Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Kosmiczna Martyna


Jan Paweł D. (Krakelura)

Rekomendowane odpowiedzi

 

I)

- Powiedz Zuziu jakie masz na przyszłość plany
i czy wracasz czasem myślą do chwil tamtych
kiedy ty i twój mężczyzna, raczej chłopiec,
postanowiliście tak rodzicom dopiec,

by już nigdy więcej ręki nie podnieśli
na waszą dozgonną miłość. A co jeśli
nie wytrzyma ciężkiej próby, zwłaszcza tutaj,
dwadzieścia pięć lat to przecież nie w kij dmuchał.

Dużo czasu by niejeden wiersz napisać.
Fani wierzą w ciebie: Kosmiczna Martyna
na przykład uważa, że masa jest tępa
bo nigdy nie pojmie wewnętrznego piękna,

którym promieniejesz nawet za kratami.
Ważne mieć kogoś by człowiek nie był sam, i
nie zwątpił w swój talent. Może tej dziewczynie
też potrzeba wiary… Co powiesz Martynie?

- Naprawdę bardzo ci dziękuję Martyno.

(II)

Kosmiczna Martyna mieszka z rodzicami.
Kosmiczna Martyna ma ich dość czasami:
- Dajcie mi święty spokój- krzyczy Martyna
i jednym trzaśnięciem rozmowę ucina.

Poezja Zuzanny Martynie jest bliska,
Martynie wciąż marzy się miłość lesbijska:
Tak uciec z nią razem lub żyć za kratami-
- Kosmiczna Martyna śni o tym nocami.

Ma tomik Zuzanny przybity do krzyża,
on drzwi jej otwiera, do Zuzi przybliża.
Kosmiczna Martyna z pokoju wychodzi
do kuchni, na palcach, wyjmuje nóż, ostrzy,

ogląda przez chwilę- w księżycu lśni cały,
starannie odkłada go znów do szuflady,
ostrożnie, powoli (ojciec śpi, matka śpi)
Kosmiczna Martyna uchyla cicho drzwi.

Edytowane przez Krakelura (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No tak, jest ciąg dalszy... urwałeś w zakończeniu, zatem mogę tylko domyślać się, że Maryna zakończyła swój żywot.

Cóż dodam, za pierwszą dałam punkt i na pewno go nie zabiorę. Druga nasuwa mi jedno, dla każdej pary klasycznych, "normalnych" rodziców, którzy odkryją zainteresowania dziecka w kierunku, jw np. przeżywają szok i niedowierzanie.

Co staje się potem... czas może unormować sytuację, ale z życia wiadomo, że nie zawsze.

Pozdrawiam.

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ok, może winienem wyjaśnienia, bo być może kontekst wiersza się przedawnił. Chodziło mi o głośną w swoim czasie sprawę morderstwa, kiedy to poetka Zuzanna M. wraz ze swoim chłopakiem zamordowali jego rodziców, którzy sprzeciwiali się ich związkowi. W zasadzie wiersz jest o tej Kosmicznej Martynie, czyli fance Zuzanny M.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
    • @andreas Bo poeci to podobno wrażliwi, empatyczni ludzie :) Zdrówka też :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      A to jest ciekawe i mądre spostrzeżenie :) Dzięki za refleksję i zatrzymanie się pod wierszem :)   Pozdrawiam    Deo
    • Popada; rano narada - pop.    
    • @poezja.tanczy   Dzięki. Pozdrawiam.   @Jacek_Suchowicz   A ziemia wiosną się odrodziła...   Dzięki.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...