Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Autobiografia


Atena

Rekomendowane odpowiedzi

Tam gdzie stapiają się horyzonty niebo ma kolor różowy. Bardziej lub mniej, w zależności od Słońc, które po nim wędrują. Poruszają się one po tylko sobie znanych torach. Bez kierunku, bo tam gdzie stapiają się horyzonty nie ma kierunków, wyznaczyć je można tylko siłą wyobraźni. Żeby pojąć tę bezkierunkowość ruchu, trzeba wyzbyć się zakorzenionego w świadomości pojęcia ruchu, który zawsze ma punkt wyjścia i punkt do którego zmierza. Trzeba porzucić takie pojmowanie rzeczywistości, żeby zrozumieć świat, gdzie stapiają się horyzonty, gdzie Słońca nadają różowy kolor niebu.
Właśnie pod takim niebem wyrosła jabłoń. Korzenie zapuściła głęboko, do samego wnętrza żywej i dobrej Ziemi. Czerpała z niej to co najlepsze, dobroć krążyła w jej młodych gałązkach. Rosła w górę, do wysokiego nieba. Gęsto porosła się delikatnymi liśćmi, wyciągała się do Słońc na wszystkie strony. W jej konarach krążyły najbardziej wartościowe soki, czerpane z bardzo głęboka. Zwykłe korzenie nie sięgają tak daleko. Jabłoń miała jednak na tyle siły wyobraźni, że przebiła się głębiej niż reszta. Nie było to zwykłe drzewo. Było bardziej zielone, różnorodniej splątane, zagadkowe. I wyrosło tam gdzie stapiają się horyzonty.
Kiedy gałęzie były już na tyle mocne, by udźwignąć ciężar owoców, zakwitła. Jak na niezwykłą jabłoń przystało, owoce nie były ani czerwone, ani zielone, ani jabłka. Po prostu Owoce. Pierwsze małe, następne już większe. Jabłoń nauczyła się rodzić tylko te najbardziej dorodne, którymi się sama zachwycała. Nie był to proces łatwy, ale jabłoń czuła, że właśnie tak powinna spożytkować cenne soki z samego wnętrza Dobrej Ziemi. Dzięki nim mogła się rozwijać, zadziwiać Słońca, stawać się niezwykłą jabłonią.
Tam gdzie stapiają się horyzonty, świeci wiele Słońc. Pielęgnują drzewa pod sobą, są po to, by mogły się one spokojnie rozwijać. Dostarczają im życiodajnej energii, która porusza soki i motywuje do nieustannego wzrostu. Pojawiło się jednak jedno Wyjątkowe. Wzeszło ponad horyzonty i inne Słońca. Różowe niebo stało się bardziej różowe. Wyjątkowe świeciło tylko dla jabłoni, od nocy do rana. Różowe promienie wplatały się gęsto w koronę, oplatały pień, płynęły w konarach. Jabłoń żyła Słońcem, tak bardzo, że zakwitła w listopadzie. Na zielono. Nawet tam gdzie stapiają się horyzonty, dziwiła jabłoń kwitnąca zielono w listopadzie. Inne Słońca rozeszły się w bezkierunku, jabłoń miała teraz tylko swoje źródło ciepła, motywacji i życiodajnego światła. Nie na długo. Wyjątkowe zaszło za różowe niebo, niezapowiedzianie, bez wyraźnej przyczyn, gwałtownie. Jabłoń szybko zrzuciła zielone kwiaty. Owoce były kwaśne, spadały długo i boleśnie. Każde Wyjątkowe Słońce prędzej czy później wyrusza w swoim bezkierunku. Tylko drzewa zakorzenione w Dobrej Ziemi wciąż zostają na wyznaczonym przez Naturę miejscu, a ich jedynym kierunkiem jest niebo. Nie są więc bezkierunkowe. Być może tęsknią za takim bezkierunkiem, by mogły wyruszyć za Słońcami kiedy te odchodzą.
Wyjątkowe odeszło, mimo, że było wciąż namacalnie blisko. Był to moment, w którym rozsiało się Złe. Złe było iglaste, kłujące i zabierało dużo różowego nieba. Zawsze wyszukiwało niezwykłe drzewa, by móc wzrastać na ich wyjątkowości. Drzewa takie jak jabłoń, były potrzebne Złu do właściwego funkcjonowania, do nieustannego pięcia się w górę. Kusiły swą naiwnością, nieskomplikowanym bytem. Jabłoń pozwoliła Złu wykiełkować, nie zauważyła go wciąż szukając Wyjątkowego, które znikło za niebem. Czasami tylko pojedyncze promienie tego Słońca docierały do gałęzi, gdzieś z daleka ale były już obojętne i obce. Paliły. Dlaczego Wyjątkowe odeszło, zatopiło się w horyzonty? Zagadka. Może znudziło się jabłonią, która nie potrafiła być tak jak ono bezkierunkowa, może jej zakorzenienie stanowiło niebezpieczeństwo wiecznego związania? Może Wyjątkowe nie dorosło jeszcze do roli, w jakiej chciała je mieć jabłoń. Mieć też tylko dla siebie. To chyba było zbyt odpowiedzialne, na takie zadania Wyjątkowe się nie porywają. Nie pozwala im na to ich bezkierunkowa natura.
Złe rosło, nabierało sił, pięło się w górę. Dopiero gdy stanęło na wysokości jabłoni, zostało przez nią zauważone. Było już jednak na późno by walczyć z jego zaborczą naturą. Jabłoń z obojętnością przyjęła obecność Zła. Tęsknota za Wyjątkowym, które wyruszyło w swoim bezkierunku była jak niewidzialne przycinanie gałęzi, które ośmieliły się wystrzelić za wysoko. Konwulsyjny, niewidzialny ból przenikał od samych korzeni po najwyższe partie liści. Stał się nieodłącznym elementem wzrostu i bycia drzewa.
Tam gdzie stapiają się horyzonty, wyrosło Złe. Niebo nie było już różowe, stało się niebieskie i małe. Nawet tego jabłoń nie zauważyła. Była już duża, z daleko widoczna, wciąż młoda. Nie zakwitł ponownie od listopada. Owoce przestały ją zachwycać, nie starała się o nie. Teraz chciała być podobna do Zła. Było takie potężne i władcze, kłuło i nie potrzebowało Słońca. Doskonale radziło sobie bez niego, zimne i obojętne. Złe podkopało korzenie jabłoni, co raz szczelniej wypełniając przestrzeń życia drzewa.
Horyzonty zapadały się w sobie, świat jabłoni wypełniał się Złem za jej milczącym przyzwoleniem. Złe było już w około. Coraz bliżej jabłoni. Stało się na tyle ciasno, ze jabłoń straciła ostatni, mały kawałek nieba nad sobą. Wtedy dopiero zauważyła jak bardzo Złe przeszkadza i niszczy, jak bardzo nie chce być jak Złe. Było już jednak za późno. Jabłoń była Złem, dumna, władcza i kłująca. Osiągnęła wiele, daleko zaszła w górę, wzbudzała podziw i jednocześnie strach. W jej środku płynęła już tylko obojętność, czerpana najmniejszym wysiłkiem spod samej powierzchni Ziemi. Teraz patrzyła na siebie jakby z boku. Niewiarygodne, że można tak zniszczyć swoją wyjątkową naturę, stając się jedną z wielu jabłoni, które przestały dbać o swoje Owoce. Nic nie zostaje po takich drzewach. Są do momentu, kiedy Dobra Ziemie przestanie dostarczać im życiodajnych soków. Jabłoń jeszcze je czerpała, pozwalało jej to wypełniać wrodzone dążenie do góry. Widziała też Złe wokół siebie, sama pozwoliła by towarzyszyło jej w drodze do nieba. Była jak Złe. Igły, które ją szczelnie i gęsto porosły mogło stopić tylko mocne Słońce. Tylko ono może ją teraz uratować. Wiedziała o tym i bała się tej słabości. Bezsilność bezkierunku.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zbyt często powtarzasz: "Tam gdzie stapiaja się horyzonty", to barzdo psuje całość, a tak pięknie się zaczęło :)

Jest tu jednak wiele zdań świadczących o Twojej wspaniałej wyobraźni i jeśli wyzbędziesz się powtórzeń w przyszłości masz szansę tworzyć naprawdę piękne opowiadania.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      @egzegetaNie ma sprawy Wiktorze. Wiktorze, czy z tego tomiku wierszy zakosztujemy kunsztu pisarskiego Twoich dzieł? 

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • Rozdział dziewiąty      Minęły wieki. Grunwaldzkim zwycięstwem i przejęciem ziem, wcześniej odebranych Rzeczypospolitej przez Zakon Krzyżacki, Władysław Jagiełło zapewnił sobie negocjacyjną przewagę w rozmowach ze szlachtą, dążącą - co z drugiej strony zrozumiałe - do uzyskania jak największego, najlepiej maksymalnego - wpływu na króla, a tym samym na podejmowane przez niego decyzje. Zapewnił ową przewagę także swoim potomkom, w wyniku czego pod koniec szesnastego stulecia Rzeczpospolita Siedmiorga Narodów: Polaków, Litwinów, Żmudzinów, Czechów, Słowaków, Węgrów oraz Rusinów sięgała tyleż daleko na południe, ileż na wschód, a swoimi wpływami politycznymi jeszcze dalej, aż ku Adriatykowi. Który to stan rzeczy z jej sąsiadów nie odpowiadał jedynie Germanom od zachodu, zmuszanym do posłuszeństwa przez księcia elektora Jaksę III, zasiadającego na tronie w Kopanicy. Południowym Słowianom sytuacja ta odpowiadała również, polscy bowiem królowie zapewniali im i prowadzonemu przez nich handlowi bezpieczeństwo od Turków. Chociaż konflikt z ostatnio wymienionymi był przewidywany, to jednak obecny sułtan, chociaż bardzo wojowniczy, nie zdobył się - jak dotąd - na naruszenie w jakikolwiek sposób władztwa i interesów Rzeczypospolitej. Co prawda, rzeszowi książęta czynili zakulisowe zabiegi, aby osłabić intrygami spoistość słowiańskiego imperium poprzez próbowanie podkreślania różnic kulturowych i budzenie  narodowych skłonności do samostanowienia, ale namiestnicy poszczególnych krain rozległego państwa nie dawali się zwieść. Przez co od czasu do czasu podnosił się krzyk, gdy po należytym przypieczeniu - lub tylko po odpowiednio długotrwałym poście w mało wygodnych lochach jednego z zamków - ten bądź tamten imć intrygant, spiskowiec albo szpieg dawał gardła pod toporem czy mieczem mistrza katowskiego rzemiosła.     Również początek wieku siedemnastego nie przyniósł jakiekolwiek zmiany na gorsze. Wielonarodowa monarchia oświecona, w której rozwój nauk społecznych służył utrzymywaniu obywatelskiej - nie tylko u braci szlacheckiej, ale także u mieszczan i chłopów - świadomości, kolejne już stulecie okazywała się odporna na zaodrzańskie wysiłki podejmowane w celu zmiany istniejącego porządku. W międzyczasie księcia Jaksę III zastąpił na tronie jego syn, Jaksa IV, pod którego rządami Rzeczpospolita przesunęła swoje wpływy dalej na zachód i na północ, ku Danii i ku Szwecji, zaczynając zamykać Bałtyk w politycznych objęciach, co jeszcze bardziej nie w smak było wspomnianym już książętom.     - Niedługo - sarkali - ten kraj będzie ośmiorga narodów, gdy Jaksa ożeni się z jedną z naszych księżniczek lub gdy nakaże mu to ich królik - umniejszali w zawistnych rozmowach majestat władcy, któremu w gruncie rzeczy podlegali. I którego wolę znosić musieli.     Toteż i znosili. Sarkając do czasu, gdy zniecierpliwiony Jaksa IV wziął przykład - rzecz jasna za cichym królewskim przyzwoleniem - przykład z Vlada Palownika, o którego postępowaniu z wrogami wyczytał niedawno z jednej z historycznych ksiąg... Cdn.      Voorhout, 24. Listopada 2024 
    • @Katie , ciekawie jest poczytać o tego typu uczuciach. A czy myślałaś o tym, żeby zrobić krótsze wersy? A może właśnie takie długie wersy spełniają jakąś funkcję w tym wierszu... .
    • Zostały nam sny Zostały nam łzy   Z poprzednich wcieleń   A prawda okazała się kłamstwem Zapisanym w pamiętniku   Tam głęboko gdzieś na strychu
    • Dziewczynie stojącej w szarych spodniach przy telefonie spadł przy rozmowie ze stopy... więzienny drewniak. Stuk było słychać sto kilometrów dalej.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...