Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

pod dziurawym parasolem
w deszczu idę
po kamieniach
kropla wesoła tańczy
na nosie walca

czekam lata
dojrzewam jak wiśnie
cierpko
w ogrodach rozkoszy
jest zimno i mokro

w dziurawych butach
wodę przelewam
sitocedzak myśli
miłość i nienawiść
w skorupie ślimaka

słońca pragnę
obchodzę wkoło
kałuże rozlane
droga długa
do ciebie


[sub]Tekst był edytowany przez Iris_IK dnia 22-06-2004 00:13.[/sub]
[sub]Tekst był edytowany przez Iris_IK dnia 22-06-2004 22:40.[/sub]

Opublikowano

pisze bo ja również czekam na jakieś komentarze... ale nie to ze z nudów, broń boze :))

Pani wiersz wydaja sie tak bardzo infantylny choc myśle, ze mówi o czymś dojrzałym... dziurawy parasol, dziurawe buty... to takie bardzo dziewczęce i słodkie... podoba mi sie... druga strofa jedynie mi nie podchdzoi... według mnie byłoby bez niej lepiej...

ale wiersz na pluskij oczywiscie... pozdrawiam

Opublikowano

Dla mnie też coś w tej drugiej strofie przeszkadza. Nie podoba mi się też słowo sitocedzak - jakoś tak nie pasuje do nastroju wiersza.
Za to dziurawy parasol i dziurawe buty urzekły mnie. Podobnie jak tytuł.

Utwór na plus, ale proponuję popracować nad nim!
Pozdrawiam

Opublikowano

Witaj Iris.
Moim zdaniem to dobrze napisany wiersz. Deszcz, oczekiwanie lata dojrzewanie, ktore nic jeszcze nie wie o ogrodach rozkoszy, skorupa ślimaka, która przecież zostanie zrzucona- nagrzana słońcem.
Szczerze mówiąc nie wiem czy interpertuję ten wiersz tak jak go chciałaś przekazać ale jeśli nie to oznacza, że można go interpretowac różnie, a więc czytającym dajesz duże możliwości zastanowienia sie nad tekstem.
Pozdr..)))

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Dzięki Jano, faktycznie możliwość interpretacji jest tutaj całkiem dowolna.
Można i tak, jak Ty interpretować.

Pozdrawiam.
I.
PS.Tak można wołać też o ciepło, w podwójnym tego słowa znaczeniu.
[sub]Tekst był edytowany przez Iris_IK dnia 26-06-2004 10:37.[/sub]
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Pięknie dzięki! Oczywiście myślę,że można by tak odejmować i dokładać, i co głowa to nowy pomysł.
A ja myślę, że gdyby odjąć to "rozkoszy" to już nie byłoby to samo.
Natomiastw pierwszej strofie śmiało można "walca" wykasować.
Choć u mnie brzmiał ten walc wygrywany deszczem. I...wiecie jak to jest ,gdy komuś zagracie na nosie...

Pozdrawiam Ewo
dzięki,że tu zajrzałaś
I.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Lidia Maria Concertina -dziękuje - 
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Witaj - miło że rekompensuje - cieszy mnie to - dziękuje -                                                                                                        Pzdr. Witam - cieszy mnie że bardzo dobra - dzięki -                                                                                     Pzdr.serdecznie. @Lidia Maria Concertina - dziękuje - 
    • Oni. Nie było nikogo więcej. Tylko oni — jakby wszechświat skurczył się do ich ciał, do języków rozpalonych do białości, na których topi się stal. On — eksplozja w kościach, żyły jak lonty dynamitu, śmiech, co kruszy skały, rozsypując wieczność w pył rozkoszy. Melodia starej kołysanki zdycha w nim w ułamku sekundy. Ona — pożoga bez kresu, ziemia spopielona tak głęboko, że każdy krok to rana w skorupie świata, pamięć piekieł wyryta w skórze. I na ułamek sekundy, między jednym oddechem a drugim, przemknął cień dawnego uśmiechu, zapomnianego dotyku, kruchej obietnicy z przeszłości. Zgasł, zanim zdążył zaboleć, rozsypany w żarze. Oni — bestie w przeżywaniu siebie, studenci chaosu, co w jednym spojrzeniu rozpalają gwiazdozbiory. Usta — napalm, gotowy spalić niebo. Języki — iskry w kuźni bogów, wykuwające pieśń końca i początku. W żyłach pulsuje sól pradawnych mórz, czarna i lepka, pamiętająca krzyk stworzenia. A nad nimi, gdzieś wysoko, gwiazdy migotały spokojnie, obojętne na szept letniej nocy. Powietrze niosło zapach skoszonej trawy i odległej burzy. Świerszcze grały swoją dawną melodię, jakby świat miał trwać wiecznie w tym milczącym rytuale. Głód miłości? Tak, to głód pierwotny. Stare auto ryczy jak wilk, który pożera własne serce. Ośmiocylindrowy silnik — hymn porzuconych marzeń, pędzi na oślep, bez świateł, z hamulcami stopionymi w żarze. Litość? Wyrzucona w otchłań. Paznokcie ryją skórę jak sztylety, krew splata się z potem — rytuał bez świętości, bez przebaczenia. Każda rana tka gobelin zapomnianego piękna. Ciała wbijają się w siebie, jak ostrza w miękką glinę bytu. Każdy dotyk — trzęsienie ziemi w czasie. Na ustach smak krwi, słony, metaliczny — pieczęć paktu z wiecznym ogniem. Tu nie ma wakacyjnych uśmiechów. Są bestie, zerwane z łańcuchów genesis. Nikt nie czeka na odkupienie. Biorą wszystko — sami. Ogień nie grzeje — rozdziera, topi rozum, wstyd, imiona, godność, istnienie. Muzyka oddechów, ślina, zęby — taniec bez melodii, ciała splecione w spiralę chaosu. Język zapomina słów, dłoń znajduje krawędź ciała i przekracza ją w uniesieniu. Paznokcie na karku — inskrypcja życia na granicy jawy. Nie kochali się zwyczajnie. Szarpali się jak rekiny w gorączce krwi, jakby wszechświat miał się rozpaść w ich biodrach, teraz, już,. natychmiast. Noc ich pożerała. Oni — dawali się pożreć. Serce wali jak młot w kuźni chaosu, ciało zna jedno prawo: więcej. Więcej tarcia, więcej krwi, jęków, westchnień, szeptów bez imienia. Asfalt drży jak skóra, jęczy pod nagimi ciałami, lepki od potu, pachnący benzyną i grzechem. Gwiazdy? Spłonęły w ich spojrzeniach. Niebo — zasłona dymna nad rzezią namiętności, gdzie miłość rodzi miłość, a ból kwitnie w ekstazie. Miłość? Tak i nie. Ślad, co nie krwawi, lecz pali. Ciało pamięta ciało w dreszczu oczu i mięśni. Chcieli wszystkiego: przyjemności, bólu, wieczności. Ognia, co nie zostawia popiołu, tylko blizny. Kochali się jak złodzieje nieba — gwałtownie, bez obietnic. Na końcu — tylko oni, rozpaleni, rozdarci, pachnący grzechem i świętością. Źrenice — czarne dziury, pożerające światło. Serca — bębny w dżungli chaosu. Tlen — narkotyk, dotyk — błyskawica pod skórą, usta — ślina zmieszana z popiołem gwiazd, i ich własnym ciałem. W zimnym świetle usłyszeli krzyk — gwiazdy spadały w otchłań. Cisza. Brutalna, bezlitosna, jak ostrze gilotyny. Ciała stęknęły pod ciężarem pustki. Czas rozdarł się na strzępy. To lato nie znało przebaczenia. Zostawiło żar, popiół, co nie gaśnie, wolność dusz w płomieniach nocy. Wspomnienie — nóż w serce, gorzkie jak krew wilka, który biegł przez ogień, nie oglądając się wstecz. Świat przestał istnieć. Został puls płomienia, trawiący wszystko, bez powrotu. Nie mieli nic. Ale nawet nic nie pozwoliło im odejść. Więźniowie namiętności — płomienia bez końca, który pochłonął ich ciała i dusze w jeden, bezlitosny żar. Żar serc.      
    • @Waldemar_Talar_Talar anafora bardzo bardzo dobra
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...