Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

utul mnie


Stary_Kredens

Rekomendowane odpowiedzi

boję się starości

znużenia

wejścia w szarą

strefę cienia

 

przedsionka do nieba piekła

czyśćca może

kto to wie?

a o wierze nie chce mi się mówić

bo

im  więcej człowiek się  stara

tym bardziej jest zwietrzała

 

 tak naprawdę  jest nam dana

lub nie

 

boję się tego czasu

małego przed wiecznym

choć zawsze pomiędzy jest

teraz wiesz

nadchodzi kres

 

jak go prząść gdy tracisz sens

gdy już tylu odeszło

gdy nigdy przy uchu gra

smutną pieśnią

 

boję się

więc

utul mnie jak dziecko

kochaj raz jeszcze

zanim śniegiem zaprószy

śmierć w  ziemię wdepcze

 

Edytowane przez Stary_Kredens (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

   Czego się boisz , co masz do stracenia

 

 to oczywiście do peela .

 

                                                                                  pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bardzo smutny wiersz. I prawdziwy. Chyba każdy boi się tego "przejścia na drugą stronę".

Na szczęście - moim zdaniem - żadnej "drugiej strony" nie ma. A lęk jest nam zaszczepiony przez naturę po to, żebyśmy się bronili przed śmiercią, dopóki możemy. Ale tak naprawdę nie ma się czego bać, bo dalej nie ma nic.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

nie wiem , czy przez naturę zaszczepiony mamy ten lęk? natura być może by nam tego zaoszczędziła. Gdybym np. wychowała się wśród wilków może bym nawet tego przejścia nie zuważyła , tak jak dziecko nieświadome , ze umiera , jesli mu tego nikt nie powie

pozdrawiam Kredens

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To tutaj - jest wszystkim co znamy. Czasami jest ciężko, ale w zamian nic, a morze gorzej?

Wiem jak to jest kiedy się odpływa, kiedy ciało poddaje się obojętnie, cichnie. Nie boli i nie przeraża.

I samo pytanie o to coś za pomiędzy jest nieistotne. tylko płynie się wolno.

Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Nie sądzę, że ktokolwiek, kto powoli umiera, może być tego nieświadomy. Bardzo zły stan organizmu wywołuje paniczny lęk i odruch bronienia się za wszelką cenę przed traceniem świadomości.

Wiem, że mój pies, kiedy umierał, bał się okropnie - przyczołgał się do mnie i liczył na ratunek z mojej strony, a ja nie mogłam już nic zrobić... Ale przynajmniej mówiłam do zwierzęcia i głaskałam go po łebku, to mu nieco dodawało odwagi.

Kiedyś byłam w szpitalu jako dziecko. Widziałam, jak umiera kilkumiesięczne niemowlę - bardzo płakało, bało się, nie chciało umierać.

To się po prostu czuje - człowiek czy zwierzę, kiedy umiera, czuje, że przestaje istnieć, że "odlatuje" w niebyt.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Karb udała Rada. Bobu, bo wisi Bob! O, bis! I w obu Boba dar, a ładu brak.    
    • Czy myślisz że ciebie prowadzę? Szanuję od zawsze twą wolę. Wybierasz kierunki wydarzeń, zaliczasz wykroty z mozołem.   A drodze wygodnej i gładkiej, takowej przenigdy nie ufaj. Lecz pozwój, by Bóg twój od teraz, prowadził i nie dał ci upaść. :)  
    • Dokąd prowadzisz mnie drogo, zanim spod nóg się usuniesz? czy w wiekiem będziesz mi bliższą, abym cię mogła zrozumieć? Ile masz w sobie zakrętów, za którym już cisza głucha? Czy mogę z jasnym spojrzeniem, bardziej niż sobie zaufać?  
    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...