Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

ROMANS TEODORO THEODORO'S ROMANCE


Andrew Alexandre Owie

Rekomendowane odpowiedzi

Theodoro`s Romance from the Lope de Vega`s play `EL PERRO DEL HORTELANO NO COME NI DEJA COMER` sung by Michail Boyarsky

 

Romans Teodoro z sztuki `EL PERRO DEL HORTELANO NO COME NI DEJA COMER` przez Lope de Vega'ego śpiewany przez Michała Bojarskiego

 

Lyrics by Mikhail Donskoy
Music by Gennady Gladkov

THEODORO'S ROMANCE
Steel is bent humbly at a moment
When it is flattened out with a hammer.
Then out of the flaming furnace
It`s thrown to an ice-cold bowl.

 

And in the throes, and in the throes
And in the throes of the repeated hardening
There's born a sword of steel, so hard and ardent.

 

That is the way my heart`s tormented,
First it is flared, set on fire,
But as soon as it`s flushed with passion
It`s cooled with lofty looks, it`s dire.

 

I wonder if, I wonder if,
I wonder if I`ll burn to ashes?
Or plights will chill me and make dashing?

 

Słowa przez Michała Dońskiego
Muzyka Giennadija Gładkowa

ROMANS TEODORO
Stal  pokornie się wygina,
Gdy jest spłaszczonа młotem.
Następnie  z ognistej kuźni
Wrzuca się do mróza na lod.

 

I w tej torturze, i w tej torturze,
I w tej powtarzającej się torturze
Rodzi się twardе i żarliwе ostrze.

 

W ten sposób moje serce jest torturowane.
Najpierw jest rozpalonе z czułym spojrzeniem,
Ale gdy tylko serce rozbłyśnie, zaczerwieni się od pasji,
Jest chłodzone aroganckim chłodem spojrzenia z góry. 

 

Czy spalę się, czy spalę się,
Czy spalę się na popiół w tyglu pasji,
Czy zahartują mnie nieszczęścia? 

 

Słowa Michaiła Donskowa
Muzyka Giennadija Gładkowa

ROMANS TEODORO
Stal podćińajeca pokorno,

Jejo raspluszcziwajet mołot,
Jejo iz płamennogo gorna
Brosajut w ledieńaszczij chołod.

 

I w etoj pytkie, i w etoj pytkie,
I w etoj pytkie mnogokratnoj
Roźdajeca klinok bułatnyj.

 

Wot tak mojo pytajut serce,
Wospłameńajut nieźnym vzgladom,
No stoit siercu razgorieca,
Nadmiennym ostuźajut chładom.

 

Sgoriju li ja, sgoriju li ya,
Sgoriju li ya w gornile strasti,
Il zakalat mieńa napasti.

<1977>

 

 

Edytowane przez Andrew Alexandre Owie (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
    • @andreas Bo poeci to podobno wrażliwi, empatyczni ludzie :) Zdrówka też :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      A to jest ciekawe i mądre spostrzeżenie :) Dzięki za refleksję i zatrzymanie się pod wierszem :)   Pozdrawiam    Deo
    • Popada; rano narada - pop.    
    • @poezja.tanczy   Dzięki. Pozdrawiam.   @Jacek_Suchowicz   A ziemia wiosną się odrodziła...   Dzięki.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...