Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Tokomaruk - fragment III


Liryczny_Łobuz

Rekomendowane odpowiedzi

Toko był już dalej. Właśnie rozsunęły się przed nim małe drzwiczki i ukazała się Szczelina. Po prawej minął Automatyczną Szatnię, gdzie zostawił swoją Uniwersytecką Bluzę, potem sprawdził na ekranie Menu i ilość osób na sali – i odważnie wcisnął się w Szczelinę. Szło mu nieźle i już po 10 sekundach znalazł się w Głównej Sali. Tu szybkim krokiem przeszedł do znajdującej się po drugiej stronie Bramki Klubowej.
Chwycił za ChipRączkę Dźwigni i po sekundzie był już w środku. Klatka Windy zawiozła go na 1 poziom. Przy wejściu odebrał wydrukowany Bloczek, na który barman wprowadzał kody wszystkiego co zamawiał. Jako że był już Z-1, to obejmował go 5% rabat + 1 piwo gratis. Przechodząc koło Baru, włożył Bloczek w mały otwór i ponownie zakodował się swoim Autochipem Bocznym, poprzez krótkie uchwycenie kolejnej rączki. Na ekranie pojawił się obraz sali i wolnych stolików. Nacisnął ten z numerem 6 i na podłodze rozbłysła Linia Prowadząca.
Kiedy podszedł, przy stoliku czekała już kelnerka. Jak cała tu obsługa , była bardzo sympatyczna i uśmiechnięta, ale miała z 10-15 kilo nadwagi. Na szczęście u niej ten nadmiar odłożył się ... tam gdzie trzeba – pomyślał Toko i także uśmiechnął się do niej.
- Podaj mi Kwiatuszku – zaczął, biorąc do ręki Kartę Dań – eee ... dwa ...
Ale w tym momencie, wszędzie wokół rozbłysły czerwone, alarmowe światła, a z głośników popłynął komunikat: „Uwaga! Uwaga! Grubas w Szczelinie – Uwaga! Uwaga !!! ... ”
Od stolików poderwało się kilka osób i pobiegło do windy. Toko wstał, podszedł do okna i spojrzał w dół, na Główną Salę.
A tam już ściągali znad baru Wielką Szczotkę. Wśród śmiechu i okrzyków, kilkunastu gości chwyciło ją i zaczęło wpychać głęboko w Szczelinę. Kiedy napotkali opór – nad Barem rozbłysł ekran wielkiego monitora na którym widać było spocone, czerwone oblicze faceta , który uwiązł w Szczelinie.
Toko z radością zobaczył, ze to jego prześladowca, przed którym uciekał aż od bramy Parku!
Tymczasem barowicze z głośnym „Heeej hoop! Heej hoop ...” - pchali z całych sił Szczotkę, która powoli, centymetr za centymetrem , wypychała grubasa na zewnątrz. Z głośników, jak zwykle w takich przypadkach leciał skoczny walczyk a cała sala głośno dopingowała tych przy kiju.
Na ekranie widać było jak uwięziony coraz bardziej sapie i czerwienieje. I nagle PUFF! – wyskoczył na zewnątrz jak korek z szampana, a większość pchających Szczotkę, padło, wśród śmiechu, na podłogę.
- Piwo gratis dla Zamiataczy- krzyknął barman i - zaczął ustawiać kufle na blacie.
Toko zamyślony wrócił do stolika. Zdał się na kelnerkę – co do jedzenia i zaczął się zastanawiać – czego od niego chce ten facet. Może zawiadomić Policję? – myślał. Ech, z nimi lepiej nie zaczynać, zawsze się tam czegoś doszukają. Jeszcze z tym poczekam, tutaj jestem chyba bezpieczny.
Rozejrzał sie po sali. Do stolików wracali już kolejni „zamiatacze”, a na wielkim holograficznym podeście – ku radości „szczuplaczków” na sali – zaczęły się „nieme” zawody Sumo.
Toko z niesmakiem obserwował rozbawioną młodzież, która nic a nic nie rozumiała z tej starożytnej japońskiej sztuki walki. On, jako początkujący historyk, swojego czasu fascynował się kulturą Japonii i umiał w pełni docenić kunszt poszczególnych zawodników, więc przez dłuższą chwilę, wkręciwszy wiszące przy stoliku słuchawki, delektował się odgłosami potężnych „tsupari” i okrzykami podnieconej japońskiej widowni.
Patrząc tak na tę walkę myślał, ze chyba tylko tym dalekim wyspiarzom udało się, pośród ogólnego zalewu supertechniki, utrzymać w jeszcze dawny niepowtarzalny styl życia.
Kelnerka postawiła przed nim półmisek pod przykryciem. Przechyliła zalotnie główkę i stwierdziła, ze na pewno będzie mu smakowała ta nowa potrawa.
- OK! Odkrywaj! – zdecydował Toko,
- Tralaaa! – uroczyście podniosła srebrną pokrywkę.
Oczom chłopca ukazała się duża złota kula.
Po krótkiej chwili zaczęła ona pękać na 4 równe części. Wyglądała teraz jak wielka rozłupana pomarańcza.
Z jej wnętrza uniosła się w górę kula druga, błekitnie opalizująca... jakby zrobiona z falującej swobodnie w powietrzu wody. I kiedy znalazła się na wysokości oczu - powiększyła się tworząc dość duży, jajowaty owal. Po chwili jego wnętrze „przetarło się” – a wewnątrz zobaczył… sylwetkę skulonej, klęczącej, nagiej kobiety, która po chwili wyprostowała się, rozłożyła szeroko ręce i ... zaśpiewała ! Była to jakaś żałobna (chyba japońska) pieśń, podczas której dziewczyna wyjęła z włosów długie szpilki i nagle jej nagość okrył „całun” miękkich, długich, czarnych włosów. Jej oczy wpatrywały się teraz wyczekująco w Tokomaruka.
Chłopak zauważył , że nie tylko wpratruje się w niego ta piękna japoneczka, ale i ... reszta sali. Chyba nikt wcześniej nie widział takiej „potrawy”.
Płynąca ze złotej kuli muzyka zaczęła cichnąć i miły kobiecy głos powiedział – „Eat me!”
- O! To całkiem jak w „Alicji z krainy czarów” – krzyknęła jakaś dziewczyna z sąsiedniego stolika.
Właściwie tak – pomyślał Toko – i ujął ten błękitny twór w obie dłonie.
W tym samym momencie jego powierzchnia rozświetliła sie jaskrawym blaskiem i w następnej sekundzie wszystko zgasło.
Toko trzymał teraz w rękach ciepły, chrupiący „pieróg”, pokryty brązowo-złocistą skórką.
Głodny już chłopak zatopił w nim swoje zęby. Poczuł w ustach dziwny morsko-leśno-jagodowy smak.
Z uznaniem kiwnął głową kelnerce. Uśmiechnęła się radośnie.
- Widziałam z jakim przejęciem oglądał pan zawody Sumo, i postanowiliśmy z kucharzem, że to pan pierwszy skosztuje nowej potrawy – powiedziała – przyjechała do nas aż z Kioto, nazywa się Syrena, i widzę, że panu smakowała. Prawda?
- Bardzo smaczna. Tylko pewnie też baaardzo droga.
- A właśnie, że nie! – ponownie uśmiechnęła się do niego – U nas zawsze dwoje pierwszych testerów, ma potrawę gratis. Która z Pań chciała by ją teraz skosztować.
Ja! Ja! ... – odezwały się zewsząd głosy.
- O nie! Zgodnie z regułami Klubu, prawo wyboru ma tutaj Pan – wskazała na Toko.
- Ten wstał i zaczął lustrować salę.
- - Czy są tu jakieś Yomanki ? spytał głośno.
- Tak! – usłyszał po chwili głos z końca sali.
Od stolika wstała ... Klaudetta.
Jak ona się tu wcisnęła z takim biustem – pomyślał, i z uśmiechem powiedział:
- W takim razie zapraszam do siebie.
Dwie koleżanki z którymi siedziała zaczęły zachęcająco klaskać. Dziewczyna lekko się zarumieniła i podeszła do Toko.
- Witaj- powiedziała – patrz jakie to miasto małe, znowu się spotykamy !
- Właśnie, często tu bywasz?- zapytał zdziwiony jej serdecznością.
- Nie, dzisiaj pierwszy raz – wprowadziły mnie tu koleżanki, oblewałyśmy właśnie rocznicę ich własnego Labo ... to trochę głupio, że je zostawiłam, nie sądzisz, ha ha ha?
- Ależ nie – zaprzeczył chłopak – teraz i one są dwie i nas jest dwoje. To sprawiedliwie.
- No dobrze – znowu, jakoś dziwnie uśmiechnęła się do niego.
- A jak tam Twoja inicjacja? – zapytał.
- No ... nie najlepiej mi poszło – na razie zostałam Członkiem Warunkowym – muszę jeszcze raz spróbować, z którymś z Mistrzów.
- Tak? A dlaczego?
- Bo podczas inicjacji , mój partner – jak się rozebrałam, tylko mnie dotknął i od razu ... skończył - i jak się domyślasz, nie dostałam wymaganego orgazmu.
- To kiedy masz „powtórkę”?
- Dzisiaj wieczorem.
- A z kim?
- Noo ... z kimś kogo znasz!
- Z ... Brunem ?!
- No pewnie. Chciał nawet już wczoraj mnie ... skonsumować – powiedziała z filuterna miną – ale po tej całej hecy z Inicjacją, nie miałam ochoty.
- A dzisiaj?
- A dzisiaj, – odpowiedziała z rozmarzonym uśmiechem – dzisiaj jest mi już wszystko jedno. O!
Toko zaczął podejrzewać, że koleżanki coś tam jej dolały do tego soku z marchwi. Ale dalszą rozmowę przerwał kucharz, który osobiście, przystrojony w wielką białą czapę – postawił przed nią kolejny wielki, srebrny półmisek.
Dziewczyna, zdziwiona zaczęła mu się przyglądać. Wtedy kucharz uroczyście podniósł wieko i oczom wszystkich ponownie ukazała się błyszcząca, złota kula, która po rozłożeniu - wydobyła ze swojego wnętrza kolejny – lecz tym razem opalizujący zielonkawo – owal.
Po chwili w jego wnętrzu ukazała się sylwetka , przystrojonego tylko w hełm i miecz, młodzieńca.
- Łoooł ! – westchnęła obdarowana.
Tym razem ten „kulinarny spektakl” okraszony był bardziej ostrą muzyką ale zakończył się także słowami – „Eat me”.
Po kilku sekundach dziewczyna wbiła zęby w chrupiący „pieróg”, przymknęła oczy i zaczęła smakować potrawę. Ale po chwili jej wargi wykrzywiło obrzydzenie i wypluła odgryziony kęs, wprost do środka rozwartej, złotej kuli.
- Pfe! Nienawidzę mięty!
- No! No! – Toko nigdy nie spodziewał by się takiej reakcji. Podał jej serwetkę.
- Lepiej daj mi coś do popicia ... muszę zabić ten smak...
Gwałtownie sięgnęła po szklankę z sokiem i ... przewróciła ją na stolik.
Patrzący na to wszystko, osłupiały kucharz, nagle otrzeźwiał o pobiegł na zaplecze. Ludzie przy innych stolikach siedzieli dziwnie cicho – więc jak grom zabrzmiały w tej ciszy słowa powracającego kucharza :
- To na koszt firmy !
Z tymi słowami postawił przed Klaudettą, czy Klaudyną nową szklankę soku.
Dziewczyna wypiła go duszkiem, spojrzała na Toko i spytała
- Pójdziemy?
- OK! Tylko dokąd?
- No do Klubu, za pół godziny mam seans z Brunem, zapomniałeś?
- Nie zapomniałem, ale do czego ja Ci jestem potrzebny?
- A wiesz – zbliżyła usta do jego ucha – znasz Bruna, może już nawet zapomniał o mnie, a Ty chyba także mógłbyś ...
Zbliżali się już do drzwi wyjściowych. Toko stanął i potrząsnął dziewczyną.
- Czy ty sama siebie słyszysz?! Otrząśnij się i przestań gadać takie głupoty!
Stali tak blisko ... i patrzyli sobie w oczy.
Dziewczyna przechyliła lekko głowę i uśmiechnęła się.
- Wiesz – powiedziała dziwnie urywanym szeptem – do zsypu z tym całym ... Brunem ... pójdę z tobą.
Poczuł jak gorąca fala wypełnia jego ciało. Klo zrobiła krok do przodu i jej ledwo osłonięte, pełne piersi przywarły do jego koszuli.
Odruchowo przytulił ją do siebie i zanurzył twarz w jasnych włosach.
Jasnych!
Nie rudych!
Odskoczył jak oparzony.
- Co ja robię! – wyszeptał.
Popatrzył na nią nieprzytomnie, mruknął coś pod nosem i wybiegł na zewnątrz.

Mlax odstawił właśnie kawę i odwrócił sią do kelnerki, żeby zamówić następną. Zapowiadało się dłuuugie nocne czuwanie. Dłuższy czas szukał jej wzrokiem i nawet nie zauważył wybiegającego z Klubu Tokomaruka. Kiedy ponownie spojrzał na ulicę, zobaczył tylko jak wychodzi z niego śliczna, długowłosa blondynka. Dziewczyna spojrzała na zegarek, rozglądnęła się dookoła, wsiadła do taxa i odjechała.
Ech – pomyślał – szkoda, ze nigdy tam nie wejdę, nie przez tę Szczelinę. Zresztą , taka dziewczyna nie spojrzała by nawet na takiego prostego agenta Trójkę - jak ja.
Oparł głowę na rękach i westchnął. Już po chwili jego oczy zamknęły się – a przed sobą ujrzał salę pełną pięknych długowłosych blondynek. Spał.

Toko , kiedy już orzeźwił go chłód nocy – postanowił jechać do domu.
Przed drzwiami mieszkania przypomniał jednak sobie o śledzącym go typie. Wiedział, ze jeżeli uruchomi zamek w drzwiach – łącza otrzymają sygnał, że jest już w mieszkaniu i .... każdy będzie mógł go tam w nocy znaleźć. Zaczął intensywnie myśleć.
Mam – pomyślał – piętro X powyżej 8 poziomu ma zawsze otwarte drzwi – tam spędzę noc, a rano pewnie będę już bezpieczny.
Wsiadł do windy i zjechał w dół. Jak przypuszczał pomieszczenie było otwarte i puste. Z automatu wziął dwie ciepłe bułeczki i kawę. Poszedł do Sali Relaksu i zapadł w jeden z puszystych foteli. Ze ścian popłynęła cicha muzyka. Toko pomyślał o Ani, która pewno jeszcze gdzieś tam jechała. Przymknął oczy , żeby przypomnieć sobie jej twarz, zobaczył jednak ... Klaudynę i poczuł intensywny zapach jej włosów. Uśmiechnął się, tylko lekko zirytowany i po chwili... zasnął.
A obok , na stoliku stygła kawa i dwie bułeczki.

Inny sen, lecz o tej samej dziewczynie – został gwałtownie przerwany.
Kiedy Mlax otworzył oczy, ujrzał przed sobą wściekłą twarz szefa.
- To tak wypełniasz swoje obowiązki grubasie?
- Co ... ja? ... co się stało ...?
- Spałeś na służbie idioto! Gdzie jest ten facet?
- Noo ... pewno jeszcze w środku – Mlax zaczynał już pojmować, w jakim jest położeniu.
- Zaraz sie przekonamy. Posłałem tam Zoję.
Razem popatrzyli na ulicę.
Zoja właśnie przechodziła przez ulicę. Weszła do Kafejki i podeszła do stolika.
- No i co? – zapytał szef.
- No więc wyszedł już około 20 minut temu, z jakąś „galaktyczną blondynką”, jak to określił kucharz.
- No to ... pewno są teraz u niej, lub u niego – Szóstka zagadał szybko do nadajnika. – u niego pusto – powiedział po chwili – a jej jeszcze nie namierzyliśmy.
- Ja ... ja ją chyba widziałem – odezwał się Mlax – ale widziałem jak wychodziła sama.
- Jak tak – to gdzie jest ten facet? Może jeszcze w środku?
Szóstka zastanowił się przez chwilę –
- Musicie tam jeszcze raz wejść, ty także Mlax – Zoja przecież nie sprawdzi męskich ubikacji. Poza tym, oni tam na poddaszu mają pokoje do wynajęcia. No już jazda!
- Ale ja się tam po prostu nie wcisnę! Już próbowałem.
- No taaak ...
- A może nasz tłuścioszek – wyszeptała zjadliwie Zoja – wejdzie drzwiami dla personelu – że niby szuka tu zajęcia. Akurat temu się nie zdziwią. Jaszcze jeden fajtłapowaty grubas ... ten ich kucharz był taki sam.
- No widzisz Mlax – Szóstka wstał od stolika – na wszystko jest sposób. Wychodzimy! Będę na was czekał w radiowozie.


Mlax zbudził się dopiero około 9 rano. Dzisiaj nie musiał iść do pracy – miał wolny cały piątek, za wczorajszą akcję z tym młodym Tokomarukiem. I co z tego – pomyślał, przeciągając się pod kołdrą – że mamy tę cała naszą technikę, kiedy nie namierzyliśmy ani chłopaka, ani tej jego blondyneczki.
Mlax jednak był zadowolony, bo okazało się, że prowadzącym Klub Ździebełko , był Zunn - jego kolega ze szkoły. Razem zaczynali III Gimnass, kiedy on wraz z rodzicami wyemigrował gdzieś na Południe. Ale po dokończeniu nauki – wrócił na „stare śmieci” jako weterynarz!. Tyle, że Zunn, kiedy mógł dostać pracę tylko poza Aglomeracją – wyjechał, i podobno zaczął kombinować w rozrywce, a Mlax był urzędnikiem w Aglo-wydziale Edukacyjnym – lecz była to oczywiście tylko tzw. „przykrywka” tajniaka.
Umówili się jednak na sobotę – żeby pogadać o starych czasach, i ewentualnej pracy w Klubie. I teraz caaały piątek miał już dla siebie.
Przy „kawalerskim śniadaniu” z folii, Mlax zaczął układać plany na ten dzień. Nie miał dzisiaj nic do roboty, więc albo posiedzi trochę przed Wizją, albo ... spróbuje kontynuować swoją zarzuconą dawno powieść. Już nawet nie pamięta dokładnie co tam w niej „nabazgrolił” – ale przez te wolne dni – może posunie ją trochę na przód ? Teraz, jak będzie mógł rzucić tę znienawidzoną pracę w Policji i zacząć karierę w Klubie, jako kucharz - to pewnie pójdzie mu to szybciej?
Przygotował więc mocną kawę, otworzył swojego prostego, podręcznego Kompa – i zaczął czytać:
RED FOREST

Ta noc znowu była chłodniejsza od poprzedniej. To źle wróżyło. Ale akurat dzisiaj mało kto o tym myślał.
W obozie był BAJARZ !
Kari , jeszcze na początku Ciepłej Pory , zarządził wytropienie tej grupy. To była silna grupa. Oprócz Bajarza mieli także Lekarza i Śpiewaka. I bardzo się o nich bali! Pilnowali w dzień i w nocy. A nam potrzebny był lekarz.
Dlatego , tak długo i ostrożnie śledziliśmy ich poczynania. A kiedy w końcu nadarzyła się okazja – to zamiast Lekarza , porwaliśmy Bajarza! Stało się to nad głębokim jarem, którego dołem płynęła rzeka. Nazywaliśmy ją Giba. Bo wyginała się w różnych skrętach i łukach. Tamci rozbili obóz nad małym urwiskiem. Ich mężczyźni poszli ścieżką w dół , nałowić ryb , a w obozie został Lekarz, Bajarz i kilka starych bab. Co młodsze poszły po chrust.
Nikt nie wiedział, dlaczego Kari podjął nagle taką decyzję. Przecież jego Mija była w ciąży!
Kiedy wpadliśmy do ich obozu, to on ucapił starego i krzyczał –„Bierzemy tego!”.
No to złapaliśmy go pod ręce i hooop - prosto do wody !
A było wysoko – jeszcze jak wysoko ! Lecieliśmy , lecieli ...i wpadliśmy - aż do dna !
Wielki PLUSK ! – I już za chwilę , odrętwiali z zimna , wypłynęliśmy na powierzchnię. Tam na szczęście czekała już tratwa , na którą szybko nas wciągnęli. Ami i Nora puścili drągi – a wtedy prąd rzeki uniósł nas daleko , daleko.
Płynąc tak , ten i ów co chwilę spoglądał na leżącego pośrodku starca – ale prawdę mówiąc nie było na to czasu..
I tak to Bajarz trafił do naszej gromady !
I to dzięki niemu - ja mogę teraz spisywać jego i nasze dzieje!
Teraz ja jestem Bajarzem.
Bajarzem od Czerwonego Lasu. To od niego nauczyłem się tej opowieści, i ponad stu innych . Ale dopiero teraz , na stare lata - kiedy nie muszę już uganiać się za jedzeniem i dziewuchami , trafiła mi się okazja opisania tego wszystkiego.
Znalazłem bowiem jakąś dużą , zieloną książkę , która co drugą stronę ma nie zapisaną. Jej tytuł to – „Problemy wszczepiania by-passów , podczas operacji na pracującym sercu „. A powyżej widnieje - „Antoni Kołek – Praca doktorska”.
Odwróciłem więc tę „pracę” – i zacząłem pisać na czystych stronach.
Właśnie to teraz czytacie – a ja pewno już od dawna wesoło hulam sobie w wiecznym Czerwonym Lesie !

***

No więc przytaszczyliśmy tego starucha do naszej kryjówki . Po drodze zarzygał mi całe ubranie. Widocznie dobrze go karmili!
W kryjówce , byliśmy już bezpieczni. Prowadziła do niej tylko jedna , bardzo stroma droga.
Mieszkaliśmy wtedy w jakiś dziwnych , pozostawionych przez Byłych – budowlach. Z czasem zorientowałem się , że była to kiedyś stacja meteorologiczna połączona z górskim schroniskiem.
Popchnięty w plecy Bajarz , przewrócił się na zaśmieconą , drewnianą podłogę. Zaraz potem podbiegła do niego Nora i łagodnie posadziła go na jedynym , całym krześle. Starzec popatrzył na nią z wdzięcznością i pogładził ją po twarzy. Reszta grupy patrzyła na niego zdecydowanie wrogo.
Lekarz był nam niezbędny , ale Bajarz ?! Przecież matka Miji także umiała pięknie opowiadać..
Tak nam się wtedy zdawało.
Minęło kilka chwil , i kiedy wszyscy napatrzyli się już na niego – powoli rozeszli się do swoich zajęć.
Wtedy Bajarz popatrzył na mnie. Patrzył z uśmiechem , chociaż to ja go porwałem i naraziłem na wielkie niebezpieczeństwo. Łatwo mógł przecież utonąć w nurtach rzeki. Jeszcze wtedy nie rozumiałem , że ten jego uśmiech to wyraz głębokiej życiowej mądrości. Mądrości , która zdobywa się zarówno radością jak i cierpieniem. Większości ludzi nie jest ona jednak dana.
Popatrzyłem mu prosto w oczy. Był przecież moim wojennym łupem. Ale moje zuchwałe spojrzenie zgasło nagle jak płomień świecy wrzuconej do studni. Tak - utonąłem w jego oczach jak kamień w oceanie.
Siedzieliśmy tak dłuższą chwilę i – jak potem się dowiedziałem – on zrozumiał , że ma nareszcie przed sobą ucznia. Ja zaś odkryłem wtedy swoją małość i nędzę. Nędzę swojego głupiego i bezcelowego życia!
Bajarz , pierwszy przerwał to milczenie.
- Jak masz na imię – spytał bardzo niskim lecz aksamitnym głosem . Głosem , który tak naturalnie przynależał do tego wielkiego , siwego starca.
- Ja ? Ja..... , mnie nazywają Hiphop – odpowiedziałem niewyraźnie. Jeszcze nie otrząsnąłem się spod jego wpływu.
- To dziwne imię. Kto Ci je nadał ? Matka?
- Tak. Zawsze mówiła , że nie umiem normalnie chodzić , tylko hopsam i podskakuję. A podobno , już kiedyś było takie imię.
- No , to niezupełnie tak jest. Hiphop – to był kiedyś bardzo popularny , wśród takiej jak Ty młodzieży – gatunek muzyki. Ale może i pasuje do Ciebie to przezwisko ?
- Może. A jak Ty się nazywasz? – spytałem po chwili milczenia.
- O , ze mną to skomplikowana sprawa. Zanim nastąpił koniec dawnej cywilizacji , mieszkałem z rodzicami pod Warszawą. Miałem na 16 lat i chodziłem do szkoły podstawowej. Właśnie miałem iść od września do gimnazjum , kiedy odkryto pierwszy obiekt zmierzający w kierunku Ziemi. Na początku , nic jeszcze nie zapowiadało tragedii. Były wakacje. W polityce niewiele się działo. Pisano tylko o pierwszych demokratycznych wyborach , w socjalistycznej części Kuby. Ogólnie było miło i sennie. Bogaci wylegiwali się na złotych plażach całego świata , a biedacy...jak zwykle ak omówimy później. Na czym to ja stanąłem ? - Aha ! Byłem więc na obozie młodzieżowym w Bari. To był początek Lipca , kiedy usłyszeliśmy o możliwym kataklizmie. Planetoida o średnicy 26,66 kilometra miała uderzyć w Ziemię gdzieś pomiędzy Grenlandią a Madrytem ! I walnęła !!!!
- Prosto w grzbiet wulkaniczny , biegnący wzdłuż atlantyckiego dna. I tu nastąpiła prawdziwa katastrofa – te wszystkie wulkany – WYBUCHŁY !!! Olbrzymie fale zalały wszystkie europejskie i wschodnioamerykńskie niziny. Zginęło mnóstwo ludzi
- A Ty ? przecież także wypoczywałeś nad morzem !
- Tak – ale w czasie tego zderzenia właśnie wracaliśmy przez Alpy – to te góry , które widzisz tam daleko , przy dobrej pogodzie . Ale i tak odczuliśmy silny wstrząs a ze szczytów osunęły się kamienne lawiny. Na szczęście nie na nas. No a potem nadleciały te trzy mniejsze kawałki. Ale i tak miały razem średnicę większą od tego pierwszego. Uderzyły kolejno w pola naftowe Teksasu , Borneo i Morze Egejskie. Nad światem zapanowały ciemności.. A za rok – nastał głód i wojny. Wojny bezwzględne – o przeżycie ! I wtedy okazało się jak człowiek potrafi być okrutny. W obliczu śmierci głodowej – ludzie zaczęli bronić się wszystkim co mieli. Zaczęli używać także broni chemicznej i biologicznej. Ale całkowite załamanie się światowego transportu – uchroniło ludzkość od wyginięcia. Tylko poszczególne , odizolowane grupki ludzi przeżyły szalejącą po świecie epidemię jakiejś dziwnej choroby. Jesteśmy wyjątkowymi szczęściarzami ! Ja na przykład , wraz z wraz z kolegą i trzema koleżankami , dorastałem na odludziu. W małej chatce ukrytej w alpejskich lasach – gdzie nie dotarła zaraza. O losie swoich rodziców – nie wiem nic !A jak to było z waszą grupą?
- Ja z ojcem i matką , chowaliśmy się w takim wielkim domu – w którym robili chyba jakieś materiały. Bo całe tego bele stały wszędzie. Mama szyła z tego dla nas różne ubrania.
- Przędzalnia – mruknął Bajarz.
- No – taki tam był napis. Bo mama nauczyła mnie czytać właśnie na takich tabliczkach i na znalezionych książkach i gazetach.
- A skąd wzięliście się w tej fabryce ?
- Podobno rodzice wynajęli w pobliżu dom – kiedy spadły te .... planety ?
- Nie planety ! – To były planetoidy , a jeszcze interesuje mnie – czy jesteście Anglikami ? Bo tutaj wszyscy mówicie takim – mocno łamanym – angielskim.
- Nie – podobno jesteśmy Niemcami – a języka tego... angielskiego – to nauczyłem się póżniej , jak dołączyliśmy z mamą do grupy Yolisa – ojca Kari.
- A co się stało z Twoim ojcem ?
- Zginął w walce z dwoma .... no , napadli kiedyś na nas tacy dwaj – i chcieli porwać moją mamę.
- Opowiedz mi o tym – właśnie takie , bohaterskie czyny urastają z czasem w piękne Bajki !
- No dobrze – usiadłem wygodnie i spojrzałem w oczy starca – było to tak :
- „ Mieszkaliśmy w tej ... przędzalni juz chyba 4 lata. Ja miałem wtedy 5 lub 7 lat.
- Z początku wielu ludzi kręciło się po fabryce – ale jak okazało się , że nie ma tam już nic do jedzenia – to potem nikt więcej nie zaglądał. Ale jedzenie tam było ! Tylko tato zamaskował jakimś popsutym ciągnikiem ze śmierdzącymi chemikaliami – drzwi do magazynu żywności.
- A potem zrobił dziurę w podłodze. No w stryszku nad magazynem . I tamtędy spuszczaliśmy linę z koszykiem. Tato zjeżdżał po linie – ładował do koszyka konserwy , sery , zupy w proszku i czystą wodę – i właził z powrotem. Później wciągaliśmy taki kosz – i było jedzenia na cały dzień , a jeszcze zostawało na śniadanie.
- A mieliście jakiś prąd , czy gaz ?
- Nie ! Tato zmajstrował taką ... spirytusową – wydukałem powoli – kuchenkę. I na niej gotowaliśmy zupy i mięso konserwowe.
- I nigdy was tam nie znaleźli ?
- Nigdy ! Aż do tego czasu , kiedy w nocy przyszło tych dwóch.
- Zaskoczyli was ?
- Tak – to było latem. Na stryszku było za gorąco – więc jedliśmy na trawniku , koło Portierni. Była noc i ci dwaj zauważyli blask naszej kuchenki.
- No i co dalej ? – Bajarz wyraźnie się zainteresował.
- No i kiedy już poszliśmy spać – pod wiatę , gdzie tato ułożył nam materace. Wtedy ci dwaj - wypadli nagle zza magazynu nici ! Podbiegli do nas i przyłożyli ojcu do głowy jakąś starą , powiązana drutem – strzelbę.
Ojciec nie mógł nic zrobić, bo miał przy sobie tylko takie duże nożyce, no takie ... do materiału.
- No i co dalej?
- No i wtedy ten drugi, całkiem łysy – złapał mnie za włosy i przyłożył mi do szyi nóż. A wtedy ten pierwszy powiedział, jakimś dziwnym ale zrozumiałym językiem – że mnie zabiją , jak moja mama nie pójdzie z nimi ! Wtedy mama wstała i powiedziała , że pójdzie ...dobrowolnie , jak mnie puszczą . Oni zaczęli się zastanawiać – i wtedy tato zaproponował im dużo jedzenia , jeżeli wypuszczą mamę. Wtedy ten kudłaty z bronią , odrzekł , że za jedzenie mogą puścić mnie – ale mamę zabiorą. Jeszcze się wtedy nie domyślałem , co oni mogli z nią zrobić.. Matka się zgodziła i ojciec poszedł z tym łysym na nasz stryszek – a tamten drugi został nas pilnować. Trzymał jednak cały czas mnie za rękę. Czekaliśmy dosyć długo – aż wrócą. Nawet ten bandzior , który mnie trzymał zaczął się niecierpliwić i w pewnym momencie zawołał – „Sasza!” , ale w budynku nadal było cicho. Wtedy ten ze strzelbą pociągnął mnie w stronę domu i krzyknął , że mnie „rozwali” jak tato nie wyjdzie z podniesionymi rękami.
- I co , tato wyszedł do was ?
- Tak , pojawił się wtedy , niosąc przed sobą nasz kosz pełen jedzenia i powiedział bandycie – że ten drugi pakuje teraz do plecaka butelki z winem. Tak podszedł do niego i postawił koszyk tuż przed nim na ziemi – a kiedy się prostował – to sypnął mu w oczy garść pieprzu.
Tamten chwycił się za twarz i wypuścił strzelbę , która sama wystrzeliła i raniła ojca w udo. Ale tato wyszarpnął jeszcze z kieszeni te swoje wielkie nożyce – i wbił , mu w szyję.
Potem jednak ta rana nogi zaczęła się paprać, noga spuchła i po 2 tygodniach ojciec umarł..
- A co z tym drugim bandytą?
- No tego drugiego ojciec po prostu wrzucił ze stryszku do magazynu z materiałami. Wzbił się wtedy – podobno – taki kurz , że tamten zaczął się dusić i nie mógł zawołać o pomoc. I wtedy tato zrzucił mu na łeb najcięższy odważnik z tych które stały przy takiej wielkiej wadze. Padł podobno jak worek kartofli ... He! He! He!
- Nie wiem dlaczego Cię to tak raduje – odezwał się poważnie Bajarz.- W dzisiejszych czasach potrzebny jest nam każdy człowiek .. a właściwie jego DNA.
- Co takiego?! – zapytałem
- DNA . Kiedyś Ci to wytłumaczę. Ale teraz chciałem zauważyć , że wprawdzie dobrą masz pamięć , ale jeszcze nie umiesz opowiadać – trzeba u słuchających wywołać odpowiedni nastrój ! Ale to wszystko jeszcze przed tobą , chłopcze. A co się stało z twoją matką?
- - No , mieszkaliśmy jeszcze rok po śmierci taty w tej przędzalni. Potem skończyło się jedzenie – a nastała ciepła wiosna , więc mama narobiła zapasów i poszliśmy na południe. Mama powiedziała , ze nie mogę wychowywać się jak dzikus – a na południu na pewno spotkamy jakiś ludzi. Ale widoczne te zarazy i choroby już wielu zabiły , bo dopiero po 2 miesiącach łażenia – zobaczyliśmy w nocy jak na sąsiedniej górze pali się ognisko. Rano tam poszliśmy , i podczołgaliśmy się bardzo blisko tego obozowiska. Ale to był obóz trzech uzbrojonych facetów. Ich pies poczuł nas i zaczął szczekać – ale oni jeszcze spali , i zdołaliśmy jakoś uciec. Cały następny dzień , mama była bardzo smutna , a kiedy tamci poszli na wschód – to myśmy poszli na zachód. I tak dotarliśmy do tej górskiej krainy. Zapasy już nam się skończyły , mama próbowała wprawdzie ugotować jakąś zupę z trawy i innego zielska – ale tylko rozbolały nas po tym brzuchy. Ratowały nas tylko ryby , które udało mi się czasem złapać. Potem zrobiło się cieplej. Zbudowałem nad my jakiś ludzi. jakoś przy pomocy ryb, jagód i ptasich jaj – przeżywaliśmy każdy dzień. W środku lata , jednak , nadciągnęła straszna ulewa. Padało przez wiele dni. Nasza rzeczka gwałtownie wezbrała i nie wiedząc kiedy – znaleźliśmy się nagle na , obmywanej z każdej strony, rwącą wodą – wyspie. Myślałem , ze już po nas – bo siedzieliśmy na kępie drzew , które bezpośrednio wystawały z wody. I wtedy właśnie odnalazł nas Yolis , który także ze swoją rodziną szedł na południe.
- Jak to się odbyło?
- No ... mama ich nagle zauważyła , jak szli przez szczyt pagórka. Zawołała wtedy z całych sił , i udało się jej zagłuszyć szum wody. Żona Yolisa ją usłyszała i cała grupa zbliżyła się do rzeki. Nie wiedzieli jak nam pomóc, rzucili wiec tylko trochę owoców i rozbili niedaleko obozowisko. Ale po kilku godzinach wpadli na pewien pomysł.
- Do końca długiej liny przywiązali kawałek grubej gałęzi i rzucali w naszą stronę. Po kilku próbach sztuka się udała. Kazali mi , na migi, przywiązać mocno tę linę i rzucili nam drugą. Tą mama obwiązała się w pasie, i trzymając się pierwszego sznura weszła do wody, a Yolis z innymi męzczyznami wciągnął ją na brzeg , no a potem ze mną zrobił to samo.
- I jak was przyjęła ta grupa?
- Bardzo życzliwie. Była w niej głównie rodzina Yolisa i jeszcze 4 znalezione tak jak my osoby. Dwoje starych ludzi, ich córka i jej synek. Yolis nie był z tego zadowolony, bo opóźniali wędrówkę, ale jego żona nie chciała nikogo zostawiać. Tak więc szliśmy niezbyt szybko, zwłaszcza, że droga prowadziła przez góry. Ale pogoda była niezła, i jakoś to szło, do momentu kiedy napadły na nas te dwa niedźwiedzie.
- O! Musisz mi to koniecznie opowiedzieć! – zainteresował się Bajarz.
- Nie lubię o tym mówić , bo... wtedy zginęła moja matka.
- Rozumiem ... gdybyś jednak zechciał...
- No dobrze. To stało się, kiedy postanowiliśmy wyjść w końcu z doliny, którą szliśmy już od rana, i przejść przez , leżące po prawej stronie , niewysokie zbocze. Szukaliśmy jakiejś wody, bo teren był wyjątkowo suchy. Zaczęliśmy się piąć w górę. Ja szedłem tuż za Yolisem, obok mnie jeszcze jego młodszy brat, a kobiety i tych dwoje staruszków, powoli posuwali się w górę, dobre 30 metrów od nas ...

Tak – pomyślał Mlax – zacząłem to pisać, zafascynowany dziką przyrodą , którą już tak metodycznie i dokładnie ludzie zniszczyli. To chyba jeszcze ojciec wszczepił mi to, podczas naszych wielodniowych , górskich wypraw. Prowadziliśmy przecież wtedy, przy kolejnych naszych ogniskach, takie fascynujące nocne rozmowy. No ale ojciec był historykiem, który w dodatku umiał z pasją opowiadać o dawnych czasach, ludziach, sprawach ...
Szkoda, ze odszedł od mamy – chętnie bym z nim jeszcze porozmawiał .. i tak prawdę mówiąc – to może przydał by się nam taki kataklizm? Taki powrót „do korzeni”, bez powszechnej, elektronicznej kontroli – gdzie każdy sam wie co jest dobrem a co złem?
Wstał – dolał sobie kawy i ponownie siadł przed ekranem.
Po dłuższej chwili – jego palce znowu zaczęły sprawnie biegać po sensorach tej starej klawiatury.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 miesiąc temu...


×
×
  • Dodaj nową pozycję...