Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Daniel Piaszczyk

Użytkownicy
  • Postów

    713
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Daniel Piaszczyk

  1. ale skupia sie bardziej na dramacie :) blizej bo po fachu niz do poezji . :) wszystko sie zmienia :D
  2. jesli to przedsmak - kupuje :) Pozdrawiam, pS co z Lodzkimi Nocami?
  3. niesamowite. blisko dwa lata nie bylo mnie na tym forum a widze, ze komenarze sa podobne : slowo 'dopelnienia' sa na forum odmieniane we wszystkich przypadkach. niewiele sie zmienia :) Co do samego wiersza, tylko 'studnianiewidac' zapamietam o reszcie zapominalem w trakcie czytania merytoryczna kleska Autora przypada tutaj na druga strofe. Adamie, znam Twoje pisanie, swiadom jestem, ze Twoja poezja nie podlega nurtom popularno-poetyckim, i wlasnie dlatego -dla mnie - pomimo, ze wiedzialem czego moge sie spodziewac - samo studnianiewidac bylo zbyt licha marchewka. Pozdrawiam Ps. ktos napisal 'ujdzie; jeszcze inny zeby frazy przeredagowac - otoz takie jedno male ale, to co widzimy tutaj winno byc efektem koncowym i albo jest dobre albo nie, jesli ktos zmienia swoje wlasne wierszydla pod dyktando innych, rownie dobrze pod kazdym wierszem moze zostawic sobiee : czy pierwsza zwrotka powinna brzmiec a) .... b)... c) I T D. BEZSENS. NIe wolno zmieniac tekstow Autora, tylko dac mu wedke, zeby sam sobie zlowil lepsza/dobra/inna wersje.
  4. Daniel Piaszczyk

    Roztopy

    hmm wydaje mi sie, ze na dobre i na zle. zwiniety lisc. rozumiem metafora. ale czego? czasem trzeba mierzyc sily na zamiary. i szukac oryginalnej drogi. pozdrawiam
  5. mimo wszystkich komentarzy. albo dzisiaj jestem w depresji albo to jest material na wiersz. technicznie bym go pozmienial bo sam pomysl wydaje sie byc. poki co wierszowy coelho, ale mozna by sie pokusic o dopracowanie. pozdrawiam
  6. witam popelnia Pan bledy poczatkujacych. prosze sie nie zrazac. duzo czytac i probowac. do napisania wiersza nie wystarczy tylko chec. trzeba rowniez miec wiedze i umiejetnosci. nabrania obu zycze i pozdrawiam.
  7. latwosc odbioru, doslownosc nie przeklada sie na slabowsc wiersz. kto powiedzial, ze wiersze doslowne i jednoznaczne sa zle? kazde narzedzie uzyte w procesie tworzenia moze pomoc albo zaszkodzic. to obecna moda na wiersze niedopowiedziane, lapidarne i trudne (czasem nie zrozumiale nawet dla autora) sprawia, ze ludzie na sile pacykuja swoje wypociny i gmatwaja sie w bezsensie. nie kazdy tekst musi byc zagadka. to nie kalambury. :) {Pzdrawiam
  8. technicznie kiepsko. jednakze, jesli idzie o zawartosc merytoryczna - bez blsykotlywych przeblyskow.nawet
  9. To była jedna z tych chwil spokoju, w której tramwaj, za dnia niesłyszalny awansował z roli statysty, na postać pierwszoplanową. Po dwudziestej trzeciej, czerwone wagony są zdane tylko na siebie. I puste włóczą się w dwóch kierunkach – na północ i z powrotem. A kiedy jadąc w przeciwnym kierunku spotykają się na chwilę, motorniczy włączają kierunkowskazy, rzucając sobie pomarańczowe ‘hi’. Pulsacyjne przerwanie samotności. Na chwilę. Nim odjadą w swoje strony. Tamtej nocy, sześć lat temu, na okolicznym dachu, Susan nie miała jeszcze pojęcia, że za kilka miesięcy, będzie musiała markować uśmiechy na własnym weselu. Nie zdawała sobie sprawy, że jej decyzja przyniesie odwrotny skutek. Miast umocnienia związku, jeszcze bardziej pchnie ją ku przygodom z ciekawymi mężczyznami. Tak bardzo oryginalnymi, pewnymi siebie i inteligentnymi, że aż niebezpiecznymi. Podniecali ją. I bała się ich Susan. Jak bała się wracać do domu, gdzie jej życie miało stabilny kolor i podkrążone oczy. Przyklejało się godzinami do telewizorami albo czytało bajki. A ona nie lubiła bajek. Choć czasem na przekór swoim fundamentom racjonalistycznym, puszczała się w ich świat – „wszystko będzie dobrze”. Nie lubiła też dzielić domu z obcymi ludźmi. Dzięki temu jednak poznała nieprzeciętniaka, który przychodził do jednej ze współlokatorek. Stan był agnostykiem. Nie zabierał głosu w sprawie istnienia boga, czy sensu bycia wiernym kobiecie. Ani jednego, ani zwłaszcza drugiego nie dało się przecież potwierdzić. Nie dało się też wykluczyć. Niby. Imienia jego kobiety nie wspomnę, z dwóch przyczyn: nie jest osobą kluczową tego opowiadania, ani nie była takową w życiu swojego seksualnego protektora. Bezpłatnego z resztą. I intelektualnego mentora, który miał ambicje nieco większe, aniżeli występ w reality show. Ale cycki miała fajne i na kuszetce wyprawiała cuda. Na początku, znajomość dwojga wilków, miała charakter czysto kuchenny. W przelocie, pomiędzy orgazmami Stana, a lekturami Susan, spotykali się na fajce rozgadując o pierdołach. Dyskusje zmieniały wiele. Zwłaszcza ta późniejsza, na osobności, zakrapiana alkoholem. I jej puenta: Drżenie kolan przy pierwszych pocałunkach, żądza nagości i ekstremalne ryzyko nakrycia. Przez narzeczonego Susan, lub jej współlokatorkę. Mistrzowsko rozgrywane codzienne sytuacje, nie kładły ni strzępu podejrzenia na żadnego z kochanków. Jeśli raz ukradniesz, i wyjdziesz z tego bez szwanku, szybko spróbujesz po raz kolejny. Po pewnym czasie, zaczniesz się nawet zachwycać swoim sprytem i kunsztem. Brnęli w siebie. Nie było mowy o związku, przyszłości, czy wspólnym starzeniu. Były tylko wywalczone chwile pikanterii, za cenę skoku adrenaliny. Maskarada osiągnęła apogeum w jedną z sobotnich imprez, gdy przy stole siedzieli wszyscy mieszkańcy domu, Stan i jego kolega. To właśnie wtedy w każdym przypadkowym spojrzeniu, zaplanowanym otarciu, dotknięciu, czytało się: „Tylko my wiemy, o czym inni pojęcia nie mają”. A sekrety zbliżają ludzi. Przez wiele tygodni zbliżali się intelektualnie, fizycznie. Czasem ich interakcja ograniczała się do milczenia, bo przenosiła na zupełnie inne pułapy. Leżąc wygodnie z głośną muzyką w tle, odpalali papierosa za papierosem. Pozwalali pomarańczowieć palcom. I żadne z nich nie czuło się samotne. Stan mieszkał naprzeciwko. Dokładnie sześć lat temu. Z okna jego sypialni wychodziło się na daszek nad schodami. Tamtej nocy, pomimo chłodu, postanowili przyspieszyć lato. Ułożyli się wygodnie obok siebie i gapili w niebo. Wsłuchiwali się w rytm przejeżdżających tramwajów. Po kilkunastu minutach, jakby instynktownie, bez słowa, zaczęli się całować. Pomimo złośliwości temperatury, zdzierali z siebie ubrania. Śniada skóra Susan, w prowizorycznym świetle nocy wyglądała jeszcze delikatniej. Zwilżona językiem, zmieniała się miejscami w wulkany przyjemnego chłodu. Silne dłonie Stana szybko ubezwłasnowolniły jej piersi. Nadając im wymyślne kształty. Jego znużony pieszczeniem sutków język, stopniowo zniżał się do poziomu ulubionej przyjemności. Lubił patrzeć na jej twarz. Co chwilę przygryzała wargi. Obmacywała się. Dłońmi łapczywie kąsała piersi. Zrobiło się jakby cieplej. Czasem przyciskała jego głowę jeszcze mocniej. Czuł presje paznokci, wczepionych mocno pod włosami. Nie mógł dłużej czekać. Chciał mieć ją od tyłu. Tak jak lubiła. Zaczęli miarowo. Konsekwentnie pogłębiając płytkie początkowo ruchy. Dłoń Susan ześlizgnęła się w dół, i już zaczęła zataczać okręgi. Potęgując swoje doznania, i wrażenia wizualne Stana. Zamknął oczy. Chciał przedłużyć tę chwilę w nieskończoność. Trzymał mocno jej pośladki. Powoli zaczynał kierować jej ruchami wiedząc, że to co sprawia przyjemność jemu, jeszcze bardziej nakręca Suse. Piątek nadchodził leniwie. Tempo jednak nie ujmowało Susan gibkości. Sięgnęła oburącz za plecy i jednym ruchem zawładnęła swoim partnerem. Oszołomiony ekstazą, niekontrolowanie otwierał i zamykał oczy. Wydawało mu się, że cienie układające się na jej plecach pulsują dzikością, w tempo kochania. Tego samego jeszcze wieczoru, powiedziała mu, że zamierza wyjść za swojego narzeczonego. Że wszystko co ich łączy musi się skończyć, a historie koloru zdrady nie mogą mieć miejsca. Zapytała tylko czy myśli, że uda jej się odciąć zupełnie od innych facetόw. Na co Stan odpowiedział, że oczywiście. Jednak pomyślał sobie, że ludzie się zmieniają,ale wilki nigdy.
  10. Wychowanie seksualne ziemian. Słońce bliskie upadku nie wpadało przez miniaturowe okno do baru mlecznego w Halesowen prawie nigdy o tej porze. I prawie nigdy ani jeden promyk nie położył się choćby na chwilę na twarzy Rambo. Do dzisiaj. Starszy pan ledwo powłóczył nogami. Wyglądał na siedemdziesiąt, choć dopiero śmignął mu sześćdziesiąty rok życia. Właśnie przełamywał w głowie kolejne tabu, gdy radio popełniało świętokradztwo brukając świątynie opery jakimś „Buttercup” . „Dlaczego kochankowie w filmach prawie zawsze po upojnej nocy całują się po obudzeniu? Czy nie śmierdzi im z buzi?”. – Jemu śmierdziało, ale to nie to było przyczyną jego samotności. O Rambo mówili, że podobno taki był od małego. Nie kochany za dobrobytu ani za demokracji. Ani przez matkę, która w dzień urodzin szesnastych przekazała podlotka na służbę płatną właścicielowi restauracji przy Dudlay Road. Potem podobno wyjechała do Londynu z przyjacielem męża i nigdy już jej nie widział. Jerry, pomimo widocznego niedorozwinięcia chłopca, traktował go na równi ze swoim synem Anthonym. A czasem nawet wyróżniał dobrym słowem. Tak więc to już czterdzieści cztery lata każde zamówienie było przyjmowane przez Rambo. Praktyka nie zawsze czyni mistrzem, jak się okazuje, bo sam starzec rzadko potrafił zapamiętać całą treść zamówienia w drodze od stolika do kuchni. Przyzwyczaili się do tego klienci, a on przywykł do nazywania go pierdolonym głąbem przez Antha, plucia na głowę w kuchni czy wkładania małego palca w rozgrzany olej na frytki. Ale Gerry obiecał mu, że kiedyś nauczy go obsługiwać kasę fiskalną. To było siedemnaście lat, trzy miesiące i dwanaście dni temu, zanim umarł na raka. W ramach wypłaty samotnik dostawał pokój, wyżywienie, dwadzieścia cygar tygodniowo, kieszonkowe oraz wakacje z Anthonym, o ile rok był udany. A niewiele było tych udanych, ale chyba był szczęśliwy - czego nie można powiedzieć o Susan, która siedziała z wyciągniętymi nogami tak bardzo, że nie było wiadomo czy koniec spódniczki wyznacza granice talii czy przyzwoitości. Ale boże co to były za nogi. Sam diabeł dałby się ukrzyżować za choćby jedno muśnięcie dłonią kolana. I wiedział o tym Anthony, Rambo jak i każdy z obecnych gości. Pamiętnego piątku roku 2006. „Oni się całują, bo się kochają, niedorozwoju, nie wiesz przecież co to miłość”. Bo chyba nie wiedział, ale kiedyś widział parę całującą się w parku i jakoś tak mu się smutno zrobiło. Susan była zepsutą rozpustnicą. Spowiedź z życia seksualnego Markiza De Sade, w porównaniu z choćby jej poprzednim piątkiem, wypadłaby mniej więcej blado. Tak jak gdyby w ramach ekstremalności porównywać zaglądanie lwu do dupy z szachami. Puszczała się dla zabicia nudy. Podobno poszukiwała w tym „swojej własnej drogi ekspresji”. A ekspresja musiała następować przynajmniej trzy razy w tygodniu wolnymi uderzeniami. Lubiła myśleć o falach opadając coraz wolniej i wolniej, aż pochłaniała sobą całego partnera. Bez względu na to jak miał na imię, ile miał lat czy jakiego był koloru. Oprócz urody koleżanki zazdrościły jej odwagi, szaleństwa i nieprzewidywalności. Kto inny jak nie ona powiedziała nauczycielowi od matematyki w liceum, że jeśli byłby wyższy mógłby jej polizać na stojąco. A ona rozpływała się widząc spojrzenia, w których zazdrość mieszała się z podziwem. Ciągle parła do przodu, ścigała się jak Bukowski w pisaniu – sama ze sobą, bo równych jej nie było. I choć zdawałoby się, że utknęła jak narrator tego opowiadania, to jednak tak jak on, i ona wtedy czuła, że można jeszcze zrobić coś bardziej zadziwiającego. „Rambo, kochanie, już nie chcesz mnie pieprzyć? Jeśli Ci się znudziłam po prostu powiedz. Jeśli zgubiłeś masz, to mój numer.”. I wyszła, a za nią jej oddana fanka Izabel ciągle nie mogąc uwierzyć w kolejny wyczyn Susan. I zrobiło się cicho. Nawet radio zdawało się nadawać falami rentgena, niesłyszalnie. Na granicy prawdy i złudzenia. Rambo schował kartkę do kieszonki swojej koszuli i poszedł do łazienki. Nikt nic nie mówił. „Jak to możliwe, że ten pojeb rżnie taką kózkę?” – zastanawiał się Anthony. Ktoś skwitował, że w dzisiejszych czasach wszystko jest możliwe a świat staje na głowie. Że to chyba ona też jest jakaś niedorobiona, ale jeśli nawet, to sam chciałby ją puknąć. Nie było wiadomo kim był ten patron erekcji, ale na pewno stało się coś dziwnego. Tego wieczoru Rambo nie poszedł popatrzeć na bingo. Otworzył butelkę wina, którą dał mu Gerry na trzydzieste urodziny. Nie był zły ani na matkę, ani na siebie, ani na to, że nie potrafiłby obsłużyć aparatu telefonicznego. Dotykał swojej kartki. Pomyślał sobie nawet, że „ona” mogła mieć na imię Amanda. O tak. Chciałby pocałować rano Amandę. A nazajutrz zamówienia zdawały się być wypowiadane znacznie głośniej, wyraźniej z takim delikatnym respektem. Pomyślał sobie Rambo, że chyba chcą mu ludzie pomóc, żeby nie obrywał ciągle od szefa. Bo przecież dobrym jest człowiekiem.
  11. witam. ja tylko kilka uwag. 1. druga srofa przepelniona dla mnie :ostatnie zapasy" "logiką rozkazów" 2. przekombinowana piata strofa. czytajac zatrzymala, wybila z rytmu:"W jedynym już tylko Nie strategicznie znaczącym kierunku – do domu." dlaczego nie po prostu np: nie strategicznym kierunku. samo slowo "strategiczny" juz znaczy "znaczacy, wazny, kluczowy" 3. "Szli w śniegu, przebijając się Przez serca bijące miłością do Tej srogiej i zimnej krainy" nagle wkrada sie maly potworek ktory mydli oczy zupelnie jak bym naglę czytał BAJĘ dla dzieci, wrrrr myslę, że należałoby popracowac nad tekstem. Pomimo, ze nie jest to kierunek czyt. rodzaj poezji ktory lubię, to jednak przeczytalem. Pozdrawiam
  12. Daniel Piaszczyk

    koło

    Witaj Mirko. szczerze. ostatnio nie porywaja mnie Twoje pointy (patrz swoj poprzedni "podklad" jesli dobrze pamietam). sprawiaja wrazenie zmyslonych .na sile, moze lekko moralizatorskich? ! pierwsza strofa genialna ;"seryjne ofriary" i "kurwiatka" nie pozwalaja przestac czytac. Pozdrawiam
  13. taka mi sie anegdotka przypomniala. Kidys moj znajomy okreslil swoja kobiete mianem 'pustynia'. zapytalem - tak rozlegla osobowosc? Nie - odpowiedzial - ni ch.ja nie ma w glowie. gdyby byl Pan kobieta... Pozdrawiam
  14. Kilka lat? Ja Pana tu widzę najwyżej od paru miesięcy. Chyba, że Pan nick zmienił, albo zagląda nie za często. Wierszy też Pan nie ma tu za dużo, choć musze przyznac, że mi sie bardzo podobają. Czekam na nastepne :) Witam Pania. Tak, kilka latek. na kilka miesiecy przd Pani dluzsza przerwa przybylem.chyba a wiersze usunalem. Pozdrawiam
  15. zaiste, schodzi, bo słyszę szczekanie; człowiek jest istotą myślącą, i potrafi podać argumenty stojące za jego postawą; J.S czlowiek myslacy zanim popadnie w samozachwyt winien najpierw poszperac na forum i poczytac. jest gdzies topic o szkolnych bledach popelnianych przez poczatkujacych. Bo ilez to mozna w kolko powtarzac???? Czesto dyletantom wydaje sie ze maja talent i nagle jak objawienie stali sie poetami swiata. Wydaje sie. Panie Jacku, spedzilem kilka lat na tym forum i prosze mi wierzyc - najpierw poczytac i skromnie sie rozwijac.warto
  16. Boze, ten portal schodzi na psy. takie www.wiersze.bej.pl Panie Jacku tekst przykladem grafomani w najgorszej odmianie. Upor w obronie zalosny. troche skromnosci - to wiersz winien sie bronic a nie autor!
  17. Daniel Piaszczyk

    podkład

    Witaj Mirko. wiersz na poziomie - troszke zniesmacza tylko ostatni wers- odstaje Pozdrawiam
  18. Witam. Nie sledze drogi rozwoju - obiektywnie dzisiaj dla mnie: grafomania. Pozdrawiam
  19. Haj moze przerwe te Twoja tendencyje do ciszy pod swoimi tekstami.:) Lingwistycznie, ale dzsiaj dla mnie do przesady, nie idzie o przeintelekualizowanie ale o zbytnie schody interpret. Jak nie ma nici to sie wszystko mi rozlazi. pozdrawiam
  20. :) wrazenie jakby Szadkowski maczal w tekscie paluchy! a normalnie, tylko druga strofa - reszta zlewa mi sie, ostatnia przepelniona jak dla mnie a " piesci bezskzydlej ciszy" patosuja co nie, co! MIlego,
  21. i żałosna jest ortografia:P eh «wykrzyknik oznaczający lekceważenie, zniechęcenie, zniecierpliwienie, niezadowolenie» Eh! I tak tego nie zrozumiesz! Eh! Mam tego dosyć! Eh, co za czasy! źródło PWN to tak na zapas, w ramach odświeżenia pamięci. a post jak pisałem: żałosny :)
  22. i żałosna jest ortografia:P ?? a co chodzi Panu o "eh" ???
  23. ehhh żałosny jest ten post, żałosny - ot co
×
×
  • Dodaj nową pozycję...