Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 01.05.2021 uwzględniając wszystkie działy
-
Mora ____________________________________ potknęłam się o sekundnik zegara kiedy słowa rzucone we mnie wytrąciły z dłoni wszystko poranek jak wybuch rozerwał koryta krwi . palą w jednej chwili łowię cienie klatek nie tak dawno kolorowe mętniały co dnia jak zachody myśli we mnie rozpoczęły wędrówkę ___________ chwieją się ______________ zatrzymując ostatnie ziarenko piasku kwiecień, 202110 punktów
-
Duszy nie namalujesz twarz tak wypalała papierosem twarze kobiet na zdjęciach nie malowała się dbała o dusze czyśćcowe a szczególnie jego był wolnym ptakiem woził szczęście wszystkim paniom taki elegancki mężczyzna sznytu pełen kieliszek kultury brał od życia bez umiaru ona swoje marnowała (W przyrodzie występują dwa gatunki ludzi: dawcy i biorcy. Tworzą relacje. Skrajne postawy w parach skazane są na niepowodzenie. Dawca karmi biorcę, biorca karmi się dawcą. Zachłanność biorcy uśmierci karmiciela. Dawca nieasertywny zatraci siebie. Biorca znajdzie innego dawcę, dawca bez biorcy przeżyje, ale bez radości). wyjałowić łatwo glebę trudniej dopilnować8 punktów
-
graphics CC0 rozcieńczone życie smuci użyteczne jak oranżada po treningu przekwitła w wysiłku bezsilności na spinningowym rowerku i żelowym krzesełku pochylona w triatlonowej pozycji z pupą stalową pokrytą sproszkowanym lakierem gdy słońce zachodzi szczuplejsze w pasie mniej owalne marzenie drenuje w społecznym parseku kalorii dystansem pulsem zbliżona do granicy poznanego wszechświata na kwasie mlekowym odkarmiona ciszą uszczelnia wzory w czworogłowych mięśniach ud na haju kaskady reakcji chemicznej dryfuje z nurtem neuroplastycznego orgazmu w drastycznej potrzebie ukształtowania sylwetki konsumuje ten wysiłek a jednak… aksonem neuronu na innej komórce w szczelinie synaptycznej zagłodzonej anoreksją dryfuje jej neuroprzekaźnik może wystarczy tego teatrum? w strzale adrenaliny w kurkuminie i kadzidełkach suplementuje kontrowersyjne przyjemności na paradyzie innych mięśni modem rozdziela praktyczne nasienie w żyłach łoskotu którym łomocze jej serce a zegar biologiczny z liśćmi akantu wytycza czas ostatecznego odprężenia —5 punktów
-
Inspiracją do wiersza jest kompozycja "Alegoria gramatyki" Laurenta do la Hyre z 1650 roku. Dama skupiona wielce, pokarm podaje z gracją i umiarem widocznymi w ruchach. Wyzwolona sztuka, nauki fundament, szukać sposobu na piękne mówienie. Poprawna mowa i pismo idzie z doświadczenia. Mistrzostwem tchnie przeszłość, teksty starożytnych. Pielęgnuj z troską umysły młode, świeże, dostarczaj pożywki uważnie, jak roślinom wody.4 punkty
-
pod pałacem nadgryzam dzień pierwszy kęs o smaku deszczu przykryty chmurą ociemniałym spojrzeniem miasta marzenia gdzieś na kolejnej stronie we wstępie kilka uwag o życiu i raju zakochanym w Bogu zero pragnień zero cukru dbam o każdą pulsującą chwilę odmawiam piwa o smaku dzielnicy i nowennę pompejańską z zagubionym tylko pozostały rowery mknące ku zielonym światłom powiewają majowe flagi cień kwiatu przebija się przez kamień4 punkty
-
piszę list życia odwiecznym piórem ręką co wie że tak trzeba wyznaję uczucie zrodzone przez lata w najgłębszym bólu wartym istnienia słowa są proste jak miłość gdy kwitnie kocham dziękuję słucham wybaczam potwierdzam pieczęcią dotyku na ogrzanym sercu dowodem dla świata jest papier kalka stalówka stawia finalną kropkę nadawcę brata z adresatem na parapecie siadł biały gołąb jestem w domu4 punkty
-
Lubię czasami będąc na bani chodzić po mieście ludzie znudzeni pracą zmęczeni śnią o potędze nikt mnie nie widzi nikt mnie nie słyszy i nie ocenia żadne dzień dobry jak się masz brachu lub do widzenia Pani z nocnego mówi-kolego-ja-koleżanko tyle tu razy nocami byłem może masz manko? a koleżanka-spać mi nie dajesz-spadaj kolego czteropak piwa i paczka fajek dla podpitego? Wziąłem i idę co mi wcisnęła ta z trzeciej zmiany ta z drugiej była ździebko ładniejsza-tak między nami zegar na wieży czas ludziom mierzy wybił już czwartą szkoda że nie ma z kim tu pogadać-miasto wymarło Jeszcze godzina-budzik się zżyma-oznajmi piątą wstaną do pracy smętni rodacy z twarzą pomiętą we śnie coś czuli marzenia snuli żyli akonto a teraz znowu trzeba założyć na kark chomąto Ja sobie idę deszcz na mnie pada i gdzieś mam wszystko nie dam się stłamsić żadnym nakazom i jurysdykcjom kiedyś na grobie ktoś mi napisze taką inskrypcję żył kochał odszedł-rzeczywistością dotykał fikcję4 punkty
-
co dzień tego szuka lecz gdy sie zbliży to coś mu ucieka zostaje pustka co dziennie od lat budzi się w nim nadzieja która może być kluczem który otworzy nowego drzwi do tego co zwie się spełnieniem3 punkty
-
każdego dnia się obawiam że o mnie zapomnisz spojrzysz gdzieś obok jakby wszystko było obojętne każdego ranka nasłuchuję czy moje imię nadal jest na Twoich ustach co jeśli kiedyś zamilkniesz? każdej nocy powtarzam jak mantrę że przecież będzie dobrze napisałam pamiętnik w razie wypadku zdarzeń o każdej porze obawiam się czasami nawet samej siebie co jeśli most mnie nie utrzyma? to co było fale sobie przywłaszczą w każdym wierszu jesteś nawet gdy to drobiazgowa anafora lub jedynie wydźwięk jeszcze piszącego pióra Klaudia Gasztold3 punkty
-
mam lęk przed życiem na pełnych obrotach mam lęk przed krzykiem tu jestem błądzę tak jakby niewidzialne oko obserwowało tak jakby ktoś mógł wydać wyrok - niegodny a życie nie ma drugiego końca nie trzyma w jego niepewności czy alternatywie przekleństwo jest i błogosławieństwem idziesz przed siebie apokalipsę masz w kieszeni nie lękaj się krzycz z sił całych upadłem ziarenkiem porzuconym przez wiatr lecz znów nabieram sił w spokoju czekam na kolejny podmuch - Wiej! Dam się ponieść!3 punkty
-
masz dużo czasu grasz w fifę w pierwszej lidze jazdzisz na longboardzie i pracujesz dużo dużo wolny zawód generalnie bez stresu nie nudzisz się mógłbyś zaprojektować sobie zajebisty dom taki jakie projektujesz klientom i jarasz się tym ale zanim byś skończył znudziłby cię więc mieszkasz a w zasadzie nocujesz jak mieszkasz rozwiodłeś się już tak dawno że gdy śni się pusty dom myślisz że ludzie po szczepieniach za pół roku zaczną umierać świadectwo kupisz na czarnym rynku wierzysz w planowe zniewolenie i całe osiedla pustych zajebistych domów dla wolnych ludzi3 punkty
-
Przyszłość jest martwa, pragnę gangreny. Nic już nie jest w stanie mnie pocieszyć. Mam tylko dwa cholerne problemy, tchórzostwo i drugi gorszy - dzieci. 30.04.2021 r.2 punkty
-
2 punkty
-
Torebka leków i żaden na duszę Pukam do siebie, choć wiem, że nie muszę Kłódka bez kodu Zardzewiałość. Ludzkie kawałki to jedna całość Choć uwielbiają: ''jesteśmy inni'' Może i są - choć nie tak, jak powinni Instynkt i podłość, walka o ciało "Całość wszechświata" - to ... pozostałość Nikt się nie modli w nocnych tunelach, nikt w nic nie wierzy Czucie? ... w piszczelach Miłość? Miesięczny bilet. Zawsze pędzi i zawsze bez pożegnania Najbardziej stałe uczucie, a podróżuje co chwilę - przeważnie pobita, wygnana Samotność, ta chociaż zapewnia: ''żadnej samotności!'' Siedzę ze sobą przy stole, ta pyta: "będziemy miały dziś gości?" "Obiecaj mi że wrócisz" - proszę siebie z rana Po ciężkiej nocy spędzonej - na porodówce marzeń: śniło mi się, że zradzam ... woalki i ołtarze Na nocnym stoliku bajki - dni kilku i jednej nocy Są szpilki! - sama upinam. Nikogo do pomocy Cyranki i sowy i dżin - pływają w pasteli stawie Zamawiam kielich goryczy - siedząc przy pustej ... Warszawie Powiaty wyobraźni i wszystkie gorzkie Szanghaje - to mój kawałek nieba Z pękatej torebki leków coś chyba jednak wystaje Zaraz, może to dusza... Nie mam jej - ale ... czeka: "Łap welon! I woalkę! Ostatnie metro!" ... ucieka2 punkty
-
Nie wierzę, że poezję mogą pisać atomy a neurony lustrzane roztkliwiać odbiorców nie dostrzegam w sobie zwykłego hominida protestuję przeciwko złudzeniu mego ego Nie chcę się zgodzić z tym, że mnie nie ma że nie piszę tych sylab w neurotycznych odruchach że moja determinacja zdeterminowana a ja tylko jestem swym obserwatorem Gdy wątpię w swą niewiarę, zaczynam się kurczyć miłość ma jak para unosi się w chmury marzenia już nie moje, zmieniają właściciela a wszystkie me poglądy wypadają mi z ust Już nie szukam cierpliwie miejsca narodzenia by spytać się położnej, dokąd dalej biec teraz chodzę po cmentarzach i wołam nadzieję by usłyszeć, że nie zdechnę niczym każdy pies2 punkty
-
zdany na łaskę schylam łeb liczę do trzech podnoszę wzrok patrzę w oczy twoje przechodniu mój darczyńco ofiaro mogę wiele ale tu nie osiągam nic pouczony przez życzliwych staram się być wystarczająco błahy by nie wzbudzać poczucia niższości leżę w brudzie pod progiem tego czy innego kościoła tej czy innej idei lecz to za mało robię sztuczki – udaję że nie mam mózgu w końcu dajesz jałmużnę i myślisz że masz władzę2 punkty
-
- Wrzuciłem w kilku miejscach, jak to podsumujesz? - Więcej osób zobaczy, że pisać nie umiesz.2 punkty
-
Wybieram kolejne cyfry wybijając Twój numer Więc proszę kochanie, nie odbierz mnie źle Zatracam się, we własnej głowie się gubię Więc proszę kochanie, nie odbierz mnie źle To połączenie miało silny sygnał bo nic nie łączy mocniej niż miłość Z równowagi smutek mnie wygnał tak mocny, jak jeszcze mi się nie śniło To połączenie zdrady z moją naiwnością zaprowadziły mnie do momentu, gdy piszę ten wiersz Znowu ubolewam nad własną słabością wobec Ciebie, abonament niedostępny Proszę odbierz W moim życiu już dość zerwanych kontaktów niemoc mojej osoby w mej głowie mnie sączy Wyciszony na Twoje wiadomości z nadzieją że ta iskra znowu nas ze sobą połączy Wybieram kolejne cyfry wybijając Twój numer Więc proszę kochanie, usłyszeć Cię chcę Nie odrzucaj mnie, w otchłań znów sunę nie wiem, co zaraz powiem, więc Nie odbierz mnie źle2 punkty
-
2 punkty
-
@Nata_Kruk interesuje mnie równowaga w relacjach/związkach/życiu. Poprawki naniosłam, dzięki. Nie wiem do końca, czy przekaz prozą jest czytelny, bo na niego chciałam zwrócić uwagę/. Obrazek pary jest ilustracją. A widzę, że sam obrazek tworzy wiersz, a reszta nie. Ściskam Cię ciepło, bb @GrumpyElf I branie, i dawanie są sztuką. Dawca i biorca swoje obszary mają obcykane, ale trudniej biorcy coś podarować, a dawcy przyjąć coś z zewnątrz. Ściskam, bb2 punkty
-
Love management - tego w szkole nie uczą i ludzie nie umieją tego robić. Znajomość budowy pantofelka , czy żaby nie pomaga. Pozdrawiam2 punkty
-
Bliski mi temat. Utrzymanie homeostazy w relacji z drugim człowiekiem to nie lada sztuka :) Pozdrawiam2 punkty
-
Nawet nauka o tym wie że bujdą na resorach jest że przeciwieństwa się przyciągają - good luck with that :) :) :) Im więcej wspólnych zaintersowań smaków ba momentów na lenistwo etc. tym dłuższy i szczęśliwszy związek. Pozdrawiam Pan Ropuch2 punkty
-
@corival Odświeżyłam sobie ten obraz żeby rozumieć wiersz. Dzięki Tobie skierowałam swój umysł już na bardzo wiele ciekawych tematów, bardzo Ci za to dziękuję. Ostatnia strofa to clue wiersza; harmonia znowu pokazuje swoją zasadność. Pozdrawiam.2 punkty
-
W Alkamon nikt już nie słyszy, jak szemrzą kamienie. Wybrukowane, wąskie uliczki, czasem jeszcze zapłaczą z tęsknoty za dawnym życiem, kiedy to przed wschodem słońca, rozkładano stragany a kupcy swym doniosłym, zdartym do granic możliwości głosem, budzili mieszkańców. Nad ulicą Bebele unosił się wówczas zapach świeżej bazylii, cynamonu czy choćby kardamonu, który potrafił pobudzać wyobraźnię młodych chłopców, z tęsknotą spoglądających na białe żagle wypływające z portu w szerokie, nieznane im morze. Mały Kim, niczym posłaniec dobrych wieści, biegał boso po dobrze znanych uliczkach, dźwigając na wątłych ramionach, kosz z pieczywem. Pukał do brzydkich, odrapanych drzwi i sprzedawał swój towar, tak starym, jak i nowym klientom piekarni ojca. Musiał się spieszyć, bo przecież nikt nie lubił zbyt długo czekać. Potem wracał do piekarni, zostawiał zarobione pieniądze, brał kolejny kosz i znów ruszał w drogę, a miasto szumiało, budząc się do życia. W porcie, w starej tawernie zrośniętej z życiem rybaków i marynarzy, przywitał Kima właściciel, pan Boo: - Co tam mały u ciebie słychać. Wciąż dźwigasz te ciężkie kosze, a przecież to nie jest praca dla ciebie. Powiedz ojcu, niech kupi muła, będzie dużo szybciej i więcej zarobi. Na takiego muła założy dwa pełne kosze i jeszcze ciebie posadzi na grzbiet, nie będziesz się tak męczył. A jeszcze jakby wóz dokupił, to mógłbyś jeździć do młyna po mąkę i nie musiałby płacić za dostarczanie mąki kulawemu Josifowi, staremu kutwie i oszustowi. Chłopiec zdjął z pleców kosz i postawił go na stoliku. - Panie gospodarzu, pan wie, że taty nie stać na kupno muła. Większość pieniędzy, jakie zarobimy idzie na leczenie mamy, która już tak długo choruje. - No tak, wiem o tym, ale szkoda mi ciebie chłopcze, to ponad twoje siły, takie codzienne dźwiganie pełnych koszy. - Ja się już przyzwyczaiłem i nie jest mi ciężko. - Dobrze już dobrze, weź kosz i chodź ze mną do kuchni. Tawerna żyła, skąpana w nieśmiałych jeszcze słonecznych promieniach, które osiadały delikatnie na surowych twarzach rybaków rozmawiających cicho nad szklaneczkami rumu. Wszyscy tu znali małego Kima, więc pozdrawiali go, tymi swoimi niezgrabnymi uśmiechami, ciężkimi jak ich życie. W kuchni mieszały się zapachy. Zapach smażonych ryb mieszał się z zapachem jajecznicy na boczku, smażonej wygłodniałym marynarzom i drażnił powonienie chłopca. - Siadaj mały. Zjesz trochę jajecznicy? - Dziękuję panu, ale muszę iść dalej, jeszcze mi dużo pieczywa zostało. - Czy sprzedałeś już wszystko co miałeś dla stałych klientów? - Tak, resztę może sprzedam na bazarze. - Słuchaj chłopcze, są tu marynarze ze statku Silence, oni kupią od ciebie to co masz w koszu. Co ty na to? - Naprawdę? To byłoby dobrze, ale czy oni zapłacą uczciwie – zmartwił się Kim. - Oczywiście, że tak. Nie dam cię oszukać mały, nie martw się. A teraz siadaj i jedz a ja zaniosę im pieczywo i przyniosę ci pieniądze. - Dziękuję panu – rzucił chłopiec za wychodzącym z kuchni mężczyzną. Żona pana Boo nałożyła dymiącą jajecznicę na miskę i podała ją Kimowi, mówiąc: - No, jedz chłopcze, bo pewnie jeszcze nic nie jadłeś. - Dziękuję pani Floo, jestem taki głodny, że zapach pieczywa, które nosiłem na plecach, omal nie doprowadził mnie do szaleństwa. - To, czemu nie urwałeś sobie trochę chleba, żeby zjeść? - Nie mogę. Muszę wszystko sprzedać, a dopiero potem idę na targ i robię zakupy, z których moja siostra przygotowuje posiłek. Muszę sprzedać wszystko, bo pieniądze są potrzebne na leki dla mamy. Kobieta pogłaskała go po głowie i powiedziała: - Biedna ta wasza matka, tak długo już choruje, ale dobrze, że ma takie dobre dzieci, które jej tak bardzo pomagają. Kobieta podeszła do drugiego stołu, na którym leżały ryby, mięso i warzywa, wzięła stary zatłuszczony papier i zawinęła w niego kilka świeżych ryb, mówiąc: - Dam wam kilka ryb, to sobie zrobicie porządny obiad. Twoja siostra chyba potrafi przyrządzić rybę? - Tak, Selena dobrze gotuje – mówiąc to kończył dojadać jajecznicę. Po chwili w drzwiach pojawił się pan Boo, podszedł do stołu i położył obok Kima mały woreczek, w którym pobrzękiwały monety. Chłopiec, choć umiał liczyć, bo nauczył go ojciec, wiedział, że nie musi tego robić, bo pan Boo był uczciwym człowiekiem i nigdy by ich nie oszukał. - Oto twoja zapłata. Chłopiec podziękował, zarzucił na plecy pusty kosz, w którym teraz spoczywały tylko ryby i ruszył w drogę powrotną. Droga do domu prowadziła wzdłuż linii brzegowej morza, gdzie o tej porze rybacy, którzy sprzedali już swój towar, czyścili i rozwieszali sieci. Mały roznosiciel pieczywa przechodził obok chaty starego rybaka, Nataniela, który siedział na dużym kamieniu nieopodal chaty i oparty plecami o wielki cyprys drzemał w jego cieniu. - Dzień dobry – powitał staruszka. Starzec otworzył swoje, niegdyś niebieskie a teraz wyblakłe oczy i odparł: - Witaj Kimie, co dobrego u ciebie słychać? - Wszystko dobrze, proszę pana. Sprzedałem pieczywo i wracam do domu. - A więc mówisz, że już wszystko sprzedałeś i nie zostały ci nawet okruchy chleba. - Wszystko, panie Natanielu. Nie zostały mi nawet okruchy. - A to szkoda, bo liczyłem, że dasz coś staremu niedołędze, jak to nieraz czyniłeś, żebym nie umarł z głodu. - Nie mam już pieczywa, ale dobra pani Floo dała mi kilka ryb, więc mogę się z wami podzielić – odparł chłopiec, choć wiedział, że ryby przydałyby się w domu i Selena zrobiłaby z nich pyszną zupę, którą mogłaby się posilić matka. - Och Kim, ty jesteś małym chłopcem z wielkim sercem. Kiedyś dobro zapuka do waszych drzwi i wszystko się odmieni na lepsze, zobaczysz chłopcze. Jeśli możesz, to zostaw mi jedną rybę a resztę zanieś do domu. Ale, zanim pójdziesz, wejdź do mojej chaty i weź ze stołu kilka pomarańczy, które przyniosła mi stara Su, straganiarka, która czasem tu do mnie zagląda. Roznosiciel pieczywa wszedł do chaty, położył rybę zawiniętą w zatłuszczony papier na stole i wziął kilka pomarańczy. Potem ruszył w dalszą drogę na bazar, gdzie musiał jeszcze zrobić zakupy. Na ulicy Babele, wciąż unosił się magiczny zapach i słychać było nawoływania kupców, mające zachęcić do kupna ich towaru. Chłopcy siedzący na płaskich dachach domów, tęsknie spoglądali na białe żagle rozpięte na błękicie morza i wzdychali do przygód, które kiedyś zapewne ich spotkają. - Kim, Kim, chodź no tutaj – zawołała jakaś kobieta za nim. Odwrócił się i poznał starą Su, tą, która przyniosła pomarańcze staremu rybakowi. Podszedł do straganu z cytrusami i przywitał się z kobietą. - Powiedz mi Kim, jak się czuje twoja mama – zapytała z troską w głosie. - Doktor, który był kilka dni temu, mówił, że na razie nie ma poprawy, że potrzeba dużo czasu, żeby mama wyzdrowiała. - Biedna ta twoja mama. Masz tu trochę cytryn, mandarynek, kiwi. O, jeszcze awokado i mango. Twoja mama potrzebuje dużo witamin. Chłopiec sięgnął do kieszeni spodenek, by zapłacić za towar, ale kobieta nie chciała przyjąć zapłaty, mówiąc, że to dla chorej. Kim podziękował i poszedł na dalsze zakupy. Kiedy wrócił do domu, było już prawie południe. Selena krzątała się po izbie kuchennej, przygotowując obiad a Kim wszedł do drugiej izby, w której leżała matka. Mdły zapach choroby unosił się w powietrzu, mieszając się z zapachem z kuchni. W rogu ciemnej izby, w łóżku zbitym niewprawnymi dłońmi piekarza, leżała kobieta. Jej twarz w wątłych promieniach słonecznych, wdzierających się przez ciężkie zasłony, była woskowo szara i odbijała się na niej boleść. Zapadnięte oczy, niegdyś tak piękne, teraz zgaszone, spoczywały na suficie i kobieta zdawała się nie zauważać obecności chłopca. - Mamo to ja, Kim – szepnął nad uchem kobiety. Powoli, z wielkim trudem, odwróciła głowę w stronę skąd dochodził głos i kąciki jej ust jakby się uniosły delikatnie, w słabym uśmiechu. - A to ty synku – szepnęła z trudem. - Tak mamo, to ja. - Opowiedz mi synku, jak wygląda świat i co dziś widziałeś – szepnęła do ucha syna, który się nad nią pochylił. Kim się wyprostował, usiadł na łóżku i biorąc matkę za rękę zaczął opowiadać. - Kochana mamo, schodząc w dół naszą ulicą, widziałem piękne morze, mieniące się błękitem z przeplatanymi srebrnymi punkcikami, zupełnie jakby ktoś rozsypał na nim gwiazdy. Do zatoki wpłynęło kilka delfinów i straciłem trochę czasu w drodze powrotnej, oglądając ich zabawy. Były tak cudne i radosne, a ja tak bardzo chciałem, żebyś mogła je zobaczyć. - Ja to wszystko widzę, właśnie, teraz kiedy mi o tym mówisz, synku. Mów dalej, co jeszcze widziałeś. I mały Kim opowiadał o tym jak przyjął go i ugościł właściciel tawerny, pan Boo i jego żona, o tym, jak sprzedał pieczywo marynarzom, o starym Natanielu i straganiarce Su. Matka słuchając tych opowieści jakby się uspokajała, jej oddech nie był już taki ciężki i kiedy chłopiec skończył opowiadać, wydawało się, że kobieta zasnęła. Kim siedział jeszcze przez chwilę, lecz kiedy poruszył się, aby wstać i zejść do piekarni, by pomóc ojcu, oczy matki się otwarły i przytomnym wzrokiem spojrzała na syna. - Pamiętaj, abyś zawsze był dobrym człowiekiem i nigdy nikogo nie krzywdził. Powinieneś nauczyć się pisać i wszystko to, co mi opowiadasz, zapisywać. Twoje opowieści są tak barwne, że czuję, jakbym to ja sama wszystko widziała. A teraz idź, pomóż ojcu w piekarni a ja się prześpię trochę. Kim pochylił się, pocałował matkę w zimne czoło, po czym wyszedł do kuchennej izby. Selena obierała ziemniaki. Siedziała na małym stołeczku i pochylona nad starym garnkiem w skupieniu operowała małym nożem, a cienkie strużki obierek wypływały spod ostrza, spadając na klepisko izby. Wyglądała dużo poważniej, nad swoje 15 lat. Ciężka nocna praca w piekarni u boku ojca, a potem równie ciężkie prace w domu, zostawiały na jej młodej twarzy coraz wyraźniejsze ślady. - Jak mama – zapytała brata, kiedy stanął na chwilę obok. - Źle. Jest bardzo słaba. Ta choroba nie odpuszcza. Ona teraz śpi, więc zejdę do piekarni, a kiedy wrócę posiedzę przy niej. - Idź, pomóż tacie. Kiedy skończycie zupa będzie gotowa. Kim wyszedł z domu i po kilku stopniach zszedł do piekarni, którą znajdowała się pod ich domem, w wielkiej piwnicy. Ojciec stał nad dużą wagą i skrupulatnie odmierzał mąkę. Pomagał mu mały chłopiec, młodszy kuzyn Kima. Edwin dokładał lub odejmował ciężarki na szalę a Lui, czyli ojciec Kima przesuwał obciążnikiem po skali wagi, złoszcząc się i złorzecząc staremu Josifowi, który zaopatrywał ich w mąkę. - To stary złodziej, znów nas oszukał, w każdym worku brakuje po pół kilo a na dziesięciu workach to już jest pięć kilo. - Jestem tato – odezwał się Kim, by przerwać złorzeczenia ojca. Lui odwrócił się i chmurna twarz wypogodziła mu się na widok syna. - No jak, sprzedałeś wszystko? - Tak tato, sprzedałem wszystko. - A jak się czuje mama? - Źle tato, ale teraz zasnęła. Twarz mężczyzny znów spochmurniała, ale po chwili zadumy rzekł do syna: - Synu, przygotuj zaczyn, a my z Edwinem przygotujemy resztę. Będziesz musiał potem iść do Floriana i powiedzieć, żeby pojutrze przywiózł nam drzewa. - Dobrze tato. Zabrali się za pracę. Lui z Edwinem szorowali stare dzieże, aby były gotowe na nocną zmianę, kiedy przyjdą, by zacząć wszystko jeszcze raz, krok po kroku przygotowując ciasto do wypieku, a Kim uwijał się przy zaczynie. Kiedy skończyli, słońce stało już wysoko na nieboskłonie, grzejąc niemiłosiernie. Poszli na górę do domu, umyli się i zanim zasiedli do stołu, Lui zajrzał do izby, gdzie leżała jego żona. Selena nakładała zupę i dymiące miski stawiała na stole. Para unosiła się, krążąc wokół twarzy chłopców, lecz oni nie zaczynali jeszcze jeść, czekając cierpliwie, aż wróci Lui. Wrócił po chwili, a Selena z małą, dymiącą miseczką, ruszyła w kierunku drugiej izby. Ojciec ciężko zasiadł za stołem, przeżegnał się, a chłopcy poszli za jego przykładem. Potem wszyscy w skupieniu, odmówili krótką dziękczynną modlitwę i zaczęli jeść. Twarz ojca, której przyglądał się ukradkiem Kim, była szara i ściągnięta grymasem bezradności i strachu o życie żony. Ta bezsilność była straszna i chłopiec dobrze o tym wiedział. - Jakie to straszne mieć biednego ojca — pomyślał, lecz zaraz skarcił się za te słowa mówiąc - Ale przecież to nie jego wina, że jesteśmy biedni i nie mamy pieniędzy, żeby mama mogła iść do szpitala się leczyć. On ciężko pracuje i ja z Seleną ciężko pracujemy, a mimo to wciąż jesteśmy biedni. To jest niesprawiedliwe, bo na przykład taki pan doktor jest bogaty, a nas nie stać, aby kupić muła. W milczeniu zjedli gęstą, pożywną zupę. Z izby, w której leżała matka wyszła Selena, niosąc miskę z prawie nietkniętą zupą. - Nic nie zjadła — raczej stwierdził niż zapytał ojciec. - Tylko kilka łyżek. Mówi, że nie chce jej się jeść, tylko pić. - Czyżby miała gorączkę? - Nie, czoło ma chłodne – odpowiedziała Selena, stawiając miskę na szerokim taborecie, stojącym obok pieca, gdzie odkładało się brudne naczynia. Lui siedział, spoglądając za okno, a kiedy chłopcy byli już przy drzwiach, z zamiarem pójścia na plac, gdzie spotykały się dzieci z miasteczka, powiedział nie odwracając głowy od okna: - Chłopcy, nanieście wody a potem idźcie do Floriana i powiedźcie, żeby za dwa dni przywiózł drzewo. Kiedy przynieśli wody z pobliskiej studni, ojciec wciąż siedział spoglądając przez okno, na pustą o tej porze ulice. Selena podziękowała im za wodę i poczęstowała arbuzem. Kiedy zasiedli za stołem ktoś zapukał do drzwi. Ojciec odwrócił zmęczoną, szarą twarz od okna i powiedział: - Proszę! Drzwi powoli się uchyliły i do izby weszła staruszka, choć jak na staruszkę, była zadziwiająco wysoka i szła pewnym, równym krokiem, podpierając się sękatym kosturem. Kiedy podeszła do stołu, powiedziała: - Czy pozwolisz gospodarzu odpocząć chwilę strudzonym nogom? - Proszę, siadajcie i odpocznijcie. Dokąd Bóg prowadzi? Kobieta usiadła i zaczęła się rozglądać po izbie, w której bieda wyzierała z każdego kąta. Ubrana była w długą, szarą suknię, do złudzenia przypominającą habit. Spod szerokiego kaptura, niedbale zarzuconego na głowę, wyzierały włosy koloru popiołu zmieszanego z ziemią. Twarz oblekała siatka zmarszczek, lecz mimo to widać było, że kiedyś była piękną kobietą. Uważnie przyglądała się wszystkim twarzom po kolei, a jej jasnobrązowe oczy jakby duszę przewiercały. Lui ponowił pytanie, lecz kobieta ponownie nic nie odpowiedziała, a jej wzrok spoczął na drzwiach do drugiej izby. Wstała i ruszyła w tamtym kierunku, a Lui i Selena wymienili ze sobą trwożne spojrzenia. - Proszę tam nie wchodzić – krzyknęła dziewczyna i podbiegła łapiąc staruszkę za rękę, lecz po chwili puściła ją z krzykiem, tak była lodowata. Lui zerwał się zza stołu i ruszył ku nieznajomej, lecz ona była już w środku. Stała nad łóżkiem i coś szeptała, kładąc dłoń na czole chorej. Wszyscy czworo byli już w izbie, lecz nikt nie śmiał przerywać staruszce. W promieniach słonecznych, które wpadały do środka, Kim ku własnemu zdziwieniu i przerażeniu, dostrzegł dwie postacie stojące tuż za staruszką. Były prawie tak wysokie, jak ta izba i bił od nich taki blask, że chłopiec musiał zasłaniać ręką oczy, tak był oślepiony. W pewnym momencie wiedźma, bo tak nazwał ją w myślach, spojrzała na niego i powiedziała: - Chłopcze, albo będziesz kiedyś nędzarzem z wyobraźnią, która nie będzie dawała się okiełznać, do momentu aż zwariujesz, albo zaczniesz ją poskramiać i obłaskawiać, jak poskramia się dziki wiatr, wiejący w wielkie żagle. Ja wiem, jak się zakończy twoja historia, ale ty musisz przeżyć swoje życie, potykając się i upadając, by wstawać silniejszym. Ja mogę dać ci tylko wskazówkę, choć uwierz, bardzo niewielu ją otrzymuje. Spojrzała w kierunku ojca chłopca i powiedziała: - On musi się nauczyć czytać i pisać. Tylko tyle mogę powiedzieć, choć widzę całe jego życie i przed wieloma błędami mogłabym go ostrzec, ale nie mogę tego zrobić. To jest pierwsza wskazówka, w ciągu swojego życia dostaniesz je jeszcze tylko dwie i postaraj się z nich mądrze korzystać – znów zwróciła się do chłopca. - Ale my nie mamy pieniędzy na jego naukę, on musi pracować, inaczej nie damy rady przeżyć. Starucha odwróciła się i wyszła z izby, a zaniepokojony Lui i Selena pochylili się nad łóżkiem. Kobieta podeszła do stołu, gdzie stał oparty kostur, wzięła go w dłoń i ruszyła ku wyjściu, lecz mały Kim zagrodził jej drogę i mimo iż bardzo się bał tej kobiety, zapytał: - A co z moją mamą? - A co ma być – odparła. - Czy ona wyzdrowieje? - Już niedługo nic jej nie będzie. Będziesz mógł z nią porozmawiać i opowiadać o tym, co widziałeś. Będziecie teraz żyli spokojni o jej zdrowie, bo choroba już odeszła. A teraz żegnaj mały, do zobaczenia – otworzyła drzwi i wyszła. Chłopiec stał jeszcze przez chwilę, a potem jakby się ocknął z odrętwienia, w które na chwilę zapadł i wybiegł z domu, by zadać jakże ważne pytanie: - Co z tymi postaciami, które stały obok niej i gdzie się podziały – lecz ulica była pusta, nigdzie nie było nieznajomej staruszki. Zawiedziony zawrócił, z zamiarem powrotu do izby, kiedy przed progiem ujrzał sakiewkę. - To chyba ona zgubiła – pomyślał, złapał sakiewkę i popędził w dół ulicy, w kierunku portu, bo wydawało mu się, że tylko tam mogła się udać nieznajoma, lecz jego poszukiwania były bezowocne.1 punkt
-
przeklęty światła to rozczynił czar rosa na udach kroplami stała w ustach pierwszy we mnie drugi wrzałam w nadrzeczywistości przenikało czułam obejmowałeś dłońmi moje maleńkie piersi pod czarne podeszłam znamię tych ciężkich myśli nie udźwignie woda ani wiatr ognia trzeba tonę1 punkt
-
Kto ukradł gwiazdom srebrny blask, Mknący przez iskier pas kobierca. W sierpniowe noce schwycił, biegł I skrył na koniec na dnie serca. Kto zimną gorycz blaskiem grzał W pochmurne, mroźne ranki. Bił się z myślami, wpadał w szał I z samym sobą stawał w szranki. Kto światło przekuł w złoty snop. Rachował, mierzył, nocą śnił pytania Aby surową, czystą zrodzić myśl, Która z kpin i pozorów się wyłania. Kto myśl odmienił w lotny czyn, A czyn zaś w bieg nieodwracalny. Ofiarną dla ludzkości złożył dań, Dar promienisty, jasny i genialny. Kto czyny wielbił z całych sił, w ruch Pchnął machinę i w ślad los świata. Nakręcił zegar, który nowy taktem bił I rytmem szybkim jak myśl skrzydlata. Kto będąc śmiałkiem, ruszył sam by Pytań u wszechświata złożyć granic, U nieba, w prześwietnym chórze, bram W szaleństwie trwogę mając za nic. Kto niestrudzony mimo czasu bruzd Skrywając światło w rąk okowie, Gdy spytał, zwracając światło gwiazd, Pojął, ze nikt nie słyszy i nie odpowie. YouTube - wersja dla leniuchów (wersja udźwiękowiona)1 punkt
-
Raz pewien król miał siedem cór a syna ni jednego cóż robić mam już nie wiem sam potomka nie mam swego To prosta rzecz wystarczy chcieć i zięciów usynowić masz piękny dwór i siedem cór wnuków ci będą rodzić Posłuchał król co rzekł mu dwór wesela wnet wyprawił a każda z cór miała swój dwór król wnuków nieraz bawił Tak to już jest gdy bardzo chcesz to dopniesz w końcu swego wystarczy chcieć i szczęście mieć by radość była z tego1 punkt
-
rulonik naleśnika nafaszerowany pożądaniem z domieszką żyletek miłością ostrą jak chili przecinasz głodnym wzrokiem smażone gałki oczne na skwierczącym tłuszczu wzajemnej fascynacji kolorowe baloniki niektóre mokre strzępki pogryzione zepsutymi zębami buszują w cierniach słonecznych zbóż wyobraźni muskanych tęsknotą drapieżnych kubków smakowych dozują chwile oczekiwania wycinają w mózgu krwawe bruzdy zawładną podniebieniem subtelnym aromatem kawy niczym gorącym masełkiem na skwierczącej skórce dłoni zamglone powiewem eterycznych skrzydełek baniek mydlanych na wrzących wilgotnych ustach1 punkt
-
jasna bierze mnie cholera et cetera et cetera kiedy własne sny rozmieniam na drobne obce definicje sennikowe ce-dzo-ny sło-wo po sło-wie przez senną encyklopedię sen więdnie podrzędnie jak idiom sumą słów tłumaczony1 punkt
-
Nigdy nie poznałem jej imienia. Nie wiem dlaczego po prostu nie spytałem. Może dlatego, by nie spłoszyć tych jej opowieści, które toczyła każdego dnia, gdy tylko słońce zaczynało chować się za dachami, na końcu miasta, tam gdzie do późnych wieczornych godzin handlowano czym się tylko dało. Siadała wówczas przed swoim domem, na starym, odrapanym krześle i czekała, aż wieczór zawiśnie nad ulicą. I tak dzień po dniu, od wczesnej wiosny po późną jesień a ja spieszyłem z drugiego końca miasta, by przykucnąć obok i słuchać jej słów jak urzeczony. Wydawało się wówczas, że świat przystanął na ten czas, choć auta sunęły czarną drogą, przez uchylone okno po drugiej stronie ulicy słychać było radio grające skoczną muzykę, do portu wpływały rybackie kutry z pełnymi ładowniami a zmęczeni rybacy ożywali, gdy tylko ich stopy dotknęły lądu. Staruszka wyglądała jak królowa cyganów. Twarz miała ogorzałą od wiatru, spękaną od zmarszczek ale czarne oczka pełne były tajemnych blasków a kiedy spojrzała na człowieka, to miało się wrażenie, jakby ktoś gorącym żelazem wypalał mózg, trzewia a nawet stopy. Może dlatego większość ludzi jej się bała i kiedy tylko zasiadała ze swoim starym, trzeszczącym krzesłem, w którego rogoży – tak nam się czasem wydawało, łowiła gwiazdy, w pośpiechu przechodzili na drugą stronę. Pierścionki z kolorowych kamyków lśniły na jej palcach. Gruby, czarny mimo wieku warkocz, spływał niczym wodospad z jej ramienia. Z wnętrza domu przez uchylone okno, czuć było zapach przeróżnych ziół, mających przynieść ulgę w cierpieniu. Przeróżne maści które sama robiła niosły ulgę poparzonym, obolałym a nawet ukąszonym przez jadowite żmije, których niestety w Alkamon nie brakowało. - Babko Jazmin – odezwała się stara Hortensia, dalsza sąsiadka, która czasem przychodziła, by zapytać staruszkę o coś, co w danej chwili zaprzątało jej głowę – Śniło mi się, że ten nowy listonosz przyniósł mi list. Wszyscy mówili o niej Jazmin, bo tak mówił do niej mąż ale ona twierdziła, że to nie jest jej prawdziwe imię. - Jaka była wówczas pogoda w twoim śnie? - Zapukał do drzwi a ja wyszłam przed próg, chociaż zawsze wpuszczam go do środka. Wydaje mi się, że był piękny dzień ale gdzieś z daleka słychać było jakby grzmot. - Nie czekaj na list, prędzej od niego dotrze do ciebie wiadomość od kogoś, kto wróci z dalekiej podróży. - Ale co to będzie za wiadomość? Dobra czy zła? - Czekaj cierpliwie, już niedługo ten podróżny zawita do naszego miasteczka. Nieco rozczarowana Hortensja machnęła ręką, odwróciła się i odeszła. Któregoś pięknego, niedzielnego popołudnie, kiedy to nasz maleńki świat pogrążył się w sjeście, w półsnach, w których to wszyscy starcy stawali się dziećmi a dzieci śniły o dorosłości, przechodziłem obok domu babki Jazmin, kiedy usłyszałem jej głos: - Kim! Kim! Przystanąłem zdziwiony i spojrzałem w kierunku skąd dobiegał głos. Stała w oknie i machała na mnie abym podszedł a kiedy to zrobiłem, powiedziała: - Wejdź do domu, brama jest otwarta. Tak oto znalazłem się w jej królestwie. Ciemny, pstrokaty dom, pełen starych, kulawych mebli, kilku ściennych zegarów, pokazujących różne godziny, wyblakłych dywanów, no i tej kuchni o której tyle w mieście się mówiło. Pod powałą wisiały zioła na sznurze, przeciągniętym od jednego do drugiego końca pomieszczenia. - Usiądź chłopcze – wskazała na krzesło przy okrągłym stole w pokoju, który kiedyś był chyba jadalnią. Sama usiadła na przeciw, położyła ręce na stole i zaczęła dłońmi wygładzać koronkowe serwetki. Ojciec kiedyś opowiadał, jeszcze w dawniejszych czasach, kiedy to lubił wieczorem po kolacji z nami porozmawiać, że tak naprawdę to niewiele wiadomo o rodzinie babki Jazmin. Przybyła do Alkamon wraz z mężem, człowiekiem niespokojnym jak wiatr, który podobno, gdzieś tam daleko stąd, znalazł nieco złota i za tą resztkę której nie zdążył przehulać z kompanami Jazmin kupiła ten dom. - Kiedyś był tak piękny, że wielu im go zazdrościło. Z tyłu był piękny ogród, z głęboką studnią do której wpadały liście drzew, lecz nie promienie słońca. Stary ogrodnik przychodził by dbać o kwiaty, którymi lubiła się otaczać pani domu. Przycinał róże, plewił grządki z warzywami, jesienią grabił liście. Młodym niedługo po osiedleniu urodził się synek, piękny niczym promyk słońca, oczko w głowie rodziców. Jako kilkuletnie dziecko biegał po ospałych ulicach Alkamon, wodził prym wśród dzieciarni i z niezwykłą łatwością zawierał nowe znajomości. Mały Lucas zaprzyjaźnił się z ogrodnikiem. Zwierzał mu się ze swych dziecięcych marzeń i tajemnic a stary Benjamin opowiadał mu bajki, które często sam wymyślał. Do dziś nie wiadomo, co się wydarzyło tamtej nocy. Ciało męża Jazmin, Carlosa, znaleziono w przydrożnym rowie. Mówiono, że wdał się w bójkę z nieznanymi ludźmi w oberży Pod Bykiem. Tej samej nocy, kiedy ludzie przyszli powiadomić nieszczęsną żonę, ta ubrała się w pośpiechu, zarzuciła ciemnofioletową chustę na głowę i wybiegła z domu, pozostawiając śpiące dziecko. Kiedy wrócili z ciałem Carlosa, niesionym na ramionach mężczyzn, złożyli go w patio, by obmyć i ubrać, Jazmin zauważyła zniknięcie syna. W jedną noc jej życie przestał mieć jakikolwiek sens. Wiatr poruszył okiennicami, zaszeleścił firanką i ustał. Po chwili, choć na to nic nie zapowiadało, spadły pierwsze ciężkie krople deszczu. - Zawołałam cię tu po to, by poprosić cię o przysługę – wciąż poprawiała koronkowe serwetki, wygładzając je jakby jej dłonie były żelazkiem. - Może napijesz się herbaty? Mam też pyszne konfitury z malin i mięty. - Wody bym poprosił, jeśli można. Po chwili staruszka postawiła przede mną metalowy kubek z zimną wodą i pyszne, słodkie konfitury z ożywczą miętą, które, muszę przyznać, zjadłem chyba nieco za szybko, tak były dobre. Jazmin również jadła konfitury. Powoli nabierała je na łyżeczkę a następnie, kiedy czerwony przysmak zniknął w jej ustach, wydawało mi się, jakbym patrzył na małą dziewczynkę, której wielką radość sprawia jedzenie tego smakołyku. - Jesteś uczciwym i pracowitym chłopcem i każdy w mieście może to potwierdzić – zaczęła rozmowę a ja próbowałem nie patrzeć w te jej niesamowite oczy – Jestem już stara, samotna i zapewne wkrótce przeniosę się do tego lepszego świata. Obserwuję cię już długo i wiem, że dobrze wybrałam. Nikomu w mieście chyba przez myśl nie przeszło, że babka Jazmin mogłaby umrzeć. Wrosła w to miasteczka i było tak, jakby tu przyszła na świat i tak też ją traktowali mieszkańcy. Znali ją na bazarze i dobrze wiedzieli, że żadna przekupka jej nie przekrzyczy i że zawsze jest tak, jak ona tego chce i żadne targowanie nic nie zmieni. Znali ją rybacy od których kupowała świeże ryby, by suszyć je potem na słońcu, aż zaczynały błyszczeć i mienić się srebrzyście. Znał i cenił ją nawet burmistrz, któremu kiedyś ratowała chore dziecko, z powodzeniem oczywiście, za co był jej bardzo wdzięczna i kłaniał się, uchylając lekko kapelusz, ilekroć spotkał ją na ulicy. - Mówi się, że tacy ludzie jak ty mają skrzydła. Właściwie to powinno się to mówić o ludziach którzy kończą już swoje życie a nie dopiero zaczynają, ale ja znam się na ludziach, dlatego postanowiłam powierzyć ci moją tajemnicę. Moje dni są już policzone. Niedługo nad naszym miastem zawieje wiatr z północy i przyniesie wiele zła, ale pamiętaj, zło nigdy nie przychodzi nie proszone. Ktoś je tu zaprosi, ktoś kogo ty już poznałeś. Miasto zaczęło budzić się do życia. Stukały otwierane okiennice, przez uchylone okno dobiegały ożywione głosy i choć po deszczu nie pozostało ani śladu, to w powietrzu czuć jeszcze było jego zapach. ××× Tej nocy długo nie mogłem zasnąć. Rozmyślałem o słowach babki Jazmin i dopiero kiedy słońce zaczęło wstawać nad morzem, sen otulił moją głowę. Obudziły mnie krzyki dobiegające z ulicy i dźwięku dzwonu bijącego w niezwykły sposób, gwałtownie i nieprzerwanie, przez długi, długi czas. Do pokoju wpadł ojciec i zawołał, że pali się dom babki Jazmin ale do mnie to nie docierało, mój mózg był jeszcze zanurzony we śnie i dopiero kiedy ojciec mną potrząsnął, zorientowałem się, że stało się coś bardzo złego. Kiedy wybiegliśmy z domu, ciepły północny wiatr owionął nam twarze i od razu przypomniałem sobie słowa staruszki o północnym wietrze i o kimś kto zaprosi zło do naszego miasta. - To ten mężczyzna który pojawił się u nas w sklepie, zaraz po tym jak zjawił się cyrk. Matka od razu powiedziała, że za tym człowiekiem idzie zło – myślał, biegnąc obok ojca z bijącym sercem. Widać już było płonący dom staruszki a właściwie to dopalało się to co z niego zostało. Mężczyźni podawali sobie wiadra z wodą, strażacy gasili z sikawki konnej a z dołu biegli rybacy, którzy niedawno powrócili z połowu, porzucili wszystko i ruszyli na pomoc. Kobiety stały nieco dalej, rozmodlone i jakby nieobecne. Dzieci stały poszeptując sobie coś i chyba nie zdając sobie sprawy z powagi sytuacji. - Gdyby nie ten przeklęty wiatr, może udałoby się ją uratować – rzucił ktoś z tłumu. - Gdyby nie ten wiatr, być może nie doszło by do pożaru. Musiała zasnąć przy zapalonej świecy, którą zawsze stawiała na szafce przy łóżku, a że noc była parna, okno uchylone, to o nieszczęście nie trudno. Zerwał się wiatr, firanka zapaliła się od świecy i dalej to już szybko poszło. Babka pewnie nie zdążyła się nawet przebudzić. Na drugi dzień po pożarze, poszedłem pod spalony dom, by się nieco rozejrzeć. Grubym kijem grzebałem w pogorzelisku w nadziei, że może coś znajdę. Nocny deszcz dogasił jeszcze tlące resztki, także nie musiałem się obawiać, że się poparzę. Nie wiem czy dobrze zrozumiałem słowa starej kobiety - Pamiętaj, kiedy to zło mnie dopadnie, szukaj w tym domu małej, srebrnej szkatułki w której znajdziesz srebrny pierścień, który ochroni cię przed złem, dopóki będziesz dobrym człowiekiem. Ten pierścień miałam nadzieję ofiarować kiedyś mojemu synowi, no ale los chciał inaczej. Stałem w miejscu gdzie nie tak dawno był salon i jadłem pyszne konfitury, gdy nagle ziemia zadrżał. Trzęsienie ziemi nie było dla nas czymś niezwykłym, lecz tym razem wydawało się, że zatrzęsło nieco mocniej i mury które ocalały z pożaru, zaraz runą. Nie zdążyłem ruszyć się z miejsca, gdy poczułem, że spadam w dół a po chwili ogarnęła mnie ciemność.1 punkt
-
1 punkt
-
@GrumpyElf Człowiek uczy się całe życie, ale są tacy, którzy nie wykazują żadnej energii i zdają się ten fakt ignorować. To cenna cecha. Pozdrawiam :) @Stracony Staram się jak mogę i cieszy mnie, że przeprowadzasz tak wnikliwą sanalizę tego wiersza. Pozdrawiam :)@Nata_Kruk Ten obraz jakoś utkwił mi w pamięci jakiś czas temu i drążył :) Postanowiłam podzielić się z Wami tymi przemyśleniami. Cieszę się, że zechciałaś zerknąć, pomyśleć... Dziękuję w tym również za refleksję. Pozdrawiam :) Kokos_owa, Valeria, Michał_78 dziękuję Wam za czytanie :)1 punkt
-
szczeliny, mięśnie ud, na haju, orgazm, nasienie, łoskot, odprężenie, ... I jeszcze te endorfiny. Tomaszu, sport to rzeczywiście zdrowie. Pozdrawiam :)1 punkt
-
1 punkt
-
@Nata_Kruk Dziękuję bardzo za odwiedziny i komentarz:). Przemyślę sugestię, dzięki serdeczne.1 punkt
-
@Nata_Kruk Mam już taką przypadłość jak czuję że wiersz się zapowietrza albo za bardzo napompowuje to niczym straganiarz poezji szybko sprzedaje tanie rymy (dla rozluźnienia patosiku ;) Chyba to jednak bierze się też z lęku przed przedobrzeniem - sam już nie wiem. Tłumaczyłem to już kilkakrotnie i żadno z moich tłumaczeń nawet mnie nie zadowala :DDD Jest coś na rzeczy. Pozdrawiam Pan Ropuch1 punkt
-
Z tego co czytam nie dałeś się ubrać w kamasze? ? No tak, pan Wojciech Fibak i Aga Radwańska widać na korcie używali głowy. Zagrać z panem Wojtkiem - na pewno bezcenne, jak robiłeś to zawodowo pewnie byłoby miło? Jakiś topspin z mega rotacją postępową po korcie z użyciem nadgarstka, albo slajs wsteczna rotacja i pan Fibak biegiem do siatki. Tak to sobie wyobrażam twój mecz ? hehs. Pozdrawiam Marek.1 punkt
-
Całość przepiękna! To puenta i otwarty wątek. Jeśli słowa się w PL chwieją, znaczy waży i filtruje przez siebie, nie przyjmuje bez zastanowienia nad ich sensem i mocą. Chroni jednak siebie. Dla mnie super. bb1 punkt
-
Praktyczna dobra rada. Sport to zdrowie! Stacjonarny przed telewizorem piszesz? OK. ? Tylko, pewnie peelka z wiersza to -> zacznie oglądać telezakupy, albo może jakoś jeszcze inaczej to się teraz nazywa? Można sobie otóż wyobrazić Marku, że może chcieć i być mega "potrzebowska" w licznych i coraz nowyszych gadżetach do tego spinninga, w konsekwencji i po kolejnych tunningach rowerku - wracasz do domciu ... patrzysz?... A TAM KOBIETA KOT W AUCIE BATMANA ??1 punkt
-
Ropuchu, może niepotrzebny ter rym.. z ukosa - łososia... poza tym, włożyłeś w wersy baaaaadzro wiele ze świata ludzi. Jest po czym przechadzkę zrobić, by oddać się rozmyślaniom... tyle nam zostało, chyba. Pozdrawiam.1 punkt
-
@Nata_Kruk Literka ę jest umieszczona celowo, gdyż tu mężczyzna wykonuje wszystkie prace i "musi" być szczęśliwy. Pozdrawiam ?1 punkt
-
@beta_b Nie tylko miłość można wyjałowić,ale całe życie. Ma sens takie spalanie się dla innych. Jednak poświęcenie w imię egoizmu drugiego człowieka, czy innych ludzi, nie ma najmniejszego sensu. Ani dla dawcy, ani dla biorcy. Trzeba tylko wiedzieć kiedy przekracza się niewidzialną granicę.To cholernie trudna wiedza. Bardzo ciekawy temat podjęłaś.Dziękuję1 punkt
-
@iwonaroma Dziękuję za obecność. Cenne, jeśli inni mają podobnie i mnie rozumieją. Topnieje hermetyczność przekonań. Pozdrawiam, bb1 punkt
-
Ciekawy utwór. Życie ma czasem drastyczne momenty, albo przynajmniej bardziej "baryczne", w wierszu jest jednak jakaś nadzieja, wskazuje na to owo "szukanie dróg optymizmu", ogólnie naturalizm w treści utworu bardzo dobrze buduje te relacje peela, i ostatecznie autora z czytelnikiem. Więc ok. Pozdrawiam.1 punkt
-
@GrumpyElf zrozumiałam przekaz. Dziękuję, Elfiku dobry. @Michał_78 strzeż. Tak, nadzieja umiera ostatnia, podeptana, zmieszana z błotem. Niech ciągnie, ile może... @Kot dziękuję, lubię słowotwórstwo. Się pisało magistra z językoznawstwa, no, ok, po rosyjsku, ale jednak ?1 punkt
-
1 punkt
-
@OloBolo I "technicznie" bardzo dobre, i treść do mnie trafia. A mądry humor na dokładkę.1 punkt
-
@GrumpyElf Żyć w zgodzie z samym sobą, to w dzisiejszym świecie luksus. Większość ludzi go nie ma :) Podziwiam i pozdrawiam :)1 punkt
-
Możliwe, że.. "tak będzie".. bardzo ciekawie piszesz, czytam, ale nie zawsze wiem, jakie zostawić słowa do treści. Tutaj, gdybym mogła, od razu dałabym z dziesięć punktów, a mogę tylko jeden... Pozdrawiam.1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00
-
Ostatnio dodane
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne