Andrzejowi
Wyblakłe i niepełne wszystko, co za nami:
rodzina nierodzinna i dom niebezpieczny,
my sami też niepełni, bo niedokochani,
bo ciągle bez dzieciństwa, choć ponad półwieczni,
błądzimy w przedojrzałym świecie pustosłowia,
w pustomyślach dorosłych i w pełni pustkowia.
Niedożalone żale, niedogniewne gniewy,
niedopalone zgliszcza uczuć odrzuconych,
nieprzewiane wichury, zmrożone ulewy,
zduszone płacze, złości, gorycze tłumione,
niedowartościowane wczorajsze wartości,
niedożywione życie wśród niedomiłości.
W półśnie-półjawie, w półżyciu-półśmierci,
w połowicznym czuwaniu, w wyblakłym istnieniu,
w półblasku przygaszonym, w przybladłym momencie,
w pół drogi Cię spotkałam, w półmroku, w półcieniu.
Przerwałeś zimny letarg - przedpróg unicestwień,
zbudziłeś w sen bajeczny, że kocham, więc jestem.
Wciąż wlecze się za nami zeschłymi latami
półnicość, półprawdziwość, senna niedokrwistość,
i tylko ciężar uczuć stłamszonych na kamień
jest prawdziwy, znajomy - nasza rzeczywistość.
W dorzeczu niedorzecznych przyrzeczeń się szlocham
w dożycie pod prąd z Tobą. Bo jesteś - więc kocham.