Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 22.10.2021 uwzględniając wszystkie działy
-
Nie pytaj wiatru jestem jeszcze w przelocie kartek wersów deszczem W zadumie łezką kropkę wpiszę po cichu wsiąknę gdzieś w zacisze Nie szukaj mnie ja się nie chowam przenikam w rym ach forma słowa Mając słuchawki zaś się rozminę chwilą w muzyki świat przepłynę Nie wołaj z echem ... ech... po lesie na leśnym dukcie spotkasz... jesień Nie trudź się także domniemywaniem plotki... zamienię w mydlaną bańkę (!)4 punkty
-
Wpadłaś mi w oko Głęboko. Chyba za szeroko otworzyłem powieki Są na to jakieś krople, leki? Czy to kiedyś minie. Może ze łzą wypłyniesz? Może słońce Cie oślepi Jak poruszam głową, wylecisz? Byłem u okulisty Wzrok mój badał Lampką w oko świecił Pukał się w czoło Głową kręcił Nad przyczyną dumał Tydzień po godzinach W końcu wezwał, stwierdził: Nie mam dobrych wieści. Medycyna jest bezradna Widać, dziewczyna była ładna. Doradził cebulę kroić Kilogram każdego ranka Kroiłem, płakałem Płakałem, kroiłem Lecz to metoda, żadna Każda łzę Brałem pod lupę Ty to masz tupet Z moich oczu Uwić sobie gniazdka Nie wiem jak Przed Tobą uciec Feralna fotografia Nawet wyobraźnia Nie dała rady Cie oszpecić Twój wzrok lśni Twój uśmiech świeci Wpadłem w Twoje sieci Lecz nie jestem złotą rybką Pewnie gdy Słońce zaświeci Zmienisz łowisko4 punkty
-
w przeciwieństwie do wszystkich jestem wierząca wierzę bowiem w zezwierzęcenie uczuć jakimi nakarmił mnie mój pierwszy ojciec pogrzebana w pudełku po zapałkach zbyt dużym dla mojej śmierci dryfuję pośród map kreślonych dłonią której żarówka się przepaliła zrzucam z ciała twoje spojrzenie wczoraj jeszcze rozwieszonego na krzyżu wraz z resztą bielizny schną nasze sny suszą się wbrew gwiazdom przytroczonym do Bożych kolan wbrew ciszy która złorzeczy tym którzy mogą oddychać bez grzechu zimno bez twojej winy konkwistadora bez białej krwi jeszcze goręcej Boże dlaczego wiara w Ciebie jest dzisiaj tak kosztowna? uciekajmy od dawna nie było u nas apokalipsy3 punkty
-
Moje życie jest kopnięte Niedorżniete lecz przecięte I szpikulce i krogulce Nieźle sobie używały Ludzie się kochali ach kochali a tu tylko strzępy Słów Popatrz lecą kormorany Czy to jesień czy to wiosna Znów Sama sama sama na rozstaju dróg Może się obudzę z rana Może mnie odnajdzie Bóg Może jestem tutaj najsmutniejsza Może nie jedno pewne jest I ten wieczór i ja utoniemy W szarej mgle Pisane w nadmorskiej knajpce gdzie pięknie grali Kołobrzeg 22 październik 20212 punkty
-
nie ma gór bez szczytów prawdy która nie kłamie oraz mórz bez brzegów tęcz które barwy kradną nie ma miłości która umie tylko kochać ani burz bez wiatru - lasów bez drzew nie ma nieba bez chmur ani więzień bez krat Boga bez wiary grzechów cieszących za to jest życie potrafiące w pysk dać a potem się wyprzeć że to los a nie ja2 punkty
-
Szczyt lenistwa, nie to nie to zajmowałem się kobietą właśnie wczoraj w restauracji zanim siadłem do kolacji żeby zdobyć miejsce dla niej tam gdzie drożej a nie taniej to musiałem się nachodzić żeby pani tej dogodzić drogim trunkiem, dobrym jadłem załatwiłem to nim siadłem przy stoliku naprzeciwko szampan lał się nam nie piwko bowiem chciałem grać krezusa który co dopiero z USA wrócił na domowe włości i spragniony jest miłości. W Grand Hotelu apartament czekał abym temperament swój wykazał jak należy więc pozbycia się odzieży dokonałem w okamgnieniu a i Ania o odzieniu będąc nago nie myślała i tak nocka nas zastała a zaś rano jak to rano do łóżeczka nam podano ze śniadaniem czarną kawę i tak skończę mą wyprawę. Rzekłem do niej Moja Droga bowiem się wykosztowałem i nie było też lenistwa, nieźle się napracowałem.2 punkty
-
3 Usłyszałam za sobą trzask zamykanych drzwi samochodu. Stałam na skraju lasu. Otaczała mnie beżowa mgła. Po pozycji słońca wyłaniającego się zza niej wnioskowałam, że było późne popołudnie. Popatrzałam w prawo. Zobaczyłam skaczącą w wysokiej trawie sarnę. Weszłam pomiędzy drzewa. Moja stopa ugrzęzła w bagnie, gdy nagle usłyszałam rozdzierający serce szloch kobiety – mojej matki. Otworzyłam oczy. Płacz nie dobiegał z mojego snu, ale z rzeczywistości. Mama płakała tak donośnie, że jej głos bez problemu przedzierał się przez zamknięte drzwi mojego pokoju. Rzuciłam okiem na zegarek. Była prawie siódma rano. Choć oczy piekły mnie z niewyspania, zerwałam się z łóżka. Nie musiałam się zastanawiać, by wiedzieć, że stało się coś złego. Wypadłam za drzwi. Ze szczytu schodów widziałam mamę kulącą się od spazmów, babcię przytulającą ją i ojca stojącego nieruchomo z kopertą w ręką. - Co się stało? – zapytałam, zbiegając po schodach. Mama zaczęła lamentować jeszcze głośniej. Babcia Millan pokręciła głową, a ojciec patrzył na mnie przeszklonymi oczami. Skoro nikt nie zamierzał mi odpowiedzieć, wyrwałam ojcu list z dłoni. Nadawcą był major Frank Browen, a adresatem właśnie mój tata – Sven Rymer. Pod jego nazwiskiem wielkimi literami wypisane było WEZWANIE. Odwróciłam kopertę. W rozerwanym laiku rozpoznałam pieczęć wojskową. W młodości ojciec zaciągnął się do wojska. Nie z rozkazu, ale z powołania. Chciał służyć państwu tak, jak dane było to robić mężczyźnie. W wieku dwudziestu jeden lat, po sześciu miesiącach szkolenia i trzech latach służby osiągnął stopień chorążego, w międzyczasie wiążąc się z moją matką. Mając czterdzieści trzy lata, rok prze narodzinami moimi i mojej siostry przeszedł w stan spoczynku, by móc opiekować się nami. Gdy cztery lata temu zaczęła się wojna, wszyscy mieliśmy nadzieję, że nie będzie musiał wyruszać na front. I tak mogłoby się wydawać aż do dzisiejszego dnia, do wezwania, które przyniósł parę chwil wcześniej listonosz, nie zdając sobie sprawy z tego, że koperta, którą doręczał, a którą ja ściskałam w tej chwili w palcach, mogła przyczynić się do czyjejś tragedii. Nie miałam odwagi przeczytać zawartości listu. Wiedziałam, jak mocno we mnie ona uderzy. Po moich policzkach spłynęły łzy. Rzuciłam się tacie w ramiona, a on pociągnął cicho nosem. Nie chciał pokazać rodzinie, jak bardzo ta wiadomość była dla niego bolesna. Puściłam go. - To było niespodziewane, co? – zmusił się do śmiechu, ocierając oczy. Faktycznie, nikt nie spodziewał się, że w poniedziałkowy poranek, na początek ciężkiego tygodnia pracy zawita do nas tak dotkliwa wiadomość. - Kiedy wyjeżdżasz? – zapytałam. Z trudem powstrzymywałam łzy, które cisnęły mi się do oczu. - Kiedy ktoś po mnie przyjedzie. Pewnie jutro lub w środę – odparł ojciec. Z chwilą, w której zabrał mi list, zobaczyłam, że cały drży i mocno zaciska zęby. Zapanowała cisza. Nikt nie potrafił znaleźć właściwych słów pocieszenia. Z żalem popatrzałam na przytulające się babcię Millan i mamę. Babcia odwzajemniła moje spojrzenie. Ojciec mrucząc coś o przygotowaniach, wyminął mnie, żonę i teściową. Wyrwałam się do pomocy. Nieczęsto spędzałam z nim czas, można by powiedzieć, że wcale. Choć jesteśmy rodziną, od zawsze trzymamy się na dystans. Nie jesteśmy dla siebie wrogami, po prostu nie udało nam się stworzyć bliskiej relacji. Mimo to perspektywa utraty go napawała mnie niemal takim samym rozgoryczeniem, co utrata siostry. Bądź co bądź, wychował mnie. Tata popatrzał na mnie przez ramię, próbując uśmiechnąć się w geście podziękowania. Przyjrzałam mu się. Będąc niskim i szczupłym, noszącym koszule w niebieską kratę i wąskie okulary nie wyglądał na żołnierza. Byłam w stanie wyobrazić go sobie w ten sposób tylko dzięki zdjęciom, które pokazywała mi mama. Razem weszliśmy do sypialni rodziców. Rzadko tam zaglądałam, od wielu lat nie miałam takiej potrzeby. O wiele częściej odwiedzałam mamę i tatę w łóżku, gdy w dzieciństwie śniły mi się koszmary i bałam się spać sama. Czasem zapominałam, jak duży i przestronny jest to pokój. W środku stoją jedynie łóżko, komoda oparta o jego ramę i szafa pokrywająca całą ścianę po prawej stronie, a szare ściany dodają przestrzeni temu pustemu pomieszczeniu. Tata z westchnieniem odsunął drzwi szafy. Między licznymi garniturami i koszulami ukrył swój stary mundur. Wyciągnął go i przymierzył przed lustrem. Prócz nielicznych zmarszczek, które pojawiły się przez upływ lat na jego twarzy, wyglądał teraz uderzająco podobnie do siebie ze zdjęć. Oglądał się tak chwilę, kiedy w jego głowie rozgrywały się zapewne wszystkie wydarzenia, które przeżył podczas swojej służby, po czym odłożył strój moro na łóżko i rozejrzał się po sypialni sam nie wiedząc, czego szuka. - Co chcesz zabrać? – zapytałam. Próbowałam obrać swawolny ton, jakbyśmy pakowali się na kilkudniową wakacyjną wycieczkę. Chciałam sprawić, by zapomniał, że szykuje się na wojnę, ale on tylko westchnął niepocieszony. - Raczej tylko mundur i piżamę – wzruszył ramionami – Całą resztę dostanę na miejscu. - Ja przygotuję piżamę – oznajmiłam. - Dobrze, dobrze – ojciec machnął pośpiesznie ręką, zanurzając się na kolanach w odmętach szafy w poszukiwaniu walizki. Odsunęłam szufladę pełną perfekcyjnie złożonych przez mamę ubrań. Szybko odnalazłam leżącą na wierzchu piżamę ojca. Pod koszulą nocną zauważyłam zdjęcie plaży w słoneczny dzień – pocztówkę. - Nie zgubiłeś czegoś tato? – zawołałam do zagłębionego pomiędzy koszulami ojca. - Poczekaj, Nilce! – odkrzyknął, wciąż próbując wyciągnąć walizkę mieszczącą się zapewne pomiędzy wieloma pudełkami, które mama składowała na wypadek, gdyby miały się do czegoś przydać. Ojciec przez problemy z pamięcią miał tendencję do gubienia rzeczy. Co najmniej raz dziennie pytał mamy lub mnie, gdzie zostawił paczkę papierosów, zapalniczkę, gazetę, czy nawet okulary, ale zazwyczaj znajdowały się w tych samych miejscach, w których je zostawiał. Obejrzałam pocztówkę. W prawym górnym rogu tłustymi białymi literami napisana była nazwa miasta – Coppermine. Moje serce zabiło szybciej. To było to samo miasto, które niedawno rozpoznałam na skrawku mapy z kieszeni mamy. Odwróciłam kartkę. Na samej górze zapisano datę na piętnastego czerwca 1940, a pod nią ślicznymi pochyłymi literami wiadomość: Kochani mamo i tato Jestem już w Coppermine. Nadchodzi wieczór i zaraz zrobi się ciemno. Kobieta, która po mnie przyszła zostawiła mnie tu i powiedziała, że muszę sama znaleźć drogę do Orhill. Pytałam paru mieszkańców, ale nikt nie chciał mi odpowiedzieć. Postanowiłam zatrzymać się na noc w motelu i rankiem wyruszyć w kierunku, który podpowie mi instynkt. Prawdopodobnie nigdy więcej się nie zobaczymy… Będę za Wami tęsknić, ale wszyscy wiemy, że tak będzie lepiej. Całusy, Odetta. Zagapiłam się na zdjęcie wybrzeża. Wyobrażałam sobie, że na tej plaży stoi Odetta i macha do mnie, bym przyłączyła się do kąpieli w morzu. Było mi przykro. Czułam, że zostałam pominięta. Dlaczego moja siostra nie wspomniała o mnie choćby słowem? Czy było coś, o czym nie powinnam wiedzieć? Dotarło do mnie, że miasteczko, o którym opowiadała mi babcia naprawdę mogło istnieć; że Odetta naprawdę mogła tam być i mieszkać przez te cztery lata, kiedy na próżno próbowałam ją odnaleźć. Rodzice ukrywali przede mną wszystkie informacje o niej, a ona sama nie dała mi nawet najdrobniejszego znaku życia. Dlaczego byłam od tego odcięta? Dlaczego jako jedyna nie mogłam wiedzieć, co dzieje się z moją siostrą? Czy było możliwe… aby Odetta tego chciała? Nagle pocztówka została wyrwana z moich rąk. Zamrugałam kilka razy zaskoczona nieoczekiwanym wyrwaniem z zamyślenia. Ojciec pomachał mi kartką przed twarzą, jakby przyłapał mnie na kradzieży ważnego dokumentu. Nic nie mówiąc, schował ją do kieszeni w koszuli. - Potrzebujesz jeszcze czegoś, tato? – wyminęłam, chcąc uniknąć wprawiającej w nerwy i dla mnie, i dla niego rozmowy na temat mojej siostry. Wiedziałam, że jeśli będę próbowała o niej rozmawiać, zawiodę się po raz kolejny. Poza tym, sama nie chciałam poruszać jej tematu. Byłam zła na nią. Ona nie chciała, bym wiedziała o niej cokolwiek, ja nie chciałam o niej rozmawiać. - Nie, nie, dziękuję, Nilce – odparł ojciec. Widziałam, jak konfuzja na jego twarzy ustępuje miejsca uldze. Odetchnął niezbyt dyskretnie. - W takim razie pójdę zjeść śniadanie – oznajmiłam równie nieswoja i wyszłam z sypialni rodziców najszybciej, jak tylko mogłam - Przekaż matce, że zaraz przyjdę! – krzyknął ojciec, zanim drzwi zamknęły się za mną. Choć umierałam z głodu, nie poszłam do kuchni. Zamiast tego zamknęłam się w swoim pokoju. Chciałam odizolować się od rodziców i babci. Odetta mnie wykluczyła. Rodzice wiedzieli, co działo się z ich córką, gdzie ją zabierano. Skoro tak było, musiało to oznaczać, że jest bezpieczna. Ale dlaczego ja nie mogłam o tym wiedzieć? Moja siostra musiała tego chcieć. Czyżbym zawiodła jako siostra? Ona wiedziała, że długie lata spędzę, modląc się o jej życie i dociekając, co się z nią stało; wiedziała, że będę cierpieć, a mimo to porzuciła mnie. Porzuciła mnie, więc ja mogłam porzucić poszukiwanie jej. Dałam upust swoim emocjom. Płakałam tak głośno, jak pozwalał mi na to mój głos. Nie zważałam na to, czy ktoś mnie usłyszy. Rodzice i babcia mogli pomyśleć, że bałam się o życie ojca, lecz nie martwiłam się o niego. Wierzyłam, że sobie poradzi. Zatraciłam się w swojej rozpaczy na tyle długo, że w tym czasie słońce zdążyło zawisnąć wysoko na niebie. Kiedy się uspokoiłam, zaczęła boleć mnie głowa. Wpatrzyłam się w ścianę, skupiając się na pulsującym bólu w okolicach czoła i raz po raz ocierając wierzchem dłoni opuchnięte oczy. Mogłabym siedzieć tak zapewne wiele godzin, gdyby drzwi się nie otworzyły i do mojego pokoju nie weszłaby babcia Millan. - Nie płacz, dziecko – powiedziała cicho, przysiadając na brzegu mojego łóżka. - Po prostu bardzo martwię się o tatę, babciu… - zwiesiłam bezradnie głowę. Ku mojemu zaskoczeniu babcia roześmiała się. Podniosłam wzrok. - Kogo ty próbujesz oszukać? Mnie, czy siebie? – zapytała. Nie odpowiedziałam. W dłoni babci dostrzegłam dwie części przejrzystego białego materiału. Dlaczego próbowałam okłamać babcię? Może i była ona na swój sposób dziwna, ale tylko z nią mogłam być szczera; rodzice nie przynieśliby mi pomocy. Tylko babcia chciała rozmawiać o Odetcie. Na myśl o niej znów zaczęłam płakać. Łzy spływały gęstym strumieniem po mojej twarzy. Byłam pewna, że jeszcze chwila i odwodnię się. - Porzuciła mnie, babciu! – powiedziałam między zawodzeniem. Schowałam głowę w ramionach. Poczułam, jak mocno trzęsło się moje ciało. Babcia pogładziła moje włosy. - Skarbie, Odetta cię nie porzuciła… - szepnęła krzepiącym głosem. - Przecież mnie zostawiła! – krzyknęłam, podnosząc się z łóżka i stanęłam nad babcią – Nie dawała znaku życia od czterech lat! Nie chciała, bym wiedziała, co się z nią dzieje! Babcia Millan popatrzyła na mnie ze spokojem. - Ona po prostu się pomyliła, Nilce. Parsknęłam śmiechem. - Pomyliła się? Ona mnie zostawiła! Byłam jedyną osobą, która zawsze z nią byłą. Zostawałam, gdy inni odwracali się od niej! Byłam jej jedyną siostrą… Nogi ugięły się pode mną. Usiadłam na podłodze. Choć ze złości przestałam płakać, zakryłam twarz dłonią. - A nie byłaś o nią zazdrosna? Nie chciałaś, by zniknęła? – spytała babcia. - To było lata temu – odparłam niemal bezgłośnie. To prawda. Byłam zazdrosna o wygląd Odetty, o brzmienie jej głosu, sposób poruszania się, niespotykaną w naszych stronach urodę, o jej charyzmę, dzięki której zyskiwała nowe znajomości, o to, że mężczyźni za nią szaleli. Może to dlatego czasem czułam do niej tak mocną nienawiść. Jej zachowanie mnie nie zrażało, byłam zawistna. Gdy byłam mała marzyłam, by Odetta zniknęła choćby na jeden dzień, abym to ja była przynajmniej przez chwilę ulubienicą rodziców, bym została doceniona, abym miała przyjaciół, być może nawet mężczyznę. - Lata temu, ale jednak – babcia Millan kiwnęła z powagą głową – A co, jeśli ci powiem, że niektóre marzenia się spełniają? – zapytała zagadkowo. - To nie było marzenie – odwróciłam wzrok. - Nilce, mocne pragnienie czegoś jest tym samym, co marzenie o czymś. - Nie myślałam o tym poważnie – mruknęłam. Dziecięcy umysł nie jest tak silny, by spełniać pragnienia. Żaden umysł nie jest. Tylko ciężka praca i dążenie do celu są w stanie to uczynić. Nie istnieje coś takiego, jak „potęga umysłu”. - Teraz nie, ale w dzieciństwie – owszem – babcia uniosła palec do góry. - Mam rozumieć, że to, o czym myślałam, mając dziesięć lat, miałoby się ziścić? – zaśmiałam się, niedowierzając słowom babci. - Otóż to – babcia zachowała ważkość. Ściągnęłam brwi i przyjrzałam się babci. Próbowałam dostrzec kropelki potu na jej czole, trzęsące się dłonie, drżącą wargę lub zwężone źrenice. Szukałam znaku wskazującego na to, że może tracić rozum na starość. - Dobrze się czujesz, babciu? – uśmiechnęłam się nerwowo, kładąc swoją dłoń na jej dłoni. - A wyglądam, jakbym czuła się źle? – zdziwiła się. - Bredzisz – stwierdziłam zgodnie z prawdą. - Oh, bredzę! – parsknęła babcia – Po prostu mówię, jak jest, Nilce. - Przepraszam, babciu, ale nie wierzę w to – wstałam i ruszyłam do wyjścia. Teraz byłam zła również na nią. Czy wmawianie mi, że zniknięcie mojej siostry było moją winą miało mi pomóc? Miało poprawić mi nastrój, sprawić, że przestanę się przejmować? Jeśli babcia tak myślała, to mocno się przeliczyła. - Zaczekaj, Nilce! – podniosła nagle głos, gdy otworzyłam drzwi. Kiedy unosząc brew odwróciłam się, przewiązała mi jeden skrawek materiału przez szyję niczym chustę, a drugi wcisnęła mi do ręki – Zatrzymaj to. Nie musisz mi teraz wierzyć. Coś czuję, że niebawem przekonasz się na własne oczy, że wszystko, o czym ci opowiadałam jest prawdą. Wiesz, komu dać drugą – wskazała palcem na chustę w mojej dłoni – Przekaż, że to prezent ode mnie. - Jasne – odparłam szorstko i wyszłam. Zeszłam na dół. Czułam, że z głodu mój żołądek związał się w niemożliwy do rozwiązania supeł. Mogłabym zjeść cokolwiek. Gdy weszłam do kuchni, zastałam tam tylko mamę. Rodzice już dawno skończyli jeść. - Jesteś Nilce. Przegapiłaś śniadanie – matka odwróciła się od zlewu, z którego kranu ciężkim strumieniem płynęła woda i wskazała na talerz z omletem. - Tak, wiem. Przepraszam – mruknęłam, siadając do stołu. Zaczęłam jeść, mama dosiadła się do mnie. - Skarbie, tata sobie poradzi – zaczęła – Obie martwimy się o niego, ale musimy wierzyć, że wszystko będzie dobrze. - Wiem, mamo – skupiłam wzrok na widelcu, którym jeździłam po powierzchni talerza. - Słyszałam, jak płakałaś. Wszyscy słyszeliśmy. Zwiesiłam głowę. Popatrzyłam na białą chustę, którą babcia podarowała mi jako prezent dla Odetty. Zastanawiałam się, jak miałabym jej ją dać. Wysłać pocztą Nie mogłam przekazać jej osobiście, przecież miałam jej już nigdy nie zobaczyć. Ścisnęłam materiał w dłoni. - Nie masz się czego wstydzić, kochanie – powiedziała mama, gładząc moje ramię – Cieszę się, że nie trzymasz tego bólu w sobie. Wypłacz się. Będzie dobrze. Uśmiechnęła się pociesznie, a ja spróbowałam to odwzajemnić. Nie musiała wiedzieć, z jakiego powodu płakałam. - Masz ładną chustę – ciągnęła mama, gdy nie odpowiedziałam. - Dziękuję, babcia mi ją dała – chwyciłam w dwa palce jedwabny materiał przewiązany przez moją szyję. - A ta druga? Zamilkłam na moment, wahając się. Nie byłam pewna, czy mogę powiedzieć matce prawdę. Jak miałaby zareagować? Temat Odetty niezmiennie pozostawał tematem tabu w naszym domu. Mogłam spodziewać się, że matka roześmieje się litościwie, twierdząc, że babcia ma urojenia na starość i za bardzo tęskni za wnuczką. Powiedziałaby mi, że mam nie zwracać uwagi na babcię Millan, która wciąż nie może zrozumieć, że Odetta przez swoją chorobę nie może mieć kontaktu z rodziną. Z drugiej strony mogłaby wpaść w złość; wstać od stołu i uderzyć pięścią w blat, mówiąc podniesionym głosem: „Dość! Koniec tematu Nie chcę więcej o niej słyszeć!” Jednak nic gorszego nie mogło się stać. Byłam w stanie przeżyć krzyk matki, jej wymuszony z litości śmiech. Słyszałam to wystarczająco wiele razy, by przywyknąć. - Również od babci. Mam ją przekazać… Odetcie – przez nieminiony gniew z trudem wymówiłam imię siostry. Tak, jak się spodziewałam, mama zaśmiała się krótko. - Odetcie? – powtórzyła. Wstała z krzesła, by popatrzeć na mnie z góry. Mówiła powoli, spokojnie, z dobrotliwym uśmiechem, jakby rozmawiała z kimś nie w pełni sprawnym – Skarbie… Odetta tego nie dostanie. - Dlaczego? – ściągnęłam brwi. - W szpitalach nie przyjmują prezentów. Lepiej mi to oddaj – odparła mama i wyrwała chustę z moich rąk – Do mojej matki musi w końcu dotrzeć, że nie zobaczy już twojej siostry - machnęła jedwabnym materiałem. Zostałam w kuchni. Zaskoczona patrzyłam na znikającą za rogiem mamę. Zrozumiałabym krzyk, zrozumiałam łagodny śmiech, którym mnie obdarzyła, ale czy musiała zabierać chustę? Odetta nie dostałaby jej tak czy inaczej, więc czy miało znaczenie, kto był w jej posiadaniu? Właśnie, nie miało. Więc może lepiej było, że była ona w posiadaniu mamy. Czego nie zobaczę, to mnie nie zaboli, pomyślałam. Mama dobrze zrobiła. Nie chciałam znać Odetty, nie chciałam mieć przy sobie przedmiotów, które przypominałyby mi o niej; takich, jak wisiorek z krzyżem, którego obracałam w palcach. Nie chciałam mieć przy sobie czegoś, co należało do osoby, której nigdy na mnie nie zależało. Zdjęłam łańcuszek i położyłam go przed sobą na blacie. Choć byłam wściekła na Odettę, nie byłam w stanie wyrzucić go ot tak. Nie przez to, że należał on do niej. Krzyż jest symbolem Jezusa, wisiał on na nim przybity dłońmi i stopami, cierpiąc katusze przez trzy godziny. Nie byłabym w stanie go zbezcześcić. Musiałam go schować. W czasach dzieciństwa razem z Odettą lubiłyśmy podkradać sobie nawzajem rzeczy: zabawki, sukienki, prezenty od rodziców. Tak, jak Odetta, ja również prowadziłam pamiętnik. Często przyłapywałam moją siostrę na czytaniu moich zapisków, jak i ona przyłapywała mnie. Pamiętnik każdego dziecka jest rzeczą nad wyraz prywatną, dostępną tylko dla oczu właściciela, dlatego starałyśmy się ukrywać przed sobą swoje przelane na kartki przemyślenia. Odetta wymyślała zazwyczaj proste do odnalezienia kryjówki. Chowała dziennik pod poduszką, w szufladzie pomiędzy ubraniami, na półce za kolekcją książek. Ja wykazałam się większą kreatywnością. Dzieci mają to do siebie, że lubią ukrywać swoje rzeczy pod łóżkiem. Kiedy Odetta zaglądała tam, szukając moich własności, ja wykorzystywałam swój spryt. Deski pod moim materacem są szerokie i znajdują się w równych odstępach od siebie. Między dwiema z nich wycięłam w materiale wąski otwór, przez który mieściła się moja dłoń do nadgarstka. Na deskach, pomiędzy którymi znajdowała się dziura zostawiałam rzeczy, które chciałam ukryć. I tam też zamierzałam zostawić łańcuszek. Wchodząc do pokoju spodziewałam się, że przywita mnie tam jedynie cisza, lecz zamiast tego zastałam babcię Millan siedzącą wciąż na moim łóżku. Pochylała się nad czymś, co ściskała w palcach. - Co ty tu jeszcze robisz, babciu? – dosiadłam się do niej. - Nie bądź nieuprzejma, Nilce! – uniosła się – Chyba mogę tu siedzieć, czekając na powrót wnuczki? - Przepraszam – odparłam krótko. Spostrzegłam, że przedmiot w dłoni babci był zdjęciem – Co oglądasz? Wychyliłam się przez jej ramię dla lepszego widoku. Moje serce zatrzymało się na moment, gdy zobaczyłam Odettę. Uśmiechała się szeroko, jej oczy błyszczały szczęściem, jej prawa ręka wystrzeliła ponad głowę, niby w geście zwycięstwa. Wyglądała pięknie, jak zawsze, a mimo to nie chciałam na nią patrzeć. - Drżysz, Nilce – zauważyła babcia. Odwróciłam wzrok od zdjęcia. - Nie chcę już nigdy więcej widzieć jej twarzy – mruknęłam. - Kogo? Twojej siostry? - Nie jest już moją siostrą! – bez kontroli podniosłam głos, ale zaraz po tym uspokoiłam się i skuliłam ze wstydu. Już dość krzyczałam na babcię. Nie powinnam nigdy mówić do niej takim tonem – Nienawidzę jej… Położyłam się na pościeli. Chowając twarz w poduszce byłam pewna, że babcia tego nie usłyszała. - Skoro masz do niej taki uraz, to może powiesz jej to w twarz? – zapytała ku mojemu zaskoczeniu. - Słucham? – podniosłam głowę. - Jeśli tak mocno cię skrzywdziła, jedź do niej. Odnajdź ją w Orhill i wykrzycz jej to w twarz. Z pewnością mówiła to, by wzbudzić we mnie skruchę, by dać mi do zrozumienia, że tak naprawdę nie myślę w ten sposób o siostrze, ale nie zmieniłam zdania. Podniosłam się na łóżku. Babcia miała rację. Chciałam zobaczyć Odettę, chciałam wcisnąć jej wisiorek w dłoń i wykrzyczeć jej prosto w twarz wszystko, co do niej czułam. - Jak mam tam dotrzeć? – szepnęłam z przejęciem. - Ty wiesz Nilce. Ty wiesz – babcia Millan kiwnęła głową, po czym opuściła mój pokój. - Wiem? – zapytałam siebie na głos. Wiedziałam tylko o jednym z postojów Odetty w Coppermine. Czy Orhill znajdowało się niedaleko? Mogłam tylko domniemać. Jedynym śladem była mapa, którą trzymała przy sobie mama. Poproszenie jej, aby mi ją udostępniła byłoby niemądrym posunięciem. Najpewniej przegoniłaby mnie, mówiąc, bym nie wtrącała się w nie swoje sprawy. Nie znam geografii Kanady na tyle dobrze, żeby wiedzieć o każdym malutkim, odciętym od świata miasteczku o niskiej populacji. Zakładając, że takie miasteczko, jak Orhill istnieje, że babcia nie kłamie i rodzice naprawdę ukrywają przede mną prawdę, musiałam wyruszyć tam na własną rękę. Mój ojciec, jak prawie każdy mężczyzna, miewał swoje drygi. Co kilka tygodni zmieniał zainteresowania, ale każde z nich ekscytowało go tak bardzo, że razu jednego postanowił urządzić na strychu swój prywatny gabinet. Składował tam książki, które zakupił, kiedy zdecydował się poświęcić życie literaturze, gdy zechciał zostać malarzem, postawił tam sztalugę, był tam również aparat i wędka, która przewracała się czasem, przyprawiając mnie i mamę o zawał serca. Jego oku entuzjasty nie umknęła również geografia. Pewnego razu zdecydował, że zajmie się amatorsko archeologią. Chciał wydobywać kości dinozaurów, zwierząt żyjących przed wiekami i skarby pozostawione przez starożytne cywilizacje. Jeszcze tego samego dnia pojechał do najbliższej księgarni i zakupił każdy dostępny rodzaj atlasu i dwie liczące sobie ponad pięćset stron książki historyczne. Po powrocie do domu zamknął się w swojej pracowni, gdzie studiował mapy, poszukując miejsc, w których można by znaleźć wartościowe rzeczy, które z chęcią kupiliby kolekcjonerzy i właściciele muzeów. I ja, i matka spodziewałyśmy się, że minie kilka dni i marzenie ojca o karierze archeologa odejdzie w niepamięć. Tak też się stało. Po niewiele ponad tygodniu zapiski, plany i miejsca zaznaczone czerwonymi pinezkami na mapie zostały porzucone, a ojciec powrócił do czytania codziennych gazet w swoim niebieskim fotelu. Mapy wciąż jednak leżały zakopane w kufrze na strychu, zakurzone i nieużywane przez długi czas. Mogłam wykorzystać jedną z nich, by poznać drogę do Orhill. Nie chcąc dłużej zwlekać, wyszłam na korytarz, gdzie w suficie mieściła się klapa. Chwyciłam za przytwierdzoną do niej linę i wysunęłam schody, po czym wspięłam się na strych. Będąc już na szczycie, zamknęłam za sobą klapę. Rozejrzałam się. Gabinet ojca wyglądał jak stacja każdej dziedziny wiedzy: podłogę przykrywały stosy książek i rulonów papieru, deski gdzieniegdzie poplamione były atramentem, biurko przepełnione było różnej wielkości śrubokrętami, cyrklami i ołówkami, a niebezpiecznie blisko krawędzi blatu leżała lupa. Moją uwagę jednak przykuł kufer stojący w kącie. To tam ojciec wrzucał rzeczy, którymi tracił zainteresowanie. Klęknęłam przy skrzyni i podniosłam ciężkie wieko. Na samym wierzchu powitała mnie kolekcja książek pożarta przez mole, przepasana skórzanym paskiem i pokryty warstwą kurzu aparat. Ostrożnie wyjęłam sprzęt i położyłam go za sobą. Pod nimi znajdował się komplet farb i na wpół pomalowane płótno, na którym ojciec próbował wyrazić swoje emocje – czerwień, pomarańcz i żółć zlewały się razem, tworząc groteskowy obraz gniewu i agresji. Nim udało mi się dostać do atlasu znalazłam jeszcze pomięte kartki, na których tata pisał opowiadania, lekko wgniecioną trąbkę i otwarty kałamarz plamiący granatem wnętrze kufra. Szczęściem, atlas nie zabrudził się na tyle, by stał się nieczytelny. Wyciągnęłam go. Usiadłszy za biurkiem zapaliłam lampkę i odnalazłam mapę Kanady. Z lupą przy oku wodziłam palcem wzdłuż wybrzeża, aż trafiłam na to, czego szukałam – Coppermine. Ze względu na wielkość zaznaczone było drobnymi literami. Kiedy przesunęłam palcem na wschód do miejsca, które zapamiętałam dzięki fragmentowi mapy matki, nie zobaczyłam czarnych liter układających się w słowo „Orhill”. Nic nie zobaczyłam. Jak przypuszczałam, widniał tam zarys drogi prowadzącej przez las. Tak myślałam, póki nie odkryłam, że owa droga urywa się na niewielkim obszarze na południowym wschodzie od Coppermine. Czy malutkie wsie zaznacza się na mapach? Wyrwałam kartkę z mapą Kanady i zamknęłam atlas. Doszłam do wniosku, że nie mogę zrobić nic innego, jak tylko tam pojechać. Nie miałam nic do stracenia. Jeśli okaże się, że trafię na puste pole między drogami, po prostu wrócę do domu i postaram się zapomnieć o Odetcie; żyć tak, jakby nigdy jej nie było. Złożyłam mapę i wsunęłam ją do kieszeni w sukience. - Im szybciej pojadę, tym szybciej wrócę – mruknęłam do siebie. Z ręką w kieszeni zeszłam po schodach. Z parteru usłyszałam warkot silnika. Wychyliłam się przez barierkę. Drzwi były otwarte, do holu wlewało się białe światło. Zalane słońcem, splecione w uścisku ciała rodziców zasłaniały częściowo jeepa czekającego na podjeździe. Nie musiałam się przyglądać by wiedzieć, do kogo należy. - To już? – zapytałam, zbiegając ze schodów. Mama i tata odsunęli się od siebie. Drzwi jeepa otworzyły się. Z samochodu wysiadł mężczyzna w średnim wieku o siwych włosach, ubrany w przyozdobiony odznakami mundur. Patrząc na mnie, zdjął czapkę w geście powitania. - Pośpieszcie się, Rymer – rozkazał. Przeniosłam wzrok z oficera na ojca. - Tato… - miałeś jechać jutro albo w środę – wykrztusiłam zdezorientowana. Tata przerzedził dłonią włosy i złożył okulary, po czym schował je do kieszeni w koszuli. - Też tak myślałem – zaśmiał się nerwowo, jakby popełnił nic nie znaczącą pomyłkę, lecz zaraz potem westchnął i zgarbił się – Listonosz spóźnił się z dostarczeniem zawiadomienia. Powinno dotrzeć do nas w piątek. Byłam w takim szoku, że nie byłam w stanie odpowiedzieć ojcu. On zaś otarł pot z czoła i schylił się po walizkę stojącą pomiędzy jego nogami. Wziął głęboki oddech. - Czas na mnie – oznajmił. Odwrócił się do wyjścia. Szedł powolnym krokiem, odwlekając chwilę, w której usiądzie na miejscu pasażera w wojskowym aucie i pojedzie do bazy, gdzie czekał będzie na koniec wojny lub dopóki nie zostanie odprawiony z powrotem do domu. Ale na to nie miałam nadziei. Gdy był już w progu, zatrzymał się i raz jeszcze odwrócił w naszą stronę. - Niedługo do was powrócę – powiedział z takim przekonaniem, że niemal w to uwierzyłam. - Do zobaczenia… - zamamrotałam, gdy tata wyszedł na ganek, by zaraz potem zniknąć we wnętrzu jeepa. Oficer podniósł nieznacznie czapkę na pożegnanie i zajął miejsce kierowcy. Razem odjechali. Szybkim ruchem wyciągnęłam walizkę z dna szafy. Nie chcąc dłużej zwlekać, postanowiłam wyjechać jak najszybciej rano. Przygotowałam najpotrzebniejsze ubrania, a w szufladzie w stoliku nocnym znalazłam sakiewkę z pieniędzmi, które oszczędzałam na czarną godzinę. Od dziesiątego do piętnastego roku życia, przez czas, w którym dostawałam kieszonkowe udało mi się zgromadzić ponad trzy tysiące dolarów. - Czym zamierzasz jechać? – usłyszałam nagle za sobą. Podskoczyłam zlękniona. Odwróciłam się. Babcia Millan siedziała na brzegu mojego łóżka. Nie miałam czasu zastanowić się, jak udało jej się wejść do pokoju tak cicho i niepostrzeżenie, bowiem uświadomiła mi, że nie przemyślałam tego, jak miałabym dotrzeć do Orhill. Choć ojciec nauczył mnie prowadzić, nie mam własnego samochodu i nigdy nie wyraziłam potrzeby, by go posiadać. Między Coppermine a Wyoming dzieliło mnie ponad tysiąc siedemset mil. Gdybym jechała autobusem, czekałoby mnie zapewne wiele przesiadek i nie miałabym pewności, czy uda mi się zdążyć na czas odjazdu, czy znajdę motel, czy też będę musiała nocować na zewnątrz. Miałam przed sobą kilka dni drogi. Nagle wszystko się skomplikowało. Ku mojemu zaskoczeniu, babcia roześmiała się donośnie. - Nie ma się nad czym zastanawiać, Nilce – powiedziała po chwili – Dam ci swój samochód. Ze zdziwienia otworzyłam szerzej oczy. - Nie mogę tak, babciu – odmówiłam zdecydowanie – Nie wiem, jak długo mnie nie będzie. Jak wrócisz do domu? - O mnie nie musisz się martwić. Twojej matce przyda się moje towarzystwo. Nie zostanie sama w domu, bidulka – odparła babcia. - Jesteś tego pewna? – zapytałam po chwili zastanowienia. - Oh tak, tak, jak najbardziej. Szczerze to sama chciałabym tam wrócić, ale Marina pewnie nie wpuści mnie nawet do gospody przez to, że poślubiłam mężczyznę… Widziałam, że babcia próbowała uśmiechnąć się, ale nie była w stanie. Być może wspomnienie o mieście napawało ją smutkiem. Nie mogłam jedynie zrozumieć, jakie znaczenie miało to, że wzięła ślub. Jaka dziwaczna społeczność zamieszkiwała to miasteczko? Czyżby rozprzestrzenił się tam mizoandryzm? Tak szybko, jak ta myśl zaświtała mi w głowie, tak też się jej pozbyłam. Gdyby tak było, babcia nie spędziłaby tam młodości. - Wyruszę rano – oznajmiłam.2 punkty
-
2 punkty
-
Na ulicy Szopena to nie scherzo tam również mogę chłonąć poezję fortepianu przy małej czarnej odgrzebuję zakątki globu i próbuję zrozumieć jaka siła pcha młodych ludzi w życie z muzyką Chopina sama nie w filharmonii dźwiękami układam obrazy na liściu klonu podryguje pająk by po chwili spocząć na ramieniu już się nie lękam kiedy rdza zjesiennienia rytmem mazurków szuka tlenu nokturny same odnajdują się na traktach kalendarzy zgiełk w labiryntach ulic dlatego wkładam w obce dłonie skradzione aurze nuty a marsz żałobny przed snem zamienia się w modlitwę październik, 20211 punkt
-
Powiem ci szczerze że nie mam stałej pracy Noszę ciemne okulary a nie jestem hazardzistą Wciąż leżą na biurku niespłacone mandaty Więc nie przedstawisz mnie swoim rodzicom Jak na fit modę jeszcze trochę dużo palę A garnitur na miarę i tak będzie za ciasny Nie wpasowuje się w sztywne konwenanse Dbam o środowisko i segreguje plastik1 punkt
-
Gorący tropiku. Lśniący błyszczyku. Słodki wabiku. Drżący dreszczyku. Zmysłów korniku. Czułości czajniku. Pożądania wykrzykniku. Potężny narkotyku. Płomienny ogniku. Zwiewny wietrzyku. Biegły w swoim flirciku. O cudny w smaku ust twoich. Widoku i dotyku.1 punkt
-
Tak chciałbym Cię zamknąć w bursztynie, bo wiem, że zaraz odpłyniesz. Szaleńczo, nie tracąc czasu mocno chwytam się twego obrazu. Szczeniacko chcę lecieć tam z tobą, gdzie słońce całuje się z wodą. Pobrodzić choć moment w tej ciszy, bo tu przerost form się nie liczy. I znów móc Cię musnąć wargami, szybując hen ponad słowami.1 punkt
-
*** (Ten nasz zwyczajny...) Ten nasz zwyczajny trud i znój, co dzień, co noc, co liść. Za oknem szara kość, szyk; chleb powszedni, oligoceńskiej wody łyk versus uniwersum. Ten nasz niedzielny z haftem kaszubskim biały obrus na stole. Żono, ty mi świadkiem, na parapecie krople deszczu skwierczą niczym skwarki dzisiaj na patelni. Skwierczy elektryczność, świeczka do kolacji skwierczy (o occie o occie nie wspomnę. Nie wypada). Aromat kawy, papieros, wiersz na drogę. Przed Bogiem ukłon pośmiertny. Zapytany - synu, czego tobie brakuje tutaj w niebie. Bez zająknięcia odpowiem - - Ojcze, smaku domowych kartofli. Wrocław, październik. 2021.1 punkt
-
Na jednej z widocznych gołym okiem części mego ciała Dużymi literami wytatuuję słówko - cham - wówczas osiągnę com zamierzał - spokój wewnętrzny - czytaj – równowagę - Efekt może być żaden będą się czepiać czepiać się będą Już kończę ten list ponieważ złośliwość mnie naszła1 punkt
-
ulatują kolory bycia martwe wespół z żywymi nie daję się już zwieść słabemu wiatru wszystkie ulecą bez nich jest naga ziemia bez gruntu pod nogami1 punkt
-
@Koziorowska co do naszych przeszłości - założę się o prawą rękę, że wszyscy tu baaardzo mylimy się co do siebie ;)1 punkt
-
@Marek.zak1 Trafił mi się spadek po moim pradziadzie tony złotych renet w opuszczonym sadzie. Wszystkie spady poszły do wyrobu wina po jego sprzedaniu była ta dziewczyna. Pozdrawiam :))) HJ1 punkt
-
w kapliczce przydrożnej na dróg rozstaju obraz Maryi różami przybrany o osiemnastej gdy dzwon zawoła podążają wszyscy w tamtą stronę w październikowe popołudnie wtórem zawołać "Zdrowaś Maryja" o łaski prosić w czterech Jezusa życia tajemnicach obracając w ręku różaniec drewniany on moc ma w sobie kiedy ufamy niech Bóg z nami będzie i niech nam sprzyja śpiewamy ciche "Ave Maria"1 punkt
-
Uciekłem z szuflady, gdzie jak w bursztynie owady na amen zamarli ci pozornie normalni. Od iluzji wolności i od bylejakości, od marzeń bezsennych i myśli natrętnych. Uszedłem z pułapki kochanki - wariatki I z uczyć obławy wyszedłem bezkrwawy. Lecz ciągle ktoś goni i bat trzyma w dłoni. I zawsze za sobą widzę twarz, tak bardzo znajomą.1 punkt
-
@JWF Uwierz mi, w szaleństwie wszystko jest możliwe... Nie jest to jednak odpowiednie miejsce do spowiedzi. @Antoine W Tak, tam ma być "wszystkich". Są ludzie, którzy doświadczają więcej niż inni...1 punkt
-
1 punkt
-
Do wiedźm, które poznałam 1 Kiedy ja i moja siostra byłyśmy dziećmi, prawie zawsze irytowała mnie i była dla mnie nieznośna, ale kochałam ją tak, jak siostra powinna kochać siostrę. Różniłyśmy się od siebie tak bardzo, że można było pomyśleć, że któraś z nas była adoptowana. Odetta miała długie, sięgające za pas czarne włosy, ja cienkie, brązowe, które musiałam spinać w kok, by ich zniszczenie nie było widoczne. Ona była szczupła, ponętna, o szerokich biodrach, wąskiej talii i ramionach i obfitym biuście. Ja biustu nie posiadam prawie wcale, a figurę odziedziczyłam po ojcu. Nie mam białej i idealnie proporcjonalnej twarzy, jak ona. Moje policzki zawsze oblane są nierównymi rumieńcami, nawet moje usta są nierówne. Z Odettą łączą mnie tylko błękitne jak niebo oczy. Moja siostra miała bardzo mało przyjaciółek. Może jedną lub dwie, ale rzadko je widywałam. Za to często widziałam mężczyzn, przez których była rozchwytywana. Zapraszała ich do domu, zaprowadzała do naszego pokoju, a mnie wypraszała. Dostawała prezenty; kwiaty, biżuterię. Listy miłosne codziennie wpadały przez otwór w drzwiach, ale ona nigdy na nie nie odpowiadała. Dla mnie było to gorszące. Zachowywała się zupełnie nie tak, jak wychowała nas matka. Była z dala od Boga, nie modliła się i rzadko bywała w domu. Jednak, gdy byłyśmy razem potrafiłyśmy znaleźć wspólny język. Mimo to była narcystyczna. Popisywała się swoim wyglądem, chwaliła złamanym sercami mężczyzn. Sprawiało to, że czułam się gorsza od niej, ale nie potrafiłam mieć jej tego za złe. Obie wiedziałyśmy, jaka była ona, a jaka byłam ja. Jakbyśmy były siostrami z różnych matek. Po jej zniknięciu cztery lata temu w 1940 roku, gdy obie miałyśmy szesnaście lat, wszystko się zmieniło. Nasz duży jednorodzinny dom wydawał się być pusty. Matka i ojciec zachowywali się, jakby nic się nie stało. Jakby Odetta nigdy nie zniknęła, nigdy nie istniała, nie była ich córką. Nigdy nie odpowiadali na pytania na jej temat. Być może została porwana. Każda myśl o tym rozdzierała mi serce, ale jak mogłabym dziwić się temu przy jej urodzie? Mężczyźni są zdolni do wszystkiego. Tak, jak mój ojciec był kiedyś zdolny uderzyć moją matkę. Być może sama uciekła z mężczyzną, w którym prawdziwie się zakochała, daleko od Wyoming, chcąc wziąć z nim ślub, urodzić syna lub córkę. Tęsknię za nią. Tracąc ją, straciłam część siebie. Nawet po czterech lat nie jestem w stanie pogodzić się z jej zniknięciem. Często myślę o tym, co mogło ją spotkać, gdzie się teraz znajduje i co najważniejsze – czy żyje. Jedyną moją pamiątką po niej jest złoty łańcuszek z krzyżem, który dostała kiedyś od naszej matki. Od momentu jej zaginięcia nigdy go nie zdejmuję. - Nilce… Nilce! – usłyszałam głos matki, który wyrwał mnie z zamyślenia. Zorientowałam się, że obracam w palcach złoty krzyżyk Odetty. Popatrzałam po rodzicach. - Dlaczego nie jesz? – zapytał ojciec, wskazując na mój talerz z nietkniętym posiłkiem. - Zamyśliłam się, przepraszam. - O czym myślałaś? – kawałki jedzenia wylatywały odpychająco z ust mojego taty i lądowały na białym obrusie. Było tak codziennie, nauczyłam się na to nie patrzeć. - O Odetcie – odparłam. Tak, jak się spodziewałam, rodzice przestali jeść. Matka odłożyła sztućce na stół, ojciec wyprostował się i przetarł brodę chusteczką. Wstał, skinieniem głowy podziękował za posiłek i odszedł. Powiodłam za nim wzrokiem. Patrząc przez ramię widziałam, jak siada na niebieskim fotelu w salonie, który należy tylko do niego i otwiera gazetę. Popatrzałam na mamę z nadzieją, że choć ona coś odpowie, ale również wstała od stołu, zabrała talerze i zniknęła za drzwiami w kuchni. Nienawidziłam tych momentów. Każda myśl o siostrze napawała mnie goryczą i odbierała apetyt. Choć wstałam od stołu o pustym żołądku, nie czułam głodu. Żal go napełniał. W takich momentach potrzebna mi była modlitwa. Rozmowa z Bogiem przynosiła mi ukojenie, sprawiała, że mój wewnętrzny spokój powracał. Prawie zawsze modliłam się o Odettę z wiarą, że gdy będę modlić się wystarczająco mocno, odnajdę ją. W moim pokoju na poddaszu nad łóżkiem wisiał drewniany krzyż. Skromny, bez żadnych ozdobników. Klęcząc przed nim, codziennie odmawiałam pacierze. Czasem rozpraszało mnie łóżko należące do Odetty, które widziałam kątem oka, a które stało naprzeciw mojego. Ten pokój należał kiedyś do nas obu. Miałam dziwną tendencję do przeszukiwania rzeczy siostry. Miałam nadzieję, że trafię na jakiś trop, coś, co mogłoby mi wskazać drogę do niej. Choć cztery lata poszukiwań nic mi nie dawały, powtarzałam tę czynność niemal codziennie. Czułam, że coś przegapiam, coś przede mną ucieka. Szukałam bez przerwy, prawie każdego dnia, by za każdym razem przekonywać się znów, że nic nie znajdę. Półki na książki, kredens przy łóżku, szafa, z której przed zniknięciem nie zabrała żadnych ubrań. Czy naprawdę było coś, czego nie spostrzegałam? Czy istniało miejsce, w którym jeszcze nie szukałam? Położyłam się na łóżku siostry, chcąc z tęsknotą poczuć jej zapach, który w niewielkim stopniu ostał się na białej pościeli. Przyłożyłam do twarzy jej poduszkę. Prosiłam Boga, by dał mi wskazówkę, jakiś znak, cokolwiek, co mogłoby mi pomóc. Zakryłam twarz jeszcze mocniej. - Gdzie jesteś, Odetto? – zapytałam samą siebie. Wodziłam palcem po aksamitnym wierzchy białej poduszki, gdy moje palce trafiły na uwypuklenie, twardy przedmiot ukryty pośród gęsiego pierza. To był znak, o który prosiłam. Coś, co Odetta zostawiła, może przez przypadek, może specjalnie dla mnie, bym ją odnalazła i zobaczyła po latach, całą i zdrową. Dlaczego nie pomyślałam o tym wcześniej? Dlaczego zawsze szukałam pod poduszkami, pod pościelą i materacem, ale nie w ich środku? Moje dłonie trzęsły się z podniecenia, a serce zabiło szybciej. Znalazłam suwak pod szwem poduszki i włożyłam rękę do środka. Od razu odnalazłam ukrytą tam rzecz. Wyciągnęłam rękę. Książka. Mieszcząca się w dłoni mała książeczka o czarnej skórzanej okładce, a na niej wypisany złotymi literami tytuł Trucizny i eliksiry. - „Trucizny i eliksiry”? – przeczytałam raz jeszcze. Uniosłam brew i otworzyłam pierwszą stronę. Moim oczom ukazało się zdobione pismo Odetty, a pod nim rysunek kotła, chochli i wysokiego paleniska. Zaczęłam czytać. Eliksir - ciecz złożona z składników magicznych, bądź niemagicznych, posiadająca magiczne właściwości i powodująca w organizmie czarodzieja określony efekt. Wywar - wywar to napój otrzymywany przez przygotowanie składników w gorącej wodzie. Trucizna - substancja wywołująca szkody w organizmie. Antidotum - neutralizują substancję toksyczną, która dostała się do organizmu wraz z wypiciem eliksiru. Ingrediencja - każda część, która jest składnikiem eliksiru. Przewracałam kolejne kartki. Każde słowo zapisane było tym samym pismem, każda strona była ozdobiona rysunkami zwierząt, drzew i roślin, a także rzeczy, o których nigdy nie słyszałam, ani ich nie widziałam. Dziwna roślina z rozpościerającymi się daleko liśćmi, której korzeń przypominał człowieka, podpisana jako mandragora, zielony, zwinięty w kłębek wąż, podpisany jako boomslang, a obok niego instrukcja zdejmowania z niego skóry, ogony jaszczurek, oddzielone od ciała nóżki żab, niebieskie kwiatki przypominające dzwoneczki, czyli tojad, cały szereg owadów sproszkowanych i przerobionych na wyciągi. Z pewnością większość z tych składników, których było bez liku istniała, ale czy naprawdę były w stanie dać w połączeniu ze sobą taki efekt, jak „wywar tojadowy”, „eliksir energii”, lub „napój miłosny Wenus”? Nie, to nie było możliwe. Zamknęłam książkę i odrzuciłam ją za siebie. Co to miało znaczyć? Czy gdy Odetta to pisała, traciła rozum? Czy to był powód jej zniknięcia? Czy rodzice zabrali ją gdzieś, by ją wyleczyć? Przycisnęłam poduszkę do twarzy. Próbowałam odpędzić złe myśli. To nie mogła być prawda. Moja siostra była zdrowa. Musiała być zdrowa. Przytuliłam mocniej poduszkę. Znów poczułam coś twardego wewnątrz niej. Kolejna dziwna książka? Tam mogły znajdować się odpowiedzi na wszystkie moje pytania. Znalazłam ją pod poszewką. W dotyku poczułam, że była większa od tej, którą trzymałam na kolanach. Gdy ją wyciągnęłam, zobaczyłam, że obita była krowią skórę, a na okładce brakowała tytułu. Zawiodłam się już od pierwszej strony. Był to dziennik z dzieciństwa Odetty. Ten sam, który zdarzało mi się wyjmować spod jej poduszki i czytać skrycie, gdy mojej siostry nie było w pobliżu. Uśmiechnęłam się, czytając rączo jej zapiski pisane ślicznymi zdobionymi literami. Odetta była śliczna, ubierała się ślicznie, wysławiała i równie ślicznie pisała. Zaśmiałam się pod nosem. Wstydziłam się swoich myśli. Jestem zazdrosna, że nie jestem taka, jak ona. Jestem zazdrosna do tej pory. Ale nie mam jej nic za złe. Jest moją jedyną siostrą. Kocham ją ponad wszystko. Nie musiałam czytać całych notatek z pamiętnika. Wystarczyło, bym rzuciła okiem na kartkę i wiedziałam, co jest na niej napisane. Znałam go na pamięć. Znałam prawie wszystkie zapiski, prócz tego, który rzucił mi się w oczy na jednej z ostatnich stron. Nie wyglądał tak, jak poprzednie. Były pisane niechlujnie, w pośpiechu, brak im było zdobień, jakby Odetta nie miała czasu na ich dodanie. Drogi pamiętniku, moja mama przyszła dziś do mnie i powiedziała, że niedługo, przed samym świtem, przyjdzie po mnie pani i zabierze mnie do miasteczka na końcu świata. Mówiła mi o tym już kiedyś, kiedy byłam dzieckiem, ale nie rozumiem, dlaczego pozwala obcej kobiecie mnie zabrać. Ale to moja mama i ufam jej. I nic więcej. Zapisanych było zaledwie kilka linijek. Kiedyś Odetta zapisywała całe strony swoich przemyśleń, skarg, marzeń i wydarzeń z życia. Teraz było to tylko pół strony. Tak, jakby pisał to za nią ktoś inny. Ale to było jednak jej pismo. Choć niedbałe, wciąż poznałam jej charakterystyczne „j” i „k”. To dłoń mojej siostry pisała te litery. Ale dlaczego wyglądały w ten sposób? Spieszyła się gdzieś? Czy ktoś na nią czekał? Była spóźniona na spotkanie? Bała się czegoś? Zamknęłam dziennik i wstałam. Stanęłam pośrodku pokoju. Rozejrzałam się po nim, sama nie wiem, czego szukając. Przeczytanie dziennika nic mi nie dało, nadal nie rozumiałam, co stało się z Odettą. Tajemnicza kobieta, która miała zabrać ją do „miasteczka na końcu świata”? Kim ona była? Czy w ogóle istniała? I co ważniejsze, czy to miasteczko istniało? Jeśli tak, to gdzie się znajdowało? Co miał znaczyć „koniec świata?” Ziemia nie ma końca. Jest okrągła. Jeśli ktoś będzie szedł ciągle przed siebie, w końcu trafi do miejsca, z którego przyszedł. Koniec świata nie istnieje. To miasteczko mogło być ukryte wszędzie, mogło być każdą wsią, miastem. Skoro Odetcie powiedziała o nim nasza matka, musiała wiedzieć, gdzie się znajdowało. Ufałam, że odkryje tę tajemnicę również przede mną. Jest moją matką, a Odetta jest moją siostrą. Musiałam odnaleźć ją, upewnić się, że żyje. Zeszłam po schodach, ściskając w ręku znalezione książki. Z korytarza widoczne jest wnętrze kuchni i salonu. W ścianach nie ma drzwi, ale drewniane łuki. Nim jeszcze weszłam do salonu, widziałam moją matkę siedzącą w fotelu przy kominku. Czytała książkę. Jesienią, nawet tak wczesną, jak wrzesień rodzice lubili rozpalać wieczorem ogień w kominku i czytać przy nim. Ojciec gazety, matka książki, zazwyczaj poezję. Nie mamy telewizora. Nie dlatego, że nie jest nas na niego stać, ale przez to, że rodzice nie uznają „cudów technologii”, pojawiających się ostatnimi czasy na rynku. Ja zawsze chciałam zobaczyć telewizor, transmisje, jakie można w nim obejrzeć. Gdy już zamieszkam sama, może kiedy skończy się wojna, będę miała w salonie telewizor. Postawię przed nim stolik do kawy z ciemnego drewna. Na białym dywanie będzie stała skórzana kanapa. Ściany pomaluję na bladożółty kolor. Jeśli będzie mnie stać, kupię portret Matki Boskiej wyrzeźbiony z czystego srebra. Wciąż jednak będę miała kominek i fotel, w którym będę mogła czytać w chłodne jesienne i zimowe wieczory. Marzę o właśnie takim ciepłym i przytulnym domku, w który będę czuła się bezpiecznie. Tylko czy miałabym mieszkać tam sama? Nie poznałam jeszcze swego wybranka serca. Ale jeśli moja siostra również pozostała sama, może mogłybyśmy mieszkać tam razem? - Mamo… - zaczęłam, stanąwszy za fotelem. Z nerwów mój żołądek związał się w supeł. Ścisnęłam mocno okładki książek, które schowałam za plecami. - Hm – mruknęła matka, przewracając stronę w tomie poezji, którą czytała. - Chciałabym porozmawiać o Odetcie – kontynuowałam. Mama znów zaszemrała coś pod nosem. Nie oderwała wzroku od tekstu. Nie słuchała mnie – Znalazłam te książki. Były ukryte w poduszce Odetty – podsunęłam jej książki pod nos. - Co to jest? – zapytała, marszcząc brwi. - Zobacz. Mama popatrzała na mnie zmieszana, ale zabrała ode mnie zeszyty. Otworzyła ten, wydrukowanym na okładce złotymi literami tytułem Trucizny i eliksiry. Przeglądała powoli kartki, oglądając dokładnie każdą z osobna. Ja stałam za fotelem i obgryzałam paznokcie. Zawsze to robiłam, gdy byłam zdenerwowana. Od dzieciństwa nie wyzbyłam się tego nawyku. Nigdy nie miałam długich paznokci. Moja matka długo przeglądała i dziennik, i dziwaczną książkę z przepisami na nieistniejące napoje aż w końcu wybuchła długim śmiechem. - Co w tym śmiesznego? – zapytałam. Mama nie odpowiedziała. Wciąż śmiejąc się, lecz ciszej, wstała z fotela i pochyliła się nad paleniskiem. Wrzuciła książki do ognia. Poczułam, jak moje serce zatrzymuje się na moment. - Odetta była niespełna rozumu, jeśli już tak bardzo chcesz wiedzieć – matka machnęła ręką z lekceważeniem. - Słucham? – zająknęłam się – Ale te… eliksiry… miasteczko na końcu świata – nie wiedziałam, co powiedzieć. Pozwoliłam samodzielnie wypłynąć słowom z moich ust. - Myślisz, że Odetta była jakąś czarownicą? Diablicą? Rusałką? – przerwała mi mama – Takie rzeczy nie istnieją, Nilce. Musiałam jej coś powiedzieć, by zgodziła się pójść na leczenie. Spuściłam wzrok. Ze smutkiem patrzyłam na płonące w kominku książki. Jak mogła zrobić to z taką łatwością? Litery na stronach pod tymi okładkami były pisane ręką jej córki. Były to jej wspomnienia, wspomnienia po niej. W oczy rzucił mi się zwitek papieru rzucony nieopodal ognia, ale na tyle daleko, że jego języki nie mogły go dosięgnąć. - Ale dlaczego mi nie powiedzieliście? – ten zwinięty w kulkę papierek nie wypadł z zeszytów. Musiał wypaść z kieszeni w sukience mamy, gdy się schylała – Dlaczego ukrywaliście to przez cztery lata? - Przecież to twoja siostra. Mieliśmy sprawić ci ból? – spytała mnie matka. - Przez cztery lara dzień w dzień modliłam się o jej powrót! Bałam się, że nie żyje, a ty mówisz mi teraz, że zabrali ją na leczenie? Jak mogliście to przede mną ukryć?! – podniosłam głos. Po moich policzkach spłynęło kilka łez. Piekły mnie oczy. Starałam się nie krzyczeć, by ojciec mnie nie usłyszał. Stał na zewnątrz i palił papierosa. Matka nienawidzi zapachu dymu. Tylko dlatego zawsze wychodził na zewnątrz. - Teraz już znasz prawdę – mama wzruszyła ramionami i po prostu wyszła, zostawiając mnie stojącą pośrodku pokoju we łzach. Raz jeszcze zawiesiłam oko na leżącym na ziemi papierku. Mama musiała go nie zauważyć. Otarłam oczy i podniosłam go, by oddać go jej. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale zwyciężyła ona nade mną. Choć myślałam, że mogła być to po prostu lista zakupów, albo przypomnienie o jakiejś rzeczy, rozwinęłam kartkę. Zobaczyłam fragment mapy Kanady. Rozpoznałam ją po wybrzeżu przy mieście Coppermine. Była stara i porwana, zaczynała się właśnie na wybrzeżu, dalej oznaczona była droga prowadząca przez pola i lasy. Byłaby pusta, gdyby nie jeden mały punkt zaznaczony czarnym długopisem, a pod nim podpis. Miasto Orhill. - Orhill? – powtórzyłam na głos. Kiedyś już słyszałam tę nazwę, ale choć z całych sił próbowałam sobie przypomnieć gdzie, nie potrafiłam. Musiała być to bardzo mała wioska, skoro była zaznaczona na mapie długopisem. Nagle kartka została wyrwana z moich rąk. Podskoczyłam zdziwiona. To moja matka trzymała skrawek mapy, marszcząc rozeźlona brwi. - Nie powinno brać się nie swoich rzeczy – powiedziała i chowała na powrót zmięty papier do kieszeni sukienki. - Przepraszam, chciałam ci go właśnie oddać – odparłam zgodnie z prawdą. - Powinnaś to zrobić od razu – obruszyła się mama. Zawstydzona pokiwałam głową. - Co to za miasteczko oznaczone na mapie? – zapytałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. - Są sprawy, o które lepiej nie pytać, Nilce. Mama odeszła, a ja zamyśliłam się. Jak wiele rzeczy ukrywała jeszcze przede mną? Czy istnienie tego miasta było tajemnicą tak wielką, że nie miałam prawa o nim wiedzieć? Czy jako matka powinna mieć przede mną jakiekolwiek sekrety? Przeczucie podpowiadało mi, że miało to coś wspólnego z Odettą. Zresztą mając dwadzieścia lat, mam prawo wiedzieć, co dzieje się z moją siostrą. Na ile wersja z leczeniem jest zgodna z prawdą? A jeśli Odetta znajduje się zupełnie gdzieś indziej? Mieszkałyśmy, żyłyśmy ze sobą przez szesnaście lat. Nigdy nie wyglądało na to, by coś złego działo się z jej umysłem. Coś mówiło mi, że matka mnie okłamała. Raz jeszcze spojrzałam na płonące szczątki dzienników. Jak miałam tego dowieść?1 punkt
-
Temat Odetty na kolejne dni zanikł w moim domu. Postanowiłam nauczyć się że pytanie o siostrę nigdy nie zaowocuje pozytywnymi skutkami. Nieważne, ile razy próbowałam, zawsze spotykałam się z niemożliwą do pokonania ścianą milczenia. Przez cztery lata spotykały mnie zawody, już dawno powinno do mnie dotrzeć, że nie mogłam liczyć na pomoc ze strony rodziców. Powinnam to sobie uświadomić. Pogodzić się z tym. W miarę, jak rozmyślałam nad moją ostatnią rozmową z matką, poczucie, że mnie okłamała wzrastało. Dlaczego musiała trzymać leczenie Odetty w takiej tajemnicy? Nie mogłam wiedzieć, w którym szpitalu się znajduje, odwiedzić jej. Czy to naprawdę było niemożliwe, bym mogła ją zobaczyć choć na chwilę? To, co powiedziała mi mama było czystym kłamstwem, a ja znów modliłam się i marzyłam, że odnajdę siostrę. Leżąc w swojej pościeli i wpatrując się w łóżko Odetty, wyobrażając sobie, że widzę ją tam śpiącą spokojnie, jak przez całe nasze dzieciństwo, usłyszałam zza otwartego okna warkot samochodu. Ucieszyłam się na sam ten dźwięk. Nieczęsto miewamy gości, a było to okazją do porozmawiania z kimś innym, niż rodzice. Nie posiadam wielu znajomych, a przez wojnę rzadko wychodzę z domu. Choć Ameryka nie bierze w niej czynnego udziału, moja matka wciąż jest przewrażliwiona. Tylko z tego powodu nie wyprowadziłam się jeszcze z domu. Nie chcę, by odchodziła od zmysłów. Po wojnie zamieszkam w domu z telewizorem, może w Wyoming, by być blisko rodziców, może gdzieś dalej. Może z Odettą… Zbiegłam po schodach. Drzwi wejściowe były otwarte. Na podjeździe stał czerwony Fiat 500 warkoczący głośno, wskazując na to, że silnik jest o wiele bardziej wykorzystany niż powinien być. Po chwili samochód zgasł, a drzwi otwarły się. Na chodnik wyszła starsza kobieta w zielonym płaszczu. Siwe włosy skryła pod kapeluszem, w prawej dłoni dzierżyła walizkę, a w prawej papierową torbę. Babcia Millan! Nim babcia zdążyła chociażby stanąć na ganku, rzuciłam jej się na szyję. Ostatnim razem widziałam ją kilka lat temu, jeszcze przed zniknięciem Odetty. Kalifornia mieściła się ponad 1181 mil od Wyoming, a samochód babci nie do końca pozwalał na pokonywanie takich odległości. Podobnie, jak mama, ona również była bardzo sensytywna i bojąc się o naloty, nieczęsto opuszczała swój dom. Zbyt rzadko widywałam babcię i zbyt mało pamiętam z dzieciństwa, kiedy to widziałam ją najczęściej, by pamiętać o opowieściach, które snuła mi i Odetcie. Pamiętam jednak, jak zachwycona nimi była moja siostra. Opowiadała nam o swoim młodym życiu, zanim spotkała dziadka i urodziła mamę. Ja nigdy nie poznałam dziadka, nie znam nawet jego imienia, a babcia zawsze unikała pytań na jego temat, tak samo, jak matka. Z czasem zaczęłam rozumieć, że dziadek albo umarł młodo, albo zdradził babcię. Nie znam go, nie mam o nim zdania i nie potrafię określić, jakim był człowiekiem, ani wykluczyć żadnej z tych możliwości. W opowieściach babci uczestniczyły chyba same kobiety, w każdym razie nie przypominam sobie, bym słyszała w nich o jakimkolwiek mężczyźnie, prócz dziadku, ale wzmianka o nim zawsze brzmiała tak samo - „zanim poznałam waszego dziadka”. Babcia opowiadała o dziwacznych obrzędach, tańczeniu wokół ognia. Wyobrażałam sobie wtedy letnie bezgwiezdne noce, księżyc w sierpie i palenisko wyższe od człowieka, rzucające czerwone światło na wysoką trawę, a dookoła niego krążące ubrane w skąpe suknie kobiety o długich rozpuszczonych włosach rozwiewanych przez delikatny wiatr, wirujące w rytm mrożącej krew w żyłach, złowrogiej muzyki granej na bębnach i tamburynie bose stopy i smukłe ręce wyrzucone nad głowy. Zawiesiłam się na szyi babci i nie puściłam, dopóki nie poczułam jej uścisku. - Tęskniłam! – wykrzyknęłam. - Ja też, Nilce, ja też – odparła babcia. Miała dziwny zwyczaj do powtarzania rzeczy, które powiedziała chwilę temu. - Nie widziałyśmy się całe wieki. - Niestety wojna wszystko utrudnia – westchnęła – A tak daleka droga, też mi nie pomogła w dotarciu tutaj. - Zostajesz na dłużej? – zapytałam, biorąc od babci walizkę. Okazała się ona zadziwiająco lekka. - Mamo, nie spodziewaliśmy się ciebie, mogłaś chociaż zatelefonować, dać znać, że się zjawisz – wtrąciła się zakłopotana mama. - Oh, już przestań – babcia Millan machnęła ręką – Chciałam wam zrobić niespodziankę, Janet. Chyba znajdzie się dla mnie miejsce na trzy dni? We trzy weszłyśmy do środka. Zamknęłam za sobą drzwi i postawiłam walizkę na dywanie pod schodami. - Napijesz się herbaty, mamo? – zapytała z westchnieniem mama, splatając przed sobą ręce. Nie sprawiała wrażenia szczególnie zadowolonej z niezapowiedzianej wizyty babci. - Z chęcią, Janet, z chęcią – babcia odwróciła się i weszła do salonu. Podążyłam za nią. W niebieskim fotelu siedział ukryty za gazetą ojciec. W ustach trzymał nieodpalonego papierosa. Gdy usłyszał, że ktoś wszedł do pokoju, zamknął gazetę i wstał. - Teściowo – skłonił się szorstko, po czym w kilku krokach znalazł się na ganku, trzaskając za sobą drzwiami. Ojciec nigdy nie żył z babcią Millan w dobrych stosunkach. Rzadko się do siebie odzywali, a jeśli już to robili, to tylko z konieczności. Babcia nigdy nie kryła niechęci do mojego taty. Nie zdziwiłabym się, gdyby była taka w stosunku do wszystkich mężczyzn. Tak, jak nie chciała rozmawiać ze swoim zięciem, tak też nie chciała mówić o swoim mężu. Razem z babcią usiadłyśmy na kanapie naprzeciw stolika do kawy. W tej samej chwili weszła mama. W rękach trzymała tacę, a na niej trzy filiżanki i imbryk. - A wy dalej nie macie telewizora – pokręciła babcia głową, wsypując cukier do swojej filiżanki. - Już ci mówiłam, mamo, nie jest nam to potrzebne – odpowiedziała mama. Zmusiła się do uśmiechu. Co takiego było w babci, że nie potrafiła cieszyć się z jej obecności? - Ciekawe, czy gdyby Odetta była z nami, toby się z tobą zgodziła? – na dźwięk imienia siostry zatrzymałam filiżankę przy ustach. - Ale jej nie ma – mama zacisnęła zęby. Poczułam, jakby w moim gardle pojawiła się narośl, która blokowała mi dopływ powietrza do płuc. Mówiły o Odetcie, jakby była Martwa. Na tę myśl moje plecy przeszyły dreszcze. Z trudem przełknęłam ślinę. - Janet… nie mów o niej, jakby była martwa. To wciąż twoja córka. Moje serce pozbyło się wielkiego ciężaru, który naparł na nie wraz z rozpoczęciem tej rozmowy. Odetchnęłam, a moja mama otworzyła usta, by odpowiedzieć babci, gdy do salonu wszedł ojciec. - Gdzie zamierza teściowa spać? – zapytał, krzywiąc się gorzko. - O to się nie martw, zięciu – babcia machnęła ręką – Znajdę sobie jakiś kącik. Mama przewróciła oczami. Gdy ja i Odetta byłyśmy dziećmi, a babcia często odwiedzała nas w Wyoming, próbowała łagodzić cierpkie wymiany zdań między mężem, a matką, ale nawet jeśli udawało jej się to, to po pewnym czasie wszystko wracało do poprzedniego stanu rzeczy. W końcu, po wielu latach ich waśni, zrozumiała, że nie może nic na to poradzić. - Możesz spać w pokoju z Nilce – powiedziała. Podniosłam się z miejsca, chcąc zaprotestować, ale ona posłała mi dosadne spojrzenie. Jej oczy mówiły, że nieważne, jak mocno sprzeciwiałabym się, i tak nic nie zdziałałbym tym. Usiadłam i wbiłam wzrok w fusy herbaty. Byłam zła. To łóżko Odetty. Jest tylko jej i nikt nie miał prawa w nim spać, nawet babcia Millan. Ale niestety nie miałam nic do powiedzenia. - W takim razie rozpakuję się – babcia wstała. - Pomogę ci – odparłam, nie kryjąc urazy. Wyszłyśmy razem z salonu. Walizka stała w tym samym miejscu, w którym ją postawiłam - Dziękuję, Nilce. Babcia uśmiechnęła się do mnie. Przepuściłam ją na schodach. Wspinała się powoli, trzymając się poręczy. Przystawała co chwilę, aby odetchnąć. Podeszły wiek dawał jej się we znaki. Schody na górę nie są wcale tak wysokie, nie powinny nikogo męczyć. Szybko ją wyminęłam, by otworzyć przed nią drzwi. - Nic się tu nie zmieniło – powiedziała, gdy weszłyśmy do środka – Ale tak tu pusto bez Odetty… Babcia zaczęła otwierać po kolei szuflady w szafce nocnej mojej siostry, wyciągała książki z półek, przeglądała ubrania w szafie. - Nic ze sobą nie zabrała… – mruknęła – Marina musiała nie zapowiedzieć swojej wizyty. Zresztą ona zawsze była taka tajemnicza… Wszystkich zaskakiwała! – roześmiała się. Klęcząc przy walizce babci, odwróciłam głowę, słysząc imię obcej kobiety. - Kto, babciu? – zapytałam. - Wciąż nie wiesz, gdzie jest Odetta, Nilce? – trudno było mi określić, czy było to pytanie, czy stwierdzenie. - Mama mówiła, że jest w szpitalu… psychiatrycznym, czy jakoś tak – wzruszyłam ramionami. - Oh, w szpitalu psychiatrycznym! Czegóż to ona nie wymyśli! – roześmiała się babcia, tylko po to, by za chwilę zmrużyć tajemniczo oczy – Ona jest w Orhill. Włosy zjeżyły mi się na karku, a przez kręgosłup przebiegł dreszcz. Przypomniałam sobie, gdzie słyszałam tę nazwę. Opowieści babci. To tam mieszkała, gdy była młoda. - Ciebie tam nie zabrali, ale coś czuję, że jeszcze się tam zjawisz… - O czym ty mówisz, babciu? – zapytałam. - Chciałabyś się z nią zobaczyć, prawda? – wyminęła. Zrozumiałam, że nie otrzymam odpowiedzi na moje pytanie, dlatego odparłam: - Nawet nie wiesz, jak bardzo. Babcia Millan przysiadła na skraju łóżka Odetty. Przesunęła dłonią po pościeli. - Gdy byłam w kowenie, miałam przyjaciółkę. Miała na imię Clair. Była niewiele młodsza ode mnie, ale niestety śmierć szybko ją odebrała, jeśli można powiedzieć, że to była śmierć. Pewnego ranka po prostu zniknęła. Do tej pory za nią tęsknię… W każdym razie zajmowała się rytuałami. - Rytuałami? Takie rzeczy nie istnieją, babciu – przerwałam jej opowieść, z trudem powstrzymując śmiech, który cisnął mi się do gardła. Babci wydawało się, że w wieku dwudziestu lat wciąż nie wyrosłam z takich bajek. - Kiedyś ci mówiłam, że nie wolno przerywać, gdy ktoś mówi coś ważnego – babcia uniosła palec do góry w geście groźby i nie czekając na moje przeprosiny, opowiadała dalej: - Tak, jak mówiłam, Clair lubowała się we wszelkiej maści rytuałach. Odprawiała jej prawie codziennie, ciągle studiowała księgi z nimi związane. Pewnie gdyby w naszym miasteczku była biblioteka, to nie opuszczałaby jej. Mnie to nie bardzo interesowało… Właściwie trochę mnie to przerażało. Nigdy nie wiadomo, jakiego stwora można przywołać, jeśli coś pójdzie nie tak. To naprawdę ryzykowna sztuka, kochana. Ale pewnego dnia zaczęło mi czegoś brakować. Prawda, miałam swój kowen i przyjaciółkę na śmierć i życie, ale widzisz, Nilce, gdy człowiek dorasta, zaczyna mu brakować kogoś. Kogoś bliższego, niż przyjaciel, kogoś takiego, z kim można być szczerym w stu procentach, liczyć na niego bez względu na wszystko… - Brakowało ci miłości – odgadłam. - Tak, miłości. Każdy jej potrzebuje, a ja przez długi czas jej nie miałam i w końcu zaczęłam jej pragnąć. Nie jestem cierpliwa, nie, nie. Wiedziałam, że gdzieś tam, zapewne daleko ode mnie, jest ktoś mi przeznaczony i na mnie czeka, ale ja nie chciałam czekać. Z racji tego, że sama nigdy nie podjęłabym się wykonania takiego rytuału, poprosiłam o to Clair. Wiedziałam, że będzie umiała przywołać do siebie bratnią duszę. Do tej pory pamiętam, jak on przebiegał… - Zadziałał? – spytałam z grzeczności. Nie wierzyłam w tę historię. Zdawałam sobie sprawę, że takie rzeczy, jak „rytuały” nie działają, ale widziałam, jaką przyjemność sprawiało babci opowiadanie o tym. - Oh, tak. W każdym razie nie od razu – odparła babcia Milan – Musiałam trochę zaczekać, ale w końcu, po paru dniach, w naszej wiosce pojawił się mężczyzna. Marina nienawidziła mężczyzn i pewnie jest tak do tej pory, ale pozwoliła mu zatrzymać się w gospodzie. Sądziła, że zostanie na krótką chwilę i odejdzie. Dla mnie był niesamowicie przystojny – roześmiała się – Jakoś tak wyszło, że zaczęliśmy rozmawiać, zbliżyliśmy się do siebie. Został w Orhill na kilka dni dla odpoczynku i musiał ruszać w dalszą drogę. Nie chciałam go puścić, o nie! Powiedział mi, żebym pojechała z nim. Ale ja nie mogłam zostawić kowenu. Długo mnie prosił, zanim się zgodziłam. Zrozumiałam, że to on jest miłością, której pragnęłam. Był nią twój dziadek. Babcia skończyła opowiadać, a ja otworzyłam usta, nie wiedząc, co powiedzieć. Była to pierwsza opowieść o dziadku, jaką usłyszałam i równie dziwaczna i nierealna, jak wszystkie, którymi raczyła mnie babcia. Nie chciałam jej urazić w żaden sposób, dlatego milczałam. Po chwili ciszy babcia uśmiechnęła się zagadkowo. - Chcesz zobaczyć Odettę? – szepnęła. Z niepewnością zacisnęłam usta i kiwnęłam głową. Babcia wstała z łóżka – Przygotuj kartkę i pióro – poleciła mi i wyszła szybko z pokoju. Gdy drzwi zamknęły się za nią, zmarszczyłam brwi. Domyślałam się, że będziemy pisać jakiś list. Nie bez powodu kazała mi przygotować przybory do pisania, a sama zapewne poszła znaleźć kopertę. Babcia bez wątpienia znała adres tego dziwnego miasteczka; jeśli w ogóle ono istniało. Był to sposób na skontaktowanie się z Odettą. Po czterech latach w końcu mogłam to zrobić. Znalazłszy rzeczy, o które prosiła babcia, przysiadłam na łóżku. Z niecierpliwością patrzałam to na drzwi, czekając na jej powrót, to w okno, obserwując ciemniejące na niebie chmury. Wyglądało na to, że zbierało się na burzę i faktycznie – chwilę potem spadł sowity deszcz, a niebo raz po raz przeszywały błyskawice. Grzmot zagłuszył dźwięk otwieranych drzwi, dlatego gdy babcia Millan położyła dłoń na moim ramieniu, podskoczyłam zlękniona. Popatrzałam na nią. Nie trzymała w ręku koperty tak, jak oczekiwałam, a wysoką białą świecę. Była to jedyna świeca, jaką mieliśmy w domu. Od lat stała w salonie, zdobiąc kominek, ale nigdy nie była zapalana. Babcia usiadła na podłodze pośrodku pokoju i poklepała otwartą dłonią miejsce naprzeciw siebie, każąc mi zrobić to samo. Zawahałam się. Miałyśmy pisać list na ziemi, choć obok stał stolik? - Oh, już nie zastanawiaj się tak, tylko usiądź – przewróciła oczami babcia, ale gdy się nie ruszyłam, dodała: - Zaufaj mi. Wzruszyłam ramionami. Właściwie czemu miałabym tego nie zrobić? Nie było różnicy, czy pisałam na blacie, czy na ziemi. Usiadłam tam, gdzie wskazała mi babcia, a ona ustawiła świecę pomiędzy nami. Przełożyła pudełko zapałek, którego nie zauważyłam wcześniej z lewej na prawą rękę. Ostrożnie zapaliła knot. Drżącą dłonią wskazała na kartkę i pióro. Trudno było stwierdzić, czy była przejęta, czy zdenerwowana. - Napisz życzenie. No dalej! – pospieszyła, nim zdążyłam pochylić się nad papierem. Życzenie? Miałyśmy pisać list do Mikołaja? Popatrzałam na babcię, by upewnić się, że nie przejęzyczyła się. Zza okna usłyszałyśmy kolejny grzmot, a ona niewzruszenie oczekiwała na mój ruch. Wiedziałam, co mam napisać. Nakreśliłam szybko Odnaleźć Odettę. Kilka kropel atramentu splamiło papier. Życzenie to odbijało się w mojej głowie niczym mantra. Podałam babci kartkę, a ona bez słowa wskazała na płomień. - Mam ją spalić? – zdziwiłam się. Kiwnęła głową. Moje dłonie zadrżały. Kompletnie nie rozumiałam sytuacji, która miała miejsce. Znów zawahałam się, ale babcia zachęcała mnie łagodnym uśmiechem. Pokręciłam głową. To było bez sensu, ale zrobiłam to, o co prosiła babcia. Położyłam kartkę na ogniu, trzymając ją w dwóch palcach. Patrzyłam na oświetloną pomarańczowym światłem twarz babci, w jej oczy, w których tańczyły dwa małe płomyki i na jej uśmiech. Nie dało się ukryć, jak bardzo przejęta tym była. Ogień powoli zajmował papier, chłonąc litery zapisane czarnym atramentem. Gdy zajął ostatnią z nich, ogień wystrzelił wysoko ponad nasze głowy. Ze strachu wypuściłam kartkę z palców. Kiedy ostatni skrawek dopalił się, płomień opadł. - Co teraz? – przełknęłam ślinę. - Czekamy – odparła szeptem babcia. Jej oczy podążały za skapującym na podłogę woskiem. Mijały minuty. Obie obserwowałyśmy zniżającą się, jakby znikającą świecę i opadający na knocie płomień, aż w końcu na podłodze pozostała tylko biała kałuża. Gdy ogień zgasł, za oknem usłyszałam grzmot. Orkan na zewnątrz wzbierał na sile. Niebo coraz częściej przeszywały błyskawice. Z kolejnym uderzeniem piorunu okno otworzyło się, wpuszczając do środka gęste strugi deszczu. Wraz z nimi coś wpadło do pokoju, przelatując nad moją głową, po czym odbiło się od ściany, zostawiając na niej mokrą plamę i upadło na podłogę. Babcia Millan wstała, by zamknąć okno, a ja bacznie lornetowałam czarną rzecz. Wyglądało na to, że ta bezkształtna masa była ptakiem. Postanowiłam podejść i sprawdzić, czy żyje. Nie chciałam chować martwego zwierzęcia na swoim podwórku. Klęknęłam przy ptaszysku. Była to chyba wrona. Wyciągnęłam do niej rękę. Nagle otrzepała się i sama stanęła na nogach. Zaczęła krakać. - Nic ci nie jest, mała? – zapytałam jej, jak człowieka. Wziąwszy ją na ręce, sprawdziłam skrzydła. Nie były złamane – Chyba po prostu przemokłaś. Jakby w odpowiedzi, ptak po raz kolejny otrzepał się. Na moją twarz pofrunęły krople wody. W powietrzu uniósł się zapach mokrego zwierzęcia. Popatrzałam w okno; ulewa nie ustawała. - Musisz się wysuszyć – powiedziałam do wrony i podeszłam z nią do parapetu. Babcia poklepała ją po głowie, jak psa. - Udało się – powiedziała szeptem, spoglądając przez okno. - Słucham? – spytałam. Babcia nie odpowiedziała.1 punkt
-
chowam w cudzysłowie twoją ostatnią wolę z każdej strony światła śledzę życie które się naprzykrza ukrywam melancholię w nadludzkiej serii przeinaczeń pośród resztek po wczorajszej sjeście moich snów z minionego roku rzucam na pożarcie złości i łzom mimowolnie piękne serce patrzę jak ubywa z każdym kęsem z każdym haustem wiatru poddaję się wątpliwościom czasem warto uwierzyć w ból opłaca się spojrzeć w fiołkowe źrenice Chrystusa na razie musi wystarczyć mi bezkres który niesiesz pod pachą w stronę publicznego świata musi wystarczyć odrobina nienawiści aby na języku zasiać posłuszeństwo i czułość po zeszłorocznym śniegu1 punkt
-
1 punkt
-
Zawsze musi być bezpiecznie Zatem klapnę se na krześle Ty zaś możesz mi pokazać Jak cwałować albo skakać Lecz czytałem gdzieś w gazecie Że przy skokach twój orzeszek Może ciutkę zbyt się obić Więc by temu dziś zapobiec Ja przytrzymam cię za biodra wtedy krzywda Cię nie spotka Byś spokojnie sobie mogła Patatajać aż się ziajasz (Może tylko twój pośladek Będzie miał takowe znamię) By wiadomo było że Seks trza łączyć z BHP1 punkt
-
1 punkt
-
W jesienne wieczory grywała w kawiarniach, Chopina i Satie, wśród cichych zachwytów, tak zręcznie władała duszami klawiszy... Niczym bogowie z podań czy mitów Wśród obrazów Cortesa, Blancharda i Blondeau, siadała, by wkrótce odpłynąć z dźwiękami, płynęła po nutach niczym armada która dryfuje między falami. A później wracała po cichu i skrycie do swej kamiennicy - mieszkała nade mną - i znów zasiadała do swych melodii, by zagrać tej nocy choć jeszcze jedną. Mijały miesiące, mijały tak lata, u góry z sąsiadem - nokturnem i walcem, tak szybko, że ciężko zrozumieć mi kiedy nokturny i walce te stały się starcem. Kochała jesień - na jesień odeszła; by zagrać preludium śmierci aniołom, swą uwerturę tak pełną życia, że nawet Kostucha chyliła swe czoło. Z odejściem mistrzyni zamarły też dźwięki - w bezruchu zasnęła orkiestra klawiszy, i drzemią do dzisiaj (choć to już wiosna), przykryte płaszczem kurzu i ciszy.1 punkt
-
świecących sowach, które zamieszkują gęste lasy ? Sowy mają przenikliwy wzrok. Jedna mnie zaatakowała.1 punkt
-
Udające lecą - jadu. Kena i my - Tymianek. A pani mat i witamina - pa.1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
Siedzę w głębokim fotelu, oparłszy sennie głowę… Spoglądają na mnie z regału brzegi zakurzonych książek… Okrywa mnie chłodem żółtawa poświata ulicznej latarni z konturami rozchwianych liści… Wspina się po ścianie wzdychający wiatr… Chyba wyjdę, gdzieś w rozgwieżdżoną otchłań… … sączy się z głośników adapteru nostalgiczna pieśń… blask księżyca przenika płaszczyzny szyb… Wiesz, gdybyś była blisko, skupiłby się w drgających kącikach twoich wilgotnych warg… Zsuwał się po gładkiej szyi, dotykając uwypukleń piersi… … gdybyś była teraz w pejzażu ze światło-cieni… Gdybyś… Całowałbym twoje zamglone oczy… … świetlistą skórę… I muskał zroszone płatki róż, zamieniając je ― w rozkoszy krzyk… Tylko tak, albo ― inaczej… … i wciąż… ― w nieskończoność nocy… (Włodzimierz Zastawniak, 2021-10-21)1 punkt
-
@R.Loba dzięki za dobre słowo - nie wiedziałem, że pamięć mam tak marną :(1 punkt
-
szukałem w wierszu przesłania do głowy nagle znalazłem przekaz pocztowy od tego czasu kocham poezję w jej przydatność głęboko wierzę chociaż nie zawsze pragnę co trzeba jest ona dla mnie kawałkiem nieba1 punkt
-
Niby trochę pokręcony ale właśnie nie. Bardzo mnie ujął wieloma smaczkami, ale haft kaszubski... właśnie wyszywam, kocham :)1 punkt
-
1 punkt
-
JWF Dzięki. Tak, z tym że teraz imponuje się jazdą na hulajnodze elektrycznej, desce, na rolkach. Dawniej wszyscy umieli utrzymać równowagę, nawet jeżdżąc w złym stylu "pod ramę". Inspiracją do tworzenia palindromów może być także program naukowy, wielka gra, krzyżówki, reklama, prasa...itd. Np. ADA, Z DAWNA JAN WAD ZADA. EJ, I WIELKA GRA TARGA, KLEI, WIJE. IKARA LOT, ANATOLA RAKI. Pozdrawiam.1 punkt
-
jestem bezsilny infantylny pozbawiony marzeń prawie nie istnieje żyjąc obok Ciebie jakby w innym wymiarze czasem się mijamy zaczynamy się starzeć to jest to co pozostało z moich marzeń..1 punkt
-
:) wszechwładna? ;) tylko wobec materii, duch się wymsknie :) Dzięki za serduszko :) Czasem się zgadzam a czasem nie :) Co do potrzeby wysypiania się, pauzy, wypoczynku, rozluźnienia etc.to jestem za! Natomiast ja wierzę w życie po śmierci. Kiedyś żyłam w ignorancji i w ogóle się nad tym nie zastanawiałam. Później żyłam w pasji i powątpiewałam. A teraz wierzę i nareszcie mogę się rozluźnić :) Co do obojętności wszechświata to hmmm... Czasem rzeczywiście tak jest, ale tylko czasem i celem doświadczenia tego. A nie byłeś kiedyś przez kogoś przytulony? Jeśli byłeś, to wiesz czym jest nieobojętność. Dzięki za kmnt i serduszko1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00
-
Ostatnio dodane
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne