Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Cztery koty i pies piąty


Rekomendowane odpowiedzi

Kotów było od cholery,

a właściwie, tylko cztery.

Byłby niezły kwartet zgrany,

gdyby nie pies porąbany;

bowiem pośród zalet licznych,

minął psiaka słuch muzyczny.

Kiedy słyszał kocie solo

mówił, że go uszy bolą.

Chciały go przekupić mlekiem,

lecz to przyjął groźnym szczekiem.

Wreszcie koty uradziły:

żeby pies był dla nich miły,

to powierzą mu batutę,

i zagrają na psią nutę.

Koniec końców tak się stało

i najlepiej to psu grało.

Ten mógł zająć się orkiestrą,

gdyż wyglądał jak maestro,

zwłaszcza tuż nad samym ranem,

gdy miał kudły poczochrane.

Koty były wniebowzięte,

mogąc błysnąć swym talentem;

zaś gdy któryś z nich miał wąty,

to wymiatał z kurzu kąty

włosem, co miał na ogonie,

za swą kocią kakofonię.

A pies siadał koło pieca

i swą władzą się podniecał.

-"Przyszła bardzo dobra zmiana",

mruczał sobie znad szampana.

Czas na puentę bez patosu:

można rządzić i bez głosu.

 

Edytowane przez samm (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Hej Marku,

maszyna powiadasz... Hmm, kto wie. Może w niedalekiej przyszłości...(?). Sedno tkwi w napisaniu odpowiedniego programu. Pewnie będziemy musieli się przestawić z literatów na programistów :)  Wtedy będą się liczyły tylko pomysły.

Cieszy mnie Twój pozytywny odbiór wierszyka.

Pzdr.

s

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Teraz czytało mi się świetnie.

Czemu uparcie piszecie ciurkiem linijka pod linijką.?

Taki rozstrzelony na linijki tekst, którego nie można ogarnąć wzrokiem jest niezrozumiały, trudny w czytaniu.

No i  gdyby ktoś chciał go przeczytać dzieciom na przykład, głośno i wyraźnie, to udusiłby się zanim doszedłby do puenty. ;)

 

Podobało mi się :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wielkie dzięki za lajka, Czytanko :)

Nie, żeby mi się nie podobała Twoja wersyfikacja - jest ok. Ja tylko nie jestem przyzwyczajony do rymów wewnętrznych, stąd taki układ. Myślę, że  następne utwory będę zwrotkował./podkreśliło, ale to moje :) /, co poprawi płynność czytania.

Ciepłe pozdro :)

s

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
    • @andreas Bo poeci to podobno wrażliwi, empatyczni ludzie :) Zdrówka też :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      A to jest ciekawe i mądre spostrzeżenie :) Dzięki za refleksję i zatrzymanie się pod wierszem :)   Pozdrawiam    Deo
    • Popada; rano narada - pop.    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...