tęsknięza rzewnym płaczemza przytuleniem do piersi dzieckanajdelikatniej a zarazem mocnożeby czuło się bezpiecznietęsknięza raczkowaniemza pierwszymi krokamiza pierwszymi upadkamii powstaniemtęsknięza grymasamiza uśmiechniętą buziąząbkowaniem po nocachi budzeniem mnie ze snutęsknięza prostotąza bezpośredniościądzieckaw tym zagmatwanym świecie dorosłychktórzy wszystko chcą przekalkulowaćprzetworzyć i zrozumieć
wyrosłem już z macicy
jak chwast nieplanowany przenikam
ogrody wspomnień
korzeniami żył kruszę
twoją kamienną twarz
uśmiechasz się
Mamo
już nie jestem ci potrzebny ?
nie odwracaj się proszę
pomyślę że to już ostatni raz
nie spiesz się – rozmawiajmy
przyjedź na kawę
obiad podam do stołu
zasiądź
będziemy bliżej siebie
chociaż na chwilę na godzinę
zaokrągli to listę nieobecności
mówisz że nie masz na nic sił
pępowina owija się
wokół mojej szyi
Mamo
nie mów tak
nie mogę oddychać
w ogóle nic nie mów
przytul się
a słońce spadając za horyzont przełyku
będzie tabletką musującą we mnie
ciepło pęcznieje od wschodu do zachodu
od przytulenia do oddalenia
odchodzisz we mgle łez –
one przeszkadzają nam siebie dostrzec
jestem już dużym dzieckiem
nie musisz mnie przebierać
w środkach pudrować nie muszę
mam przypudrowaną duszę i twoje odleżyny niechcenia
Mamo
twój cały dzień schodzi na kodeinie
po ruchomych schodach
ja latami pod prąd
próbuję dobiec do ciebie choć na moment
nie potrafię przeskoczyć tej szklanej ściany płaczu
chyba przestajesz być
dla mnie najważniejsza
wciskając spust
przekory dzielące nas skrzą
wystrzał w otwarte usta przerośniętej macicy
żeby za dużo nie powiedzieć
między uśmiechem a drwiną
zrozumiałem odkąd ojciec pije
twoja linia życia to koło
ja połamany linoskoczek
szarpię nią re-aktywując funkcje życiowe
mamo wracam do ciebie co chwilę
po tej samej tafli lodu
kręcisz się jak pozytywka
wobec mnie
kiedyś w szpitalu miałaś wypadek
leżąc w kałuży krwi
to co mnie otacza jest szpitalem
zalanym tobą
Mamo
przytul się
I rozlało się świa tło w ciemności
we wsze strony, tworząc wszech świat
i powstała poRa i wieki wieków minęły
i my się zrodziliśmy
i wieki wieków miną
i cała wieczność
wszystko do źródła powróci
by znów światłem rozlać sie w ciemność
i dać kolejną wieczność
za tą wiecznością
i to jest to co się zwie
nieskończonością
Zgubiłam sięmiędzy kartką przypiętą na lodówkęi odkurzaczem w szałerku - wreszciei słów mi brakuje,wierszy,długich nocy i zmęczonych świtów - jeszczeskóraczując własny dotyk,zawodzi pierwotną,dziką pieśńtęsknoty - stalei nie ma mniei jestemjak nie chcę - niestety
*
my spokrewnieni z martwą materią
prochem ziemi
z siostrą mrówką
bratem huczącym wodospadem
władcy wiary niewiary
czytający biblię i historię kosmosu
wciąż jutra niepewni
jak i wieczności
czekamy
spełnienia słów wypowiedzianych
na pustyni
na górze
*
Pytanie, czy lepsza jest dobra wiara, która inspiruje i cieszy, niż zła wiedza, która dołuje? Wiesz, czy ona Cię kocha, czy może jesteś najlepszy z aktualnie dostępnych?
...ale poczwarki na pewno bliższej przeobrażeniu się w motyla.., wystarczy przecież poddać się czasowi, albo ładniej - strumienowi życia :)
@Ilona Rutkowska miło mi, że zajrzałaś i dziekuję Ci za głos :)