Dzień się zaczął tak normalnie,
jeden wisiał, w szafie drugi,
za oknami monotonnie
przepływały deszczu strugi.
Jakiś dureń gnał chodnikiem
szybkość sprawdzać chciał reakcji
grupki dzieci – czy są szybkie,
lecz niestety – nie miał racji.
Potem było coraz lepiej,
ciemne chmury, czarne myśli,
szarzy, smętni, otępiali,
na ulice rzędem wyszli.
W oczach smutek i szaleństwo,
myśli pełne w nich odrazy,
a na twarzach ich męczeństwo,
symbol bólu i zarazy,
cierpkie słowa, gorzkie tony,
usta pełne czczej herezji.
Jakiż jestem zachwycony,
dzień tak piękny dla poezji!
Mogę krzyczeć i narzekać,
gromić świat i ludzkie wady,
w wierszach zgubę wieszcząc czekać,
kiedy dojdzie do zagłady.
Jakżeś mnie ucieszył, Boże,
Siadam, piszę i już tworzę!!!