Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Pani Gienia na tropach Nieznanego


Rekomendowane odpowiedzi

Pewnego dnia, a był to poniedziałek, dokładnie godzina 6.47, Pani Gienia wyruszyła na spotkanie Nieznanego... Nie wiedziała oczywiście, że może coś takiego na swej drodze napotkać, w ogóle nie sądziła, że napotka cokolwiek, niemniej jednak taki właśnie los był jej już pisany.

- Taki los - myślała Pani Gienia, nadążając za narratorem. Narrator tymczasem nadążał bez trudu za Panią Gienią, bo jej się flek w prawym botku odkleił i właśnie nad jego losem Pani Gienia tak wzdychała. A właściwie to nad swoim, bo żeby jeszcze jej się odkleił z tej strony, co nogę miała dłuższą, to by się i nawet wyrównało. Ale że tamten zdarł się w zeszłym roku a pan Mietek co to wszystko potrafi wziął normalnie kawał wtyczki ebonitowej i szast prast przybił, to flek się trzyma do tej pory i do dwóch centymetrów nadmetrażu Gieninej lewej nogi przyszło doliczyć jeszcze trzy obcasa, co razem dawało pięć centymetrów różnicy, bo do prawej nie było co doliczać bo flek odpadł. I tak oto podążali na targ, kołysząc się z boku na bok, Pani Gienia, ebonitowy flek z wtyczki, nikomu niepotrzebne pięć centymetrów i wisząca w powietrzu groźba spotkania z Nieznanym. I siatka.

Siatkę w kolorze frywolnego różu – niegdyś bordo – pani Gienia miętosiła na razie potężną dłonią w tombakowym pierścionku z oczkiem. Ekologów ucieszyłby z pewnością jej brak zaufania do reklamówek – siatka Pani Gieni od dwudziestu z hakiem lat nosiła takie ciężary, przy których plastikowy pizdryk pękał po paru krokach. Zdarzyło się tak kiedyś Pani Gieni, jeszcze w tych czasach co to siatki jak leżały przy kasie to i po dziesięć się brało jak nikt nie patrzył, bo za darmo były, że jej siatka pod samym sklepem pękła a schab to normalnie aż plasnął o lastriko. Reklamówki te co to ich Pani Gienia tyle nabrała leżą sobie w komodzie, bo to z takim trudem zdobyte to aż żal tak do kosza. A człowiek dalej z tą starą siatką na targ chodzi, jak za komuny, i nawet droga ta sama, tylko teraz chodnika kawałek zrobili - kiedyś asfalt był tylko wzdłuż ogródków działkowych a dalej na targ szło się ścieżką przez pola, tam gdzie na złom zawsze chodzili a potem siedzieli w krzakach. Teraz ani ogródków ani nic, za to złomiarze dalej chodzą i dalej w tych samych krzakach siedzą. Wstyd.

. . .

A Władzia znowu nie mogła spać w nocy. Jak człowiek musi robić to nic tylko by leżał, a jak już robić nie ma co bo i dzieci odchowane i mąż dzięki Bogu na tamtym świecie, to jak na złość zasnąć nie można. Ciągnęło Władzię w świat a tu nawet psa nie ma żeby wyjść, zresztą ciemno jeszcze. Pokręciła się trochę po domu, telewizor włączyła na chwilę, przestawiła parę rzeczy z miejsca na miejsce, kurze starła i nic. Telewizor zgasiła bo nic nie dawali, w radiu tylko trzaski, trzeba oddać do naprawy, bo odkąd Miecio w nim dłubał to tylko gorzej odbiera. Odłożyła sobie trochę z renty, ładne buty widziała na targu i niedrogie, a firma porządna, Slazinger pisało z boku, widać ktoś się nie zna że tak tanio sprzedaje. A jakby tak co utargował, to może i starczy żeby radio naprawić.
Z tą myślą Władzia czekała aż nadejdzie świt.

. . .

Idzie sobie Pani Gienia i wspomina lepsze czasy ogródków działkowych, a tu przed Panią Gienią coś stoi. Ni to obejść ni przeskoczyć - chodnik wąski, po jezdni głupio - a pod spodem strach. Bo jak to tak, ani drzwi, ani ściany, tylko futryna sama stoi. Na ulicy nikogo, może i dobrze, nikt nie widzi, ale człowiekowi byłoby raźniej. Zapytałby co tu zrobić. Obiło się o uszy Pani Gieni że pod futryną jak przejść to się pecha będzie miało. A nie pod drabiną? A zresztą, jakby tu drabina stała to bardziej tak jakoś normalnie, po ludzku, że może ktoś zostawił, że może coś będą robić… A z tą futryną to coś podejrzane. Aż ciarki Pani Gieni po plecach przeszły, zimno jej się tak jakby zrobiło, myśli tylko jakby tu straszydło ominąć, jezdnią, nie jezdnią, z osiedla tylko wyjść i w pole, niech już sobie siedzą w tych krzakach, ona się nie boi, a potem tylko przez ulicę żeby nic nie jechało i już będzie na targu…

- A pani to w te czy nazad? – Pani Gienia aż podskoczyła. –Bo ja to położyć muszę. Tak nie wezmę.
Dżentelmen, który nagle pojawił się przed Panią Gienią, wziął się dosłownie z powietrza. Inaczej nie dało się tego wytłumaczyć. Musiało to być swoją drogą dość gęste powietrze, jako że przybysz wciąż wydzielał jego specyficzną, trudną do określenia i niewątpliwie złożoną woń. Wydzielał ja do tego stopnia entuzjastycznie, jakby cała jego postać z tej właśnie substancji była złożona. Prawdopodobnie z tego właśnie względu Pani Gienia doszła do wniosku, że za nieznajomym stoi siła, ogólnie rzecz biorąc, nieczysta.
- Pani idzie czy pomóc? – niewielki jegomość lustrował Panią Gienię spod kaszkietu. Ot, pijaczyna, myśli Pani Gienia, ale skąd on się tu wziął tak znienacka i co mu chodzi po głowie? A ta futryna?

. . .

Pani Władzia wracała z targu zadowolona. Zaczaiła się przy ręcznikach, udawała że niby to przebiera, ogląda, ale co chwila zerkała na budę z butami. Jak tylko zobaczyła że ta dziewucha sama na stoisku została, ręczniki z miejsca przestały ja interesować i dziarskim krokiem ruszyła w stronę budy. Przed samym straganem zwolniła, że niby to tylko patrzy, niby nie chce kupować, a dziewucha dalej siedzi jak ten tłuk. Ile? Sześćdziesiąt? Drogo. Wie pani, za taki szmelc to nawet połowy tej ceny, przecież to się rozklei zaraz. O już się rozkleja. No tu, nie widzi pani. Kto to kupi, dziecko. Że ile? Że piątkę taniej? Kochanie, to się nie opłaca, nawet na szewca nie starczy. A czterdzieści to inna sprawa. Biedne dziecko, pani tu pewnie cały dzień tak siedzi, a sprzedała cos pani? Nie trzeba pudełka, kochanie, tak wezmę.

Taszcząc pod pachą nowe bielutkie adidasy, Pani Władzia szła ścieżką w stronę bloku. Cieszyła się że nie musi przechodzić przez osiedle – zanim dostali z mężem przydział na to m3, mieszkali w domku na Brochowie – mieli tam budować obwodnicę, wszyscy już się wyprowadzili tylko oni nie mieli dokąd. A wszędzie nic tylko ugory. Nowe osiedle stało na skraju cywilizacji, ze swoich okien na piątym piętrze Pani Władzia widziała tylko porośnięte rzadką trawą pustkowie – co do którego być może istniały kiedyś jakieś plany – i ruchliwą ulicę, za którą rozpościerało się morze bud i budek wszelkiego rodzaju.

Sięgnęła do kieszeni wiatrówki po klucze. Skręcając w stronę bramy zauważyła sąsiadkę, ale nie zaczepiała jej – sąsiadka najwyraźniej zagadała się z tym Waldkiem pijakiem, jakby było o czym. Odkąd spaliła się ta stara chałupa po drugiej stronie osiedla, ani razu go trzeźwego nie widziała. Co i raz to nowe fanty stamtąd wynosił, pieniądze miał to i pił. Teraz też, futrynę całą wytaszczył, sprzeda na złomie i znowu w krzakach zalegnie. Pani Władzia westchnęła i popchnęła bramę.

. . .

- Pani szanowna pozwoli, Nieznany jestem. Waldemar.
- Pan… żołnierz? – nawet Pani Gieni ta hipoteza wydała się mało prawdopodobna.
- 38 lat będzie teraz jak w rezerwie jestem. Nieznany to ja jestem po ojcu. W papierach mi wpisali ojciec nieznany, a jak mi przyszło po dowód iść, jak dorosłem, to poprosiłem, żeby mi nazwisko wpisali po ojcu. Mamusi chciałem przyjemność zrobić, żeby ludzie nie gadali że jej Duch Święty bachora zrobił. Mechanikiem byłem, w czołgach. Tylko wie pani, raz na poligonie za potrzebą wyskoczyłem i odtąd głuchy jestem na jedno ucho. Nie wiedziałem że tam akurat strzelać mają. Ale i tak dobrze, że nie, za przeproszeniem, w zadek. Bo to i głupio, i renta mniejsza, albo od razu człowieka do roboty zagonią. A mnie tak dobrze, wie pani. Bo pieniądze to normalnie na ulicy leżą, tylko patrzeć trzeba umieć. I się nie przejmować. Jest źle, znaczy, będzie dobrze.

Pani Gienia przestępowała z nogi na nogę, miętosząc w rękach siatkę.
- Panie Nieznany, ja na targ muszę iść. Wnuki przyjeżdżają, ciastek chciałam nakupić.
- A, to nie przeszkadzam pani szanownej. Dzieci to sama radość, zawsze tak powtarzam… - Waldemar zamyślił się nagle.
- A to można tak pod futryną?
- A czemu by nie?
- Bo ludzie gadają że to pecha przynosi…
- No co też pani… To drabina pecha przynosi, że tak powiem. A futryna to wręcz odwrotnie: ile razy człowiek przez nią z domu wyjdzie, to wie ze go coś lepszego spotka niż jakby w chałupie miał siedzieć. Zapraszam.
Pani Gienia nieśmiało przekroczyła niegdysiejszy próg i rzeczywiście świat wydał jej się piękniejszy. Słońce jakby jaśniej świeciło, trawa jakby bardziej zielona i w ogóle dużo tej trawy jak na przednówek. Pączki na drzewach – na pewno wcześniej ich tam Pani Gienia nie widziała. Od strony targu nadjeżdżał Mietek na swoim składaku, którego ciągle reperował pod blokiem. Władzia z piątego, w nowych białych adidasach, powiedziała jej dzień dobry i Pani Gienia już otworzyła usta, żeby się z nią przywitać… i tak została. Władzia, chcąc ominąć Panią Gienię i Waldemara, zeszła z chodnika na jezdnię. Mietek, kiedy tylko ją zauważył, natychmiast opuścił nogę żeby zatrzymać rower – tyle razy obiecywał sobie że wreszcie naprawi kontrę – ale nie zdążył. Pani Władzia nigdy nie była przesądna.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...