Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

wychowanie seksualne ziemian


Rekomendowane odpowiedzi

Wychowanie seksualne ziemian.

Słońce bliskie upadku nie wpadało przez miniaturowe okno do baru mlecznego w Halesowen prawie nigdy o tej porze. I prawie nigdy ani jeden promyk nie położył się choćby na chwilę na twarzy Rambo. Do dzisiaj. Starszy pan ledwo powłóczył nogami. Wyglądał na siedemdziesiąt, choć dopiero śmignął mu sześćdziesiąty rok życia. Właśnie przełamywał w głowie kolejne tabu, gdy radio popełniało świętokradztwo brukając świątynie opery jakimś „Buttercup” . „Dlaczego kochankowie w filmach prawie zawsze po upojnej nocy całują się po obudzeniu? Czy nie śmierdzi im z buzi?”. – Jemu śmierdziało, ale to nie to było przyczyną jego samotności. O Rambo mówili, że podobno taki był od małego. Nie kochany za dobrobytu ani za demokracji. Ani przez matkę, która w dzień urodzin szesnastych przekazała podlotka na służbę płatną właścicielowi restauracji przy Dudlay Road. Potem podobno wyjechała do Londynu z przyjacielem męża i nigdy już jej nie widział. Jerry, pomimo widocznego niedorozwinięcia chłopca, traktował go na równi ze swoim synem Anthonym. A czasem nawet wyróżniał dobrym słowem. Tak więc to już czterdzieści cztery lata każde zamówienie było przyjmowane przez Rambo. Praktyka nie zawsze czyni mistrzem, jak się okazuje, bo sam starzec rzadko potrafił zapamiętać całą treść zamówienia w drodze od stolika do kuchni. Przyzwyczaili się do tego klienci, a on przywykł do nazywania go pierdolonym głąbem przez Antha, plucia na głowę w kuchni czy wkładania małego palca w rozgrzany olej na frytki. Ale Gerry obiecał mu, że kiedyś nauczy go obsługiwać kasę fiskalną. To było siedemnaście lat, trzy miesiące i dwanaście dni temu, zanim umarł na raka.
W ramach wypłaty samotnik dostawał pokój, wyżywienie, dwadzieścia cygar tygodniowo, kieszonkowe oraz wakacje z Anthonym, o ile rok był udany. A niewiele było tych udanych, ale chyba był szczęśliwy - czego nie można powiedzieć o Susan, która siedziała z wyciągniętymi nogami tak bardzo, że nie było wiadomo czy koniec spódniczki wyznacza granice talii czy przyzwoitości. Ale boże co to były za nogi. Sam diabeł dałby się ukrzyżować za choćby jedno muśnięcie dłonią kolana. I wiedział o tym Anthony, Rambo jak i każdy z obecnych gości. Pamiętnego piątku roku 2006.
„Oni się całują, bo się kochają, niedorozwoju, nie wiesz przecież co to miłość”. Bo chyba nie wiedział, ale kiedyś widział parę całującą się w parku i jakoś tak mu się smutno zrobiło.
Susan była zepsutą rozpustnicą. Spowiedź z życia seksualnego Markiza De Sade, w porównaniu z choćby jej poprzednim piątkiem, wypadłaby mniej więcej blado. Tak jak gdyby w ramach ekstremalności porównywać zaglądanie lwu do dupy z szachami. Puszczała się dla zabicia nudy. Podobno poszukiwała w tym „swojej własnej drogi ekspresji”. A ekspresja musiała następować przynajmniej trzy razy w tygodniu wolnymi uderzeniami. Lubiła myśleć o falach opadając coraz wolniej i wolniej, aż pochłaniała sobą całego partnera. Bez względu na to jak miał na imię, ile miał lat czy jakiego był koloru.
Oprócz urody koleżanki zazdrościły jej odwagi, szaleństwa i nieprzewidywalności. Kto inny jak nie ona powiedziała nauczycielowi od matematyki w liceum, że jeśli byłby wyższy mógłby jej polizać na stojąco. A ona rozpływała się widząc spojrzenia, w których zazdrość mieszała się z podziwem. Ciągle parła do przodu, ścigała się jak Bukowski w pisaniu – sama ze sobą, bo równych jej nie było. I choć zdawałoby się, że utknęła jak narrator tego opowiadania, to jednak tak jak on, i ona wtedy czuła, że można jeszcze zrobić coś bardziej zadziwiającego. „Rambo, kochanie, już nie chcesz mnie pieprzyć? Jeśli Ci się znudziłam po prostu powiedz. Jeśli zgubiłeś masz, to mój numer.”. I wyszła, a za nią jej oddana fanka Izabel ciągle nie mogąc uwierzyć w kolejny wyczyn Susan.
I zrobiło się cicho. Nawet radio zdawało się nadawać falami rentgena, niesłyszalnie. Na granicy prawdy i złudzenia. Rambo schował kartkę do kieszonki swojej koszuli i poszedł do łazienki. Nikt nic nie mówił. „Jak to możliwe, że ten pojeb rżnie taką kózkę?” – zastanawiał się Anthony. Ktoś skwitował, że w dzisiejszych czasach wszystko jest możliwe a świat staje na głowie. Że to chyba ona też jest jakaś niedorobiona, ale jeśli nawet, to sam chciałby ją puknąć. Nie było wiadomo kim był ten patron erekcji, ale na pewno stało się coś dziwnego. Tego wieczoru Rambo nie poszedł popatrzeć na bingo. Otworzył butelkę wina, którą dał mu Gerry na trzydzieste urodziny. Nie był zły ani na matkę, ani na siebie, ani na to, że nie potrafiłby obsłużyć aparatu telefonicznego. Dotykał swojej kartki. Pomyślał sobie nawet, że „ona” mogła mieć na imię Amanda. O tak. Chciałby pocałować rano Amandę.
A nazajutrz zamówienia zdawały się być wypowiadane znacznie głośniej, wyraźniej z takim delikatnym respektem. Pomyślał sobie Rambo, że chyba chcą mu ludzie pomóc, żeby nie obrywał ciągle od szefa. Bo przecież dobrym jest człowiekiem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

dobrze, że mi podesłałeś, bo bym nie zajrzała :) uwagi będą tylko techniczne. otóż, osobiście uważam, że tekst jest na tyle dopracowany, że jedyne co mnie czasem uwiera to przekombinowana składnia, ale to wynika zapewne z tego, że wiele razy przerabiałeś te zdania i już znasz je na pamięć i nie zauważasz pewnych rzeczy. 3 zdania bym poprawiła:

Ani przez matkę, która w dzień urodzin szesnastych przekazała podlotka na służbę płatną właścicielowi restauracji przy Dudlay Road. => Ani przez matkę, która w dzień szesnastych urodzin, przekazała podlotka na płatną służbę (...)

A ekspresja musiała następować przynajmniej trzy razy w tygodniu wolnymi uderzeniami. => tu brakuje mi jakiejś interpunkcji, może myślnik przed wolnymi uderzeniami?

Bez względu na to jak miał na imię, ile miał lat czy jakiego był koloru - zamiast czy dałabym i.

i to by było na tyle. wers z Bukowskim, wywołał uśmiech :)

fajnie, że odnajdujesz się w prozie. zawsze jednak będzie mi bliższa od poezji.
pozdr.a

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem, jaką myśl chciał autor przekazać. Zobaczyłam kilka obrazów opisanych dobrym językiem (znalazły się potknięcia, ale tak lekko mi się czytało, że zabrakło czasu na wypisywanie). Wszystko w porządku, błyskotliwie, tylko tak jakoś bez sensu. Wyjęte z kontekstu. Pozostawia niedosyt.

Może to i dobrze, ale... czy tak wygląda opowiadanie?

Gwyn

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Projekt Takamoya, 124   Taka jesteś mojmoj że warto w burzy Spragnione ciepła dłonie, Na chwilę choć, w aksamitny płomień  Z czułością zanurzyć    Zachwyt nad zmierzchem kładzie Się deszczem włosów w miłym bezładzie,  Gdy pieści je szeptów wieniec, Światłem w półcieniach tonący z drżeniem.    Śmiech plecie w zegarze  Warkocze półsennych marzeń Na śladach dawnych bitew, Tak czule, że nie warto już krzyczeć, Gdy góra staje się głazem.

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • Dzięki ci Kauflandzie za twe hojne dary, Za upusty, rabaty, którym nie masz miary. Za półki, witryny wypchane po brzegi, Za postój darmowy czy maj albo śniegi. Ogarnąć cię trudno, wszędy pełno ciebie: w gazetkach, reklamie, telewizji, web-ie. Pragniesz mych wizyt, otwierasz podwoje, By do skarbczyka wpadło to, co było moje. Tyś dom swój zbudował, tu na gołej ziemi I pokryłeś regały dobrami znacznemi. Wraz ze ściśniętym sercem napis - Witamy, By ofiarę złożyć, próg twój przekraczamy. Tyś panem jest czasu przez długie godziny, Gdy z nadzieją płoną na ceny patrzymy. Za twoim rozkazem towary znikają, A potem znienacka droższe się zjawiają. Lecz i one złożone w wielkiej mądrości, Upiększasz tańszymi, z oznaką starości. Tobie z twej woli rolnik plony zwozi, Których smak czasem w reklamie nas zwodzi. Wina przepyszne, mięsiwa rozmaite dawasz, Których kolorem sztuczno wzrok napawasz. Słowem, z rąk twych czeka wszelkiej żywności, Stworzenie z portfelem sporej wartości. Obdarzaj nas, póki raczysz, łaskami swemi, Póki Polak pokorny i pozbawion premii, Ze spuszczoną głową - czy Marian, czy Józek, Z Grunwaldu, z 'tej ziemi', niemiecki pcha wózek.    

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      (wersja udźwiękowiona)
    • Wolę się tobą modlić niż wdychać nagie jesienie Chociażby najpiękniejsze ... Czekasz za przepierzeniem - liliowej intymności i przyciasnego stanika Próbujesz podrywu ''na pośpiech'' - nowa strategia?  Znikam.  Olejne malowidła i zachwyt w Barcelonie Rozrzucam wokół peruki, zasypiam na peronie Śnią mi się płatki śniegu i kwadratury rozstania W kółko chcę tylko ... wszystkiego!  I niby nikt nie zabrania ... Ściągam z najwyższej półki atlas - MOJEGO świata Przeglądam go w lochach przeszłości, dziękując za wszystkie lata Cóż, sama nie mogę wydobyć - powietrza, światła i wody ''Mój świat'' chce mieć stolik w Piazza Duomo - choć jestem jak ziemniak z wody Życie jest moim życiem, niech nikt się do niego nie wtrąca Blok, pokój z ołtarzykiem, serce się parzy, gorące!  Czekamy na koniec świata i dobrych konfenansjerów Kompromis jasno wykazał:  "Podzielcie się cyfrą zero..."
    • mój ukochany potrafi się zbliżać do mnie na szerokość parasola smaży naleśniki tuż przed zakończeniem świata łagodnieje czasami i dostaje zbałamuconego kurwika w oczach nie rzuca wtedy przekleństwami na pożegnanie daje mi się pocałować w rękę  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

       
    • Niestałości trzeba rzucić gałąź do pyska Ocean przelotnych chwil przecumować ... w przystań I na tym rym się kończy... Melodia roznosi się głuchym echem Obija się o ściany, które trąbią fanfarą klaksonów: "uważaj! Tu nie skręcaj! To nie! Tamto też nie! Chybione!''   Potrzebuję dziś w łóżku mężczyzny. Ten, którego znam, jedyny, który też mnie tam potrzebował, ocucił się moją szpetnością.   Chrystus w złoconej ramie ...   Teraz chodzę samotnie po alejach w wielkim mieście i nawet do głowy mi nie przyjdzie, że jest jakieś łóżko.  I że w ogóle był jakiś mężczyzna.  Znalazł sobie kogoś? A, to nie szkodzi. Ja obojętnością  ... już nie rozpaczam. Otwieram garść ... Wezmę się.    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...