Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

cisza pod drzewami


Rekomendowane odpowiedzi

CISZA POD DRZEWAMI

Musiałam się wyspowiadać. Poszłam do kościoła. Księdza nie znałam. Młody.
Powiedziałam „dzień dobry”
zamiast „pochwalony”.
No bo… po prostu mnie zatkało,
taki był przystojny.

Przyznaje.. Dla mnie ta spowiedź przed ślubem to była tylko formalność, ale postanowiłam być szczera
i nie ukrywać, że mam roczne dziecko. Wikary
tego się nie spodziewał.
Kiedy znalazłam się w konfesjonale,
okazał ciekawość i dociekliwość.
Chyba niekonieczną.
Interesował się wszystkim, a w szczególności dzieckiem, jak zostało poczęte i dlaczego,
a więc m u s i a ł a m mu opowiedzieć jak do tego doszło. Widziałam księdza niewyraźnie, przez kratkę, ale dostrzegłam
jak bardzo był zainteresowany
A potem mnie pouczał.
Ta cześć spowiedzi wypadła nadspodziewanie dobrze.
Naprawdę chciał, żebym już nigdy więcej nie popełniła podobnego grzechu.
Odchodząc żeby odprawić pokutę zerknęłam do konfesjonału. Siedział tam jeszcze, nieruchomo, jakby nie mógł uporać się z tym, co słyszał.

W przygotowaniach do wesela nie brałam udziału, cały trud
wzięła na siebie teściowa i rodzina męża.
Dla teściowej
nasze pożycie bez ślubu było udręką i upokorzeniem,
chociaż sąsiedzi - wydaje się - nie byli zainteresowani
ze mną nie rozmawiali,
a jeśli już, to jakoś tak nienaturalnie. grzecznie.
To z nieśmiałości pewno, byłam przecież obca, z miasta
i pracowałam jako urzędniczka.
Teściowa wiedziała lepiej, co się święci
i uparła się, że weźmiemy ślub.
No cóż. Ślub tak, ale cała ta uroczystość weselna wydawała się niepotrzebna.

Pierwszą ofiarą była świnia, choć los jej
i tak od dawna był już przesądzony.
Widziałam szwagra jak wnosił w kubłach mięso do piwnicy,
To nie był dobry sposób
na przechowanie mięsa do wesela. Ich sprawa.
Ja muszę się zastanowić skąd wziąć pieniądze na suknię.
Byliśmy niezamożni, więc z konieczności
szyłam sama
jakieś sukienki letnie, coś dla dziecka.
Gdzie ja mam szukać kogoś, kto mi uszyje tanio suknię ślubną?
I wtedy sobie przypomniałam,
że gdzieś tam, na dnie szafy, leży pamiętająca moje panieńskie czasy zielonkawa sukienka z lamy.
Obcisła, krótka, prawie mini.. Ale błyszcząca, elegancka...
No tak.
To było rozwiązanie jakieś, choć nie idealne.
Gorzej z butami.
Miałam trumniaki złote z cienkiej skórki kupione na ciuchach
w Rembertowie też za panieńskich czasów.
Podeszwy podarły się już na wylot, ale z wierzchu buty wciąż wyglądały dobrze. Do zielonkawej, sztywnej i szeleszczącej sukni
w sam raz.
Ta sprawa wydawała się załatwiona.
O welonie, czy innych tego rodzaju akcesoriach mowy nie ma,
a ślubny bukiecik (skromny) obiecał załatwić szwagier.

Ten szwagier był esbekiem, takim na średnim szczeblu, a ja wiedziałam o tym od niedawna.
Moja teściowa mówiła, że jest oficerem.
Pewno...
Był dobrze sytuowany – miał samochód , Wartburga
w dwóch kolorach i mieszkanie w bloku.
Jego zajęcie mnie nie obchodziło, ale trzymałam się z daleka. Chociaż raz byłam tam, w mieszkaniu na dziesiątym piętrze.
I trzeba przyznać - elegancko. Podłoga z klepki, dywan..
Do kuchni wcale nie musiałam wchodzić, bo zamiast kuchni była wnęka.
Szwagierka wydawała się zadowolona.
Dzieci nie mieli i jeden pokój dla nich dwojga... starczy.

Drugi szwagier pobierał rentę, choć nie wyglądał na kalekę.
Podobno pracował w UB w czasach stalinowskich.
A teraz pił.
Miał za co. Zajmował się gospodarstwem.
Trzeci szwagier pracował w straży i był bogobojny, można powiedzieć nawet, że był podporą kościoła,
chociaż i on wywodził się z UB.
No cóż..
Tak się złożyło.
Widocznie wszyscy trzej byli ambitni ponad wszelka miarę.
Na szczęście
mojego męża to nie dotyczyło , bo w czasach stalinowskich
był dzieckiem.

Szwagrowie (oprócz esbeka) oraz siostry męża byli zajęci przygotowaniem wesela, lecz ja
nie brałam w tym udziału, bo miałam pretekst - dziecko.
Dom stary, chałupa raczej, składał się z dwóch izb.
Teściowa mieszkała w kuchni. Sama.
My w pokoju.
Ślub się zbliżał,
ale na razie, póki co, wszystko pozostawało po staremu.
Narady w sprawie przyjęcia weselnego moja teściowa prowadziła
z córką.

W rodzinie (owdowiałej) starszy syn, ten z SB zastępował ojca. Teściowa narzekała na zięcia,
(to należało do rytuału uświęconego z pokolenia na pokolenie),
lecz w gruncie rzeczy była rada.
Do pracy nie musi jeździć, co miesiąc dostaje pieniądze z poczty, zawsze go można zmusić, żeby pomagał w gospodarstwie.
Miał na własność kawałek pola, a wiec korzystał z jej konia, wozu
i kieratu.
To przecież on i ten drugi zięć – strażak we dwóch
zabili i oprawili świnię.

Z naszego pokoju, w lecie wychodziło się prosto na dwór. Teściowa, jeśli nie była w polu, siedziała u siebie, w kuchni.
Rozmawiałyśmy ze sobą rzadko
i tylko wtedy,
kiedy to było konieczne.
Przygotowania do przyjęcia były w pełnym toku.
Należało się spieszyć, bo nadchodziło lato
i zrobiło się nagle ciepło.
W piwniczce ogrodowej jeszcze chłodno,
ale sądząc po zapachach, które wydostawały się z kuchni,
mięso nie było już w najlepszym stanie.
Pomyślałam sobie, że lepiej zrobię jeśli nie będę go jadła.
Zresztą nie jadłabym i tak,
choćby ze względu na świnię.

Było już wczesne lato, albo późna wiosna – jak kto woli.
Rosnące wokół obejścia stare drzewa, jak kopuła zamykały się nad podwórkiem.
Tu chłodno,
jednak za bramą, na ulicy, robiło się znacznie cieplej.
Główna droga przez wieś raz wąska, raz szeroka,
piaszczysta,
ot taki rozjeżdżony trakt.
Po południu wychodziłam na spacer z dzieckiem.
Dopychałam wózek do pagórka, z którego wyrastał stary wiąz
i siadałam w cieniu.
Mały rozglądał się, albo spał.
Patrzyłam tylko w jedno miejsce,
tam, gdzie na zakręcie drogi powinien ukazać się mąż.
Do pracy jeździł na rowerze,
a wracał... taki sobie,
nie zawsze całkiem trzeźwy, ale i nie za bardzo pijany,
ot tak, po jednym, albo drugim piwie.
Skąd miał pieniądze – nie wiem, bo wypłatę oddawał mi całą.
Z paskiem.
Widocznie od czasu do czasu trafiała mu się jakaś fucha.

Patrzyłam i czekałam.
A kiedy się pojawiał, oganiała mnie fala ciepła. Kochaliśmy się.
On wiedział, że będę czekać i widząc mnie czuł to samo.
Schodziłam z pagórka pchając wózek i szłam mu naprzeciw. Spotykaliśmy się nie okazując czułości i nie rozmawiając.
Po prostu dalej szliśmy razem.
Podwórko, znów ten przyjemny chłód i wyjątkowa
cisza pod drzewami,
a z męża spływało nagle całe napięcie i zmęczenie.
Byliśmy sami.
Teściowa gdzieś tam, daleko, w polu, pasła krowę.
Nalewałam mężowi zupę ( bo zwykle robiłam zupę)
i stojąc patrzyłam jak je.

Jeszcze niecały tydzień, jeszcze parę dni, a już niektórzy byli podenerwowani.
Szwagier pijany, a tylko on jest specem od wędzenia kiełbas. Podstępem wyłudził od listonosza rentę – szwagierka nie upilnowała. Nie miała zamiaru mu pobłażać.
Wzięła kij i zdzieliła go z całej siły.
Krwawił, ale otrzeźwiał trochę Siedział na schodkach pełen żalu. Potem upił się jeszcze raz i leżał. Trzeba poczekać, wytrzeźwieje. Trzeźwy robił się cichy, przyczajony.
Zresztą lubił wędzenie kiełbas i nie wiadomo czemu zwlekał,
widać przez przekorę.
Drugi szwagier mieszkał w sąsiedniej wsi i nie był tak przydatny, chociaż w razie potrzeby też pomagał.
Tego żona nie biła, on ją też nie,
bo nie pił.

Jeśli chodzi o gości....
Moi się nie pojawią, ale ze strony męża zebrało by się pół wsi.
No i powstał problem.
Kogo zaprosić na takie wesele, nie wesele.
Wszystko nie tak jak trzeba. Teściowa ma mętlik w głowie.
Ale sama chciała.
Jej kłopot.
Ja wciąż nie odróżniałam jednej starej kobiety od drugiej.
Widywałam miejscowych w sklepie
i mało kto zagadywał – młodsze raczej.
Początkowo nie wiedzieli kim jestem. Letniczka?
Ale po pewnym czasie zaczęli mówić - Waldkowa.
Bo mój mąż ma na imię Waldek.

Teściowa szorowała na podwórku garnek na kapustę,
zwykle nie używany, bo zbyt duży.
Kapusta, zeszłoroczna,
przechowywana była w beczce w chłodnym miejscu.
Pokrywa i kamień tylko trochę pokryte pleśnią.
Zdejmie się górną warstwę –
kapusta pod spodem jest jeszcze zupełnie dobra. Należało ją tylko sparzyć.
Gotowały bigos przez dwa dni,
a potem w rozgrzanym piecu piekły ciasto.
No i na koniec rosół z kury.
Wódka schowana dawno, wódkę załatwił mąż.
Stoły w ogrodzie ustawi się w ostatniej chwili.
Są gotowe, zrobione z desek przez męża.

Dzień ślubu.
Mąż umył się dokładnie w rzece poprzedniego dnia.
Ja - w pokoju.
Obudziłam się przestraszona.
Zdawało mi się, że nie zdążę.
Powoli się uspokajałam, bo wszystko było w porządku.
Na drzwiach szafy wisiał starannie oczyszczony, świąteczny
garnitur męża,
suknia gotowa do włożenia
i miałam nowe rajstopy, które dostałam w prezencie.
Niepokój zwolna przekształcał się w podniecenie,
bo pamiętałam twarz tego młodego księdza i to wspomnienie
towarzyszyło mi jak cień.
Ślub o dwunastej, po sumie.
Mój mąż był nie wiadomo czemu roztrzęsiony i wszystko
leciało mu z rąk.

Na podwórku od dawna stał już samochód szwagra, a on
i jego żona poszli na pogawędkę.
Teraz się zjawili.
Drugi szwagier, tutejszy, zaprzęgał konia do wozu,
bo w samochodzie wszyscy się nie zmieszczą.
Oprócz nas pojedzie tylko żona brata, reszta rodziny -
wozem konnym.
Przygotowaniem przyjęcia zajmie się szwagierka.
No i teściowa nie uniknie wstydliwego widoku panny bez welonu. Po jedenastej już należało się spieszyć.
Samochód pojedzie przez most i szosą,
a wóz konny przez rzekę,
w bród.


Parafianie wychodzili powoli z sumy,
kościół pustoszał,
zostali tylko nasi goście.
Dość sporo.
Na pewno byli ciekawi, jak też ja będę wyglądać.
To że w zielonej sukni i bez wianka dało się wytłumaczyć.
Tu ludzie są tolerancyjni.
Tak samo tolerancyjni byli wobec szwagra, tego z SB.
Nie wszedł do kościoła.
On i samochód zostali w cieniu pod drzewami.
Mąż starszej siostry, pomimo przynależności niegdyś do UB,
teraz w czasie Bożego Ciała nosił baldachim nad księdzem.
Drugi szwagier,
ten od wędzenia kiełbas,
przylgnął do ściany w kruchcie,
niedaleko wyjścia.

Siedzieliśmy w pierwszej ławce, a ja
czekałam na tego młodego księdza.
Czy będzie udawał, że nie pamięta o niczym, czy się zaczerwieni?
Nie jest na pewno taki niewinny, jak się zdaje.
Tymczasem organista snuł opieszale jakąś fałszywą melodię. Zadźwięczał dzwonek przy zakrystii,
wyszedł kościelny , a za nim
ukazał się stary ksiądz.
Wszyscy wstali.

Podeszliśmy do ołtarza.
Zaczęło się uroczyście
Słowa przysięgi, obrączki, wszystko tak jak trzeba.
Byłam wzruszona, mąż również.
Gdy ksiądz nas połączył stułą , nie myślałam o niczym innym.
Mąż trzymał się bardzo dzielnie.
Podczas błogosławieństwa
uklękliśmy obydwoje.

A wtedy.
Ni stąd ni zowąd,
nagle
przyszło mi do głowy,
jak też ja muszę wyglądać
od tej drugiej strony?
Przecież w podeszwach widać dziury, a w nich gazetę,
którą włożyłam do butów, żeby nie podrzeć pończoch.
Kościół niewielki,
wszyscy obecni tuż za nami.

Czekałam na przytłumiony chichot.

Ale nikt się nie śmiał.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...