Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Gotowa kochanie? Zaczynamy.... Dawno dawno temu, kiedy ludzie nie tylko nie mieli komórek
i komputerów, ale nawet ogień rozpalali trąc patyk o patyk, w jednej z osad mieszkał sobie człowiek o imieniu Kap Uan. W odróżnieniu od innych mężczyzn z osady był drobnej postury. Przeszkadzało mu to w polowaniu na zwierzynę czy uprawianiu roli, ale tak naprawdę Słoneczko moje, tłumaczył tym swoje lenistwo. Aby zdobyć jedzenie albo skóry zwierząt, gdy inni mężczyźni wracali ze zdobyczą, rozkładał na ich drodze łupy z orzechów
w których chował ziarno i od niechcenia kręcił nimi. Gdy zainteresowani łowcy zaczynali zgadywać, gdzie jest ziarenko, zachęcał ich by robili zakłady. Ponieważ Kap Uan oszukiwał ukrywając kulkę, wracał do domu z upolowaną zwierzyną, a łowcy z pustymi rękami, co bardzo denerwowało ich żony, które nie miały co dać dzieciom do jedzenia. A musisz wiedzieć Kochanie, że łowcy mieli dużo dzieci, trudno powiedzieć ile, bo w tamtych czasach ludzie umieli liczyć tylko do dziesięciu, czyli tyle ile palców u rąk, a prawie każdy łowca dzieci miał więcej.

Kap Uan żył dostatnio nie robiąc nic całymi dniami. Jednakże któregoś dnia, gdy jak zwykle oszukiwał naiwnych łowców stała się straszna rzecz. Straszna dla Kap Uana oczywiście, Kochanie moje. Ukryte ziarenko wyturlało się spod jego pupy i łowcy odkryli, że są oszukiwani. Rozgniewało to łowców tak bardzo, że chcieli spuścić lanie Kap Uanowi, ale ten wyrwał się i dał dyla w knieje, a zmęczeni po całym dniu łowów mężczyźni zgubili jego ślad.

Źle było Kap Uanowi samotnie w lesie. Ale nie pomyślał Kochanie Ty Moje żeby przeprosić mieszkańców osady, wręcz przeciwnie, czuł się nawet urażony i za niesprawiedliwe uważał, że siedzi sam w kniei na drzewie. (oczywiście rozumiesz słoneczko że skrył się tam przed dzikimi zwierzętami których pełno było w kniejach).

Mijały dni, a Kap Uan myślał, jak bezpiecznie wrócić do wioski. „Gdybym miał jakiegoś przyjaciela albo opiekuna, który by poszedł ze mną do wioski i zbił albo nastraszył łowców, byłbym bezpieczny. A nawet sami oddawaliby mi część swoich łowów!” tak marzył sobie Kp Uan. Aż nagle usłyszał krzyk dobiegający z dżungli. Gdy udał się w tamtym kierunku zobaczył łowcę, który w pogoni za zwierzyną zapuścił się w nieznane rejony dżungli i skręcił kostkę i teraz leżał na ziemi i klęczał z bólu. I wtedy Kap Uan wpadł na przewrotny pomysł. „a co ty tu robisz z dala od osady, w krainie wielkiego potężnego...yyy...Panbooga (chciał powiedzieć Kap Uana, no ale wiedział że takiej opinii w osadzie to on nie ma). Rozzłościłeś go swoimi krzykami i zapewne zginiesz z jego ręki!” Łowca przeraził się i zapytał Kap Uana, czy mógłby w jego imieniu zapytać wielkiego potężnego Panbooga o łaskę. Kp Uan zniknął na chwilę w kniei, a po powrocie zażądał upolowanej zwierzyny, aby ją ofiarować jego potężnemu zwierzchnikowi i złagodzić jego gniew. Widząc przerażenie w oczach łowcy Kap Uan zaczął opisywać wielkość i potęgę Panbooga, przypisując mu coraz to nowe zdolności
i siłę. Opowiedział też, że to właśnie on, Kap Uan jest jego ulubionym sługą i że każdy. kto skrzywdzi Kap Uana wywoła okropny gniew Panbooga. I że wróci on do wioski sam (jeżeli go poproszą) albo z Panboogiem, i wtedy zobaczą!

Łowca po powrocie opowiedział mieszkańcom osady, co usłyszał od Kap Uana. wieść rozniosła się szybko, a w opowiadaniach mieszkańców (zwłaszcza kobiet i dzieci, których każdy łowca miał ponad dziesięć) Panboog urastał do olbrzymich kształtów i rozmiarów,
a jego moc stawała się nieograniczona.

I przyszła nad osadę straszna burza. Wiatr wiał tak silny, że drzewa i dachy chat (a wiesz kochanie że dachy robili ze słomy) fruwały i rozbijały się o skały. I wtedy na wzgórzu pojawił się Kap Uan. Jako że ukrywając się w dżungli nie mył się, spał w błocie które zaschło na jego ciele i teraz spływało tworząc wzory, w świetle błyskawic wyglądał straszliwie. „{Nadchodzi mój władca Panbooog” zakrzyknął potężnym głosem „Panboog nadchodzi ukarać was za to, jak potraktowaliście jego sługę!” Mieszkańcy osady zaczęli więc lamentować i błagać Kap Uana, by wstawił się za nimi u Panbooga i że też chcą być jego sługami. Kap Uan z początku nie chciał, ale po namowach zgodził się, jednakże żądając co tydzień ofiary z e zwierząt, skór i koralików (bo bardzo lubił koraliki).

Od tego czasu Kap Uan żył w dostatku i lenistwie, czyli tak jak lubił. U skraju osady kazał łowcom wybudować wielki stół, kobietom go przyozdobić i tam składać ofiary. W nocy, gdy wszyscy spali umęczeni pracą, zabierał je do swojego szałasu i chował w dziurze w klepisku przykrytym gałęziami i skórami. Gdy mieszkańcy zajmowali się pracą, Kp Uan opowiadał coraz to nowe historie o Panboogu dzieciom (a jak wiesz Kochanie było tych dzieci w osadzie bardzo dużo) a że nie brak mu było pomysłów to właśnie Panboogu przypisał stworzenie, dżungli, powodzenie w zbiorach, natomiast jego to gniew wywoływał burze i nieszczęścia. Kazał mieszkańcom wybudować dla Panbooga wielki szałas (składane przez łowców ofiary nie mieściły się w jego szałasie) w którym sam zamieszkał, a mieszkańcom wytłumaczył, że Panboog potrafi być wszędzie, a jest niewidzialny.

Aż pewnego dnia we wsi zjawili się Obcy. Obcy przybyli pewnie z dalekich miejsc, mieli narzędzia do uprawy ziemii, których nie znali mieszkańcy osady oraz mnóstwo koralików, które chcieli wymienić z łowcami na skóry upolowanych zwierząt. Przywieźli również dziwny płyn z nieznanych owoców, który gryzł w gardło ale stawało się po nim ciepło
i wesoło. Obcymi dowodził Paas Toor, mały okrągły człowiek z przebiegłymi oczkami. Zaskoczyło go, że w największym szałasie w osadzie mieszka jakiś Panboog którego nikt – nigdy – nie – widział, nikt – nigdy – nie – słyszał, a wszyscy się go boją i słuchają jego sługi Kap Uana.

Paas Toor został ugoszczony przez Kap Uana, który miał mnóstwo jedzenia ze składanych ofiar ( po prawdzie dużo mu się psuło) ni i był najważniejszy w osadzie, ważniejszy nawet od najsilniejszych łowców. Uczta trwała długo, a Kp Uan, im więcej wypił dziwnego płynu, stawał się coraz weselszy i przyjazny. W końcu opowiedział Paas Toorowi jak to postąpił
z mieszkańcami osady, nazywając ich przy okazji głupkami i naiwniakami.

I jak myślisz Kochanie Ty Moje, czy Paas Toor powiedział mieszkańcom, że Kap Uan ich oszukuje? Nic nie powiedział, albowiem był człowiekiem chytrym i przebiegłym. Wrócił do swojej osady i opowiedział, jak to w podróży spotkał takiego Ach! Ach! władcę, Którego – Nie - Widać – Którego – Nie Słychać – A – Który – Jest, i wykorzystując sposoby Kap Uana zaopatrzył się we wszystkie dobra i bogactwo, zbierając ofiary dla Al Ah! Aha!

Ale Paas Toor miał jedną wadę – pił dużo dziwnego płynu (tego, którym poczęstował Kap Uana) i wtedy opowiadał podróżnym kupcom o swoim sposobie i Kap Uana. I tak Kochanie, kilku spryciarzy i chciwców korzystając z pomysłu Kap Uana i dostosowując do warunków
w swoich miastach i wsiach, na strachu i obietnicach a także naiwności ludzkiej, zdobyło bogactwo i władzę.

I tak to Kochanie, to oszustwo trwa do dziś...

  • 7 miesięcy temu...
Opublikowano

Historyjka fajna, ale jeśli naprawdę opowiedziałeś to dziecku i chcesz jej wpoić takie pomysły, to współczuje jej serdecznie takiego ojca ignoranta i do tego chama.
Możesz sobie wierzyć w co chcesz. Możesz sobie w tej swojej główce wymyślać historie, że klękajcie narody, możesz nawet utrzymywać, że piramidy zbudowali kosmici, żeby wiedzieć jak wrócić do domu. Ale nie możesz własnemu dziecku, tym bardziej, że mała chce chodzić na religię, wmawiać, że wiara to tak naprawdę oszustwo i sposób na ustawienie się duchownych. Będzie miała katechezę z księdzem, usłyszy słowo "kapłan" i jeszcze rączką nawet zamacha byleby pochwalić się, że "a mój tata to mówi że kapłan jest leniwy oszukuje ludzi żeby im kraść jedzenie i uczy tego innych". Good luck and have fun, można by rzec. Ciekawa jestem na co wyrośnie taka córa uczona od dziecka, że wszelkie wartości na świecie to wymysł zachłannych obiboków. Przychodzi mi do głowy anarchia i nihilizm. Hip hip hurra.

Btw. Kap Uan i Panboog - ok. Paas Toor i Al Ah! Ah! ? Chyba nie.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



tosterku, wiesz na jakiej płaszczyźnie opowieść powstała. nie zabronię coorze chodzenia na religie bo nie zabraniam nic, co nie grozi jej zdrowiu i życiu, jednakże w obawie o zdrowie psychiczne i przed indoktrynacją kat. staram się pokazać jej różne punkty widzenia, że jest to jedynie system religijny oparty na wierze, jeden z wielu, że inne mówią co innego....Wolałbym żeby uczęszczała na religioznawstwo. Religia zinstytucjonalizowana JEST według mnie oszustwem ukierunkowanym na zdobycie bogactw, wpływów, władzy. Jezus to wywracał to go przybili, prawda? i ilu?
Dziecku ma być wygodnie czy ma być Osobą? NAUCZYć POSłUSZEńSTWA I IDIOTYCZNEGO KLEPANIA formułek czy myślenia? "oto wielka tajemnica wiary" - jaka k....tajemnica? 2000 lat i nierozwiązana?

"Ciekawa jestem na co wyrośnie taka córa uczona od dziecka, że wszelkie wartości na świecie to wymysł zachłannych obiboków." no nie żartuj. są wartości i wartości, a już na pewno nie są nierozerwalnie związane z religią, niektóre wprost jej zaprzeczają - wolność, odpowiedzialność za swoje czyny przed samym sobą. nie rozsmieszaj mnie, to co kościół określa jako rzeczywistą wartość to PIENIĄDZ. wczoraj bylem, pogrzeb, opowieść jak maryja wykupiła na sądzie grzesznika - za kase!

a co do anarchii i nihilizmu - nie utożsamiam anarchii z chaosem, dzięki anarchistom z XIX wieku mamy dziś samorządność lokalną, socjalizm państwa. to ci pokojowi jak proudhon czy kropotkin, bakunin czy malatesta twierdzili że trzeba zburzyć by budować...a wiec nihil novi....wole być jednostką w anarchizmie niż częścią bezmyślnego stada bez prawa głosu co do wspólnoty (kościół).

Pastor i Allah tez:) - to samo
pozdrawiam
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




Coś widzę, że moglibyśmy sobie na ten temat dłużej podyskutować, nie wiem czy masz chęć.
Zdajesz sobie sprawę, że Twoje dziecko na tym etapie nie jest w stanie brać pod uwagę różnych punktów widzenia na temat genezy religijności i wiarygodności bardziej lub mniej świeckich jednostek. Podejrzewam, a nawet jestem święcie przekonana, że ona chce iść na tą religię bo jej koleżanki będą chodzić. A sposób myślenia takich małych dziewczynek jest dość oczywisty, wiem, bo samej mi to do dziś pozostało - TATA MA ZAWSZE RACJE. Poza może okresem buntu, kilkulatek wierzy ojcu jak nikomu innemu, ale niestety choćbyś chciał i robił co się da, to ta mała nie jest w stanie samodzielnie decydować o takich sprawach jak wiara. A Ty, wpajając jej w tym wieku taką historyjkę obawiam się budzisz w niej postawę silnie anty, prowadzącą nawet do przejawów agresji wobec dzieci rodziców wierzących, bo "mój tata mówi inaczej, a twój jest głupi". Takie jest moje zdanie, ale co ja tam wiem... Jestem tylko głęboko wierzącą matką, która uważa, że wychowując swoje dziecko w pełnej szacunku i mądrej wierze katolickiej wychowa swoje dziecko na dobrego człowieka. Nie mam zamiaru jej niczego nigdy narzucać, ale chcę ją tak wychowywać.
Opublikowano

można by dyskutować, przechodzimy na temat wychowania. Staram się być rodzicem-przyjacielem , a nie sprawować Władzę rodzicielską. interesuje ją religia? opowiadam, czytam opowieści biblijne św. jehowy, fajne bajeczki. z założenia po jakiejkolwiek bajce czy filmie zwłaszcza gdy dotyczy to właśnie wartości, uczuć, rozmawiamy, jak nie teraz to za kilka dni. udzielam prawdziwych odpowiedzi, widzę że czasami nie rozumie, ale to pracuje gdyż do tematu wraca za kilka dni/tygodni. ustawienia się na pozycji ZAWSZE RACJI unikam. proste metody: ja myślę, moim zdaniem, według mnie, ktoś może inaczej, ważne ze myśli;). Nie chrzciłem dziecka by być ok wobec niej, siebie...i chyba katolików, prawda? a że temat powraca, więc po trosze wyjaśniam że religii jest wiele, że teorii również. nie uznaję stwierdzenia "dziecko nie zrozumie".

trochę pomysł chodzenia na religie mniej się spodobał, gdy spytałem czy będzie wtedy chodzić również do kościoła co niedzielę i stać godzinę, jak na weselu cioci;)

Opublikowano

Nowoczesny rodzic ;D No proszę. Ja jestem z tych konserwatywnych raczej... :) Nie wiem co więcej mogę Ci powiedzieć, bo wyznaję zasadę, że zdrowy psychicznie i fizycznie rodzic sam potrafi zdecydować co dla jego dziecka jest najlepsze i nie wtrącam się, tak jak i nie chcę, żeby mnie się wtrącano, choć i tak rodzinka mojego męża nie rozumie aluzji :)
Mieszkam z babcią męża, w domu na okrągło leci Radio Maryja i tv Trwam, co doprowadza mnie do szału, bo nie taki obraz katolicyzmu uznaję za słuszny. Jak słyszę babkę mówiącą do Hani (mojej córki), że idzie do "bozi" to mnie krew zalewa, tak samo w niedzielę nie wolno włączyć pralki, tylko prać ręcznie jak już - nie chodzi bynajmniej o zakaz wykonywania prac, ale o "co sąsiedzi powiedzą" i tak jest ze wszystkim... I weź tu wychowaj dziecko w zdrowej wierze. A do negowania religii, Boga i wartości wszechświata dorośnie samo :) Ważne, żeby nie bała się mi powiedzieć o wątpliwościach i porozmawiać ze mną o tym. Bo ja się bałam strasznie dyskutować z moimi rodzicami, każda opinia odmienna do ich zdania kończyła się obitą twarzą i stosem wyzwisk. Pewnie stąd moje przekonanie, że mają zawsze rację ;)

Opublikowano

Kiedy byłam mała, byłam bardzo religijna - z własnej woli. Moja najbliższa rodzina raczej nie chodzi do kościoła - ja chodziłam co niedzielę. Modliłam się, przez jakiś czas nawet śpiewałam w scholi, chociaż talentów wokalnych nie posiadam (dzieci się chwytają różnych dziedzin ;)). Z czasem zaczęłam częściej na ten temat myśleć. Negowałam to, co mówił Kościół na tematy współczesne, takie jak homoseksualizm itp. Z czasem odeszłam od Kościoła jako takiego, ale nigdy od Boga. Myślę, że jeśli chcesz postawić dziecku wolny wybór, nie powinieneś mu czytać takich bajek. Nie jestem konserwatywna, ale do takich decyzji jak świadoma wiara trzeba dorosnąć. Ale to tylko moje zdanie, Ty wychowujesz swoje dziecko, prawda? ;))
Pozdrawiam
Zuzka

Opublikowano

trudno jest się zgodzić na wwtłaczanie nauk Kościoła (religia) swojemu dziecku, gdy jest się racjonalistą, agnostykiem i antyklerykałem. jak napisałem, bez omówienia i pokazania mojego podejścia i zdania (które uważam za słuszne) religia szkolna jest czystą indoktrynacją, rodzajem lobotomii na młodym mózgu. takie mam zdanie. ze swojego przykładu wiem, że zakaz przymus daje odwrotny efekt. wybór służy rozwojowi, a delikatne sugestie i udzielanie wiedzy posiadanej mogą wybory ukierunkować, wpoić wartości humanistyczne. biblie przeczytałem całą w dzieciństwie, grzebałem w faktach historycznych, porównaniach ewangelii i sprzeczności (np. wniebowstąpienie) a także chrześcijaństwa jako narzędzia do zjednoczenia żydów w okupacji rzymskiej, jako środka do walki politycznej (wpływ Pawła). kasowałem księży i św. jehowy, mam ich w rodzinie wiec to tez byl motor do zdobycia wiedzy.

wolałbym religioznastwo, bo roli wiary i religii nie można przecież nie docenić.
wychowanie to trudne zadanie, moim celem jest zapewnienie rozwoju i dostarczenie wiedzy, aby dziecko miało intuicję i dokonywało świadomych wyborów.

ale warsztat mój prozatorski pominęły panie komentujące;) pozdrawiam i dzięki za uwagi.

  • 2 tygodnie później...
Opublikowano

Tak, tak. Gadasz do rzeczy. Ale.
Chyba jest różnica między przedstawianiem sprawy ze wszystkich stron, a ogólnym zniechęcaniem dziecka do wiary. Bo ten tekst niezaprzeczalnie wywołuje taki efekt.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Uratować rodziców swoich chciałem,

      Nie udało mi się, porażkę poniosłem, 

      Dzięki zdolnościom które posiadam,

      Powinienem zmienić los, pomóc tym, których kocham,

      A jedynie śmierć dookoła przyniosłem, 

      Tak bardzo żałuję, że na mordercę finalnie wyrosłem...

       

                                  ******

       

      Rodzice zawsze mówili mi, jak bardzo wyjątkowy jestem, 

      Nigdy im nie wierzyłem, zwyczajnym byłem dzieckiem. 

      Jak każdy uczyłem się, miałem swoje zainteresowania, 

      Nie czułem bym się wyróżniał, aż do pewnego dnia,

      Lat wtedy skończyłem szesnaście, 

      Wtedy bowiem miało miejsce nieprzyjemne zajście.

       

      Zchodziłem ze schodów, chcąc się udać do szatni,

      Ciasno było, czułem się jak w matni,

      Każdy się przepychał, byli jak dzikusy,

      A najgorzej mieli tacy jak ja, czyli konusy, 

      No ale cóż, finalnie na dół zszedłem, 

      Szybka akcja, kurtkę ubrałem, plecak na plecy zarzuciłem i wyszedłem.

       

      Kolejnym zadaniem było dostać się na górę, 

      Tym razem zaczekałem jednak na swoją turę,

      Pusto na schodach, "no to w drogę" - pomyślałem, 

      I to tu niemal doszło do tragedii - szkoda, że wtedy tego nie wiedziałem, 

      Ktoś na mnie wbiegł, spadłem, bo straciłem równowagę, 

      Sprawca uciekł, a ja - mocno walnąłem głową o podłogę. 

       

       

                                   ******

       

       

      Odzyskałem po jakimś czasie przytomność,

      Ale coś było nie tak, jakby szwankowała mi świadomość,

      Miejsce w którym byłem, wyróżniało się, 

      Pierwsze co mi przyszło na myśl to to, czy umarłem, czy może śnię,

      Obiekty dookoła mnie się unosiły,

      I zabrzmi to głupio, ale jakby... Wokół mnie orbitowały. 

       

      Stałem jak wryty, podziwiając krajobraz,

      Ciężko było wychwycić wszystkie te szczegóły naraz,

      Toć to wylądowałem w jakimś filmie sci-fi,

      Albo jest to jakiegoś rodzaju raj,

      W głowie taki straszny mętlik miałem,

      "Wszystko będzie dobrze" - sobie cały czas powtarzałem. 

       

      Nie wiedziałem już co zrobić, byłem trochę zmieszany - czułem się dziwnie,

      Czas płynął w tym miejscu jakoś nienaturalnie,

      Odnosiłem wrażenie jakby każda sekunda trwała z godzinę, 

      Jak nie dłużej w sumie, jakbym się władował w czasową minę,

      Z każdym krokiem jaki robiłem, było chyba gorzej, 

      Aż zdałem sobie sprawę, że nie mogłem już zawrócić, więc po prostu szedłem dalej.

       

      Na horyzoncie dostrzegłem lustro wolno stojące,

      Wokół nie było niczego, co było dosyć zadziwiające, 

      Zatrzymałem się tuż przed nim, jakby za sprawą niewidzialnej siły, 

      Przyjrzałem się jemu - było ładne - kamienie szlachetne go zdobiły, 

      Tylko, co ciekawe, nic się od niego nie odbijało, 

      Ani ja, ani cokolwiek innego, co mnie mocno zaciekawiło. 

       

      Usłyszałem jakiś głos, z nikąd pochodzący, 

      Był niski, surowy, osądzający,

      Ciarki mi po plecach przeszły, 

      Emocje jak nigdy dotąd na wyższy poziom weszły,

      Nie dość, że się bałem, to zacząłem w dodatku płakać,

      Kazał mi podejść do lustra, chciał coś mi pokazać.

       

      Tak też zrobiłem, podszedłem bliżej, 

      Aura tego przedmiotu sprawiła, że się poczułem znacznie lżej, 

      Ze środka wydobywało się jakieś światło,

      Które mnie mocno oślepiało, 

      Nagle poczułem w potylicę uderzenie,

      Straciwszy równowagę wpadłem do środka lustra, zmieniając znów otoczenie.

        

       

                                   ******

       

       

      "O mój Boże, ja latam!" - wtedy pomyślałem, 

      Nie było pode mną jakiegokolwiek gruntu, po prostu się w powietrzu unosiłem,

      Byłem w środku tunelu czasoprzestrzennego,

      I nie ukrywam, nigdy w życiu nie widziałem czegoś tak pięknego,

      No i znowu były te wszystkie latające skały,

      Tym razem jakoś inaczej się zachowywały...

       

      Wyciągnąłem rękę, żeby jednej z nich dotknąć,

      Nie zdążyłem nawet dłoni zbliżyć, a udało mi się ją popchnąć,

      To było dziwne, ale wtedy się tym nie przejmowałem,

      Wyłączyłem mózg i się dalej bawiłem,

      Udało mi się nawet kilka nowych trików nauczyć, 

      "Gdyby tylko rodzice mogli mnie teraz zobaczyć..."

       

      Usłyszałem ten tajemniczy głos ponownie, 

      Tym razem był spokojny, powiedział coś o ukończonej próbie, 

      Opanowałem moc, która uśpiona była we mnie,

      Nie dowierzałem temu co mówił, toć to brzmiało zbyt obłędnie,

      "Po co mi ten dar skoro ja wciąż tu tkwię?" - spytałem, 

      Wkrótce potem, odpowiedź na moje pytanie uzyskałem...

       

       

                                  *******

       

       

      Odzyskałem ponownie przytomność, tym razem byłem w swoim świecie,

      Głowa mnie bolała jak nie wiem,

      Leżałem w swoim łóżku, co mnie zdziwiło, 

      Wstać powoli próbowałem, ale nie dałem rady, za bardzo mnie mdliło, 

      Rozejrzałem się dookoła, wyglądało jakby wichura tędy przeszła,

      Na podłodze leżały: ciuchy, telewizor, półki, a nawet krzesła. 

       

      Zawołałem swoich rodziców, z całych sił krzyczałem

      Nic, głucha cisza, raz jeszcze spróbowałem, 

      Ponownie nic, żadnej odpowiedzi, 

      Zastanawiałem się o co kurdę chodzi,

      Usłyszałem za drzwiami kroki, które nagle przyspieszyły,

      Dreszcze całe moje ciało wtedy przeszyły. 

       

      Ktoś raptownie otworzył drzwi,

      To był Konrad - mój przyjaciel bliski,

      Przez chwilę stał jak osłupiały, 

      Nie dowierzał, że mi oczy się jednak otwarły,

      Podszedł do mnie z uśmiechem na twarzy i przytulił, 

      Powtarzał jak się cieszy, że jednak żyję i po chwili mnie puścił. 

       

      Podniósł jedno z leżących krzeseł i usiadł na nim, 

      Spytałem co tu się stało, kiedy odpowiedział byłem w szoku wielkim,

      Cały ten bałagan to ja zrobiłem,

      W jego oczach iskrę podekscytowania dostrzegłem,

      Kiedy leżałem nieprzytomny, wszystko wokół dosłownie latało,

      Moi rodzice nawet oberwali, jakby tego było mało...

       

      Spróbowałem po raz kolejny wstać, 

      Konrad mnie powstrzymał, powiedział, że mam się nie ruszać, 

      Miał rację, omal nie zwymiotowałem, 

      Tak bardzo swoich rodziców zobaczyć chciałem, 

      Uspokajał mnie, że nic im nie jest - akurat gdzieś wyszli,

      Po około pięciu minutach faktycznie, do domu wrócili i do mojego pokoju przyszli...

       

      Powiedzieli, że tydzień byłem nieprzytomny, 

      I byli pod wielkim wrażeniem, do czego jestem teraz zdolny,

      A ja byłem szczęśliwy, że ich mocno nie skrzywdziłem,

      Dosłownie wielkiego banana na twarzy miałem, 

      Chcieli bym się od teraz nauczył nad nowymi mocami panować, 

      I jak się w kryzysowych sytuacjach zachować...

               

       

                                   ********

       

       

      Minęło sześć miesięcy od tamtych wydarzeń, 

      Musiałem niestety dokonać wielu wyrzeczeń, 

      Żeby móc w miarę spokojnie żyć, 

      Chowam swoją twarz za maską - wiadomo - po to by tożsamość ukryć, 

      Stałem się miejscowym bohaterem,

      Z zabawnym wręcz charakterem.

       

      Nauczyłem się panować nad swoimi nowymi mocami,

      Potrafię za pomocą myśli poruszać różnymi przedmiotami,

      W skrócie - posiadam zdolności telekinetyczne,

      Moje życie dzięki temu stało się na prawdę fantastyczne,

      Współpracuję teraz z policją, strażą, pogotowiem ratunkowym,

      I stałem się ich wsparciem zaufanym. 

       

       

                                   *******

       

       

      W końcu nadszedł weekend, mogę kolejny trening rozpocząć,

      A po dwóch godzinach organizm mój musi odpocząć,

      Choć zabrzmi to śmiesznie, 

      To fizyczne najbardziej odczuwam zmęczenie, 

      Trenuję dzisiaj z tatą, będzie do mnie z pistoletu strzelać,

      A ja mam za pomocą myśli wszystkie kule zatrzymać. 

       

      Ale zanim to, chcę pójść do sklepu,

      Żeby nie na pusty żołądek robić "występu",

      Wychodzę zatem z domu, biorę ze sobą torbę, 

      No i jak ja to lubię zawsze mówić - "no to w drogę!",

      Mam ochotę na chipsy, colę i coś słodkiego,

      Typowe przekąski nastolatka przeciętnego.

       

       

                                  ********

       

       

      Idąc wolnym krokiem doszedłem na skrzyżowanie,

      Wydaje się być w miarę spokojnie, 

      Ptaki sobie śpiewają, słońce ładnie świeci, 

      Aż do życia pojawiają się chęci, 

      Dobrze jest sobie głowę czasami przewietrzyć,

      I dłużej na świeżym powietrzu pobyć.

       

      Osiedlowy jest już w moim polu widzenia,

      Nagle ktoś wybiegł z niego bez ostrzeżenia, 

      Ekspedientka krzyczy - "złodziej, niech ktoś go zatrzyma!",

      To był dla mnie sygnał - schowam się w zaułku, przebiorę i się zacznie zadyma,

      Będąc szczerym, zawsze o tym marzyłem, 

      Jak z komiksów zostać superbohaterem...

       

      Kostium zakładam w ekspresowym tempie, 

      Jest luźny, więc bez problemu przebiorę się wszędzie, 

      Mam ze sobą też deskę skateboardową,

      Dzięki czemu wyglądam jeszcze bardziej odjazdowo,

      No, ale dobra, dość już zbędnego gadania,

      Mam w końcu przestępcę do złapania!

       

       

                                 *********

       

       

      Wściekłem się, skubaniec mi zwiał, 

      Od dobrego kwadransu go szukam - sprytny plan ucieczki miał, 

      Wszystkie ulice i alejki przeszukałem, 

      I jedynie Konrada na przystanku widziałem, 

      Muszę przekazać niestety źle wieści tej ekspedientce,

      Że nie udało mi się łupu oddać w jej ręce. 

       

       

                                  ********

       

       

      Godzina osiemnasta właśnie wybiła, 

      Dzisiejsza sytuacja cały czas mi w głowie tkwiła, 

      Wyjątkowo słabo trening mi poszedł przez to,

      Czuję się jakbym upadł na samo dno,

      Nie mogę o tym zapomnieć, 

      Ani nawet sobie w twarz spojrzeć...

       

      Mama mi mój ulubiony sernik z czekoladą przygotowała, 

      Doceniam to, że mnie pocieszyć chciała, 

      Ale no kurczę, ogromne wyrzuty sumienia miałem, 

      Ni to pić, ni to jeść ja nie chciałem, 

      Rozrysowałem sobie plan miasta i wszystkie możliwe drogi ucieczki,

      I według moich obserwacji, złodziej żeby mi umknąć musiałby być turboszybki...

       

      Eureka! Że też wcześniej o tym nie pomyślałem, 

      Kanały - musiał tam na pewno zejść, a ich nie przeszukałem, 

      Tylko no właśnie, są one rozległe, mógł wyjść wszędzie, 

      Odnalezienie go, cóż, toć to misja ciężka będzie, 

      Ale się nie poddam, jakiś trop znajdę, 

      I może w końcu przestanę się postrzegać jako niedorajdę...

       

       

                                  ********

       

       

      A więc słuchajcie, wstawiam to jeszcze przed skończeniem tego byście ocenili, czy fabularnie wygląda to w miarę dobrze i czy budowa też jest w porządku. Piszę to od ponad miesiąca i jestem z tego dumny, natomiast chciałbym jednak mimo to się doradzić czy dobrze mi idzie :) historia ta powoli doniega ku końcowi 

       

      Edytowane przez Triengel (wyświetl historię edycji)
  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • myślę czy aby na pewno ? co to znaczy? szukam.odpowiedzi ? czy porostu nie mogę zasnąć.
    • Jak zwykle nie rozczarowują te miniaturki. Znakomite połączenie nowoczesności z odwiecznym poetycko-filozoficznym dylematem. Translator Google w gruncie rzeczy to bardzo ułomne narzędzie, czasami przenosi w dziwaczne sensy. To może kiedyś doczeka się osobnego wiersza. Tłumaczenie siebie dla drugiej osoby jest trudne, bo każdy zasadniczo odbiera świat i wchodzi z nim interakcję według innych schematów psychologicznych. I każdy tak naprawdę posługuje się też innym językiem, bo znaczenia przypisywane słowom zależą od osobistych doświadczeń. Językowy imprinting powoduje, że niektóre słowa działają jak triggery. Ciekaw jestem, z drugiej strony, jak to mogłoby się kształtować w przypadku sztucznej inteligencji.
    • Czy ja dobrze widzę? Naprawdę… podobam się? Czy to intuicja do mnie przemawia, mówi: „Tak, pragnie cię, chce cię.” Tak… podobasz mi się. Wiesz o tym? Bo nogi się uginają, gdy tylko cię widzę.   A on… nie widzi - ja czuję. Dlaczego? Dlaczego?   Milczę, bo przecież to tylko moja wyobraźnia. Na pewno… na pewno…   Walczę – ale z kim? Chyba… sam ze sobą.   Powiedzieć? Nie powiedzieć? Pokazać? Nie pokazać? Dać znak, że ja też?   Nie! To nie może być prawda. Wymyśliłem to sobie… On patrzy nie na mnie. On… kocha innego. Tak?   Powiem! Teraz! Teraz… Pokażę. Choć spróbuję. Choć spojrzę. Choć… zobaczę.   A on… odszedł. Nie wiedząc, co czuję. Nie domyślił się. Nie zawalczył. Nie dał znaku.   Stoję przed lustrem. I trwam z myślą, że może nigdy nie miał zobaczyć…
    • Jest coś w tym eintopfie, chociaż logika wersów i powiązań między poszczególnymi obrazami jest znana zapewne jedynie autorowi. A o tym, że piwo lubi dym, nie wiedziałem! No to teraz już się wyjaśniło, dlaczego tak pasuje do niedzielnego grilla.
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      I tutaj kończy się wiersz. Dalej zabrakło pomysłu, żeby pociągnąć ten całkiem sympatyczny dialog i tekst skręcił w linijki pozbawione oryginalności. Szkoda, bo wiosna ma wiele pięknych atrybutów, wystarczy się chociażby uważnie przyjrzeć przyrodzie.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...