Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ranking

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 18.05.2022 w Odpowiedzi

  1. chcę się zestarzeć nie chcę być młody ja to nie jestem fanem urody choć wiem że starość to nie przywilej ja chcę być stary chociaż przez chwilę lecz nim dopadną mnie alzheimery chcę sobie krzyknąć-nie dziś to kiedy i pójść na całość nie na pół gwizdka podbiec pod górę choć góra śliska a potem z góry zbiegając w dół być jak kozica a nie jak wół chcę się zestarzeć i zmarszczki mieć te kurze łapki to męska rzecz
    6 punktów
  2. Przyszła owca do barana, jak to owca, rozebrana. Patrzy baran na nią smutno: - Nawet naga nosisz futro.
    4 punkty
  3. Kiedy wszystko się popsuje i zostanie tylko ciało, powiedz Bogu - dobrze zrobił, ból przestanie w mózgu skrzypieć. Już nie trzeba nic popychać... spocznij sobie mój Syzyfie, mdłą kronikę zostawiłem - szkoda tylko że drewnianą. Parę wierszy dla nas wszystkich, czułym smutkiem pokropionych, wysupłałem z alfabetu, nic nikogo nie pytałem. Bo i po co - powiedz szczerze, niechaj zagra nam morałem, kawalkada liter zbrojnych, po papierze mknie powoli. Włożysz pióro do piórnika, jak dzieciątko w pierwszej klasie, tak zrobiłem - drzwi zamykam, na podwórzu czeka matka. Szukaj ścieżki hen na górę, chociaż ona wciąż lichwiarska, poprowadzi w ciszy wersów, a na szczycie... ziarno zasiej. A na grani patrzy przestrzeń, co mi okiem daje znaki, wyobraźnię puść wszechwładną, niech zaplecie liter wianek. Są już widzę... czarno-białe, przetłuszczone, przez wiatr gnane, więc co zrobisz, a żem ciekaw - każę je w butelkę nabić. Niech popłyną z szumem fali, byle rekin jej nie zeżarł, znajdzie Malgasz gdzieś z Majotta, czy ognisko nim rozpali? Chociaż w ciszy swojej chaty - znalazł słowo, owe - Paryż, mnich go uczył liter prawych, zaświtała więc... nadzieja. "Lepiej podróżować z nadzieją, niż przybyć do celu." - Robert Luis Stevenson.
    4 punkty
  4. Boże nałóż mi proszę kremowy fluid nieba na twarz szyję i dekolt bym mogła mieć wreszcie jasność słońca i wszechświat pudrem różanym mnie obsyp chcę rumieńców i wiosny zamknij mi w oczach fiołki diamenty błękit i perły i smugą srebrzystych obłoków wymaluj mi proszę powieki na usta nałóż mi świeżość zielczystej rosy o zmierzchu i pozwól patrzeć daleko za czarne w kącikach kreski
    4 punkty
  5. czasem najlepszym co można zrobić jest zaniechanie działania a zrobić coś inaczej nie znaczy wcale lepiej lub gorzej po prostu inaczej różne drogi prowadzą do tego samego celu często też różne cele można odnaleźć na końcu tej samej drogi może być że wszyscy jedziemy tym samym pociągiem i siedzimy w tym samym więzieniu a paradoks powtarzalności i indywidualizmu nie wyklucza prawdziwej miłości
    4 punkty
  6. mój staromodny dziadek wisi na ścianie w komórce na węgiel ma nastroszone wąsy a w nich DNA o których nie uczyli go w szkole nikt nie przekonał go do kiepskiego żarcia hot dogów i kawy w maku gdyby jeszcze żył mówiłby co jest najlepsze w życiu jak zrobić kiełbasę która przyciągnie oszalałe z głodu kobiety które kochają złote buty i białe falbanki blisko uda może powiedziałby że lepsza jest lampa naftowa niż prąd elektryczny i że lepiej kłaść się spać na prawym boku serce wtedy gdy się złamie nie uwiera poduszka
    4 punkty
  7. Rzekła mi, że ona z maja a konkretnie z dwunastego i że głupio jej z powodu znaku tak niefortunnego bowiem baran jest tym znakiem, który jest jej przypisany a przez niego ona miewa często depresyjne stany. Gdy pytają ją o zodiak czy w południe to czy z rana z zawstydzeniem odpowiada tak, ja jestem spod barana nawet myślę, żem jest owcą a mój baran harda dusza nie pozwala się oddalić i do seksu mnie przymusza. Nie ujawniam sprośnych myśli nie udaję niewiniątka, byłam brana przez barana w drodze są już dwa jagniątka jednak proszę nie osądzać żem jest jędza, zołza, zmora bo to nie jest moja wina to wymysły są autora.
    4 punkty
  8. Pingwin chciał polecieć za koło polarne. Musiał zmienić paszport, bo zdjęcie miał marne. Kolorówka już nie pluła, laserówka się zepsuła. Usłyszał pytanie: - Zrobić... biało-czarne?
    3 punkty
  9. Żwawy, ranny, poranny i medialny świat przemawia do nas w jaskrawe słowa Psują nam nasz świat jaskrawo i naprawiają go jaskrawo jedni i drudzy jaskrawi do trzewi Jaskrawe pytanie mnie czasem najdzie jak niekulawo światu odpowiedzieć gdy wcale nawet chcieć nie umiesz jaskrawo? Co to ma być za git bajer który wcale a wcale nie daje po oczach? Juz dawno - gdybym tylko potrafił - popadłbym w rap popart!! Seranon, 18.05.2022r.
    3 punkty
  10. się przy tobie budziłem raz kolejny się uśmiechałaś słońce po firankach obficie ściekało radio starą muzykę nuciło woda w dzbanku na poranną kawę w kuchni się gotowała ty dla mnie ja dla ciebie tylko żyłem czerwone róże które tak bardzo lubiłaś kupiłem dzisiaj znicz dla ciebie zapaliłem
    3 punkty
  11. Ogniem co wyobraźnię roznieci Wodą, która spokojną taflą,ponury nastrój przyćmi. W całej dziwaczności, czar niepowtarzalny, Jeden. Ze wszystkich najbarwniejszy. Kolorem mgłę otuli. Ze wszystkich barw ta najbardziej nasycona. Przełamie nudność, Ogarnie zwątpienie. W lustrze wody odbicie, szeleszczącego promienia. Blasku, co z dna jeziora się wyłania. Jeden. Ze wszystkich najbarwniejszy. We wszystkim prawdziwy Z tego wszystkiego, nie dla wszystkich...
    2 punkty
  12. jestem polnym kwiatem wszędzie wyciągasz rozkosznie ręce nasycony nad morzem nasze oczy dobierają się kolorem długo wtedy przyjemność w dłoni
    2 punkty
  13. to mój akt własności ta dłoń zwierzęco zaciśnięta na pośladkach odległość wyostrza apetyt wiem że dobrze czujesz jej ciężar już niedługo przyjdę po swoje by wgryźć się palcami i do czerwoności rozgrzać Twoją wyobraźnię
    2 punkty
  14. Jesteś interesująca fascynująca jesteś dziewczyno z błękitno szmaragdowymi oczami jesteś jak ciekawa książka do której chętnie się wraca z pietyzmem dotyka każdą oglądaną stronę ciągle wzbudzasz zachwyt chęć poznawania ciebie jesteś taka piękna a jednocześnie mądra interesująca twoja inteligencja idzie w parze z urodą i wcale jej nie ustępuje mógłbym cię czytać zawsze codziennie od nowa oglądać w każdej wolnej chwili bo jesteś niezgłębiona jesteś tajemnicza jak ciekawa powieść a niekiedy pełna zagadek jak kryminał najbardziej cię lubię jak jesteś poezją delikatnym pełnym radości wierszem on nalepiej oddaje twój urok i piękno często powoduje że możemy się wznieść pod niebiosa a ty przypominasz wtedy anioła czytałbym cię bez końca 4.2022 andrew
    2 punkty
  15. wyglądam przez brudne okno widzę przemijające chmury burzliwych pogoni za losem szukam cienia by dał ciepło i przywidzenie twoja obecność znów kojarzy się z ciszą nie przełamie spazmatyczny krzyk utkany z zaginionej miłości zaklęta w muszlę pogrążona w przyszłości pochylam się nad niebem sączę niespokojne modlitwy ofiarowywane przez skazanych toczą się echem poprzez wyznania tych którzy zasłużyli na życie
    2 punkty
  16. w zgiełkliwym morzu tachionów w zamęcie fal radiowych milion okrzyków "heureka" brzmi jak śpiew słowików majowy.... miliard kwarków pulsuje w dzieży Drogi Mlecznej na początku był CHaos jak twierdzi towarzysz Lenin ku chwale ojczyzny i ku chwale wiecznej fellachowie w mozole wznoszą piramidy czerwony sztandar łopocze a na niebie błyszczą Leonidy! niech żyje radość krzyczy Cypisek a Rumcajs w wannie z białą pianą czyta greckie mity! Małgosiu czy to ty?
    2 punkty
  17. słomiana łuska spadła z inkaustu chmury w ciemną toń i blady księżyc wdarł się w granat jak lśniący pocisk obcych wojsk ja pomieszkuję na tych fortach szczurów piwnicznych mam już dość spelun prześmiardłych mgłą się brzydzę mdli mnie gdy czuję dymną woń chcę tam gdzie miesiąc złotokapie w ażurze listków robiniowych chcę tam gdzie słońce pali latem złotozielonym wieloogniem lecz w garści stale trzymam szary stęchły i miałki miasta pył i przyozdabiam wciąż gwiazdkami szczypiący w oczy miejski świt
    2 punkty
  18. Na to owca - ty baranie i przy nagiej ci nie stanie.
    2 punkty
  19. @Henryk_Jakowiec Jeden Baran twardogłowy Raz zapragnął mieć podkowy Wybrał szlak do Pacanowa Już się cieszył tam odnowa. Lecz doczekał się odmowy Bo tam kują tylko kozy.
    2 punkty
  20. Wiosna roku 2022 była zapowiedzią burzliwych wydarzeń. Zwiastowały je szaleńcze reformy, potem galopująca inflacja, a ostatecznym znakiem była fala uchodźców, która rozlała się różnojęzyczną gromadą po wschodnich kresach Rzeczpospolitej. Na stację w przygranicznym miasteczku przywieziono węgiel. „Będzie wojna” — powtarzano z ust do ust. Faktycznie, już niebawem nad granicę nadciągnęło wojsko, niby na manewry. Z dywizji wydzielono pułki, z każdego pułku po trzy bataliony, z batalionów po tyle samo kompanii, które rozlokowały się w okolicznych wioskach. Jedna z kompanii, ta najbardziej wysunięta na wschód, otrzymała rozkaz przedarcia się za granicę w celu rozpoznania pozycji oraz sił nieprzyjaciela. Dowódcą kompanii był porucznik Mucha, niepozorny mężczyzna w wieku trzydziestu pięciu lat, ale już łysiejący i zanadto zmęczony życiem, aby podejmować karkołomne eskapady. W domu zostawił zatroskaną żonę, która poświęcała cały czas na wychowanie dwójki dzieci w wieku dwóch i czterech lat. Trzecie dziecko było w drodze, rozwiązanie miało nastąpić lada dzień. W tych okolicznościach nietrudno sobie wyobrazić wisielczy nastrój w jakim porucznik Mucha szykował się do wykonania ryzykownego zadania. Miał nieodparte przeczucie, że jego oddział wpadnie w potrzask, a on już nigdy nie ujrzy żony, ani dzieci. Najwięcej żałował tego jeszcze nie narodzonego, ponieważ nie będzie mu dane ujrzeć czułych oczu tatusia. W przeddzień planowanego wymarszu wezwał sierżanta Dziubę. Sierżant miał opinię największego cwaniaka w kompanii, takiego co zawsze wychodzi bez szwanku z największych nawet opałów. Podkręcił wąsa, pyknął z fajki i rzekł: — Spokojna głowa panie poruczniku. Nie ma się co tak stresować. Porucznika trochę uspokoiły te słowa, choć wciąż nie widział możliwości wyjścia z tarapatów, zgotowanych mu przez dowództwo. Milczał i czekał na sierżanta. Sierżant rozejrzał się dookoła i nachylając w stronę porucznika gęstą czuprynę, ściszonym głosem poradził: — Po co się pchać na oślep całą kompanią? Przecież kompania ma trzy plutony. Poślemy jeden pluton jako patrol, a do jego powrotu zaczekamy tutaj bezpiecznie. Porucznik nie mógł wyjść z podziwu, jak w ograniczonym umyśle sierżanta mógł powstać taki genialny plan. Odetchnął z ulgą, uśmiechnął się do sierżanta, lecz zaraz w jego oczach pojawił się zimny błysk. — Doskonale. Obejmujesz dowództwo plutonu i wyruszysz o świcie. — Ale panie poruczniku, moje miejsce jest przy sztabie kompanii — zaprotestował sierżant. — Czy plutonem nie powinien dowodzić… plutonowy? — To zadanie wymaga pomysłowości, a tobie jej nie brakuje — odparł prędko porucznik, zadowolony z siebie, że w ten sposób upiecze dwa kawałki mięsa na jednym ogniu: pozbędzie się podstępnego sierżanta, rzucającego mu przy każdej okazji kłody pod nogi, a jednocześnie zadekuje się na tyłach kompanii do czasu gdy nadejdą posiłki. Najważniejsze, że cokolwiek przyniosą najbliższe dni, nie pójdzie na pierwszy ogień. Wyciągnął z kieszeni fotografię żony i znowu bawił się myślami co wyskoczy z jej brzuszka: chłopiec czy dziewczynka, a może bliźniaki? Sierżant Dziuba odchodził ze spuszczoną głową. Żałował niepotrzebnej nadgorliwości, pluł sobie teraz w brodę, ale wiedział, że rozkazu porucznika nie można zmienić. Godzinę przed wschodem słońca, sierżant Dziuba na czele oddziału pięćdziesięciu żołnierzy opuścił gościnną wioskę. Początkowo posuwali się po dwóch stronach asfaltowej szosy, za kapliczką skręcili w polną dróżkę, a od zaoranej grzędy ziemi, wyznaczającej linię graniczną, szli polami i pastwiskami, aż dotarli do mokradeł pełnych wyschniętych drzew i ptasich gniazd. Okolica sprawiała wrażenie wymarłej, nie przypominała w niczym pilnie strzeżonej strefy przygranicznej, zwłaszcza moment przed wybuchem wojny. Zimą granicę w tym miejscu dodatkowo chroniły zasieki z drutu kolczastego, ale nocami okoliczni chłopi pocięli drut i zużyli pocięte kawałki na własne potrzeby. Po krótkim postoju pluton próbował sforsować bagna, lecz żołnierze od razu się zapadali w błotnistej mazi po kolana, niektórzy po pas, a nawet głębiej, aż w końcu nad powierzchnię wystawały tylko zielone czapki z orzełkiem. Można było przejść kilka kroków obok i niczego nie zauważyć. Nawet ptactwo, początkowo wypłoszone widokiem wojska, powróciło do gniazd. — No i zabrnęli my w gówno, a idiota rozkazy wydaje — bulgotał sierżant spod bagna przez rurkę z trzciny, zapewniającą również dopływ powietrza. Ale zaraz pomyślał, że nie ma tego złego, co by nie przyniosło korzyści. Zapadli się pod ziemię, tutaj nic niedobrego ich nie spotka, z wyjątkiem bagiennych topielic, strzygoni i tnących niemiłosiernie komarów. Następnego ranka wypełzali z bagien i dotarli do twardego gruntu, gdzie zrzucili broń i mundury, żeby je osuszyć i doprowadzić do porządku. — Dalej, kurwa, nie idę — mruczał pod nosem sierżant, wkładając do lufy giętki wycior, owinięty na czubku wiązką pakuł. Poruszał rytmicznie wyciorem, a po głowie chodziły mu buntownicze myśli: „Ja też jestem żonaty. Też mielibyśmy troje dzieci, a może i więcej, gdybym nie kazał tej starej piździe się wyskrobać. Ale przynajmniej posiadamy teraz duży dom z ogródkiem i dwa samochody, a dla czegoś takiego warto żyć”. Wyciągnął wycior i zajrzał do lufy, z której szedł blask, jakby zaglądał aniołowi do dziurki w dupie. Usiłował złożyć karabin w całość, ale za każdym razem zostawał mu jakiś drobiazg, do niczego nie pasujący. W rezultacie dał za wygraną i wyrzucił niepotrzebną część w krzaki. Powiesił karabin za parciany pasek na gałęzi, po czym ułożył się w cieniu drzewa i zamknął oczy. Niech tylko odpocznie, zaraz coś wymyśli. Pluton ma trzy drużyny. Dwie zostaną tutaj, jedną pośle na rekonesans, tę kaprala Jedynaka. Kapral nie ma rodziców, ani żony, ani krewnych. Nikt płakać po nim nie będzie, na wypadek gdyby przyszło mu zginąć, lub co gorsza, urwało kutasa bądź jaja. I tak do niczego nie są mu potrzebne. Kto wie, może nawet dadzą mu pośmiertnie medal, nazwisko wyryją na ścianie bohaterów. Cóż lepszego może spotkać w życiu takiego jełopę? Z tych rozmyślań wyrwała sierżanta Dziubę głośna eksplozja. Ziemia się zatrzęsła, poleciały na niego z góry grudki gliny, igliwie, a na koniec dostał w głowę suchą szyszką. Sierżant poderwał się na nogi. Od strony skąd doszedł huk wybuchu biegł żołnierz w ubrudzonym ziemią mundurze. — Melduję panie sierżancie, kapral Jedynak zabity! — krzyknął zdyszanym głosem. — Zabity? Jakim cudem? — Zdenerwował się sierżant. — Wyleciał na minie. — Skąd w lesie miny? — Sierżant posiniał ze złości, że jego wspaniały projekt tak wcześnie spalił na panewce. — Nie w lesie, tam dalej, na skraju — wyjaśnił żołnierz. — A co kapral Jedynak robił na skraju lasu? Przecież dałem wyraźny rozkaz, żeby nie wyściubiać nosa spod drzew… W tym miejscu umilkł, gdyż uświadomił sobie, że nieprzyjaciel równie dobrze mógłby zaminować cały las i to co mówi nie ma sensu. Żołnierz zwlekał z odpowiedzią, jakby nie wiedział od czego zacząć, ale na widok groźby w oczach sierżanta, szybko odzyskał mowę. — Kapral Jedynak chciał nam pokazać jak Michael Jackson robi moonwalk. Każdy miał ochotę obejrzeć, trochę z nudów, a jeszcze bardziej, żeby się przekonać czy kapral rzeczywiście potrafi tak ruszać nogami, bo na tancerza to on raczej nie wygląda… — Tyle to ja wiem — przerwał mu zniecierpliwiony sierżant. — Gadaj, jak było z tą miną. — Właśnie do tego zmierzam… — tłumaczył się żołnierz. — Każdy chce zobaczyć jak kapral tańczy, a tutaj drzewa zasłaniają widok, to wyszedł na skraj lasu, tam gdzie go dobrze widać. Złapał się za krocze, zaczął się ślizgać na przemian nogami, całkiem nieźle mu to szło. Zdawało się nam, że idzie w naszym kierunku, a tak naprawdę przesuwał się do tyłu, no i wtedy wdepnął w minę. — Jaka to mina, przeciwczołgowa? — Kulkowa. Poszatkowało go jak liść kapusty. Dobrze, że siedzieliśmy w bezpiecznej odległości… Sierżant nie potrzebował go dłużej słuchać, bo widział na własne oczy, co amunicja kasetowa robi z ciałem człowieka. Choć nie ponosił odpowiedzialności za wypadek, to jednak w głębi serca czuł wyrzut, że akurat na chwilę zanim kapral Jedynak poniósł śmierć, myślał o nim źle, życzył mu smutnej przyszłości. Teraz nic nie zagłuszy sumienia, będzie opłakiwać kaprala do końca życia, jakby był mu ojcem. „Może lepiej samemu zginąć” — dopadła go zjadliwa myśl, lecz zaraz odzyskał zimną krew. Przypomniał sobie w jakim celu tutaj jest i czego od niego wymagają: zapuścić się głęboko w terytorium wroga, którego jak dotąd jeszcze nie uświadczył. Utrata jednego żołnierza, jakkolwiek niefortunna, nie zwalnia go od tego zadania. — Jak macie na nazwisko? — zapytał żołnierza, który był świadkiem incydentu. — Szeregowy Wolny — wyprężył się żołnierz. — Szeregowy Wolny — sierżant zwrócił się do niego służbowym tonem — oto wasze nowe zadanie: weźmiecie drużynę kaprala Jedynaka i zajmiecie pozycję na tej oto rubieży… — Sierżant dotknął dziury w mapie, przez którą wychodziły czerwone mrówki. — Dalsze instrukcje otrzymacie drogą bezprzewodową. Szeregowca z miejsca ogarnęły wątpliwości. W armii służył dopiero drugi miesiąc. Brakowało mu doświadczenia, żeby dać sobie radę w normalnych warunkach, cóż dopiero dowodzić drużyną wojska w wyjątkowej sytuacji. Ponadto nie był pewien, czy koledzy podporządkują się jego zwierzchności. Z drugiej strony chyba lepiej wydawać rozkazy, aniżeli je wykonywać, zwłaszcza te idiotyczne. Dlatego bez szemrania zaakceptował zmieniony plan sierżanta Dziuby. Następnego dnia odłączył się od plutonu i jako świeżo mianowany dowódca poprowadził drużynę leśną ścieżką do punktu, który sierżant pokazał mu na mapie. Po kilku godzinach wyszli z lasu na płaską równinę, obramowaną po bokach niewysokimi wzgórzami. — Jeden karabin maszynowy na takim pagórku, a już po nas! — zawołał dowódca, żeby wszyscy dobrze go słyszeli. Na te słowa żołnierze przestali się rozłazić po łące jak stado bydła, wzmogli czujność i szli zwartą kolumną z bronią gotową do strzału. Dookoła nie było żywej duszy, żadnych oznak niebezpieczeństwa, jak okiem sięgnąć otaczał ich sielankowy krajobraz, dlatego po jakimś czasie piechurzy się rozluźnili i znowu powrócili do niemrawego marszu. W ogóle ta wyprawa zaczynała ich już nudzić. Spodziewali się zażartego oporu, wymyślnych zasadzek, długich pościgów, puszczania wiosek z dymem, gwałcenia miejscowych bab, a tutaj idą sobie jak na turystycznej wycieczce i nic ciekawego się nie dzieje. Oczywiście żaden z nich nie chce zginąć, ale nuda jest nie do wytrzymania, zwłaszcza dla spragnionego przygód wojaka. — Celowo unikają konfrontacji — odezwał się żołnierz idący z przodu. — Chcą nas wciągnąć jak Napoleona w głąb Rosji. — Jakiej Rosji? Przecież to Białoruś — odbiło się echem z drugiej strony. — Wszystko jedno. Spalą Mińsk, żebyśmy nie znaleźli tam schronienia, a wracając będziemy zjadać własne buty. Dowódca drużyny puszczał te uwagi mimo uszu, ale w środku narastał w nim niepokój. Bo najgorszy wróg to taki, którego nie widać. Zaczaił się nie wiadomo gdzie, a może ich śledzi z ukrycia i tylko czeka na sposobność, żeby znienacka uderzyć. Porucznik podzielił kompanię na trzy plutony, sierżant to samo uczynił z plutonem, a jak on ma podzielić drużynę, która jest najmniejszym pododdziałem w strukturze armii? Kogo ma wysłać na zwiad, żeby ostrzec resztę oddziału przed niebezpieczeństwem? Od tych rozterek szeregowca Wolnego rozbolała głowa. Musi znaleźć jakieś wyjście, bo inaczej rzeczywiście nie wróci z tych podchodów żywy. A gdyby tak podzielić drużynę na trzy sekcje, jak w samoobronie? Wtedy w każdej sekcji znajdzie się dokładnie pięciu żołnierzy, a bez przydziału pozostanie dwóch pechowców, których nigdzie się nie da dokoptować, bo są zbyteczną resztą z dzielenia… W tym momencie dowódcę drużyny olśniła bombowa myśl: „Tych dwóch należy wysłać do przodu, żeby zbadali teren. Jeśli zginą, nikt tego nie zauważy. Prosta arytmetyka”. I tak też się stało. O losach dywizji liczącej ponad dziesięć tysięcy żołnierzy decydowały teraz dwie głowy, do tego najmniej bystre w całym oddziale. Jednak głowa głowie nierówna. Jedna wychyliła się zza kępy malin i powiedziała do tej gapiącej się bezmyślnie w chmury: — Idź pierwszy. Ja pójdę kilka kroków za tobą. Będę cię ubezpieczać. — A czemu ty nie pójdziesz pierwszy? — Bo jestem zwiadowcą, a tobie przypadła zaszczytna rola szperacza. Szperacz zawsze idzie przodem, żeby ostrzec zwiadowcę przed pułapką. Taki podział funkcji nie podobał się szperaczowi. — A czemu to ja mam być szperaczem? — Bo jesteś głupszy. — Kto powiedział? — Ja ci to mówię. Słuchaj mądrzejszego. Szperacz zastanawiał się przez chwilę nad tym co powiedział zwiadowca. — Od głupszego zależy powodzenie całej wyprawy? To nie jest mądre. — Jest mądre, ponieważ utrata głupiego jest mniejszą stratą dla armii. Ten argument również nie przekonał szperacza, bo zaraz wytknął zwiadowcy: — Głupi nie wykryje niebezpieczeństwa, a wtedy zgubi siebie oraz idących za nim. A to jest największa strata. Ty po prostu nie chcesz iść z przodu, bo się boisz zginąć. — Właśnie dlatego jestem mądry. — Ja też nie chcę zginąć. Wracam do oddziału. Sam sobie szperaj, gdzie ci się podoba. Szperacz już miał odejść, gdy zwiadowca powstrzymał go gwałtownym ruchem ręki. — Czy wiesz co sierżant Dziuba robi żołnierzowi, który nie wykona rozkazu? Szperacz momentalnie znieruchomiał, bo w wyobraźni ujrzał straszną twarz sierżanta. Patrząc w nią, rozmyślał z lękiem o surowości kary, jaką sierżant wymierza za niesubordynację. — Spija go wódką, a potem uprawia z nim seks analny — wyszeptał mu w ucho zwiadowca. Tego nie trzeba było szperaczowi powtarzać. Lepiej zginąć od kuli niż poczuć sierżanta tam, gdzie mamusia wsadzała termometr gdy był malutki. Będzie się skradać jak lis, wytężać wzrok, a wtedy nic złego jemu, ani zwiadowcy się nie przytrafi. Posuwali się cały czas na wschód, lecz o dziwo każdy dzień przynosił cieplejszą pogodę. Byli przygotowani na trzaskający mróz, śnieg po pachy, a tu słońce przygrzewało coraz mocniej, aż musieli ściągnąć grube kurtki od mundurów, a mimo to pot zalewał im oczy, podkoszulki kleiły się do pleców. Roślinność również wyglądała zadziwiająco: soczystą zieleń wysmukłych brzóz zastąpiła oliwkowa barwa rozłożystych fikusów. Od ostatniego biwaku nie wypili kropli wody, lecz na szczęście wczesnym popołudniem dotarli nad rzeczkę z łagodnym brzegiem i piaszczystą plażą. Z plaży dochodziły śmiechy dziewcząt beztrosko kąpiących się w rzece. Szperacz dał znak zwiadowcy, żeby się schował w kępie hibiskusów na skarpie, po czym sięgnął po lornetkę. Długi czas nie odrywał lornetki od oczu, bo to co zobaczył kłóciło się ze zdrowym rozsądkiem: w wodzie pluskała się czwórka młodych kobiet o boskich kształtach ciał, do tego całkowicie nagich. Szperacz rozluźnił sobie kołnierzyk pod szyją, ściągnął pas od spodni, a następnie położył się na brzuchu i podglądał gołe dziewczyny, zupełnie nieświadome, że są obserwowane z ukrycia. Zwiadowca ponaglał szperacza gwizdaniem, żeby iść dalej, ale szperacz przejechał otwartą dłonią po gardle, jakby chodziło o śmiertelne niebezpieczeństwo, po czym nasycał się do woli widokiem rozebranych dzierlatek. Otrzeźwił go dopiero dziki wrzask zwiadowcy, który wynurzył się z zarośli i w niekompletnym umundurowaniu, na bosaka, rzucił się w stronę zaskoczonych kobiet. Jak się wkrótce okazało, był to poważny błąd taktyczny o fatalnych skutkach. Chociaż kobiety sprawiały wrażenie frywolnych plażowiczek, były w istocie częścią elitarnego oddziału komandosów wyszkolonych w sztukach walki wschodu. Zostały przydzielone jako osobista ochrona prezydenta, którego jeden z pałaców znajdował się niedaleko stąd, w górnym biegu rzeki. Uderzeniami pięścią i łokciem obezwładniły z łatwością zwiadowcę, a po chwili zrobiły to samo ze szperaczem. Role się odwróciły. Teraz kobiety stały ubrane i zapięte na ostatni guzik, jak na defiladzie: od skórzanych butów z długimi cholewami, aż po sztywną stójkę wokół szyi, z automatami w ręku, których szperacz nie zauważył w namiocie na brzegu, a dwójka mężczyzn klęczała przed nimi na piasku i skamlała o zmiłowanie. — Nie zamierzaliśmy wam zrobić nic złego — pojękiwał cichutko szperacz. — Darujcie nam życie! — lamentował zwiadowca. Nie byli to już żołnierze, ponieważ ściągnięto z nich mundury, spod których wyjrzały ziemiste, cherlawe ciała. Jako mężczyźni również nie mieli się czym pochwalić. Tym gorzej dla nich. Jedna z kobiet złapała zwiadowcę za resztki włosów z tyłu łysej głowy, druga przytknęła mu bagnet do nosa, aż się zrobił kulfoniasty i czerwony. Trzecia kobieta zakleiła mu usta taśmą, a wówczas zwiadowca zaryczał bezsilnym głosem i głowa opadła mu na piersi. Komandoski przyglądały się mu z satysfakcją, a jednocześnie odrobiną politowania. Obydwaj prześladowcy zasłużyli na śmierć w męczarniach, o odpuszczeniu winy nie ma mowy, klamka zapadła, ale przedtem należy ich upokorzyć. Ostatnia kobieta stała nieco z boku, a na jej pagonach widniały dwie złote gwiazdki. Dotąd nie brała udziału w zadawaniu tortur, mimo to z jej twarzy nie schodził uśmiech. Widocznie widok poniżanych mężczyzn sprawiał jej przyjemność. Podeszła bliżej i zaczęła mówić aksamitnym głosem, po polsku, z perfekcyjnym akcentem, jakby latami pracowała dla polskiego radia: — Ośmieliliście się przekroczyć granicę naszego państwa, napadliście na nas zdradziecko, pewnie chcieliście mieć z nami seks. No to pokażemy wam, co to jest seks. Białorusinki wychodziły z założenia, że kara jest najskuteczniejsza jeśli spotyka winowajców natychmiast po dokonaniu przestępstwa, dlatego nie tracąc czasu na żadne sentymenty, zademonstrowały im sztukę Kamasutry, tylko zupełnie inaczej niż jeńcy sobie wyobrażali: z palcem na cynglu zmusiły mężczyzn do seksu ze sobą, aż ich ciała stały się tak słabe i wyczerpane, że zdezorientowani, nie mogli się poruszać, ani rozsądnie myśleć. Na dworze się ściemniło, z lasu dobiegały złowieszcze nawoływania puszczyków i uszatek: puhu, uhu! Chmury zasłoniły księżyc, a wówczas cztery kobiety przemieniły się w dusiołki, czyli nocne zmory z bagien. Siadły mężczyznom okrakiem na piersiach i dusiły ich powoli, aż do bladego świtu. Dwa dni dowódca drużyny czekał na powrót czujki. Trzeciego dnia kazał przeczesać rozległą puszczę na wschodzie, a gdy poszukiwania nie przyniosły rezultatu, dał rozkaz do odwrotu. Podobny manewr po dwóch dniach wykonał sierżant Dziuba. Kompania wycofała się pod strzechy przyjaznej wioski, skąd wyruszyli dwa tygodnie temu. Widmo wojny odeszło szukać miejsca na konflikt gdzie indziej. Wprawdzie kwatermistrz nie mógł się doliczyć dwóch żołnierzy, ale to go tylko ucieszyło, bo odtąd przywłaszczał sobie ich racje żywnościowe. Poza nim ubytku nikt nie odczuwał, bo cóż może znaczyć życie dwójki głupoli?
    1 punkt
  21. majem powiało od północy południe gorsze nie chce też być gdy na zachodzie pylą sosny na wschodzie nic już na północy sady w kwiatach rzepakiem miodnym południe lśni gdy na zachodzie koniec wiosny na wschodzie nic
    1 punkt
  22. Pan Jurek z Sidziny Górnej okiełznać ciało chce jurne. Choć członki swe Jur wysuszył na wiór, wciąż chętki dręczą go durne.
    1 punkt
  23. to czas pożegnań próg w ziemi nie zostanie na rozległych przestrzeniach lud prosty mleko w byczym pęcherzu nosił z paleolitu znana soczewica i czarny groch pod głowę konających miękkie letnie grzyby na smar do trzeszczących kół siano po wsiach orka pierwsza druga wielkim wianków świętem rozdzielone jeż obrany z kolców w glinie z żaru czasem kurak zawieszona na kołku skóra zdarta z barana wewnątrz zawsze krzyż z dwóch prętów bombardują do cna czeka nas obróbka kamienia i gliny ostrzenie krzesiwa umysłu dość to zresztą dwuznaczne poszlaki na tyle człowiek dobry na ile zło potrafi ukryć siny
    1 punkt
  24. i nie dba o wojny wiosna uderza o ziemię jak fale przyboju wiatr powierzchnią dłoni zaledwie gładzi kłosy traw buczących niczym metropolie w godzinach szczytu niebo jest łąką śpiewającą błękit na której pasą się nieliczne merynosy chmur cisza pulsuje jak soki w roślinach zawisły w niej skowronek i mucha i czas ślady gąsiennic w skorupie kałuży smród trupa pod przydrożnym krzakiem
    1 punkt
  25. Myśliciele, duchowni i filozofowie, Wiele wieków, pytań masę, mają w sobie. Jedno z największych, to czy rozpoznanie, Przed, czy po ślubie, będzie uprawiane. Jedni twierdzą: Gdy dasz sobie na wstrzymanie, Działa lepiej zakochanie. Inni mędrcy głoszą: Wczesnych godów smakowanie, Sprawi lepsze spasowanie. Pogląd że to straszny grzech, Wzbudza w takich mędrcach śmiech. Mnie powiedział jeden Ktoś, Że tu musi działać Coś. I dyskusję przed czy po, Wcale nic nie zmienią bo; To Coś musi się zazębić, W duszach obu się zagłębić, Wtedy dużą szansę mamy, Że rozdzielić się nie damy.
    1 punkt
  26. skakał bez uszczerbku ze szczebla najwyższego by laury spływały do niego aż kiedyś złamał nogę i przestał być... bogiem
    1 punkt
  27. dzisiejszy poeta nie czuje że ma prawo bratać się z przyrodą pragnie ukoić stary dąb lecz zdeformowane wojną drzewo widząc go obniża wzrok dzisiejszy poeta zamiast za serca chwycił za karabin jego słowa jak naboje zabijają *nawiązanie do wierszy Serhija Żadana, który pisze prosto z frontu
    1 punkt
  28. to za mało żeby się stało
    1 punkt
  29. wraz z żaglami wiatr budząc w żagwi płomienie w takt falluje świat
    1 punkt
  30. Szumiące morze... W dal poszli plażą. Czy kiedyś jeszcze nam się pokażą?
    1 punkt
  31. To coś na zawsze A może po prostu po całym dniu najedzony i wykąpany z dala od głównej drogi na zapomnianym, leśnym parkingu pod Kalmar wśród wybujałych, starych drzew z tym wyjątkowym uczuciem w sercu kiedy zrobiłeś kawał dobrej roboty na fotelu pasażera siedzę w ciężarówce na kolanach trzymam otwartego laptopa przygotowany, niczym maszyna do pisania przede mną na desce notatnik z kalendarzem, zegarek, przeciwsłoneczne okulary piwo i pomarańcza dużo piwa i jedna pomarańcza świeża pachnąca głęboko ukryta rozedrgana jak karnawał w Rio nieco chłodna nie wiem skąd we mnie takie przekonanie od zawsze dzisiaj teraz coraz to silniejsze że Mona Lisa nie lubiła pomarańczy że pierwsza pomarańcza wciąż jest gdzieś na przekór wszystkiemu zachowała się a może utknęła pomiędzy światami nie pożarta, nie zepsuta świeża pachnąca potajemnie zachwyca mnie swoim pomarańczowym jak słoneczniki van Gogha żółtym jak Mona Lisa uśmiechem głęboko ukryta przed niepożądanym wzrokiem stalowym ostrzem i kłami rozedrgana jak karnawał w Rio nieco chłodna. Kalmar, 17. 05. 2022.
    1 punkt
  32. Pamiętam twoje dłonie Zapach opuszków palców Jak ciepły piec w marcu. Ta pamięć w nim płonie. Pamiętam twoje spojrzenia. Jak błękit nieba na plaży, A do tego szept wspólnych marzeń. I ta pamięć w popiół się nie zmienia. Pamiętam rozmowy, kłęby zioła… Chodź do mnie! Zasłoń chociaż okno! Aa! niech ciekawi trochę zmokną! Ale ja jestem goła! Pamiętam choroby, twój ciężki sen, W kącie przełykane dni i łzy I ciepła muzyka modlitwy. To była prawdziwa miłość. Wiem. Czasem tak się po prostu dzieje, Że ziarno daje zaskakujący plon, Że już na zawsze zostaje dawno znikła dłoń. Jeszcze się z tego ze mną uśmiejesz. Ja poczekam tu sobie, w futrze kochanego psa. Nawet to stare drzewo, pamiętasz? Na Wyspie, Puściło drobne zielone liście. Poczekam tu z nią, aż obok będziesz szła Przypadkiem złośliwego losu I zaproszę cię, poproszę , A ty z uśmiechem powiesz - tak.
    1 punkt
  33. na torowisku zieleń oplata szynę nadjeżdża pociąg
    1 punkt
  34. @Rolek popieram w całej rozciągłości. Coś musi być obowiązkowo i w całej rozciągłości !
    1 punkt
  35. @Sylwester_Lasota Lekka chyba to przesada owszem miała, lecz futerko bo przystrzygła sobie sama gdy patrzała się w lusterko. Pozdrawiam
    1 punkt
  36. @RafGraf "Dopóki nie poczujesz się nieszczęśliwy, nie narodzi się w tobie "poezja""! - Tadeusz Różewicz. Miłego dnia.
    1 punkt
  37. @Rolek Inny Baran rozrabiaka co udawać chciał chojraka już od rana się przymierza by się udać do szlifierza. Rogi ma już przytępione a tu trzeba w zadek żonę ukłuć z lekka, lecz dosadnie niech prowadzi się przykładnie. Pozdrawiam
    1 punkt
  38. miła pani doprawdy nie rozumiem czy warto pęknąć ze śmiechu tak dla zabawy i żartu niesmacznego bo herbata ze szczyptą soli pragnienie wzmocniła jeszcze natrętniejsze myśli o pani kipią namiętnie zapraszam panią do tanga 2009
    1 punkt
  39. @[email protected]ć może od wieków jesteśmy "nabijani" w butelkę ;-) pozdrawiam Grzegorzu
    1 punkt
  40. Wiersz to zapis chwili, nie należy się dopatrywać głębszego sensu, wymowy, uniwersalnych treści. Było, minęło, Księżyc świeci dalej, nie dla mnie.
    1 punkt
  41. Fotel, siedzę u fryzjera fryzjer pyta ciąć do zera a ja na to odpowiadam nie za dużo ich posiadam lecz do glacy nie ogolę bo choć siwe, lecz mieć wolę włosy lekko przystrzyżone ulizane, ułożone. Innym razem to fryzjerka na me owłosienie zerka a ja dodam dla ścisłości i ogólnej wiadomości, że to ogląd od połowy i dotyczy tylko głowy którą to pokrywa włosie jakby kłosek rósł przy kłosie. W lustrze widzę me odbicie i co robię, jak myślicie mówię słodko, szeptem prawie i oznajmiam, że zostawię wszystkie włosy razem z brodą przystrzyżone zgodnie z modą proszę, więc się brać do dzieła pani wzięła się i ścięła zgodnie z mymi wymogami teraz wy osadźcie sami - taka moja propozycja i zmieniona aparycja. Wiersz zainspirowany dzisiejszą wizytą u fryzjera.
    1 punkt
  42. ASY TEMU DAŁA, TEMU DAŁA - ŁADU META. ŁADU METYSA? ALA HANYSA KOMU MA DAJE. HEJA, DA MU MOKASYN? A HALA?
    1 punkt
  43. @dot. Myślałem, że to raczej problemy mnicha ale ..... Wybrał się Jurek w Krakowską Jurę by pieścić żonki członki niektóre. Stwierdził przerażony: "Wdzięki mojej żony, trudno mi będzie uczcić tym wiórem". Pozdrawiam i dziękuję za polubkę i inspirację.
    1 punkt
  44. @sisy89 Smutek do granic psychicznej wytrzymałości, jeszcze dwa wersy i bym się popłakał. Miłego wieczoru.
    1 punkt
  45. @iwonaroma Wolę patrzeć w lustro, choć patrzę na ramę, wstydzimy się siebie, gramy monodramę. Pozdrawiam Iwono.
    1 punkt
  46. @Pan Ropuch Świetny tytuł, bardzo mocny wiersz. Mi również podoba się ten tekst.
    1 punkt
  47. Twoja dłoń - pirat drogowy na mapie mojego ciała. Hola, stop! Hamujesz zbyt wolno ... Mandat.
    1 punkt
  48. Mówiono na nich: nasiona klonu, gdyż zrośnięci bokami głów, przypominali owe. Konserwatywna społeczność osady mająca ustalone poglądy, nie szczędziła im przykrości, zarówno psychicznych, jak i fizycznych. Kiedyś późnym popołudniem doznali przedziwnej wizji. Na tle nieba spostrzegli wirujący, żółtawy obiekt. Wystająca srebrzysta długość, odbijała pomarańczowe światło. Usłyszeli pytanie: –– Widzicie ten piękny klon? –– Tak. –– Pragnie być ścięty, żebym i was mogła rozdzielić. Chcecie tego? * Czują tylko lekkie łaskotanie miłosiernej piły mechanicznej, choć krew tryska obficie. Rany zabliźniają się momentalnie. –– Nie żal ci klonu? –– Żal? O kant dupy go rozbić. To tylko głupie drzewo. Ważne, że jesteśmy rozdzieleni. –– Niezupełnie. Raczej złączeni czymś innym.
    1 punkt
  49. Domy, podwórko, zaułek… i młode listki.
    1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00


×
×
  • Dodaj nową pozycję...