Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

odcienie nieuchronności


Oxyvia

Rekomendowane odpowiedzi

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


trochę się tutaj rozmakabrowało, aż się byłam wzdrygnęłam. wiersz odwołuje się poniekąd do fizjologii, ale ta zajeżdża medycyną. ogólnie połączenia odnośnie wnętrza mogą dotyczyć także sfery duchowej, to porównanie wskazuje na czysto fizyczny ból.
Bo właśnie tak miało być. Ból duchowy, kiedy jest bardzo silny i/lub bardzo długo trwa, budzi również ból fizyczny. Ponadto ustawiczny stres, rozpacz, depresja - powodują rozmaite bolesne choroby, np. wrzody żołądka. Dlatego jest tu mowa równocześnie o bólu duchowym oraz fizycznym. Bardzo dobrze wyczułaś "zalatywanie medycyną".

to natomiast warte jest oprawienia w ramki i powieszenia na honorowym miejscu - tak, żeby widać było zaraz po wejściu do domu :P

podsumowując, nawet podobał mi się ten mały, uczuciowy dekalog. ale w końcu m jak miłość, prawda? ;)

pozdrawiam.
Dziękuję. Dekalog - nawet jeśli mały - to zbyt zaszczytne określenie. "M - jak miłość" to już może być. :-)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 43
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Dziękuję, Egzegeto. Przydługa? Wiesz, ja nie należę do tego nurtu poetów, których zasadą jest "maximum treści w minimum słów". Moje wiersze w założeniu mają docierać do uczuć, budzić je, wzmacniać, poruszać, wywoływać nastrój - a do tego nie nadaje się powyższa zasada. Przeciwnie: pewne nagromadzenie odpowiednio nastrojowych słów i skojarzeń wywołuje określoną aurę emocjonalną. Może się to nie podobać, można to uznawać za nudziarstwo i gadulstwo. W końcu różne rodzaje poezji są dlatego różne, że poeci i odbiorcy są różni. :-)
Dziękuję za pochwałę dla drugiej strofy, bardzo się cieszę.
Nie mogę wyrzucić "jest", choćby z tego względu, że załamałoby to rytm i zniknąłby rym. Ale w moim odczuciu to słowo nie jest całkiem zbędne - jest podkreśleniem, powoduje dobitność zdania. Nie jestem także zwolenniczką samych równoważników w poezji. Lubię pełne zdania, także w liryce.
Ale bardzo dziękuję za wszelkie uwagi. Wymiana zdań na temat poezji, dyskusja - to są rzeczy niezbędne, żeby się rozwijać i wzajemnie stymulować.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Ale wtedy zmieniłbyś zasadnicze znaczenie wiersza, jego "chorobliwą" i "fizjologiczną" stronę.
Zawsze pisałeś wiersze łagodne, bardziej liryczne, takie kolorowe. A ja nie zawsze. Czasem "daję żaru", jak to określiła Fanaberka. :-)

Nie tylko. Jest jeszcze rytmiczne, melodyjne, rymowane i z przenośniami.
Wersy nie muszą kończyć się równo ze zdaniami, jedno zdanie może się ciągnąć przez kilka wersów. To nie jest błąd.

Nie widzę powodu dla przerzutni (choć może ktoś inny znajdzie?). Przerzutnia jest wtedy prawdziwą przerzutnią, kiedy jeden wers ma jakiś określony sens, ale ostatnie słowo go nie zamyka, tylko łączy się z następnym wersem w równie spójną frazę, mająca inny sens. W ten sposób jeden wyraz podwaja swój sens, ma jednocześnie dwa znaczenia.
W moim wierszu nie widzę możliwości zastosowania przerzutni, ale - jak napisałam - być może da się ją wymyślić. Bo jest tu podwójne znaczenie: fizyczne i duchowe.
Może coś mi wpadnie do głowy za miesiąc albo za rok?
W każdym razie dziękuję za podpowiedź i na pewno jeszcze nie raz wrócę do przemyśleń Twojej rady.

Dziękuję i bardzo, bardzo, bardzo się cieszę. :)))
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Tak właśnie miało być. Jest tu pewna gra słów z określonym sensem:
rozpacz rozpatrzyć gruntownie na wskroś - zamiast tonąć w rozpaczy i doprowadzać się do coraz głębszej depresji, lepiej "rozpatrzyć" na trzeźwo wszystko, co w tej sytuacji złe, ale i co dobre - bo zawsze można wyciągnąć jakieś korzyści, choćby nowe doświadczenia i cenną wiedzę o życiu czy o bliskim człowieku. Trzeba zrobić możliwie trzeźwy rachunek strat i zysków. To nie leczy ran, ale pozwala się pozbierać i wziąć w garść. Dlatego te słowa takie "oficjalne", suche i szorstkie, takie "urzędnicze".

To racja. Pisałam to już w odpowiedzi do Fanaberki. Poprawię, kiedy wiersz we mnie okrzepnie.

No i ma być dziwnie. Czy wszystko musi być w wierszu konwencjonalne i zgodne ze słownikiem? A choćby u Ciebie powyżej: "tak mię tkło", "zalata" - to co to jest, jak nie neologizmy poetyckie? Jak Tobie wolno, to i mnie - a co! ;-)

Dzięki, ale pozostanę przy swojej "rozgadanej" wersji, choć wiem, że teraz góruje moda na oszczędność słowną. Nie jestem jej zwolenniczką - pisałam o tym szerzej do Egzegety.
Zresztą na szczęście widzę, że wraca moda na pełne zdania i rozbudowane frazy w poezji, nawet białej, a także w tzw. poezji prozą. Bardzo mi się te gatunki podobają (te z pełnymi zdaniami i nagromadzeniem słów nastrojowych).

Bardzo dziękuję za uwagi i dyskusję. Jak już pisałam, dzielenie się swoimi zdaniami i spostrzeżeniami oraz uważne czytanie i słuchanie innych jest niezbędne, żeby się rozwijać i nawzajem inspirować.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




dlaczego?
Bo tak! Się rymuje;)
Ha ha! Dobre!
Chodzi o to, że kiedy miłość zaczyna boleć i chorować, nie można udawać, że jej nie ma (i nigdy nie było). Nie można sobie wmawiać, że nigdy się nie kochało człowieka, który spowodował ból (czy to przez odrzucenie naszych uczuć, czy przez zdradę, czy przez odejście, czy wreszcie przez śmierć). Kiedy człowiek sobie wmawia, że nic nie czuje i że nic się nie stało, to blokuje zdolność odczuwania w ogóle - staje się coraz bardziej cyniczny - natomiast te wyparte ze świadomości uczucia ciągle gdzieś w nim są i sterują jego reakcjami, tylko że dzieje się to już poza świadomością. Jeśli takie zjawisko jest u człowieka permanentne albo jeśli dotyczy bardzo silnego uczucia, to jest ono bardzo groźne i nieraz doprowadza do chorób psychicznych.
Dlatego trzeba być świadomym swoich prawdziwych uczuć i w razie bólu odważnie stawiać mu czoła - czuć go i uświadamiać sobie, dopóki nie wygaśnie. (W wierszu ten ból to chora, bolesna miłość - ale można to inaczej nazywać, oczywiście).

Dziękuję Wam za przeczytanie i zastanowienie nad treścią.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



brrr... cały wiersz, bez tego fragmentu - o, tak to ujmę :)
Ale ten fragment miał być właśnie taki, że aż brrr!... Bo mowa tu o zagrożeniu zdrowia i życia - zarówno w sferze psychicznej, jak i fizycznej - najzupełniej dosłownie.
Dzięki serdeczne za pochwałę. Mistrzowska - o, to za mocno powiedziane, z pewnością, ale mi schlebia. ;-)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Tu wielu facetów ma ochotę na więcej, ale spoko.

Joanno - przekaz czytelny. ja akurat myślę podobnie ale każdy ma prawo mieć swoje zdanie.
Natomiast drażni mnie forma, Zwroty typu: miłość wymiłować czy rozpacz rozpatrzyć zawierają w sobie pewien komizm który tu nie pasuje.

ten kawałek biorę:
trzeba miłość dojrzewać po kres
przez kwas cierpki aż po szczęścia świadomość
a gdy nie wiesz, gdzie ten kraniec jest
musisz kochać, kochać w nieskończoność


pozdrawiam Jacek
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Jacku, na jakie więcej? Czy sugerujesz, że w jakiejś sferze niewystarczająco zaspokoiłam oczekiwania tutejszych facetów?... ;-/

Oczywiście, że każdy ma prawo mieć własne zdanie. Niemniej drażni mnie, kiedy ktoś mówi, że "miłość nie istnieje" albo "miłość kończy się najdalej po" takim to a takim czasie - szczerze mówiąc, nie mogę tego słuchać.
Natomiast zwroty, które tu cytujesz, w moim odczuciu nie brzmią komicznie.
Cieszę się, że chociaż fragment Ci się podoba - to już coś! :-)
Pozdrawiam.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Panie i Panowie. Przed Państwem –- Ciscollo! Powitajmy go gorącymi brawami! Jedyny i niepowtarzalny…   A więc w pustej sali…   (Zaraz, zaraz. Jakaż to pusta sala? Wróć. Jeszcze raz. Od początku. A gdzie, Ciscollo?)   A więc w pustej sali. W pustym teatrum. Puste siedzenia rażą po oczach czerwonym obiciem, jak wtedy, kiedy jechałem donikąd w pustym przedziale pociągu… Walają mi się pod nogami jakieś zużyte sprzęty. Jakieś truchła rozsypujące się w proch. Bielejące… Albo raczej żółknące w świetle wiszącej lampy mojego pokoju. Rozsuwam na bok krzesła. Pufy. Taborety…   (A co z teatrem, w którym jedynie cisza i szum płynącej w moich uszach krwi?)   Jakie to ma znaczenie. Pustka tu. Pustka tam…   A więc, pomiędzy krzesłami… Przedzieram się jak przez gęste chaszcze amazońskiej dżungli…   (strasznie dużo tu tych krzeseł)   A więc, pomiędzy pufami…   (tych też jest wiele)   Pomiędzy pustymi fotelami…   (Aa. Tych jeszcze nie było)   Więc, pomiędzy fotelami z poprzecieranym obiciem, pomiędzy tymi czworonogami przestępującymi niecierpliwie ze stukotem jadącego pociągu. Nie. Pomiędzy pustymi, stojącymi spokojnie fotelami, na których zasiadali moi rodzicie za życia. Ojciec wypalił nawet na oparciu dziurę od niedopałka papierosa, kiedy zasnął pijany po seansie spirytystycznym podczas przyjęcia z okazji którychś tam swoich urodzin czy imienin. Nie pamiętam.   W każdym bądź razie zasnął z tlącym się petem, który wypalił właśnie tę dziurę w oparciu. Za oknami pachniały jaśminy. Pachniało czerwcem i ptaki śpiewały tak tkliwie. Słowiki…   Ojciec mówił coś przez sen. W tej to żywiołowej gmatwaninie fazy REM, nadającej pozorów jawy. Poruszał szybko ocznymi gałkami. Pod zaciśniętymi powiekami albo i bez powiek. Jakoś tak przerażająco otwarcie. Mówił z przekąsem i z całą swoją surowością człowieka z zasadami. Wygłaszał coś oskarżycielskim tonem i wygrażał palcem.. Do kogoś. Do czegoś. Do nie wiadomo czego. Jak to bywa we śnie. Mówił potem o przestrzeni, która jest wg niego zakrzywiona. Jak tęcza… O wyimaginowanym napisie na froncie pianina (którego już dawno nie ma, albowiem został sprzedany przez matkę z grosze do jakiegoś muzycznego ogniska)  A więc dopatrzył się go między wyrzeźbionymi na nim liśćmi jakiegoś egzotycznego krzewu. Ciscollo (cokolwiek to znaczy, mimo że brzmi jakoś tak z włoska) Powiedział to wyraźnie, wyskoczywszy z fotela jak oparzony. Nie. Nie obudził się, tylko jako ktoś, kto śni na jawie albo w gorączce.. Potem powtórzył to słowo wiele razy, cały czas śniąc i przestępując z nogi na nogę. Wyglądał jak wypchana kukła albo manekin w kolorze wosku. Wreszcie opadł z sił, popadając w apatię i przygnębienie. I zanurzył się w bezkres szumiącego oceanu. Jego tors opadał. Wznosił się. Opadał… Niczym przypływy i odpływy dostojnego oceanu…   Teraz jest to pusty, wygnieciony przez niego fotel i z wypaloną przez tlący się niegdyś niedopałek dziurą na oparciu.   Pusty fotel po mojej matce…   Cóż…   Pusty po mojej matce fotel z odpadającą drewnianą listewką między drewnianymi nóżkami, którą muszę chyba przykleić. Odpada i już. Widać, tak ma, że musi odpadać. Podłogowa klepka jest przed nim wytarta od ciągłego szurania przez nią kapciami z twardymi podeszwami. Jest wytarta, bo szurała stopami podczas oglądania filmów nocnego kina. Albo i nie szurała. I miała je spokojnie ułożone. Bez najmniejszego drgnięcia. Tak jak miała je spokojnie ułożone w otwartej jeszcze sosnowej trumnie. Widziałem… Była już sina na twarzy, kiedy leżała ze złączonymi dłońmi oplecionymi różańcem. Ojciec też był siny podczas trumiennego spoczynku w przykościelnej kaplicy dwadzieścia kilka lat wcześniej. Chciał coś jeszcze chyba powiedzieć, bo miał otwarte usta. Wokół nich był siny. W głębi czarny od toczących go gnilnych procesów. Oboje już dawno zsinieli, rozsypali się w rozwiany wiatrem pył. W atomy. Neutrony. Kwarki… Całą tę subatomową menażerię wkuwającego gówna. Bo nie zbadanego do końca. I wymykającego się wszelkim prawidłom naukowego postrzegania.   A więc puste po nich fotele. I pusta kanapa. Na której często kładła się moja matka, wracając późnymi popołudniami z pracy. Miesiąc przed śmiercią już się nie kładła, bo nie mogła leżeć i spać z powodu niewydolnego serca. Ale ostatecznie poszła spać. Już tak na amen. Pewnego marcowego przedpołudnia po kolejnej nieprzespanej nocy. Pamiętam, że rano świeciło słońce, mimo że takie lekko przymglone. Za to pod wieczór rozszalała się śnieżna burza. Zabrała ją. Tak po prostu zabrała ją wtedy śmierć. Tak bezceremonialnie. Z okrutnym rechotem absolutnej potęgi wszechwładzy. Runęły wówczas wszystkie gmachy. A każdy z nich miał w sobie mniej lub bardziej wierną, rozpadającą się twarz mojej matki. No cóż, zagrała kostucha na skrzypcach. Fałszywie…   Rozglądam się. Na ścianach wiszą jakieś zdjęcia. Krajobrazy namalowane przez nieznanych mistrzów. I stary wiszący zegar. Niebijący już od dawna. Martwy, zeskorupiały trup. Nasłuchuję… Poprzez szumiący w uszach pisk przychodzą do mnie przez ściany dźwięki z dawnych kreacji przeszłego czasu. Takie pomieszane i jakoś tak nie po kolei. I pomiędzy wychylanymi do dna haustami alkoholu. Która to butelka? Nie wiem. Nie pamiętam. A zresztą nie ma to już znaczenia. Wznosząc kolejny toast do widma w stojącym tremie, zapominam nagle, co miałem zrobić dalej. Opadam na fotel. Bezsilny. Nie pamiętam, co zaplanowałem. Nie wiem. Nic nie wiem. Ale wiem, że płoną gwiazdy albo świece poustawiane w zakamarkach pokoju. Poustawiane nie wiadomo przez kogo. Przeze mnie? Ja to zrobiłem? Albo może ja, jako nie ja? Przez takie coś nie będące mną? Nie ważne. Płoną, to płoną. Niech ściekają stearyną czy woskiem. Na ścianach drgający zarys twarzy, skrzydeł. I czegoś tam jeszcze… A więc ktoś tu jeszcze jest. Kto? Nie odpowiada nikt. Zatem to muszę być ja, tylko podczas przepoczwarzania się w kolejnego ekscentrycznego robaka.   To, co przed chwilą było jeszcze kształtem, teraz nie ma już żadnego kształtu. Jakby jakiś negatyw nie-ludzkiej twarzy czy czegoś na jej podobieństwo. W każdym bądź razie to rozmija się ze mną. Zbliża. Oddala. To znowu przesuwa się coraz bardziej. Odchyla, odchyla…  Wygina się pałąk jak podczas próby wniebowstąpienia… W ekstazie. W skowycie. W spazmie agonii…   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-05-03)    
    • I. Starzy mężczyźni Inspiracja oraz Motto: Rafał Adaszewski z cyklu "Trzy wiersze o kobietach i mężczyznach" "Starzy mężczyźni wyglądają dobrze. Noszą niewielkie zakupy, nie wiercą się na ławkach w parkach gdy z kimś rozmawiają, to odsuną się te pół metra od rozmówcy. Nie mówię zaraz, że są cichymi mędrcami o przenikliwym, łagodnym spojrzeniu. Raczej nie, ale wyglądają dobrze na żywych." Starzy mężczyźni z tonsurą łysiny lub glacą popstrzoną jak indycze jaje nie klną za to ryczą lub skrzypią omotani głuchotą - Starzy mężczyźni choć nie klną ale się śmieją szczęką stukającą na odległość chuchając placebo czosnkowym czasem z laseczką i jeszcze panie po rękach całują - Mówi się że lepszych od nich kładą do trumny II. Odchodzę lub Laurka Na dzień urodzin mojej Pani Lilki z Kossaków Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej :) Jesień z późnych ta najpóźniejsza Sianem lawenda przesuszona i jak krupy rozsypany wrzos - - - - - - - - - - - - - - - Odbicie nie okłamie - ze starej urody rozbieram się do naga 24 - 25.11.2015  
    • „ żywej miłości. I to właśnie jej chcę się wciąż uczyć, mając tę świadomość, że samo uczenie jest jedną z najtrudniejszych sztuk, które w dodatku wymaga nieprzebranych pokładów czasu i kilku innych jeszcze spraw i rzeczy...” skomplikowane stwierdzenie i fajna muzyczka:)) Pozdrawiam.
    • @andreas Może Jemu, ciągle zbywa I to amen, zachłannością nazywa   Fajnie napisane Z głową   Pozdrawiam miło, M.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...