Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Siedem Dni


Michał Nawrocki

Rekomendowane odpowiedzi

Na początku ujrzałem Ciebie. I stały się niebo i ziemia,
I oddzieliłem wizerunek Twój od wizerunku Innych,
by już nigdy nic nie przysłaniało mi najważniejszego.
Wtedy spojrzałaś na mnie. I stała się światłość.
I oddzieliłem spojrzenie Twoje od spojrzeń Innych,
by światłość już nigdy nie spotkała się z mrokiem
- tak upłynął wieczór i poranek - dzień pierwszy.

A potem przemówiłaś. I stał się ląd.
I oddzieliłem słowa Twoje od słów Innych,
by lądu już nigdy nie zalała woda.
Wreszcie roześmiałaś się. I stały się rośliny zielone.
I oddzieliłem śmiech Twój od śmiechu Innych,
by między pszenicą nie zrodziły się plewy
- tak upłynął wieczór i poranek - dzień drugi.

Następnie pocałowałaś mnie. I stały się ciała niebieskie.
I oddzieliłem pocałunki Twoje od pocałunków Innych,
by tylko jeden gwiazdozbiór wskazywał mi drogę.
I rzekłaś: kocham. I stało się słońce.
I oddzieliłem tę miłość od wszystkiego co stworzone,
by mogła górować nad światem, oglądana przez wszystkich.
- tak upłynął wieczór i poranek - dzień trzeci

Potem przyłożyłaś palec do mych ust. I stało się milczenie.
I zabroniłaś wymawiać Swe imię nawet w mych myślach,
I tak stały się wichry, zagłuszane dotąd pieśnią o Tobie
- tak upłynął wieczór i poranek - dzień czwarty.

Dalej zasłoniłaś mi uszy i oczy. I stała się nicość.
Zacisnąwszy więc powiekę, uroniłem łzy.
I stało się morze czarne, morze koloru rozpaczy.
- tak minął wieczór i poranek - dzień piąty.

Później płakałem. I stały się deszcze.
Syciłem płuca pyłem wzbijanym spod Twych stóp;
Pyłem ze ścieżki po której odeszłaś.
Zdmuchnąłem więc ziarnka na różne części ziemi.
I stały się pustynie, po dziś dzień kryjące tajemnice ostateczności
- tak minął wieczór i poranek - dzień szósty.

Dnia siódmego... nie pamiętam...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na początku, A potem, Następnie, Potem, Dalej, Poźniej - dla mnie te słowa psują całość, i tak w podsumowaniu jest opis, który to dzień
To nie jest opowiadanie z angielskiego ( tam takich słów należało używać ),
Jak dla mnie są upchnięte na siłę.

np.
"Pocałowałaś mnie. I stały się ciała niebieskie.
I oddzieliłem pocałunki Twoje od pocałunków Innych,"
- dla mnie tak jest lepiej, ale to tylko moja opinia...

Pozdrawiam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
    • @andreas Bo poeci to podobno wrażliwi, empatyczni ludzie :) Zdrówka też :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      A to jest ciekawe i mądre spostrzeżenie :) Dzięki za refleksję i zatrzymanie się pod wierszem :)   Pozdrawiam    Deo
    • Popada; rano narada - pop.    
    • @poezja.tanczy   Dzięki. Pozdrawiam.   @Jacek_Suchowicz   A ziemia wiosną się odrodziła...   Dzięki.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...