Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

,,…lecz jeśli zapomnieć i uwierzyć zdołasz
na przekór bólom i rozterkom duszy
pamiętaj miła że ja - ja blużnierca
w boga uwierzę

a wtedy strzeż się miła mego serca
a wtedy mego serca strzeż się miła "

goddam




W końcu udaję się do okolicznych małych miasteczek. Wychodzę na otaczające je wzgórza, stoję na rogach rynków, przesiaduję w małych knajpach przy oknach. Myśli znajdują przedmioty rozważań, oczy dyskretnie widzą wszystko, a świat jest jednym wielkim pokojem. Jestem sobą. Chce być sobą dla samego siebie.
Tak jest i tym razem. Siedzę w małej knajpie przy dużym , prostokątnym oknie. Ma niski, drewniany parapet który spełnia rolę czwartego krzesła przy stoliku. Trzymam na nim nogi. Przez duże okno, widzę rynek i fragmenty małych, krzyżujących się, zielonych uliczek; na jednej z nich zobaczyłem także jego.

Chłopak ten nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia lat, blond czuprynę i długi jasny płaszcz; za duży, zwisający fałdami na szczupłej sylwetce. Wszedł do miasta od wschodniej strony; lśniącym od deszczu brukiem; ulicą biegnącą w dół wschodniego wzgórza, pomiędzy luźno rozrzuconymi domami i młodymi pędami wykarczowanych klonów. Ulica otwierała się szeroko na mały, często – z racji sąsiadującej rzeki - zamglony rynek. To miasto dawno straciło tożsamość. Zabrakło w nim już tych ludzi, dzięki którym – wracając z małego, prowincjonalnego miasteczka – pytasz; a byłeś w tym czy innym miejscu? - ludzie tam nadal w niedziele chodzą do kościoła, w powietrzu unosi się zapach impregnatu do drewna i czuć w nim te wszystkie kościelne modły, które nie mogą ulecieć do nieba na lamentujących, niedzielnych pieśniach. Drewniane domy, pachnące smołą, zostały zastąpione przez bogate, stylowe wille; świeże i nowe, a posadzone przy południowych ścianach winobluszcze sięgały zaledwie do jednej czwartej ich wysokości.
Chłopak skierował swoje kroki do lokalu przy ul. Wylocie. Przechodząc przez drewniany taras, spojrzał na wplątane w kratkę altanki, zmoknięte liście winogron; pchnął ciężkie, obrotowe drzwi i wszedł do środka. Było jeszcze pustawo. Mała i ciasna przestrzeń zarzucona ogromną ilością drobnych przedmiotów: zegarów, obrazków, kolorowych butelek, starych radioodbiorników, oprawionych w ramki barwnych motyli. W szarawych półcieniach wnętrza radio charczało melodię Toma Waitsa: „waltzing Matylda”. Usiadł na wysokim barowym krześle.
- Moja Matyldo – szepnął. – Dobrze, że już jestem.

Po chwili zjawił się mały, pucułowaty gość. Barman. Jego mocny, szeroki uśmiech sprawił mu przyjemność; uniósł się lekko na krześle, oparł łokciami o ladę i położył na niej tułowiem. Przylegając policzkiem do blatu patrzył dziecinnym wzrokiem w kierunku barmana. Ten podszedł do niego z szerokim uśmiechem – jednocześnie, jakby ze zdenerwowania, gniotąc w lewej ręce wilgotną ścierkę.
- Cześć – przywitał się podając mu dłoń. – Wróciłeś na dobre ? - Przez słowa przebijała nieśmiałość, lekkie zażenowanie niespodziewanym spotkaniem.
- Słuchaj Staszek – chłopak postanowił przejść od razu do rzeczy – widziałeś Arletę ? Przychodzi tutaj ? Pytała o mnie ?
- Nie ma Arlety – odparł. Jego okrągła twarz stężała w grymasie zniechęcenia. – Wyjechała z miasta i nikt jej już nie widział – ciągnął.
- Wyjechała ? Gdzie? – prawa ręka na ladzie zadrżała mu nerwowo - powiedz mi, ty przecież wiesz – mówił cicho i smutno. - Muszę jej wytłumaczyć. Zniknąłem tak nagle. Przecież ona mogła różne rzeczy pomyśleć.
Barman spojrzał na niego stanowczo i łagodnie.
- Przecież ty nie zniknąłeś. Ciebie zabrali. Dla twojego dobra i dla jej. Rozumiesz ? Nie dawałeś jej spokoju, skamlałeś – mówił powoli patrząc mu w oczy. – Rozumiesz ?
Twarz chłopaka nabrała wyrazu złości i zniecierpliwienia. Wydął policzki, zacisnął mocno usta, wypuścił powietrze, zamknął oczy i trwał tak przez chwilę ze spuszczoną głową. Potem całkiem spokojnie i przytomnym wzrokiem ogarnął zastawione butelkami barowe pułki, uśmiechnął się lekko i popatrzył z politowaniem na barmana.
- To ty nie rozumiesz - zaczął, a jego głos wcale nie był podniecony i słyszałem go wyraźnie.– Może za miliardy lat; mówił; może ewolucja pobiegnie w kierunku gdzie wyeliminowany zostanie instynkt agresji. Bo to on, przekierunkowany tylko, jest źródłem miłości która zamienia się w pogardę i nienawiść gdy nie spełniają się oczekiwania. U jej podstawy leży najpotężniejszy z instynktów. Jestem przykładem przebudowy całego wachlarza ludzkich instynktów. Jestem miłością czystą i bezwarunkową. Był już taki człowiek i długo trzeba będzie czekać na następnego. – Tak mówił. Ale barman, już po dwóch zdaniach patrzył obojętnie na drzwi i kiwał monotonnie głową. Zapewne myślał, że oto zbliża się godzina kiedy ludzie kończą pracę i za chwile będzie miał pełne ręce roboty.
Nie zauważyłem jak zeskoczył z krzesła. Cztery kroki i był przy drzwiach. Pchnął je mocno.
Przysiągłbym, że przez uchylone drzwi zajrzała do środka przybrana w fantazyjne ornamenty niewielka kamienica.
Takie to było miasto. W jesienną, deszczową pogodę robiło się jeszcze mniejsze, jakby nasiąknięte wilgocią powietrze napierało na niego z całych sił próbując ponaginać fasady domów i rynkowych kamienic do środka, zapędzało ludzi do barów i małych knajpek.
- Jeszcze godzina i zrobi się ciasno – westchnął obojętnie barman, zarzucił wilgotną ścierkę na ramię, odwrócił się i zniknął na zapleczu.

Siedzę przy oknie. Widzę jak chłopak zeskoczył zgrabnie z altanki, wyciągnął szyję i zanurzył głowę w lepkim, wilgotnym powietrzu. Widzę jak oddalając się, tłumaczy coś niewidzialnej obok niego osobie. Jak gestykuluje miękko i z gracją rękami w za dużym jasnym płaszczu…
Zapragnąłem nagle pójść nad rzekę, ale zerwał się wiatr i rozpadało się na dobre. Posiedzę tu jeszcze. Zamówię kawę. Nie kupię już nowej paczki papierosów. Przeczekam.

Opublikowano

"Zapragnąłem nagle pójść nad rzekę ale zerwał się wiatr i rozpadało się na dobre." - tu brakuje przecinka.

Panie Tomaszu! Ja pana kupuję całego, z butami i czupryną, jeśli pan takową posiada! To nie pierwszy pana tekst, który tu przeczytałam i myślę, że ewidentnie w tym, co pan pisze jest COŚ i to coś przyciąga i wciąga. Jestem naprawdę pod wrażeniem.
Pozdrawiam
Zuza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Waldemar_Talar_Talar @Marek.zak1 Panowie, jestem wdzięczna za lekturę. Delikatność się przyda na świecie! Bb
    • @Berenika97 Bereniko, podobno są kobiety i dziewczyny, które nie cierpią, jeśli druga ma taką samą. No na mnie to nie działa- ja się cieszę z choćby z tego powodu, że ktoś ma gust podobny do mojego, że nie jestem taka ostania - mogę nawet siedzieć obok,  a co? Celowo nie można? A czasem i z zazdrości, że Twoja jest ładniejsza, zdarza się kąśliwa uwaga albo i złośliwa psota - no cóż... :) @beta_bNo to jeszcze coś. Wiesz, jak obok mnie usiądzie ktoś w wełnianej bluzce, albo w czymś, co jest szorstkie (marynarka, żakiet) - to się przesiadam - no po co mam się drapać? Dzięki :)
    • Historia wdzięczna a puenta znakomita. Podkreślona flamastrem. Z przyjemnością Alu. I jesteśmy zgodne w kwestii miłych materiałów. Bb   PS zniszczyłam w dzieciństwie mamie ulubioną bluzkę. Nałożylam lalce jako sukienkę i obcięłam nożycami rękawy, bo były za długie. Słabe wspomnienie (nie robiłam na złość, tyle że nikt mi nie powiedział, że tak nie można). 
    • @Migrena Miłość jako akt kreacji - niezwykłe ujęcie. Słowa płyną lekko, naturalnie i zabierają mnie w sferę mistyczną i cielesną jednocześnie. I niech trwają, niech się stwarzają, natura nie zna pojęcia "koniec". O ciszy nie piszę, bo poeci wiedzą lepiej, jak ją dotknąć.  
    • Stara, drewniana figura kiedyś w głównej nawie swoje miejsce miała. Wszystkie prośby, intencje i żale — przez tyle lat w jej kierunku wypowiadane — słuchała. Łzy, czasami, na posadzkę świątyni spadające — widziała. Na pytania: „Czy jesteś?”, „Czy widzisz, co robią?” — nawet gdyby mogła odpowiedzieć, odpowiedzi nie znała. A jednak, mimo swego milczenia, była jak światło w ciemności— ci, którzy przychodzili, znajdowali w niej jakąś ciszę, cień nadziei, poczucie, że nie są całkiem sami. Z wysokości swego cokołu patrzyła na dzieci trzymające matki za rękę. Na starców z różańcem w dłoniach. Na zagubionych, którzy z lękiem w oczach i gniewem w sercu stali w półmroku. Na zakochaną dziewczynę, co szeptała: „Niech mnie pokocha”.   Niemy świadek wszystkiego, co kruche i piękne w człowieku. Jej drewniane ramiona wypłowiały, twarz popękała przez wieki. Spojrzenie, wyryte przez dłuto, nie straciło jednak łagodności. Nie mogła cofnąć czasu. Nie miała mocy sprawczej. Nie znała odpowiedzi na modlitwy. A jednak — była. Właśnie to „bycie” było jej najważniejszym darem. Z czasem nowe figury, dekoracje zaczęły otaczać ją z każdej strony. Ona — skromna, lekko pochylona — wciąż stała. Stała i słuchała. Choć nie znała słów, rozumiała ciszę. A w tej ciszy ludzie mówili najwięcej. Została zdjęta z cokołu. Ostrożnie, bez ceremonii. Przeniesiona do zakrystii. Tam, między szafami z ornatami, obok zapasowych lichtarzy i zakurzonych mszałów, stoi cicho — zapomniana. Nie słyszy już szeptów modlitw. Nie czuje ciepła ludzkich spojrzeń. Nie widzi łez spadających na kamienną posadzkę.   Czasem tylko, przez uchylone drzwi, wpadają do niej echa liturgii: odległe śpiewy, brzęk dzwonków, szelest procesji. Serce z drewna — czy może w ogóle istnieć takie serce? — ściska wtedy tęsknota. Tęskni za kobietą, która codziennie zapalała przy niej maleńką świeczkę. Za chłopcem, który z obawą patrzył w jej oczy, zanim odważył się przystąpić do spowiedzi. Tęskni za szeptem: „Pomóż mi przetrwać…”. Za zapachem wosku i kadzidła. Za szczególną chwilą ciszy, gdy kościół był pusty, ale ktoś wchodził — i tylko dla niej klękał. Choć zrobiona z drewna, nosi w sobie ślady tych wszystkich dusz, które przez lata złożyły przed nią swoje ciężary. I nie umie zrozumieć, dlaczego została odsunięta. Czeka. Bo figury — tak jak ludzie — potrafią czekać. I wierzyć, choć nie potrafią mówić. Czeka. A jej drewniane serce, w zakrystii między szafami, wciąż wystukuje słowa pieśni: „Kto się w opiekę…” A ona słucha.   Rzeszów 24. 07.2025
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...