiwiałe słowa nie przychodzą łatwo
    2 punkty
  19. od najmłodszych lat trochę za namową ojca oglądał produkcje z psimi bohaterami na początku sympatyczny Reksio później 101 Dalmatyńczyków Beethoven K-9 Piorun Mój przyjaciel Hachiko Lassie wróć Wyspa psów Biały kieł w kolejnym czasie już jako nastolatek zaczął sięgać po mocniejsze obrazy Rasa Morderczy przyjaciel Cujo Amores perros nie wiem kiedy w jego głowie zrodził się haniebny pierworys raz zapytałam jeden raz odpowiedział że robi biznes z Azjatami i zaśmiał się teatralnie wtedy przypomniałam sobie że w dzieciństwie nie okazywał emocji ani podczas seansów filmowych ani w codziennym życiu nie był wzruszony czy dogłębnie przejęty aż do dnia kiedy jego psy zostały zabrane wtedy usiadł na ziemi przed pustymi kojcami i rozpłakał się jak dziecko chciałabym wierzyć, że były to łzy boleści ___ 26 sierpnia obchodzimy Międzynarodowy Dzień Psa (i każdego dnia)
    2 punkty
  20. to jest historia Marty O. wariatki, furiatki, miejscowej dziwaczki zakompleksionej, kapryśniej pijaczki urodziła się nad rzeką numer dwa w drewnianej chałupie gdzie wszyscy mieli wszystko głęboko w dupie przyszła na świat milcząc nieszczęśliwe dziecię nie wiedziała wtedy nic o tym zasranym świecie życie zaczęła wśród mętów i wyrzutków społecznych ojca nie znała wcale,był jej niepotrzebny matka narkomanka,dawała ciągle w żyłę siostra prostytutka,o ile się nie mylę Marta dorastała w obskurnej melinie paliła ukradkiem skręty kupione w kantynie chodziła do lumpeksów,kupowała ciuchy wszyscy się śmieli z tej dziwnej dziewuchy chłopaka miała jednego sąsiad z naprzeciwka seksualny kogucik , taka męska dziwka zdradzał ją co chwila szlajał się nocami pił wódkę pod sklepem z miejscowymi pijakami pewnego dnia odszedł i nigdy nie wrócił Marta zrozumiała, że ją drań porzucił wzięła sznur do ręki, poszła do stodoły zawiązała pętlę, stanęła na belce nie modliła się skacząc wiedziała co będzie życie się skończyło śmierć zebrała żniwo ludzie nie płakali Marty już nie było ziemia pochłonęła zimne wątłe ciało tak skończyła Marta nic z niej nie zostało Data dodania 2020-06-18 19:42 Kategoria Różne
    2 punkty
  21. Zarygluję drzwi na gruby hak Zaciągnę firankę tak szczelnie Jak się da.. Odepnę za mały kołnierzyk Uwolnię czerwoną pręgę Białego konia Z wozu wyprzęgnę.. Rozścielę z bawełny powłokę Na łożu gładkim pastelowym Na zwłokę.. Rozzuje mi buty milowe Uwolni stopy obrzmiałe - ktoś Bez trwogi.. Położę się płasko i godnie Zerknę przez okno bezbarwne Bez troski.. Przymknę oczy przed nowiem Już tu są.. Wyją niemiłośnie Drapią skowyczą Chcą krwi i duszy Przy mnie Umilkną.
    2 punkty
  22. nie wkurwiaj się człowieku po co ten cały bunt i tak się uśmiechniesz po kiego Boga drażnisz przecież i tak z nim nie wygrasz bądź po prostu tylko sobą nie rób z siebie małpy swój bagaż na swoich plecach nieś nie opluwaj go nie denerwuj nim innych nie podstawiaj nogi pozwól im śnić
    2 punkty
  23. @ais Trochę treść inna, ale średniówka się zgadza i rym lepszy chyba. Pozdrawiam
    2 punkty
  24. to powinno się odmawiać zaraz po przebudzeniu ;) Super.
    2 punkty
  25. @sisy89 "A za oknami jesień młodopolska dama, w woalu szaromglistym przechadza się sama, umarłe drzewa żegna, zwiędłe liście liczy, - pamiątki snu o lecie, minionych słodyczy..." - Anna Maria Kowalczyk. Pozdrawiam miło.
    2 punkty
  26. Wiersz odnosi się jedynie do półkuli północnej, bo Down Under jest coraz cieplej, zwłaszcza nocą; słońce grzeje mocno; kwitną pomarańcza i cytryny; jaśmin, bazylia, lawenda roztaczają odurzającą woń; przywabiają pszczoły, jest ich coraz więcej, będzie miód, palce lizać! ? ?? Niestety, nie możemy mieć wszyscy lata o tej samej porze, dlatego cieszmy się tym co mamy. ?????
    2 punkty
  27. Witam - można i tak - dzięki że przeczytałeś - Pozdr. Witam - nie ma za co - cieszy mnie twoje czytanie - Pozdr.uśmiechem - Witaj - a no niemały - dzięki że zajrzałeś - Pozdr.
    2 punkty
  28. siły ducha nie można zmierzyć ale piękno widać gołym okiem tutaj sukces wypisany na ciele pogodny spojrzeniem ignorujesz ciężar wyrzeczeń a matczyną troskę zasłaniasz potrójną warstwą uśmiechu to nie przeszłość a twój styl i przepis na jutro stąd ta hardość kadzimy sobie nawzajem w zdrowych zwyczajach i chociaż nie jest to być albo nie być każda liczy na siebie młodszej rywalce (szybsza nie byłaś, Długonoga Bruneto, ale to Ty skradłaś serca wszystkim fotoreporterom) fot.internet
    1 punkt
  29. Ten dzień będzie mnie prześladować do końca życia. Całe szczęście to już niedługo. To była jakaś mała przychodnia w dzielnicy nieobywateli, z typową surowo wykończoną poczekalnią. Beżowe ściany ozdabiał odpadający tynk, a białe, plastikowe, niewygodne siedziska złączone były w szereg chromowanym stelażem. Zawsze w takich miejscach ściany są albo beżowe, albo w kolorze zielonego groszku, aby już po przekroczeniu progu pacjent mógł doznać cierpkiego uczucia niechęci do tego miejsca. Poczekalnia była pusta – wpuścili nas tam po urzędowych godzinach pracy. Z uwagi na porę, na zewnątrz było zupełnie ciemno, więc korytarz wypełniało drażniące spojówki światło jarzeniówek. Podeszła do nas obfita pielęgniarka i kazała wypełnić papiery. W karcie zabiegu było wpisane: USUNIĘCIE TORBIELA NA LEWYM JAJNIKU. Torbiela…W polis każda ciąża jest rejestrowana a narodziny ewidencjonowane. W końcu każdy zarodek potencjalnie ma zdolność do stania się pełnowartościowym obywatelem. Niestety, w większości przypadków, po narodzinach i odchowaniu okazuje się, że ten niegdyś drogocenny zarodek jest jednostką o małym znaczeniu społecznym, którą trzeba odepchnąć w smugę cienia, aby zrobić miejsce dla innych, tych silniejszych i wartościowszych. W końcu 5040 to święta, nienaruszalna liczba. Idea. Oddałam pielęgniarce wypełnione dokumenty a ty podałeś jej kopertę z dwoma tysiącami drachm. Taka jest cena za przywilej nienarodzenia się . Siedzieliśmy obok siebie bez słowa. Nie spojrzałeś ani razu w moją stronę. Potem zaprowadzono mnie do pokoju, w którym panował mrok i bezwładność czasu. W momencie przekroczenia jego progu, naraz ogarnęło mnie uczucie zastygania w gęstej mazi oczekiwania na to, co za chwilę musiało się wydarzyć. Kontury metalowych szafek i szpitalnych łóżek jedynie lekko zarysowywały się w świetle, które wyczołgiwało się spod drzwi gabinetu zabiegowego. Dopiero gdy usiadłam na jednej z trzech prycz dostrzegłam, że naprzeciwko mnie leży inna kobieta. Nieproszona, zaczęła opowiadać mi swoją historię. Zvezda poddaje ścisłej kontroli ilość narodzin. Kobieta może posiadać tylko jedno dziecko z tym samym partnerem. Z uwagi na ograniczoną populację, jakże ważne jest utrzymywanie różnorodności genetycznej. Za każde kolejne para musi płacić wysokie podatki. A ona miała już jedną, prawie pełnoletnią córkę. Jej i partnera, z którym była od około 30 lat, nie stać było na więcej. Mimo środków uspokajających, jakimi ewidentnie została naszprycowana, słychać w jej głosie było roztrzęsienie i żal. Próbowałam ją uspokoić, choć słyszalne było z mojego wnętrza przytłumione brzmienie powolnego adagio zwątpienia. Drzwi od gabinetu otworzyły się i pielęgniarka zaprosiła ją do środka. Zostałam sama. Gdy tylko dowiedziałam się o ciąży, towarzyszył mi nieprzerwanie dualizm postaw, co jest cechą typowo ludzką. Im bardziej poznajemy rzeczywistość, tym bardziej przekonujemy się, że nie możemy dotrzeć do istoty poznawanych zjawisk, bytów i fenomenów tej rzeczywistości. Istota zjawisk jest niezgłębiona i nie do poznania w stopniu dostatecznym. Pozostaje nam zatem dualnie postrzegać i dualnie rozumieć tę rzeczywistość. W tym kontekście, wahanie się jest jednym z najbardziej racjonalnych i oczywistych reakcji. Napisałam do ciebie wiadomość: „Jeżeli tego nie chcesz, jeszcze możemy się wycofać”. Odpowiedziałeś dopiero po dłuższej chwili: „Bądź dzielna”. BĄDŹ DZIELNA. Dopiero po tych słowach dotarło do mnie, że ciężar mojego smutku będę musiała dźwigać zupełnie sama. Nie ma żadnego sprzymierzeńca. Nigdy nie było. Jestem tylko ja, ta chwila mająca znamiona wiecznego trwania, gęsty mrok pokoju, brzdęk narzędzi chirurgicznych, dobiegający zza ściany odgradzającej mnie od gabinetu zabiegowego i rozpacz. Rozpłakałam się, ale tak żeby nikt nie słyszał. Naprawdę starałam się być dzielna. Z samego zabiegu nic nie pamiętam. Ze snu po narkozie wybudziła mnie ta sama obfita pielęgniarka, której dawałeś kopertę. – Proszę już wstawać i zbierać się do domu. Otumaniona po narkozie początkowo nie wiedziałam gdzie się znajduję i co właściwie się stało. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do mnie, że leżę na tym samym łóżku, na którym wcześniej siedząc czekałam na to, co musi nastąpić. Przyszedłeś po mnie, wziąłeś pod rękę i wyprowadziłeś z przychodni mówiąc, że taksówka już czeka na zewnątrz. Podjechałeś ze mną pod mój dom, ale nie wszedłeś do środka. Obiecywałeś, że po zabiegu zaopiekujesz się mną, że spędzisz ze mną tyle czasu ile będę potrzebować, ale w trakcie przypomniało ci się, że musisz skończyć ważny projekt. A w domu…w domu czekała na mnie otchłań, która niemalże wołała mnie po imieniu. Wtedy zrozumiałam, że jesteś całym moim światem, którego nienawidzę.
    1 punkt
  30. Do Düsseldorfu przyleciałem z samego rana. Odprawa celna miała miejsce kilka godzin wcześniej, we Frankfurcie. — Cel podróży? — Biznes. Funkcjonariusz kontroli granicznej zmierzył mnie uważnym wzrokiem. Musiałem budzić zaufanie, bo przez twarz przemknął mu wyraz sympatii. Wbił stempel do paszportu i oddał mi go bez słowa. Na postoju czekał sznur taksówek: z tej na początku wysiadł niepozorny człowiek o bliskowschodnim wyglądzie i pomógł włożyć do bagażnika walizkę oraz torbę podręczną. Usiadłem obok niego. — Hanseat Hotel, bitte. Nic nie mówiąc, ruszył w stronę miasta. Na dworze zalegał półmrok, a pod pochmurnym niebem błyszczały ulice mokre od deszczu. Wyprzedził kilka samochodów, zmienił pas i wjechał na most zawieszony na wbitych w dno rzeki dwóch pylonach. Zaraz za mostem ulice były węższe, za to zabudowa wystawniejsza, do samego hotelu. Spojrzałem na odczyt licznika umieszczonego u góry pod lusterkiem. — Poproszę o rachunek. Zapłaciłem gotówką i schowałem pokwitowanie do kieszeni. Hotel zajmował trzypiętrową kamienicę, wkomponowaną w rząd kilku budynków stojących przy samej ulicy. Nacisnąłem dzwonek, a kiedy drzwi otwarto, wszedłem do przytulnego przedsionka pełniącego rolę recepcji. Po prawej stronie stał stolik, przy nim dwa fotele, z tyłu drzewko świąteczne przystrojone gustowną dekoracją. Za kontuarem siedziała recepcjonistka, wyglądająca na trzydzieści kilka lat. Szczupła, wysoka blondynka, chyba nieco tleniona. Na mój widok odłożyła książkę i wstała z krzesła. — Ach, Herr… — tu wymieniła moje nazwisko. — Jak pański lot? — Dziękuję, nie najgorzej. Położyła przede mną arkusz papieru, a obok klucz przytwierdzony do dużego, mosiężnego stożka, zakończonego czerwonym pomponikiem. — Proszę tylko tu podpisać. Podpisałem i wziąłem klucz. W hotelu nie było chłopców do posyłek, ani windy i musiałem taszczyć bagaż po wąskich, krętych schodach na drugie piętro. Przekręciłem klucz w zamku, pchnąłem drzwi i wszedłem do niedużego przedpokoju. Po prawej stronie przygotowano dla mnie pokój ze świeżo pościelonym łóżkiem na dwie osoby, skórzanym fotelem i szafką, na której stał telewizor. Zamknąłem okno, zasunąłem zasłony, podkręciłem zimny kaloryfer. Mimo, że dochodziła dziesiąta, przez firankę przebijały tylko skąpe promienie światła. Wnętrze pokoju spowijała ciemność, dopóki nie zapaliłem lampki na biurku. Otworzyłem walizkę i zacząłem układać rzeczy w szafie: spodnie i koszule na wieszakach, resztę na półkach. Kiedy skończyłem układanie, zrzuciłem wszystko co miałem na sobie na podłogę i wszedłem do łazienki. Popłynęła z prysznica gorącą woda. Jakaż ulga! Dwadzieścia pięć godzin w podróży; na końcówce byłem chyba już nie pierwszej świeżości. Zgoliłem kłujący zarost, umyłem zęby i okryty samym ręcznikiem poszedłem do łóżka. Przedtem sprawdziłem zamek w drzwiach: włożyłem klucz od środka i przekręciłem dwa razy. Zegarek wciąż miałem na ręku. Dotknąłem pokrętła i cofnąłem wskazówki o dziesięć godzin. Z ulicy dochodził przytłumiony odgłos tramwajów, z pokoju śniadaniowego na dole aromat rogalików i świeżo zaparzonej kawy. „Ach, Europa” — westchnąłem i zapadłem w sen. Było już ciemno, kiedy otworzyłem oczy. Zły na siebie, wkładałem w pośpiechu ubranie, żeby nie zmarnować reszty dnia. Wszystko czekało gotowe do wyjścia, kiedy z kieszeni torby, w której trzymałem skórzane rękawiczki, wypadła prostokątna karteczka. Podniosłem ją, obracałem przez chwilę w palcach, a drugą ręką przysunąłem telefon. Złapałem za słuchawkę i wykręciłem numer zapisany na kartce. Odpowiedział mi długi sygnał, a po nim głos z taśmy: „Panna Kate Euler jest nieobecna. Proszę zostawić…”. Odłożyłem słuchawkę i zszedłem na dół. Na recepcji siedziała kobieta, której przedtem nie widziałem. Wyglądała na młodszą od swojej poprzedniczki: ufarbowane na węgiel włosy, brązowe oczy, ciemna opalenizna, zupełnie nie wiadomo skąd… Sięgnąłem po jedną z parasolek w stojącym przy drzwiach kuble. — Jak sądzisz, będzie padać? Myślała o tym przez chwilę, po czym odpowiedziała powoli, kalecząc język: — To jest tak: jeśli weźmiesz parasolkę, nie będzie padać, a jeśli nie… Nie czekając aż skończy, wepchnąłem parasolkę z powrotem do kubła. Położyłem na ladzie klucz od pokoju, pociągnąłem za klamkę i wyszedłem na ulicę. Na dworze panował przenikliwy chłód, odczuwany najbardziej w porywach wiatru. Postawiłem kołnierz, a głowę, którą jeszcze dwa dni temu moczyłem w morzu, okryłem wełnianą czapką. Plac z pustą wiatą przystanku i witryny zamkniętych sklepów wzdłuż torów tramwajowych miały w sobie coś przygnębiającego. Jazda U-bahn do centrum zabrałaby sześć minut, ale tramwaj nie nadjeżdżał, wiatr wiał mi prosto w twarz i pomyślałem, że dobrze byłoby po godzinach siedzenia w samolocie rozruszać nogi. Najlepsze wyjście to łazić bez celu i wrócić do hotelu zmęczonym, żeby spać do samego rana. Skoro Hans nie zadzwonił, widocznie nie ma go w domu i spotkam go jutro w biurze. Szedłem aleją wysadzaną po bokach efektownymi platanami: na sękatych pniach wiatr kołysał cienkie i długie, pozbawione liści pędy. W lutym zetną je przy samej nasadzie, żeby zrobić miejsce dla tych, co wyrosną na ich miejscu wiosną. Platany towarzyszyły mi aż do mostu i podmokłej łąki, oddzielonej szarą łachą piachu i żwiru od ledwie widocznej wstęgi rzeki. Wczesny zmrok oblekał wszystko ciemnością; idąc tuż przy barierce miałem wrażenie, że szybuję wysoko w powietrzu, a obok przelatują światła jadących samochodów, nawet jakaś kobieta na rowerze, dająca sygnał dzwonkiem, żebym zrobił jej drogę. Zaczynało siąpić. Zszedłem kamiennymi schodami z mostu i idąc dalej wzdłuż rzeki, dotarłem do budynku latarni. Latarnia stanowiła punkt widokowy przy skwerze, z którego promieniście brały początek wąskie ulice, wyłożone granitową kostką. Między ulicami stały rzędy kamieniczek, dobrze utrzymanych, o nienagannej elewacji. Dominowały kolory: żółty i beżowy. W oddali wystrzelała ku niebu wieża o wysokości sześćdziesięciu pięter, pełniąca funkcję nadajnika telewizji. Na jej szczyt wjechałem w towarzystwie koleżanki z pracy, która oprowadzała mnie po starym mieście kilka lat temu. Kiedy filiżanką kawy zakończyliśmy oglądanie panoramy miasta, wskazała na niewysoki budynek z czerwonej cegły. — W tym gmachu miało siedzibę Gestapo. Amerykanie zburzyli wszystko dookoła, ale w kwaterę policji nie uderzyła ani jedna bomba! — Wybuchła śmiechem, bez cienia zażenowania na twarzy. Ze sposobu oświetlenia wieży można było odczytać czas z dokładnością do sekundy. Rolę wskazówek pełniły czerwone światełka: u samej góry godziny, niżej minuty i sekundy. Stanąłem, żeby je policzyć. Gdy wybijał kwadrans, wieża mrugała, niczym świąteczna choinka. Czas nie był jednak teraz najważniejszy; wprost przeciwnie: chciałem, żeby mijał jak najprędzej. Obszedłem bez pośpiechu nieduży basen załadunkowy i postałem chwilę na kładce przerzuconej nad wejściem do portu. Tutaj nurt rzeki wyżłobił w piaszczystej równinie literę S, nadając zachodniej części miasta charakter malowniczego półwyspu. Bokiem, gdzie prąd był mniej porywisty, sunęły dwie barki, szczepione jedna za drugą i obydwie załadowane po brzegi węglem. Na niedużym podeście z tyłu drugiej barki stał samochód szypra, ozdobiony trójkolorową banderą, powiewającą nad nazwą macierzystego portu. Barki przepływały tak blisko, że mogłem dostrzec w oknach kabiny białe firanki i doniczki z kwiatami, poczułem nawet zapach rumu i pierników podawanych na podwieczorek. Od chodzenia chłód odszedł mi zupełnie i mogłem rozluźnić szalik pod szyją, lecz czapki nie zdejmowałem, bo po krótkiej przerwie znowu zaczęło mżyć. Postanowiłem przejść na dworzec główny, oddalony o dwadzieścia minut piechotą. Po drodze schwyciłem z rożna bułkę z kiełbasą, polaną obficie musztardą. Wejście przed dworcem rozbrzmiewało różnojęzyczną gwarą rozmaicie ubranych ludzi. Szczególnie barwny i obładowany tobołami tłum nadciągał w moim kierunku od parkingu z autokarami. Zajrzałem do księgarni w hali dworcowej, sprawdzić czy nie mają najnowszych czasopism z Polski, potem wjechałem schodami na peron, ten sam, na którym wysiadałem z pociągu, kiedy przyjechałem tutaj pierwszy raz. Po przeciwnej stronie dworca, blisko nasypu z torowiskiem, wyrastała kilkupiętrowa kamienica z rzędami jasno oświetlonych okien bez firanek, w których wystawały niewiasty obdarzone hojnie przez naturę i ubrane jedynie w nocną bieliznę. Przy każdym oknie namalowano na ścianie numer, wyraźnie widoczny z przejeżdżających pociągów. Wybrałem jedenastkę, bo miała twarz niewinnej dziewczyny, ale zaraz przesłonił ją długi skład wjeżdżający z piskiem po sąsiednim torze. Rzuciłem okiem na tabliczkę przy drzwiach. Wystarczyło wsiąść, zająć wolne miejsce i poczekać do odjazdu, a za jedenaście godzin byłbym u ojca w domu. Kiedy pociąg ruszył, pomachałem temu co odjechał, a temu co został na peronie kazałem iść w stronę Heinrich-Heine-Platz. Było tam jeszcze więcej ludzi niż przed dworcem. Przeszedłem na drugą stronę torów tramwajowych i stanąłem u wylotu wąskiej uliczki, zagrodzonej trójpoziomową rotundą: na dole bufet, za nim duże, cynowe baniaki z grzanym winem, w każdym baniaku wino o innym smaku. Dwa wyższe poziomy zdobiły figury aniołków, bałwanów, pasterzy i innych postaci związanych ze świętami. Górę wieńczył wiatrak, u jego boku urządzenie o podłużnym kształcie, którego funkcji nie potrafiłem odgadnąć. Podszedłem do lady i zamówiłem szklankę Glühwein mit Amaretto. Pod rotundę ściągało coraz więcej chętnych, zmuszając stojących przy ladzie do ucieczki pod wystawę sklepu jubilerskiego, gdzie zostało jeszcze trochę wolnego miejsca. Popijając wino, oglądałem kolekcje niezliczonych pierścionków, kolczyków, bransoletek, z których niektóre kosztowały więcej niż moje roczne zarobki. Poczułem wewnętrzne ciepło, wzmocnione przyjemnością trzymania gorącej szklanki w ręku. Brakowało tylko jednego. Nagle, jakby na moje życzenie, zaczął prószyć śnieg. — Ale tu zajebiście! — usłyszałem po polsku. Obok mnie stały od dłuższego czasu dwie dziewczyny, lecz nie zwracałem na nie uwagi. Może wracają autokarem zaparkowanym koło dworca? Odniosłem pustą szklankę, odebrałem kaucję i po krótkiej medytacji postanowiłem wracać, gdyż włóczęga w pojedynkę nocą po mieście nie miała wiele uroku. Na moście dopadł mnie zacinający z ukosa deszcz, ale szybko go pokonałem, zarzucając kaptur na czapkę, wciąż suchą pod spodem. Strugi deszczu i porywisty wiatr towarzyszyły mi do drzwi hotelu, za którymi powitała mnie niewiarygodnie zaciszna atmosfera i senny uśmiech na ustach portiertki. Zamierzałem zadzwonić do panny Euler ponownie, ale czar grzanego wina minął, deszcz irytował stukaniem w okiennice i ostatecznie przemogła mnie chęć wskoczenia do ciepłego łóżka. To był pracowity, ale przyjemny tydzień. Hotel serwował śniadania w uroczej sali na dole: drzwi szeroko otwarte, stoły nakryte białym obrusem, bufet pełen przysmaków i cicha muzyka płynąca z niewidzialnych głośników. Usiadłem w kącie skąd mogłem obserwować wchodzących gości oraz mały ogródek z boku. Lało całą noc: krople deszczu bębniły bez przerwy o parapet, woda chlupała w rynnach, nawet nie myślałem kiedy przestanie padać. Zaparzyłem w filiżance zielonej herbaty, a zanim wystygła, wypiłem szklankę soku grejpfrutowego, potem jeszcze jedną. Chrupiące bułeczki z serem szybko napełniły mi puste miejsce w żołądku, mimo to nie mogłem sobie odmówić kilku kromek czarnego chleba z łososiem i salami, bo nic podobnego nie jadłem od dłuższego czasu. Czułem koniuszkiem języka, że wciąż mam popękane usta, dlatego wychodząc skubnąłem liść pietruszki, przyozdabiający talerze z delikatesami. Prosto po śniadaniu poszedłem na miasto, tą samą trasą co tydzień temu. Deszcz osłabł, a brzeg rzeki stanowił idealną okazję do zrobienia zdjęcia. Później usiadłem w Alter Bahnhof nad szklanką ciemnego piwa i rozmyślałem, co robić dalej. Gdybym zawrócił promenadą, okrążył martwe wody starego portu jeszcze jeden raz, czy miałbym szansę ją spotkać? Pod ścianą stała dziwaczna maszyneria do warzenia piwa. Patrząc na nią, usiłowałem cofnąć czas o dwa lata, przypomnieć sobie tamten dzień… Przyjęcie noworoczne w austriackiej restauracji w Oberkassel, kilka przystanków tramwajem z hotelu. Większość skończyła wcześnie, tylko mnie i kolegę coś ważnego zatrzymało w biurze do szóstej, chociaż miał to być najkrótszy dzień w roku. Przyjęcie zaplanowano rozpocząć godzinę później, ale zanim tam dotarłem, Hans wygłaszał już mowę świąteczną. Stanąłem przy drzwiach, żeby mu nie przeszkadzać, a zgromadzonym nie psuć widoku na odświętny wystrój. Podniosły nastrój ceremonii nie trafiał do mnie i rozmyślałem, jak przeżyć ten długi wieczór. Gdyby tak znaleźć jakiś wolny stolik z boku sali na dwie osoby, to na pewno nikt nie będzie mi przeszkadzać. Spróbowałem powitalnego szampana i odpowiadając zdawkowym uśmiechem na pozdrowienia znajomych, czekałem cierpliwie, aż wszyscy wykonają pierwszą rundę po bufecie. Kiedy nadeszła moja kolej, nałożyłem sobie kilka dań: na początek sznycel Esterházy, specjalność zakładu, oraz pierś z dzikiej gęsi, na które właśnie był sezon. Wracając zauważyłem przy moim stole jakąś dziewczynę. Postawiłem talerze, a wówczas wstała i podała mi z wielkim fasonem rękę. — Katharina Euler! Powiedziała to w sposób, jakby ubijała ze mną interes na ćwierć miliona euro. Odpowiedziałem na przywitanie i nim usiedliśmy, zdążyłem uchwycić, że jest bardzo wysoka, jak na kobietę. — Mam nadzieję, nie masz mi za złe, że zajęłam czyjeś miejsce. — Skądże, Katha… — Mów mi Kate. Powiedziała to bezbłędnie po angielsku, z ledwie wyczuwalnym akcentem i co bardziej zaskakujące: amerykańskim akcentem. Twarz rozjaśniał jej uśmiech, z wyjątkiem krótkich chwil, kiedy patrzyła na mnie badawczo. Poczułem nagły przypływ sił, jakbym był sflaczałą dętką, w którą pompują powietrze. — Kate, dobrze. W takim razie, co ci przynieść do picia? — To samo, co sobie. — Pokazała ręką na pustą szklankę. Z dziewczyną w jej wieku wszystko jest takie proste… Przyniosłem dwa piwa i stuknęliśmy szklanką w szklankę. — Skąd tak dobrze znasz angielski? — Studiowałam na uniwersytecie Yale, dwa lata. — A teraz? — Wydział prawa na tutejszej uczelni. Po takim początku, świat nie może mieć granic — pomyślałem i kiwnąłem z podziwu głową. W odpowiedzi posłała mi uśmiech, jeszcze dłuższy niż za pierwszym razem. — Dobrze mieć studia wreszcie za sobą, żeby móc zażywać wolności i słońca. Zanim zdążyłem pomyśleć, ile w tym prawdy, dodała: — Christian w nagrodę chce mnie zabrać do ciebie na wakacje, ale przerażają mnie rekiny, węże i pająki. Zapomniała o krokodylach. — Myślisz, że będę tam bezpieczna? — Myślę, że to świetny pomysł. Długo znasz Christiana? — Oczywiście, to mój chłopak. Że też o tym nie pomyślałem! Christian — ten modnie ubrany dandys, który cenił drogie samochody, gustował również w atrakcyjnych kobietach, a jego dziewczyna mogła zostać wkrótce synową mojego szefa i taki układ stawiał mnie w niezręcznej sytuacji. — Nie lepiej, żebyś była teraz z nim? — Przecież on jest zajęty cały czas rozmową z kolegami. — Wskazała na stolik, przy którym siedział. — Zawsze mnie ignoruje. — To dlatego, że o pewnych sprawach nie można rozmawiać w biurze. — Ach, dajcie spokój, przecież ten wieczór jest tylko raz w roku. Miała rację, choć niezupełnie: takie wieczory są tylko raz w życiu, ale wtedy jeszcze tego nie wiedziałem. — Teraz moja kolej. To mówiąc wstała i podeszła do baru z alkoholem. Była nie tylko wysoka, ale nadzwyczaj zgrabna i cokolwiek robiła, robiła to z wdziękiem. Patrzyłem na blond włosy, równiutko przycięte i opadające na plecy; na niebieskie oczy i usta pomalowane czerwoną szminką o łagodnym odcieniu. Miała na sobie dopasowaną, satynową sukienkę we wzorach jak na atłasowej tapecie, odsłaniającą kolana, lecz wystarczająco długą, żeby pobudzać wyobraźnię. Christian też na nią spojrzał, ale w jego oczach nie dostrzegłem śladu podziwu ani uwielbienia, jakby nie miał własnego zdania i widział ją oczami swoich przyjaciół: gdyby mieli inny gust, byłby teraz z inną dziewczyną. — Czemu wybrałaś prawo? — spytałem gdy usiadła. Nie byłem tego aż tak ciekaw, lecz nic innego nie przychodziło mi do głowy, chyba dlatego, że z piękną kobietą można rozmawiać o czymkolwiek. — Tradycja rodzinna. — Rodzeństwo masz? — Nie mam, dlatego we mnie cała nadzieja. — Czyli, był to nie twój wybór? Odpowiedziała śmiechem, jakbym przyłapał ją na drobnym szachrajstwie. — W pewnym stopniu. — Do tego nosisz nazwisko słynnego matematyka… Może to twój krewny? — Nie sądzę, ale teraz jestem pewna, że mnie nie zapomnisz. — Nie zapomnę, ale z zupełnie innej przyczyny. Słysząc to, odstawiła szklankę i wbiła we mnie zaintrygowany wzrok. — Jakiej? — Nigdy w życiu nie spotkałem kobiety, która byłaby równie atrakcyjna, co taktowna, bezpośrednia i niepretensjonalna. To rzadkość. Moja odpowiedź trochę ją przygniotła. Spuściła wzrok i kręciła łyżeczką w pustym talerzyku po tiramisu. Milczałem również, szukając sposobu na przełamanie bariery, którą sam nieopatrznie stworzyłem. Pomogła mi, zmieniając nieoczekiwanie temat: — Bardzo tęsknisz za żoną i dzieciakami? To było zaskakujące pytanie. — Skąd tyle o mnie wiesz? — Od Christiana. Jest zachwycony twoim zaangażowaniem i zanudza mnie przy każdej okazji szczegółami waszych projektów. Już dawno chciałam cię poznać. — Jasne, teraz rozumiem — odparłem mimochodem, bo całą uwagę pochłonęło to, co powiedziała na końcu. — Masz ich zdjęcie? Podałem jej fotografię, którą nosiłem w portfelu. — Najstarsza córka, ile ma lat? — Jedenaście. — A co chce pod choinkę? Wiedziałem doskonale, czego chce, lecz nie byłem pewien, czy to odpowiedni prezent. — Nie mów tylko, że szwajcarski scyzoryk. — Dokładnie! Jak na to wpadłaś? — Bo w jej wieku, też chciałam, żeby ojciec mi to podarował. — Czemu akurat nóż? Twarz Kate wyrażała wahanie, jakby chodziło o zdradę tajemnicy, którą mógłbym kiedyś wykorzystać przeciwko niej. Kobieta w moim wieku skłamałaby bez mrugnięcia okiem, lecz dla niej kłamstwo nie miało jeszcze żadnej wartości. — Pewnie chce zaimponować tatusiowi. A widząc wątpliwość na mojej twarzy, powiedziała zabawnie pouczającym głosem: — Nie ma powodu do obaw, wyrośnie z tego. Tylko zademonstruj, jak ma ten nóż bezpiecznie używać. Czas mijał niepostrzeżenie, alkohol przełamywał bariery. Ludzie zmieniali miejsca, żeby móc porozmawiać ze sobą w beztroski sposób, do czego nie mieli okazji na co dzień. Większość kobiet przyszła w towarzystwie. Nie licząc kilku, znałem wszystkie: te po rozwodzie, te żyjące długi czas samotnie, dopóki nie znalazły sobie partnera, również te, które z nikim nie wchodziły w stały związek; jednak z żadną pogawędka nie była tak szczera i swobodna, co z Kate. — Jak leci? — Nieźle. A tobie? — Nie najgorzej — No to fajnie. Na tym najczęściej kończyliśmy rozmowę. Nie było w nas ognia wykrzesanego w młodości, wypalaliśmy uczucia zbyt raptownie, albo płomień przygasał powoli pod ciężarem każdego dnia, aż zostawało z naszych uczuć straszące pustką pogorzelisko. Hans z żoną poświęcali chwilę każdemu z gości i nie ominęli również mojego stołu. Przypomniałem sobie dzień, kiedy postawiłem przed nim na biurku swoje résumé i stertę dokumentów z projektami dla poprzednich pracodawców, a on nawet do nich nie zajrzał. Zamiast tego spojrzał mi głęboko w oczy i w tym momencie wiedziałem, że zwerbował mnie do swojej załogi. Był nietypowym szefem; nigdy nie powtarzał: „Zrób to, zrób tamto”, tylko pytał: „Jak ci pomóc, co jeszcze mogę dla ciebie zrobić?” i tym sposobem przyciągał ludzi na długie lata, choć wielu znalazłoby lepsze perspektywy gdzie indziej. Kate przeprosiła nas i zaczęła krążyć z niespodziewaną energią po sali, jakby chciała nadrobić czas stracony na pogaduszki ze mną. Zauważyłem, że rozmawia z kolegami Christiana, zwłaszcza z jednym, którego nie znałem i nigdy nie widziałem w biurze. Wyglądał na takiego co lubi dobrą zabawę z przygodnie napotkaną kobietą, a Kate nie szczędziła mu uśmiechów, ani zalotnych spojrzeń. Uświadomiłem sobie, nie bez pewnego zaskoczenia, że jej zachowanie zaczyna mnie denerwować. Hans i jego żona pożyczyli mi wesołych świąt i przeszli do stołu obok, a wtedy usiadłem przy barze i odwrócony tyłem do sali, poprosiłem o kieliszek czystej. Nim zdążyli podać, Kate wskoczyła na sąsiedni stołek, niczym dobry duch z nieba. — Unikasz mnie i pijesz sam? Zamówiłem to samo dla niej. Barman zrobił zdziwioną minę, bo Niemcy mieli paskudny zwyczaj psuć wódkę sokiem, ale podał bez szemrania. Wypiła po ułańsku, jednym wrzutem. — No i jak? — Super. Skinęła, żeby nalał nam jeszcze po jednym. Sala pustoszała, najwięcej ludzi stało przy drzwiach, czekając na taksówki, które zawiozą ich do domu. — Jadę z Christianem do Altstadt, walnąć sobie na sen „Die grüne Fee”. Dotrzymasz mi towarzystwa? Rozsądniej byłoby wrócić do hotelu, złapać kilka godzin snu. Już widzę samolot do Warszawy odlatujący z samego rana, ale puszczała mi kocie oczy, wydymała wargi w słodko-kapryśnych uśmiechach i pomyślałem: co ma być to będzie. Christian miał już nieźle w głowie, dlatego za kierownicą usiadła Kate, bo była najmniej pijana z nas trojga. Na szczęście dochodziła północ, ulice opustoszały i szybko znalazła miejsce na parking. Christian nagle zgłodniał, jakby w restauracji nie było co jeść. Zaprowadził nas pod małe okienko w murze z szyldem „Schweine Brötchen”. Wewnątrz przypiekano na otwartym ogniu olbrzymie kawały mięsa, a za ladą krążyło dwóch sprzedawców w białych fartuchach. Znowu zaczynało kropić. Christian zapłacił i podał mi ogromną bułę z wieprzowiną. Smakowało trochę jak polska golonka, bo sprzedawcami i właścicielami była dwójka braci z Serbii. Nigdzie indziej nie można było zjeść specjału równie smacznego. Chociaż Melody Bar czekał na nas niedaleko, nie śledziłem drogi i nigdy nie trafiłem tam drugi raz. Zapamiętałem wąski korytarz między ścianą z malowidłami słynnych gwiazd rocka i długim kantorem, zza którego biła w oczy mozaika kolorowych butelek i szkła. Stylizowany na epokę Jamesa Deana, bar był ulubionym miejscem spotkań nowej generacji ultra wrażliwych ludzi. Rozmawialiśmy w krótkich przerwach na drinki o osobliwościach życia: co trzeba zmienić, co musi pozostać takie samo. Serwowałem ciekawostki z ostatniej wizyty w Polsce, na co Kate zareagowała podnieconym głosem: — Jedziemy do Gdańska! Zaczynała pleść bzdury, ale Christian nie zwracał na nią uwagi, bo sam ledwie kontaktował. Wyszedłem do łazienki, a kiedy stamtąd wróciłem zobaczyłem go siedzącego bez ruchu, z głową opartą na ladzie obok niedopitej szklanki. Kate mówiła do niego coś po niemiecku, ale jedyną reakcją było niezrozumiałe mamrotanie i machanie ręką, żeby dała mu święty spokój. — Muszę go odwieźć do domu. Pomóż mi, proszę. Christian był ode mnie wyższy, ale ja miałem korzystniejszy stosunek masy. Złapałem go chwytem jakim strażacy wynoszą ofiary z pożaru i zaniosłem do samochodu. Kate otworzyła drzwi, odsunęła siedzenie i położyliśmy go z tyłu. Było późno, ulica świeciła pustką, domy stały ciche i wygaszone. Kate wyjęła z torebki swoją wizytówkę. — Gdy przyjedziesz następnym razem, koniecznie zadzwoń do mnie. Mówiła to tonem, jakby chodziło o odebranie rzeczy z pralni lub podobny drobiazg. — Kiedy tylko zechcesz, naprawdę. Pocałowała mnie w policzek, jakbym był jej tatusiem, a nim zdążyłem ochłonąć, włączyła silnik i po chwili BMW Z3, którym jechała, zniknął na światłach za skrzyżowaniem. Tyle zdołałem zapamiętać. Wróciłem do hotelu i wykręciłem jej numer, lecz zanim zdążyłem pomyśleć od czego zacząć rozmowę, usłyszałem w słuchawce jej głos: — Hallo, wer spricht? Kate, to ja. Ten facet, z którym przegadałaś całe przyjęcie w Kitzbüheler Stuben, pamiętasz? Chciałem jej to powiedzieć, ale słowa utknęły mi w gardle. — Wer ist es? Bitte mach keine dummen Witze. Odłożyła słuchawkę. Wstałem z fotela i podszedłem do okna: na dworze padało. W dniu wyjazdu o piątej rano obudził mnie alarm komórki. Spakowałem rzeczy i zszedłem na dół. Na recepcji zastałem blondynkę, tę która przywitała mnie pierwszego dnia. — Ach, Herr… jak te dwa tygodnie szybko minęły. Zamówić taksówkę? Stałem w korytarzu i spoglądałem przez szybę w drzwiach. Mokra jezdnia odbijała światła ulicznych latarni, dopóki odbicia nie rozchlapały koła nadjeżdżającej taksówki. — Który terminal? — zapytał kierowca. — Lufthansa. Pojechał ulicą przez pusty plac, na moście włączył wycieraczki. Odwróciłem głowę w kierunku wieży pobłyskującej w oddali światłami za rzeką. Patrzyłem na nią długo w zamyśleniu, jakbym widział ją ostatni raz.
    1 punkt
  31. czasem lekceważysz zegar choć uzupełniasz wskazówki bursztynowym lśnieniem zastygłych chwil w horyzoncie zdarzeń to jednak wciąż uciekasz przed wirującym ostrzem sekundnika czujesz go na piętach Achillesa paskud rani twoje stopy szczególnie w poświacie przewężenia klepsydry zamiast deszczu słyszysz stukanie ziarenek tylko się nie potknij bo jeśli szczęśliwie dobiegniesz do godziny duchów wsączysz się w ciszę zdechłej kukułki
    1 punkt
  32. zmaterializowany jad staje wyprostowany nienaganna sylwetka czysta siła pełen wigor nonszalancja bije od niego gdyby tylko miał twarz uśmiechem by zabijał a ja zupełnie bez szans wyciągam dłoń na zgodę pójdziesz za mną gdzie studnia bez wody co pełnię księżyca mnie spotkasz na samiutkim jej dnie
    1 punkt
  33. @zblakanadusza tak naprawdę to pisałam o istniejącej( to nie jest dobre słowo) o osobie, którą znałam. Smutna historia i..... @ais ups, pomyłka. Mam okazję by podziękować za kom. Dzięki:)
    1 punkt
  34. Uginają się krzaki i drzewa pod słodyczą, co dały nam nieba lśnią dorodne, soczyste kłębuszki koszyk cały i lepkie paluszki Soki, dżemy, na zimę mikstury zmierzch jesienią nie będzie ponury dwa fotele, dwa serca rozgrzane i bez mikstur są zawsze pijane
    1 punkt
  35. Ała, to kret ukuł? Tej zakopał: Łap okazje tłuku! - terkotała. Mały, szmaty nim okutane szare. Teraz senatu kominy tam zsyłam.
    1 punkt
  36. Elon jest człowiekiem z zespołem Aspergera co sprawia, że naprawdę jeszcze bardziej go rozumiem i jednocześnie sprawia, że wątpię aby temu egiptologowi się udało. :) A, pomyślałem sobie, że spuszczę wyobraźnię ze smyczy racjonalizmu. :D
    1 punkt
  37. @violetta dzisiaj jestem chłopakiem słit :D
    1 punkt
  38. a potem "auuuu' - "no sorry, Gregory, po coś tam ten łeb swój wsadzał?"
    1 punkt
  39. Choć śpiewał "Don't worry", co rusz coś zawadzał.
    1 punkt
  40. @Krzysztof2022 Serduszko za prawdę, którą daje się odczuć.
    1 punkt
  41. rtęci gdy trzeba jak upał nie ma daj Boże w Bałtyku jej ponoć morze
    1 punkt
  42. Gdy budzę się Wcześnie o świcie To czuję jak Płynie w tobie życie I dlatego modlę się O nasze wspólne chwile Razem spędzone My tacy piękni A twarze innych zaskoczone Że miłość to nasz dar My tacy wyjątkowi Na tle innych par
    1 punkt
  43. @[email protected] proste i jasne, jak włos Mongoła ;) Oj, chyba przeleciał tamten weekend, więc Tobie wszystkiego przyjemnego w najbliższym. @Annaartdark, @Anastazja Sokołowska, @Leszczym, @Krzysztof2022 Bardzo dziękuję za odwiedziny i załącznik
    1 punkt
  44. Witaj - ważną kwestie poruszyłeś - na czasie - są - tacy którzy próbują w tym nauczaniu mieszać - tylko pytam się po co Pozdr.
    1 punkt
  45. @duszka to ja dziękuję za tak miłe słowa
    1 punkt
  46. @Klip Podobnie myślą też młodzi Wiedzą że nic ich nie schłodzi Oprócz rannego kochania Zamiast wczesnego śniadania
    1 punkt
  47. Podobają mi się fragmenty gdzie wyrażasz myśli opisem tła raczej niż w sposób bezpośredni; szkoda, że nie trzymasz się tej metody konsekwentnie w całym opowiadaniu. Drobna uwaga: próbuj pisać gdzie możliwe zaimek „się” przed czasownikiem, do którego się odnosi. Pisanie „się” po czasowniku jest pozostałością po rusyfikacji z czasu rozbiorów. Na przykład: Drzwi od gabinetu się otworzyły i pielęgniarka zaprosiła ją do środka. Pozdrawiam serdecznie. ?
    1 punkt
  48. 1 punkt
  49. @ais Pewna smakoszka życia z Iwicznej lubiła dania jeść błyskawiczne. Do Janka rzekła z Pińska -Jesteś jak zupka chińska, szybko się parzysz, a smaki liczne.
    1 punkt
  50. Kłótnia Mam dosyć, nie rób tego, więcej już nie zniosę; Uległem tak jak chciałaś. Czego jeszcze żądasz? Zachłanna jesteś bardzo i uwielbiasz kąsać, A taka byłaś krucha. Wypuść mnie już, proszę. Dlaczego romansujesz z moim biednym losem? Przymilasz się, zalecasz, boczysz się i dąsasz. Czy muszę się od zawsze zakochiwać w zołzach? Naprawdę! Nie zaczepiaj, chcę odpocząć trochę. A mógłbym na to wszystko bez emocji patrzeć, I wyrwać się na chwilę spod zaborczych ramion, Lecz trzymasz mnie w objęciach mocno i uparcie, Ustami i spojrzeniem zwinnie się zbliżając. Przegrałaś, jesteś moja, będziesz jeszcze bardziej; Znów błaga mnie o dotyk żądne pieszczot ciało. ---
    1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00


×
×
  • Dodaj nową pozycję...