Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Bliźniaczo samotni


Dot Kom

Rekomendowane odpowiedzi

Zobaczył ją, gdy wychodziła z tramwaju. Miała twarz szczelnie opatuloną ciepłym szalikiem, a spod wełnianej czapki niesfornie wylewały się targane wiatrem kosmyki włosów. Była młoda, dopiero uczyła się życia. Potrafiła zjednać sobie ludzi, przez swoje oddanie i troskę oraz przez to szczególne ciepło, które z niej promieniowało i potrafiło choć na trochę rozgrzać problemy tych, którzy znajdowali się blisko niej. Dużo mówiła, jeszcze więcej słuchała. Miała szczególną zdolność do zamykania się w swoich myślach i rozpływania się w ich lepkiej otchłani. Nawet wśród ludzi. Nie wiedziała, czy lubi siebie. Często żałowała, że jej ciało nie jest tak wiotkie i delikatne jak jej dusza i z niemałym obrzydzeniem oglądała pokrywające jej ciało niezbyt urocze fałdki. Zdawała się być bardzo samotna. Smutek ciągną się za nią, rozciągając dookoła swój nostalgiczny zapach. Wnętrze trawiły jej wizje utraconych skarbów, które zdradzały swą wartość, dopiero, gdy znikały bezpowrotnie.
To wszystko zdawał się wyczytać z jej oczu. Tylko on. Gdy go mijała, posłała mu jeden z tych towarzyszących jej często roztargnionych, lekko melancholijnych uśmiechów. Od razu wiedział, że to ona.
Każdy ma swoją Eurydykę, Helenę, Julię czy Penelope. Od tamtej pory tygodniami był jej cieniem, jej odbiciem w sklepowych witrynach, jej oddechem, wiernym towarzyszem. Był razem z nią na zakupach w supermarkecie, chodził na te same seanse do kina, szukał wraz z nią jej ulubionych autorów na półkach księgarni. Razem z nią jeździł metrem, raz nawet odważył się, by usiąść tuż obok... Rozkoszował się słodkim zapachem jej ciała, szeptał do ucha historie zapomnianych wierszy i zaginionych miast. Była tak blisko. Mógł prawie wyczuć jej puls, obejrzeć z mistrzowską dokładnością każdy z delikatnych piegów na jej twarzy, poczuć ciepło jej oddechu. Nagle ogarnęło go przedziwne uczucie - nękające go od dawna pragnienie. Zachęcone bliskością wreszcie się skrystalizowało i eksplodowało w nim nagłą, niepohamowaną mocą. Dotknąć jej, choć na chwilę zbliżyć palce do jej gładkiej skóry... Powoli wyciągną dłoń, by pomału, milimetr po milimetrze zbliżyć ją do jej wspartej na oparciu siedzenia ręki. Dłoń zastygła mu w połowie drogi jakby zawstydzona tym zuchwałym pomysłem, ale było już za późno. Pchnięta niemożliwą do opanowania siłą spoczęła na rękawie jej kurtki, by po chwili zjechać niżej, po nadgarstku i zatrzymać się na drobnych palcach zakończonych zadbanymi, lekko zaokrąglonymi paznokciami. Onieśmielony czekał na reakcję. Nawet nie odwróciła głowy. Spróbował jeszce raz...


Ten dzień wydał jej się dziwny już od momentu gdy rano nie mogła znaleźć swojej klamry do włosów, co wprowadziło ją w stan lekkiego poirytowania towarzyszący zawsze, gdy posieje gdzieś potrzebny jej w danym momencie przedmiot. Od początku czuła, że coś jest nie tak. W tym przekonaniu utwierdziła ją panująca na zewnątrz szarość przesłoniętego mgłą dnia. „To taki dzień duchów” pomyślała. W metrze szybko zajęła miejsce siedzące i wyjęła z torby książkę, aby odciąć się od denerwujących ją tego ranka jak nigdy współpasażerów. Od razu zatopiła się w lekturze. Zawsze potrafiła dać się porwać dobrej powieści odnajdując w tych zbiorowiskach liter, zlepkach słów i ciągach zdań inny świat, któremu oddawała do dyspozycji całą swoją uwagę i głowę pełną marzeń i wyobraźni. Właśnie wczuwała się w przedziwny romans głównych bohaterów. Tak bardzo im zazdrościła, znaleźć kogoś, dla kogo jest się całym światem. Aż zdawało jej się, że poczuła czyjś dotyk na dłoni. Odwróciła się, ale siedzenie tuż obok było puste. Towarzyszyli jej tylko zwyczajni pasażerowie, jak zwykle obojętni na wszystko, zajęci swoimi sprawami. Uspokojona wróciła do lektury - jak łatwo można ulec złudzeniom wyoraźni. Ale to dziwne uczucie na ręce... Rozejrzała się wkoło - nic. W szybie mignął jej przez chwilę niepokojący ksztaut. Spojrzała raz jeszcze i z ulgą uznała, że znajduje się tam tylko niewyraźny zarys jej własnej twarzy. Wrażenie pozostało, jednak nie było jej dane głębiej się nad nim zastanowić, bo głos spikera obwieścił z głośników, że właśnie wjeżdżają na jej stację.

On był dobrym człowiekiem. Przynajmniej za życia. Spadające z szóstego piętra pianino jest śmiercią dość niespotykaną (zwłaszcza, że nie wielu w celu uratowania zbyt wąskich framug próbuje taki instrument przetransportować na zwenątrz za pomocą skomplikowanego systemu sznur, linów i dźwigu przez okno o niezupełnie nadających się do tego rozmiarach) i na tyle szybką, że można nie zauważyć kilkuset kilogramowego sprzętu roztrzaskującego ci czaszkę. Nic więc dziwnego, że on, spacerując koło wozu "ekipy od przeprowadzek", zaparkownego tuż przy wydatnym wieżowcu, nie zauważył, że pożegnał się z życiem. Śpiesząc się do domu nie zwrócił nawet uwagi na grupę gapiów zeraną wokół jego dość zmasakrowanego ciała. Prowadził "życie" zwykłym trybem, czasem tylko zastanawiając się czemu sąsiedzi przestali go pozdrawiać na ulicy, a przyjaciele, nie odpowiadają na jego telefony.

Po zajęciach miała się wybrać z dziewczynami na jakąś imprezę. Coraz częściej słyszała, że powinna się wyrwać z domu i trochę rozerwać. Ostatnio zbyt często za rozrywkę uważała kubek gorącej herbaty i rozłożona na kolanach książka. Wymówka dla kolejnej wędrówki wgłą własnych myśli. Roztrząsanie, analizowanie każdego z minionych dni, wyobrażanie jak pięknie mogłyby wyglądać, gdyby tylko... Dobrze wiedziała, że to pewien rodzaj autotortury, takie zagłębianie się w sytuacje, które nigdy nie miały i nie będą miały miejsca. Pomimo tego pogrążała się w tych masochistycznych wizjach, bo mimo rozczarowania z powrotów to odpływanie w świat wyobraźni sprawiało, że choć przez ułamek sekundy, przez chwilę czuła się dobrze.
Zdążyła wysuszyć włosy i nałożyć makijaż, gdy otrzymała naglący sms, który pytał ją gdzie jest, bo wszyscy już na nią czekają. Chwilę walczyła z opryskliwą odpowiedzią, żeby wszyscy dali jej święty spokój, bo nie ma ochoty nigdzie wychodzić!
Bo tak naprawdę już od dłuższego czasu na nic nie miała ochoty. A już najmniejszą na kolejny samotni wieczór w domu. Ale kiedyś tak uwielbiane i z taką namiętnością praktykowane wyjścia z przyjaciółmi do PUBu czy potańczyć na imprezę, straciły dla niej sens. Szczerze mówiąc wszystko straciło dla niej sens
I tak trafiła na dach wieżowca.
Stojąc na krawędzi, myślała przez chwilę jakie to wyświechtane. To uczucie jednak szybko zniknęło wyparte przez dziwną pewność. Pierwszy raz w życiu nie wahała się, wiedziała dokładnie co chce i powinna zrobić. Poczuła się niesamowicie lekka. Stopa do przodu, powoli i ostrożnie. Ale ten krok to tylko wejście w chmury - miękki, niebiański pył zapomnienia.

Gdy spadała miliardy atomów powietrza muskało jej ciało. Niczym pękające delikatnie nici dawnych wspomnień, przeżyć i pragnień. Zamknęła oczy i dała się ponieść ciemności.

A on? Pewnego dnia po prostu przestał ją spotykać.

Gdyby jej znajomi choć raz poczynili tą odrobinę wysiłku zobaczyliby, że pozorną radość mącą macki smutku, że pewność siebie już dawno wygasła, że pępowina uporu wiążąca ją ze światem, zmarniała i dawno pękła pozbawiona pielęgnacji. Gdyby przyjrzeli się dokładnie...
Lecz kto dzisiaj potrafi patrzeć?
Może wtedy mniej zaskoczyłaby ich krótka wzmianka w gazecie, oszczędziliby sobie tych cennych chwil zmarnowanych nad szacowaniem statystycznego prawdopodobieństwa wystąpienia tego samego imienia i nazwiska u innej dziewczyny w tym samym wieku, mieszkającej w tym samym mieście, a co blizsi nie tracili czasu na wsłuchiwanie się w monotonne sygnały nieodbieranej komórki, tępe dźwięki dzwonka drzwi wejściowych.

Huk rozklejanych powiek jeszcze długo wirował jej w głowie. Czuła się dziwnie. Słyszała kolory, kosztowała dźwięki, zanurzała dłonie w delikatnych szeptach poranka. Uniosła się z miejsca obłokiem, sunęła po zaciemnionych alejach surrealistycznej rzeczywistości, gdzie Przestrzeń pochwyciła Wieczność za rękę i splotła się z nią w idealnie harmoniczną jedność dziwnej synestezji świata.

Do tej pory nienawidziła monotonności zwykłych dni, irytującej rutyny codzienności. Lecz to, co miało zniknąć pojawiło się nagle intensywniej. Tam, gdzie się znalazła, zatarły się granice pomiędzy możliwym, a nierealnym. Sposobności nabrzmiały, wygięły się i zlały w dziwne, obce formy.
W tej nowej rzeczywistości zapragnęła czegoś dobrze znanego, bliskiego i mniej odległego.
Jako drogowskazy posłużyły jej poznane wcześniej na pamięć drogi, jedyne ostoje normalności w tej kalejdoskopowej izomerii świata.
Te same ścieżki, te same jak co dzień widoki.

Na przystanku tramwajowym zobaczyła go. Stał tam codziennie (codziennie? Brzmi to tak groteskowo, bo czymże był teraz czas?). Poły granatowego płaszcza rozwiewane przez drapieżne bicia serca miasta, nieśmiało przygarbiona sylwetka i lekko rozmyta, jakby wciąż zamyślona twarz. Był tak cudowny z zagubionym wzrokiem, rozpaczliwie penetrującym otoczenie, oczami jakby przesiąkniętymi nadzieją na znalezienie w tej nieprzystępnej fali wypełzającego na świat tłumu czegoś utraconego, czegoś za czym tęskniło jego oblicze.

Nawet nie starała się zwrócić na siebie jego uwagi. Bo co miała do zaoferowania? Jedynie nikłe strzępy dawnych przyzwyczajeń, wątłą sugestię wypalonego życia, skrawki jestestwa zrodzone z uparcie nieśmiertelnej pamięci.
Tylko czasem, przerażona odwagą własnej nadziei marzyła, że napotka jego spojrzenie...

On tylko czasem, przerażony odwagą własnej nadziei marzył, że napotka znów jej spojrzenie...

I tak mijały dni, mijały miesiące, mijały lata, gdy ona i on, w ciszy żebraczo błagali los o ratunek. Ona tak bardzo pragnęła przywrócić przelatujące jej między palcami, z każdą chwilą coraz bardziej opróżniający wnętrze pył dawnego istnienia. On modlił się o choć jeden moment, jedną szansę, bo przecież by jeszcze raz ujrzeć ten melancholijny uśmiech o smutnych oczach, zrobiłby wszystko.

Gdyby uważniej spojrzeli na swoje cienie, zrozumieliby, że oboje są tylko iluzją, światłem załamującym się na wątłych niciach mgły dawnych wspomnień. Gdyby przyjrzeli się dokładnie...
Lecz kto dzisiaj potrafi patrzeć?

I tak tkwili obok siebie, tak bliźniaczo samotni, tak blisko, a tak daleko...
A niewzruszony wszechświat uparcie skąpił im zrozumienia.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

Spodobała mi się koncepcja, a język niekiedy mnie wręcz zachwycał.
Podstawowa rzecz, która mnie zraziła: nie "ksztaut", tylko kształt ;)
"Słyszała kolory, kosztowała dźwięki, zanurzała dłonie w delikatnych szeptach poranka. Uniosła się z miejsca obłokiem, sunęła po zaciemnionych alejach surrealistycznej rzeczywistości, gdzie Przestrzeń pochwyciła Wieczność za rękę i splotła się z nią w idealnie harmoniczną jedność dziwnej synestezji świata." - to mi się niesamowicie spodobało ;)
Tylko tak dalej
Pozdrawiam
Zuza ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...