Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Fragment Bajki


Rekomendowane odpowiedzi

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Nagle drzwi się nie zamknęły

 

– O Wilciu mowa, kot zdechnie – wykrzyknęła Jędzosia.– Gdzieś ty był Wilciu? Kaptujek ma do ciebie żal. Żeby tak go wykołować. Babula też na ciebie czeka.

– Szkoda warczeć – zaczął się żalić Wilciu. – Jakieś głupie zwierzaki, dukty leśne ukradły. Tylko cudem się tutaj dostałem.

– Za ile taki przejazd cudem – zapytał Puchajtek

– A biedna Babula tęskni – wtrąciła Jędzosia

– Musimy trochę poczekać – dodał Kaptujek. – Niedługo zacznie się nocka ciemna, to Babula uśnie. A jutro rano jak się zrobi luz, pójdziesz do niej i ją połkniesz. Mam tu trochę jedzenia w koszyku i flaszkę bimbru, to z głodu i pragnienia nie pomrzemy. A połknietej Babuli, karmić nie trzeba.

– Ale mnie chce się jeść – rzekła Zlota lyjbka. – A to czemu, zapytacie?

– A to czemu? – zapytał Puchajtek

– Bo jestem wnerwiona jak pijany spławik. Ten głupi starzec wcale mnie nie poprosił o koryto dla żony, tylko zawołał…

– Może już mają koryto. Po diabła im drugie. No chyba, żeby się nakryć i pod spodem pofig…

– Nie przerywaj mi Wilciu. On zawołał: Jaka ładna płocia! Złapię zarazę i usmażę. Albo przerobię na złote obrączki. Oczywiście nie dałam się złapać. Staruszek z tej wścieklizny machnął ogonkiem i wpadł do morza. Rekin najpierw wtranżołił ogonek…

– A dlaczego najpierw ogonek?

– Oj Puchajtku. Żeby wiedzieć, czy warto jeść resztę. Jego żona pozbyła się starego zrzędy i miała koryto tylko dla siebie.

– Żona rekina?

– Przestańcie gderać bo nie zasnę – warknął Wilciu. – Jutro mam pracę do wykonania. Połknięcie. Chyba nie mówicie, że będzie miała papiloty na głowie ?

– Mówimy. A jakże.

– Do jasnego lucyfera. Takich pierduł, to ja nie przełknę. Staną mi w gardle.

– Nie martw się Wilciu. Golnij sobie jednego. Uśniesz i o troskach zapomnisz.

– A jeżeli troski nie zapomną o mnie. Jak mi się te papiloty z Babulą pod spodem przyśnią, to co?

– Zachowujesz się jak szczeniak – wrzasnął Kaptujek. – Jak zaraz nie uśniesz., to tak cię spiorę, że cię nawet leśniczy nie pozna.

– A jeżeli nawet, to ustrzeli – dodała Jędzosia

– W porządku. Śpię.

– Na pewno ?

– Tak

– Tylko uważaj, żeby ktoś cię nie obudził

– Uważam.

– No to śpisz?

– Tak

– Bo gdyby nie, to coś ci wyczaryję na spanie.

– Mówi się - wyczaruję. Ale dzięki.

– A może ci przeszkadzam w zaśnięciu? Wal śmiało. Pójdę sobie.

– Nie wiem co mówisz, bo śpię.

 

Ale długo sobie Wilciu nie pospał. Jakby wszyscy się umówili. Do komnaty wpadła zrozpaczona Królcia Snieżek, wyrażając znacznym głosem, swoją prośbę:

 

– Jędzosia ty moja kochana. Miej litość nade mną. Włóż mi wreszcie ten pieprzony grzebień . Trzy dni już nie śpię. Te paskudne Krasnolujdki, spać mi nie dają. Ciągle po mnie łążą. To tu wejdą, to tam zajrzą. Zdzielić nie mogę, bo jeszcze zabiję malucha. Jak mi włożysz grzebień, to się odeśpię za wszystkie czasy.

– Jak będziesz taka nieżywa, to one tobie wejdą, nawet wszędzie – rzekł poważnie Puchajtek’

– Do ciemnego śniegu! Nie pomyślałam o tym.

– Jest jeszcze jeden problem – wtrącił zaspany Wilciu. – Królcio Całus. Chyba wiesz, co może zrobić?

– No to dupa. Nie wyśpię się.

 

Mam pomysł, wrzasnął Kaptujek:

– Wilciu, po połknięciu Babuli i jej wypluciu, będzie taki zmęczony, że może przy tobie leżeć i warczeć na Krasnolujdki. Powinny się bać.

– Na Królcia Całusa też?

– Też, ale bardziej, bo jest większy.

– A nie byłoby prościej, gdyby Królcia Śnieżek została tutaj?

– Musi leżeć blisko tych ciekawskich malców. W przeciwnym wypadku, grzebień nie zadziała.

– To może te małe pierdoły przygonić do nas?

– Coś ty Wilciu! Za dużo tego. Nie pomieszczą się – dodała Zlota Lyjbka

– A może by tak uśpić Krasnolujdki? - zaproponował Puchajtek.

– Pomysł przedni, ale głupi. Skąd Jędzosia weźmie tyle grzebieni. Przecież nie wyczaruje.

– Och… gdzie ta moja młodość. Mogłam wtedy czarować… swoim wdziękiem też…

– Nawet teraz możesz próbować – dodali wszyscy – Tego ci nikt nie zabroni.

– Przestańcie nawijać o tych grzebieniach, bo się czuję rozczochrana – wrzasnęła Zlota Lyjbka.

– A ja jak nie śpię, tak nie śpię – dodała Królcia

 

*

 

Po jakimś czasie, rozżalona Śnieżek – bo nie mogła zasnąć – zobaczyła przez okno Wilcia.

Był za cienki na to, żeby w brzuchu targać Babulę. W pysku trzymał jakieś zawiniątko. Kiedy wszedł do komnaty, wszyscy byli już rozbudzeni. Nic dziwnego. Taki był wzruszony, że poślizgnął się, na własnych łzach. Walnął w zegar, kukułka wyleciała i podziobała śpiących , do samego rozbudzenia.

 

Nie połknąłem Babuli – zapłakał Wilciu. – Ona do głębi wzruszyła moje wilciowe serce, mówiąc do mnie:

– Och ty mój kochany pieseczku. Jakie ty masz ładne ząbki, łapki i pazurki. Wypisz wymaluj, mój wnuczek ukochany, nieboraczek. Zapomniał o mnie, łajza jedna.

 

Tak mnie wzruszyły jej słowa, że zaschło mi w gardle. Muchy bym nie przełknął. A co dopiero sympatyczną kobietę właściwych rozmiarów. Położyłem pysk na pierzynie i rozryczałem się jak zrozpaczony bóbr, któremu pień drzewa z zębów wyrwano. Nagle ujrzałem portret jej wnuczusia. Jakbym siebie widział. Jeszcze bardziej się rozpłakałem, a Babula czule głaskała – raz mnie, raz obrazek.

 

– Co było dalej? – niecierpliwiła się Królcia a Puchajtek ugryzł beczułkę po miodzie, bo się zasłuchał.

 

– Kiedy zaczęło brakować łez, to polewała mnie wodą. Taka to była z niej wspaniała kobieta. Pomyślałem sobie, że może ktoś z jej rodziny jest właścicielem deszczu, który napada. A zatem wisi jej, ile na mnie wyleje. Napomknęła mi też, że ma zamiar zostać żoną leśniczego. Gdy ja z kolei jej napomknąłem, że jej narzeczony ma mi zamiar rozpruć brzuch, to jeno warknęła:

– Niech tylko zostanie moim mężem. Wybije mu ciebie z głowy lub nawet w lufę przywalę. A swoją drogą, mógłbyś się Wilciu ogolić. Za szybko się zakurzysz, wiesz o tym? Mój wnuczek nie jest taki zarośnięty i przez to się wcale nie myje.

 

Przyrzekłem jej, że się trochę podstrzygę. Na wychodnym dostałem worek karmelków o zapachu gęsi. Podziękowałem serdecznie. Wylałem dalsze swoje łezki, które przemoczyły obrazek z wnuczusiem i poszedłem precz.

 

– A Królcia Całusa połknąłeś ?

– O tym nie stoi w tej bajce.

– Mądry Wilciu by się sam domyślił. Chodzi o sen Królci Śnieżek. Chyba pamiętasz?

– O kuźwa! Przeze mnie się biedactwo nie wyśpi.

– Trzeba Całusa innym sposobem na jakiś czas powstrzymać – rzekł Kaptujek

– Mam pomysł – powiedział Puchajtek. – Przed chałupą Krasnolujdków wykopiemy w dole dół. Taką zapadnie na słonie…

– Całusowi daleko do słonia – wtrąciła Jędzosia

– Ale jak pójdzie to wpadnie.

– A jak tylko będzie stał i się gapił?

– To trzeba mu pułapkę podsunąć.

– Puchajtku! Przestań! Podsunąć można komuś świnię a nie pułapkę – rzekła Lyjbka

– A kto mu podpowie, że ma w nią wpaść? - dodał Wilciu

– Nikt mu nie podpowie – wnerwił się Puchajtek. – Stanę na drugim końcu pułapki i będę udawać Królcie Śnieżek. Jak Królcio mnie zobaczy to oniemieje i wpadnie.

– Oniemieje z czego? Z rozpaczy czy ze śmiechu?

– Nie ważnie z czego. Byle wpadł.

– Ja mam inny pomysł – rzekła Śnieżek – Wezmę po prostu klatkę z kanarkiem…

– Nie zmieścisz się. Wykluczone

– Racja. Krasnolujdki do niej powtykam.

– A kanarek?

– Co kanarek?

– Na to zaśpiewa? Jakieś łobuzy będą mu po klacie łazić. Pokarm wyżerać. Wodę chlać.

– Spoko Kaptujek. Poleciał sobie.

– Słyszycie chrapanie?

– A niech to!!! Ona śpi!!! Usnęła!!! Na próżno nasze starania!!!

– Cicho sza!!! - wrzasnęła Jędzosia – Niech śpi. Przy okazji na grzebieniach zaoszczędzę !!!

 
Edytowane przez Dekaos Dondi (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak się kończą wszystkie zgromadzenia sławnych osób :)

Jeżeli mógłbym wyrazić swoje zdanie to sądzę, że tyci przekombinowałeś z kekką formą. To jak używać przekleństw, a kiedy użyje się ich właśnie w celu jakim powstały nikogo to nie ruszy. 

Na koniec chcę Ci pogratulować odwagi do pisania coraz bardziej objemętościowego tekstu, ponieważ to nigdy nie jest łatwe. Bardzo lubię Twoją twórczość, to, że rzadko komentuję, nie jest równoznaczne z tym, że nie czytam :) 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Dokąd prowadzisz mnie drogo, zanim spod nóg się usuniesz? czy w wiekiem będziesz mi bliższą, abym cię mogła zrozumieć? Ile masz w sobie zakrętów, za którym już cisza głucha? Czy mogę z jasnym spojrzeniem, bardziej niż sobie zaufać?  
    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
    • @andreas Bo poeci to podobno wrażliwi, empatyczni ludzie :) Zdrówka też :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      A to jest ciekawe i mądre spostrzeżenie :) Dzięki za refleksję i zatrzymanie się pod wierszem :)   Pozdrawiam    Deo
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...