Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Morderca Biedronek


Rekomendowane odpowiedzi

Jestem Naczelnym Śledczym. Tak na mnie mówią. Nie cierpię kiedy to słyszę. To mi się w jakiś sposób kojarzy z małpami. Chociaż przeciwko małpom nic nie mam. Całkiem sympatyczne zwierzaki. Najbardziej lubię patrzeć jak wcinają banany. Prawie widzę uśmiech na ich twarzach. Są właściwie bardzo przydatne. Podobne do ludzi. Na szczęście nie do wszystkich. Z rozmyślań wybijają mnie słowa, mojego zastępcy, a zarazem najlepszego kupla.

 

– Kolejny trup, szefie. Zwłoki ozdobione tak jak zwykle. Jest wielkim pedantem. Wszystkie szczegóły zachowane.

– Nie wątpię. Facet wykonuje dobrze swoją robotę.

– Co ty pierniczysz! To już szósta ofiara. A my stoimy w miejscu.

– Fotograf zrobił zdjęcie, czy znowu miał trudności.

– A jak myślisz?

– Wdrapywał się na drzewo. Zgadłem?

– Tak. Inaczej w kadr by nie zmieścił. A tak w ogóle dlaczego ciebie tam nie było.

– A po co? Żeby oglądać ciągle to samo. Wiem dokładnie jak on działa. A poza tym, od czego wy jesteście.

 

W wydziale śledczym pracuje od niedawna. Z zamiłowania jestem wielbicielem przyrody. Najbardziej fascynują mnie owady. Zrobiłem  setki zdjęć. Nawet tym pokracznym i obrzydliwym. Doprawdy fascynujący świat. Ale cóż. Praca pracą. Musimy z czegoś żyć. Samotnie wychowuje słodką córeczkę. Jest największym skarbem. Chociaż z żalem muszę przyznać, że ostatnio mnie trochę zdenerwowała. Malowała obrazek i poplamiła sukienkę czarną farbką. Niby nic takiego. Mała plamka, ale bardzo widoczna. Trochę na nią nakrzyczałem, ale zaraz później tuliłem  chyba z godzinę, nieustannie przepraszając. W końcu  mi przebaczyła. Nawet założyła sukienkę w kwiatki, a nie tą drugą w ciemne groszki. Moja mała kochana córeczka. Życie bym za nią oddał. Znowu  ktoś zakłóca rozmyślania. To nasz nadworny fotograf.

 

– Szefie. On zakłócił porządek rzeczy. Nie zwróciłem na to uwagi. Trzymałem się gałęzi, żeby nie zlecieć, lecz inni powinni  zauważyć.

– Pomylił się? To niemożliwe. A o co chodzi?

– Szef o tym doskonale wie, ale jeszcze raz powtórzę. Jak zwykle zwłoki leżały plecami do góry, a na nich wielkie czerwone skrzydła… no takie rozłożyste. Wokół pełno drzew. Stąd ujęcie całości, tylko możliwe z góry… jakbym pstrykał fotkę rozgniecionej biedronce…

– O tym to ja wiem. Mów wreszcie do cholery, co nie tak?

– Ilość kropek.

– Jak to?

– Poprzednie zwłoki miały: pięć, a te mają: siedem.

– Siedem!!? Co ty chrzanisz? Nie mogą mieć siedem. On się nigdy nie myli.

– A pamiętasz, co było napisane na pierwszych zwłokach.

– Oczywiście: „Zabiję siedem szkodników. Tyle ile kropek ma biedronka”

– A zatem, zgodnie z jego rozumowaniem, jest to ostatnie morderstwo.

– Dlaczego?

– To pokręcony psychopata, ale...dokładny. Nie zabije, bo by musiał na skrzydłach dokleić: sześć kropek. Poprzednio: pięć, później: siedem, a teraz: sześć? Nie, on tego nie zrobi. To by zakłóciło jego… porządek rzeczy. A tym samym... już go nie dorwiemy, skurczybyka. Nie przyzna się do błędu przed samym sobą. A tym bardziej przed światem.

– Chyba masz racje. Nie mogę w to uwierzyć.

– W co?

– W gówno! Cholerny świat.

 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

 

Siedzę na łące z córeczką. Jest pełnia lata. Słoneczko wesoło świeci na niebie, jakby się bawiło w chowanego z białymi chmurkami. Tak bardzo ją kocham. Muszę  chronić za wszelką cenę. Wspominam doniczkę z kwiatami, która stoi na parapecie w dziecinnym pokoju. Kiedyś stałem z córką przy oknie i pokazywałem jej maleńkie mszyce. Tłumaczyłem, że chociaż są takie malutkie, też na pewno chcą żyć. Ona mi wtedy powiedziała: ależ tatusiu, na pewno są jakieś groźne zwierzęta, które mogą je pożreć. Wytłumaczyłem, że to tak jak z ludźmi. Też są biedni i słabi, których silniejsi zabijają. Dodałem, że tak nie powinno być. Te biedne mszyce, teraz są tutaj bezpieczne, ale gdyby…

 

– Tatusiu! Co ja najlepszego zrobiłam. Jak mogłam? Jestem wstrętna!

– Córeczko. Co z tobą? Uspokój się.

– Naprawdę  nie zauważyłam.

– Ale co się stało?

– Rozgniotłam  paluszkiem.

– Co rozgniotłaś?

– Biedronkę.

– Umyj natychmiast rączkę! Bo jeszcze zakażenia dostaniesz. Tak bardzo chciałbym cię ochronić przed złymi ludźmi.

– Tatusiu, nie rozumiem co mówisz? Ludzie są fajni.

– Oczywiście. Nic się nie bój.

 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

 

– Szef jest zdruzgotany. W takim stanie jeszcze go nie widziałem. Chyba skończy w psychiatryku? Chociaż… nie ważne.

– Co ty chrzanisz!? W jakim psychiatryku?

– Nic nie wiecie?

– A niby skąd?

– Znaleziono siódmą „biedronkę’’

– Sześcioma się nie przejął… i nagle siódma zwaliła go z nóg?

– Bo tą siódmą jest jego córka.

– Coś ty… jego córka? Co ty za brednie opowiadasz!

– Niestety to prawda. Szef jest nie do gadania. Ciągle na lekach uspakajających. Jakby mu życia ubyło.

– Chyba to cię nie dziwi? Sam masz córkę i gdyby...

– Przestań.

– Wiadomo coś więcej?

– Wersja jest taka, że jakiś drugi pojebaniec, postanowił dokończyć to, co zaczął pierwszy pojebaniec. Wybrnąć za niego z „honorem”.

– Wybrnąć? Z honorem?

– Pamiętacie? Z tymi kropkami? Byliśmy przekonani, że już więcej nie zabije, bo ją „szóstką” nie zaznaczy.To by zakłóciło jego idealny plan. Musiałby się „wstydzić”, że tak powiem. Pierwsza ofiara miała jedną kropkę, druga…To były wtedy liczby kolejne...

– To wiemy...ale jak ten drugi psychol… to ominął?

– Jego córeczka leżała tak samo, jak wszystkie poprzednie ofiary: twarzą do ziemi. Oczywiście skrzydełka były mniejsze. Była w końcu dzieckiem. Fotograf nie musiał wchodzić na drzewo…

– Oszczędź nam tych wszystkich szczegółów… domyślam się, że zostawił wiadomość. Tak?

– Tak.

– Czyli jaką?

– „Są biedronki bardziej wyjątkowe. Z dwiema kropkami.”

– Tylko tyle?

– Tak.

– A na skrzydłach ile było?

– Jedna.

Edytowane przez Dekaos Dondi (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Karb udała Rada. Bobu, bo wisi Bob! O, bis! I w obu Boba dar, a ładu brak.    
    • Czy myślisz że ciebie prowadzę? Szanuję od zawsze twą wolę. Wybierasz kierunki wydarzeń, zaliczasz wykroty z mozołem.   A drodze wygodnej i gładkiej, takowej przenigdy nie ufaj. Lecz pozwój, by Bóg twój od teraz, prowadził i nie dał ci upaść. :)  
    • Dokąd prowadzisz mnie drogo, zanim spod nóg się usuniesz? czy w wiekiem będziesz mi bliższą, abym cię mogła zrozumieć? Ile masz w sobie zakrętów, za którym już cisza głucha? Czy mogę z jasnym spojrzeniem, bardziej niż sobie zaufać?  
    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...