Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

'' GorzkoSłodkie ''


Rekomendowane odpowiedzi

 

 

 

 

Po kilku miesiącach nieobecności, wracam na portal z tekstem, który jak większość mojej jest w wyniku natchnienia, potrzeby lub wylewu myśli.  Forma jest nieokreślona, lecz z pewnością tego dnia 9 Marca, minionego roku)  miałem  na celu utworzenie dłuższego utworu . Zapraszam do przeczytania i refleksji. Chętnie, usłyszę wszelkie opinie, sugestie, a także wskazówki, bądź porady gdzie można jeszcze rozpowszechniać lub wydawać, własne teksty.

 

Pozdrawiam.                                                                                                      

 

                                                                                                                                                      6.Marzec 2018
                                            
                                            ''GorzkoSłodkie''

 

Można, bardzo dużo rzeczy do siebie porównywać jak, choćby pogodę do dni, które nam - ludziom, mijają. Gdyby, tak dać moje dni...., miałbym najpewniej rodzaje pogody, których ludzie nie preferują. Deszcze,Burze,Wichury przechodzące w Tornada, Śnieżyce i, tak dalej. Natomiast, słońce ciepłe, lecz nie gorącem prażące i lekki wiaterek z orzeźwieniem, drobnych kropli wody na przykład - tak, ludzie pragną przeżyć świat. Uczucia są, też rodzajami pogody. Zmieniają się, tworzą katastrofy i wznoszą posągi piękna, które oczy ludzkie próbują złapać, jednakże one nie mają, ich złapać na tym świecie. Cieszymy się, gdy przykładowo długą i srogą śnieżycę lub stały i jednolity deszcz, przerywa rozpogodzenie, wyższa temperatura co, pozwala nie trząść się. Nie wiemy nic o tym, co zmienia umysły. Chcemy, patrzeć i iść, lecz zbyt łatwo zaczynamy patrzeć na to, co przeminie. Jedynie, sporadycznie i..., tak, prawdziwie jak, tylko nam bredzi dusza, potrafimy stać pewnie i patrzeć dumnie na słońce, które może znów być, chmurami zakryte. Jesteśmy, głodni - głodni, pulsów regularnych. Odbić, stałych. Tak! Po, tysiąckroć właśnie, tak! Stałości. To, stałości ludzie szukają w swej, skrytej żałości. Demony, manipulują pogodami. Demony, niewidzialne i głośne, wtedy kiedy mają,znów nas dręczyć bez wytycznych. Demony, bez twarzy i kończyn. Jak duchy które są , a mimo to, ludzie nie są w stanie przyjąć, tego powszechnie i wszędzie. Zrzuca, nas coś i nie wiem, kto na arenę walki i wyłącznie walk, gdzie w obłędzie biegają wszędzie wojownicy, różnej maści.To, nie w starożytności wymyślono na Ziemii olimpiady. To, wszystko wokół jest olimpiadą, od czasów których nikt wcześniej nie był  i nikt później nie będzie. Piękna chcemy i Pięknem jesteśmy. Iluzja, której nigdy nie chwycimy tutaj, a co najwyżej przyjmiemy w nas bez strachu i wątpliwości . Tedy, zakładamy gałązki oliwne które jak damy, sobie zrzucić...szafiry pustki, zaczynają biesiadę . Stajemy się cesarzami , gdy wchłoniemy i pilnujemy piękna, niewidoczne. Zamieniamy się, ponownie w pustelników, kiedy piękna, wypuszczamy. Chwycić (nie, kończynami), piekno wieczne - celem, naszym. Zdobyć, jeśli słonće chcę i wciąż móc prażyć - naszym, obowiązkiem. Jesteśmy, żeglarzami co, nie wiedzą kiedy wypłynęli na ocean, lecz sami muszą łódź kontrolować, aby  znaleźć ląd. Ludzie, chcą jedynie stały ląd. To, mało i zarazem dużo. To, nic i wszystko. Daleko, ale też blisko. 
 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
    • @andreas Bo poeci to podobno wrażliwi, empatyczni ludzie :) Zdrówka też :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      A to jest ciekawe i mądre spostrzeżenie :) Dzięki za refleksję i zatrzymanie się pod wierszem :)   Pozdrawiam    Deo
    • Popada; rano narada - pop.    
    • @poezja.tanczy   Dzięki. Pozdrawiam.   @Jacek_Suchowicz   A ziemia wiosną się odrodziła...   Dzięki.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...