Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Kiedy z czerwono – białej paczki papierosów wyciągam ostatniego szluga i ostatni dymek puszczam w pustą przestrzeń pokoju, wiem już, że mój spokój się skończył. Na dworze mróz, wiatr, ciemno i cicho jak na biegunie, wszystko jedno Południowym czy Północnym. Ważne, że jest do dupy. Latarnie na wiosce ledwie dają radę, mrok przygnębia. Budzą się demony, umysł robi wszystko, (ugina nogi, ściska serce i płuca, dusi) by całe ciało zawrócić i wcisnąć na powrót w mięciutki fotel. Tam jest bezpiecznie, spokojnie. Filcowa przystań otula plecy, błękitny kineskop błyska po ścianach, sufitach i szkle w oknach. Święty spokój i „Liga Mistrzów”.
Niestety, uzależniony od nikotyny fragment mózgu jest wrzaskliwy jak stado koczkodanów w dżungli. Zagłuszy wszystko, zdrowy rozsądek i wygodę odsunie daleko na bok, a spokój ducha zamieni w piekło. W głowie z hałasu wyłoni się tylko jedna, dudniąca informacja: „Nie masz już fajek gościu!” Knajpa pełna żuli i smrodu gnojówy z gumofilców, pełna życiowych nieudaczników, wiejskich filozofów, „geniuszy” po Ohapie, wiecznych pechowców i nieudolnych marynarzy bez własnego statku i własnego portu jest jedynym miejscem w promieniu dziesięciu kilometrów, gdzie jeszcze o tej porze mogę kupić fajki. Masakryczne, nie do pokonania tysiąc metrów mroźnej, zimowej nocy staje się nagle moim Waterloo, moim Westerplatte… Moim być lub nie być. Gdybym miał samochód, gdybym chociaż urodził się w mieście jak normalni ludzie, gdybym miejsce życia, bycia mojego ciężkiego miał choć odrobinę inne, odrobinę w bok bardziej, prawy lub lewy. Nieważne. Czym, że dla Boga jest milimetr świata? Czymże jeden, maciupki mikrorównoleżnik, lub mikropołudnik? Czymże jest? Niczym! Malutką mikrokropeczką mikrokropeczki w całej tej popapranej, brudnej przestrzeni. Maciupkim mikropunkcikiem! Dlaczego więc Wszechmogący o ten milimetr milimetra nie przesunął mnie, nie umiejscowił mnie dalej? Czyżby się pomylił? Czyżby może wreszcie na złość mi zrobił, lub co gorsza jeszcze specjalnie tak zrobił! Wsadził mnie tu, umiejscowił, uziemił po to tylko, żeby mi było trudniej?
W mieście tak, w tramwaj bym wsiadł, lub po prostu przemaszerował po osiedlu do sklepiku, fajury zakupił i wrócił w cieplutki, mięciutki fotel.
Nic to, jarać się chce jak diabli, skręca w dołku, oddycha się zbyt lekko, łapy drżą jak staremu pijakowi.
Mus kozaki włożyć i na przód marsz. W knajpie mogę liczyć na „Męskie” bez filtra, ewentualnie „Fajranty”, czy „Mocne” . Damy radę, nie takie rarytasy się już paliło.
Ruszam więc, po drodze mijam nicość, szczekanie psów i rozdartego na mój widok, półdzikiego kota. Przechodzę wzdłuż płotów, dobrze znanych mi krzaków, czereśni Stasiaków i przez chwilę nawet cieszę się, że jest ciemno. Noc to jedyna pora, w której nie widać tej depresyjnej szarości, tych czterdziestokilkuletnich, omszałych, powykrzywianych, splątanych zardzewiałym drutem, płotów. Tych chat z zapadającymi się dachami, obdrapanymi ze stuletniej farby, wyschniętymi okiennicami, ścian z dziurami po Peerelowskim tynku, spod którego wystają fragmenty dwustuletniego, pruskiego muru. Nie widać błota na podwórkach, czarno – zielonych od własnego gówna, wyschniętych na wiór krów i rozdartych gęsi. Upieprzonych w tym wszystkim dzieciaków, nachlanych ojców, dziadków i rozwrzeszczanych bab, tych nigdy nie zamykających się, trzeszczących, plujących paszczęk, złorzeczących na wszystko i wszystkich, a najbardziej na swych zachlanych mężów, ojców, dziadków i synów.
Manuel Barroso z pewnością nigdy nie był w takim miejscu.
Patrzę z ukosa na pożółkłe firany w oknach, na blade światła padające z chat na wąską drogę. Refleksy choinek i telewizorów obijają się o sufity, ściany i spływają po parapetach wprost pod moje nogi, jakby na złość, jakby na przekór. Małe, pstrokate, złośliwe chochliki. Czasem jeszcze z którejś chaty usłyszę śmiech dziecka, krzyk matki, z innych okien wysączy się hałas imprezy, wóda i boczek, boczek i wóda. I coraz mocnej zaciskam zęby, coraz bardziej pragnę, by znów zajaśniało, by znów przeklęta ciemność odeszła. Ale zawsze jest tak samo, zawsze kiedy nocą wypuszczam się na wiochę, wszystkie te światła, te migoczące diabelstwa, hałasy, nawet szczekanie psów, (a może to szczekanie psów najbardziej właśnie) podkreśla moją samotność. Staje się kontrastem mojego pustego, bez nikogo u boku życia. Moim wyrywaniem włosów na kiblu, zaciskaniem zębów przed snem i przewlekłą deprechą po przebudzeniu. Wciąganiem peta na dwa razy i gorzkim łykiem piwa.
I w jednej sekundzie, jednym jej ułamku, żebra ściska mi zazdrość. Zazdrość o te kłótnie przy
stole, biadolenie z rana i kombinowanie: jak urwać się pięć minut przed końcem mszy, by zdążyć łyknąć setkę, tak by stara nic nie widziała.
Uśmiecham się pod nosem, do siebie, lub może do tych wszystkich wydarzeń, których tak często jestem świadkiem, obserwatorem, ale nigdy uczestnikiem. Do tych zapewnień, że będzie lepiej kochanie, że się poprawię, przestanę pić, znajdę robotę, do tych utyskiwań babskich na brudne gacie, śmierdzące skarpetki, tłuste włosy i nieróbstwo męża. Do tych spoconych dłoni, które w amoku, po kolejnej kłótni rąbią drewno aż siekiera się pali. Ja robię to zawsze z wielkim wysiłkiem psychicznym, z kompletnym brakiem poczucia sensu, z brakiem wiedzy po co to i komu. Nawet myśl, że własny tyłek nie zmarznie mi w nocy, nie wystarcza.
Uśmiecham się do tych płotów, starych dachów, pożółkłych firan i odrapanych kominów. Czuję nagle, że pod tą spoconą, starą skórą chat tętni jednak życie, ściany wydymają się i kurczą w powolnym oddechu, okna mrugają do przebiegającego kundla, dach z przyczesaną grzywą starych dachówek, wygina się do słońca, by złapać odrobinę ciepła.
Uśmiech mój gaśnie jednak, gdy zbliżam się do knajpy. Już z daleka słyszę gwar rozmów, stukot szklanych kufli, szorstki szelest przesuwanych krzeseł i wrzask pijackich rozmów. Jeszcze krok i zaczynam czuć dym papierosów, pot pijanych mężczyzn i zapach alkoholu. Kiedy już stoję pod pierwszym z okien, zaglądam niepewnie do środka. Widzę to teraz wyraźnie, widzę tę ich cholerną brać, tę hałaśliwą wspólnotę, ten kompletny brak podstawowej wiedzy o ludzkiej samotności. Widzę pożółkłe zęby, upaprane piwskiem wąsy, brudne łapska i czarne paznokcie. W niczym nie przeszkadza im to bratać się ze sobą, być razem, wspólnie, jak wielcy biesiadnicy, jak stado, którego nic nie może powstrzymać. W czym jestem gorszy?
Robię krok na przód, czuję nagle jak ściany mnie odpychają, jakby ich czarne łapska wzięły mnie w garść i odsunęły niczym plastikową zabawkę. Widzę wyraźnie jak drzwi oddalają się, maleją i stają się nieosiągalne. Kolejny krok i powietrze staje się duszne, już nie tylko ściany, ale i okna, dach i cały ten gwar z wewnątrz odpychają mnie z wielką siłą. Wszystko daje do zrozumienia, że nie dam rady wejść, że mnie nie chcą, że nie pasuję do nich, do żadnej braci, do żadnego stada, nie tylko tego. Jeszcze próbuję zrobić krok, jeszcze prawą nogę ustawiam na pierwszym stopniu kafelkowanych schodów, jeszcze jakąś siłę nadludzką, nadmoją próbuję w sobie odnaleźć i wtedy dostrzegam kątem oka, na czubku śnieżnej zaspy coś bardzo znajomego, coś niezwykle pięknego. Cały mój umysł rozpromienia się nagle. Podchodzę, schylam głowę i jestem już pewien, że się nie mylę. Niedopałek, a gdzież tam niedopałek! Pół peta, pół niewypalonego peta sterczy sobie radośnie na błyszczącym śniegu! Schylam się i delikatnie biorę go w palce. Suchy! Co za ulga! Przyglądam się dokładniej, tuż przy filtrze dostrzegam czerwony napis: „Marlboro”. Marlboro? Skąd pod tą speluną taki rarytas? Jakiś ważniak tędy przechodził? Nieważne. Odwracam się w stronę knajpy, złośliwy wzrok kieruję w okna i cedzę przez zęby:
- „A w dupę wsadźcie sobie tę waszą pierdoloną wspólnotę! Wiecie gdzie was mam? W dupie was mam! W dupie mam was i wasze zawszone porozumienie!
Wkładam peta w usta, zmarzniętą dłonią odpalam zapalniczkę, zaciągam się głęboko, dym długo przetrzymuję w płucach i z namaszczeniem wypuszczam w powietrze. Jeden mach, drugi, trzeci… Musi wystarczyć do jutra.
Jest dobrze, mogę spokojnie wracać do domu...

  • 2 miesiące temu...
Opublikowano

Rewelacja. Nic dodać, nic ująć. Szkoda tylko, że to był tylko jeden pet, a nie cała paczka fajek- noc byłaby zabezpieczona.:))
PS Ostatnio obserwowałam kloszarda, który z konteneru na śmieci wyciągał pety. Ale on miał świetną technikę- z kilku niedopałków i kawałka papieru robił porządnego fajka.Całej tej operacji, w ogromnym skupieniu i wyczuciu powagi sytuacji, przyglądało się jego trzech kolegów z branży.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Katyń*             Od wielu lat Zbrodnia Katyńska jest dla polskich polityków narzędziem uprawiania polityki na tak zwanym odcinku rosyjskim. Już samo to jest procederem obrzydliwym - urągającym pamięci ofiar.            Piszę to jako potomek takiej ofiary, mój dziadek - Jan - zginął w Charkowie - w katowni NKWD, a jego nazwisko jest umieszczone w katedrze polowej i w Muzeum Katyńskim.             Nigdy nie można było wyrazić zgody na to na to, aby ta zbrodnia, zwłaszcza: po ujawieniu pełnej o niej prawdy - po zbudowaniu cmentarza wojennego w Katyniu, uchwale Dumy i złożeniu hołdu ofiarom przez Władimira Putina - była nadal przedmiotem gry politycznej. To właśnie w Katyniu politykę uprawiał Donald Tusk - biorąc udział w spotkaniu na tym cmentarzu z przywódcą Rosji i była to jednak wtedy polityka w dobrej wierze - oparta na wspólnej pokorze wobec historii - na uznaniu prawdy i wytyczeniu drogi na przyszłość.             Przypomnijmy, iż właśnie wtedy - 7 kwietnia 2010 roku - Władimir Putin powiedział:   I przed tymi grobami - przed tymi ludźmi, którzy przyszli tutaj uczcić pamięć swoich bliskich - można byłoby powiedzieć: zapomnijmy raz na zawsze o tym wszystkim, jednak: byłoby to iście dwulicowe, jesteśmy zobowiązani, aby zachować pamięć o tak okrutnej przeszłości i będziemy to zawsze robić - niezależnie jak gorzka jest prawda.             Władimir Putin zaznaczył, iż przez dziesięciolecia próbowano zatuszować prawdę o Zbrodni Katyńskiej**, jednak: nie można obarczać nią Narodu Rosyjskiego i po raz kolejny przypomniał: ocena tej stalinowskiej zbrodni została już dokonana i nie podlega żadnej rewizji. Rosyjski premier zastrzegł, iż nie można zapomnieć o tej okrutnej przeszłości i należy działać na rzecz historycznej sprawiedliwości. Dodał, że tej historii nie można pisać przez złość i nienawiść i na polityczne zapotrzebowanie.             W Polsce odebrano te słowa bez uznania ich wagi. Już kilka dni później, Lech Kaczyński zamierzał rozpocząć swoją kampanię prezydencką właśnie w Lesie Katyńskim. Zakończyło się to tragedią, która zamiast otrzeźwić umysły, stała się pretekstem do gigantycznej kampanii nienawiści wymierzonej w Rosję. Nie od razu, bo przecież w kilka dni po katastrofie, i po fali sympatii i żalu ze strony rosyjskiego społeczeństwa – Jarosław Kaczyński wygłosił swoje orędzie do narodu rosyjskiego z pamiętnymi słowami „Bracia Rosjanie”. Już jednak w kilka tygodni potem oskarżył Rosję o zamach, grzebiąc – na zimno i z rozmysłem – rodzący się w bólach proces pojednania polsko-rosyjskiego. Dzisiaj w jego buty wchodzi Donald Tusk, który chyba zapomniał jaką politykę prowadził przed 15 laty. Przemawiając 13 kwietnia 2025 roku znowu gra politycznie Katyniem i pamięcią ofiar. Mówi: „Dzisiaj nie możemy milczeć. Ofiara 22 tys. oficerów, podoficerów, Polek [nie wiem po co ten polipolitycznie poprawny wtręt, skoro w Katyniu zginęła tylko jedna kobieta – Janina Lewandowska, córka gem. Józefa Dowbor-Muśnickiego – JE], Polaków, elity polskiego narodu, ta ofiara jest niezwykle donośną, krzyczącą lekcją nie tylko historii, ale lekcją, której musimy dziś wysłuchać ze szczególną wrażliwością. Co prawda tamto zło zostało pokonane (…), ale zło, które było źródłem tej zbrodni, ono nadal czai się wokół nas”. W trakcie wystąpienia przypomniał rosyjski atak na Sumy w Niedzielę Palmową, w którym zginęło co najmniej 21 osób. „Rosyjskie rakiety spadły na modlących się, na idących na msze kobiety, dzieci, mężczyzn. Kilka godzin temu. Na ulicach miasta leżą zwłoki tych, którzy zginęli w tym szczególnym dniu śmiercią tak samo tragiczną, bo zadaną przez to samo zło. Tak bez sensu, bez litości” – powiedział premier. „To zło jest wciąż namacalne widoczne. I tak jak od wieków, tak i dzisiaj to zło zagraża. Zagraża naszym sąsiadom, zagraża pokojowi, zagraża, co czujemy każdego miesiąca coraz dotkliwiej, Polsce i Europie. To jest to samo zło. Czy dzisiaj Sumy w Niedzielę Palmową, czy tragedia Buczy, czy zbrodnie reżimów z innymi przywódcami, w różnych epokach historycznych, ale to zło jest bliźniaczo do siebie podobne” – dodał. Było do przewidzenia, że Tusk nawiąże przy okazji rocznicy katyńskiej do Ukrainy, mimo że nie ma to żadnego odniesienia historycznego. Robią tak wszyscy polscy politycy, którzy każdą rocznicę, czy to 17 września, czy Katynia, czy powstania warszawskiego – wykorzystują do lansowanie tez ukraińskiej propagandy. Donald Tusk mógł powstrzymać się z odniesieniami do Sum, skoro na temat tego wydarzenia mamy sprzeczne informacje. Nawet według ukraińskich deputowanych, w Sumach odbywało się w centrum miasta huczne wręczanie odznaczeń ukraińskim żołnierzom, uczestnikom operacji w obwodzie kurskim. Nie po raz pierwszy ukraińskie dowództwo naraża ludność cywilną na takie ataki, a to kiedy urządza w teatrach i hotelach szkolenia operatorów dronów czy zloty z udziałem zagranicznych najemników. Potem można cynicznie obwieścić na cały świata, że Rosja atakuje hotele, teatry, szpitale, żłobki, teraz zaś „modlących się w cerkwi”. Powtarzanie tez ukraińskiej propagandy w rocznicę upamiętniającą ofiary zbrodni katyńskiej jest moralnie naganne, by nie powiedzieć obrzydliwe. To nadal polityczny taniec na grobach. Pomijam już to, obchody katyńskie w dniu 13 kwietnia, a więc w rocznicę komunikatu niemieckiego Ministerstwa Propagandy kierowanego przez Josepha Goebbelsa, są niestosowne. Stosowna data obchodów to 5 marca – dzień wydania rozkazu rozstrzelania polskich oficerów. W roku 2009 nieżyjący już, nieżałowany prof. Bogusław Wolniewicz, na falach Radia Maryja, stwierdził: „Wszelkie próby, by umniejszyć wyjątkową grozę zbrodni katyńskiej, są z góry daremne. Tej zbrodni umniejszyć się nie da. Nie potrzeba też przyklejać do niej etykiety „ludobójstwa” ani żadnej innej, bo ona stoi ponad wszelkimi etykietami, jest sui generis. Sami jej tylko nie desakrujmy, czyniąc z niej obiekt przetargów politycznych lub zgoła tytuł do jakichś roszczeń materialnych. Rosja uznała swoją winę głębiej, niż ktokolwiek mógł był się spodziewać; zgodziła się także, by w miejscu zbrodni stanął krzyż. Nic więcej nie było tu do zrobienia, więc czego jeszcze od nich chcemy? Nie rozmieniajmy świętości narodowej na drobne. Nie mieszajmy też tamtej sprawy ze sprawą 17 września 1939 roku. Co do tamtej Rosjanie czują się winni, co do tej zaś nie. Albowiem istotnie: to nie wkroczenie ich wojsk na terytorium Polski przesądziło wynik naszej walki z Niemcami. W połowie września, skoro nie ruszyła się Francja, wynik ów był już przesądzony i głupstwem jest dziś mówić o „ciosie w plecy”. Złem było nie samo to, że wkroczyli, lecz to, jak się potem wobec nas zachowali: od nikczemnej mowy Mołotowa poczynając, a na tamtej strasznej sprawie kończąc, na której zresztą jego podpis też figuruje. Wszystkie owe zaszłości trzeba najstaranniej przechowywać w pamięci naszego narodu i opracowywać dalej historycznie. Nie ma natomiast żadnej potrzeby, by wciąż od nowa podtykać je Rosjanom pod nos. Pamiętać to nie to samo, co publicznie obnosić się ze swoimi żalami. Czy to nie jasne?”. Jak się okazało nie dla wszystkich. Radio Maryja nie mogło przerwać transmitowanej na żywo wypowiedzi Bogusława Wolniewicza, ale od tej pory był w tej rozgłośni persona non grata. Jego wypowiedzi nie chciał opublikować „Nasz Dziennik”, więc z zgodą Autora – opublikowaliśmy ją na łamach „Myśli Polskiej”. Od tego czasu nic się u nas nie zmieniło. Za parawanem troski o pamięć i tożsamość kryją się nieczyste intencje i pogarda dla ofiar, które są obiektem brudnej i cynicznej polityki.   Jan Engelgard   *zrobiłem drobną edycję - treść bez zmian    **jest to zbrodnia wojenna, natomiast: współcześnie wciąż jest tuszowana zbrodnia ludobójstwa dokonana na ludności cywilnej - na Kresach Wschodnich przez nazistów z OUN-UPA i powinna ona być zbadana przez Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w Hadze     
    • @Domysły Monika czuję jakąś niemoc w tym wierszu. Krzyk pod lirycznego uwięziony subtelnie między wersami. Ta płonaca nadzieja jeszcze bardziej podkreśla samotność i niezrozumienie...Wiersz bardzo ciekawy, intrygujący I wieloznaczny. Pozdrawiam.
    • @Domysły Monika Dziękuję za miłe słowa i serdecznie pozdrawiam. @Mitylene Tak, często słuchamy ale nie słyszymy, patrzymy nie widząc. Dziękuję za komentarz i pozdrawiam.
    • @mariusz ziółkowski "zdania ocieraja się o słowa", bo są czytane i interpretowane za szybko i niedbale. A przecież w każdym słowie jest siła i moc sprawczą i każde może znaczyć tak wiele...a jak jeszcze dochodzą do tego gesty i spojrzenia to robi się już zawiłe i można się znaleźć na manowcach. Ciekawy wiersz. Pozdrawiam.
    • @Florian Konrad ciekawie naszkicowałeś wierszem motyw wieczoru, jakby objęty był marazmem. Jakby zastygł w " swojej zadumie". A tu myśli nie odstępują na krok, " drapią w głowę" i zaczyna się rozkładanie zdarzeń dnia na czynniki pierwsze.Ta zaakcentowana " małość" jest ukazana w przeciwieństwie do wagi problemów, które nie dają zasnąć. Niebanalna metafora " tkanka plotek" dosadnie podkreśla, jak jakiś mały  fragment z życia może mieć potem znaczenie na przyszłość... Niebywale interesujący monolog pod lirycznego. Pozdrawiam.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...