Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

a na niebie wciąż to samo
tylko to pozostaje bez zmian
jedyny stały czynnik
ale bujanie w obłokach nie zapewnia
niczego

ciagle potykam się
jak ślepiec
ludzie i ich słowa
tu nie ma żadnej stałości

drogi i domy
można ciągle zmieniać
burzyć też można
gdy kolejny raz
ma się ochotę
na ostateczność


mówili mi zawsze że
są sowami
ludzie i dni
są zbyt jasne
by jeszcze coś w nich odkryć

koniec
a na niebie wciąż to samo
sowy zrzuciły pióra
-noc-
jestem u siebie

Opublikowano

a na niebie wciąż to samo
tylko to pozostaje bez zmian
jedyny stały czynnik
ale bujanie w obłokach nie zapewnia
niczego

-proszę Pana, wszystko płynie, nawet czarne dziury parują! A, na niebie, które peel ogląda, wszystko pędzi- uniwersum się rozszerza z ogromną prędkością. Proszę przemyśleć raz jeszcze temat.

cyk

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Gdy Słońce było już u szczytu, ataman począł zwoływać załogę na śródokręcie. Do swojej ekspedycji dobierał głównie ludzi pochodzących z leśnych, zachodnich części stepu. Prócz Halyjczyjów, zabrał ze sobą jeszcze dwóch Lechickich myśliwych, którzy z buszem byli za pan brat. Uzbroili się dość skromnie, nie było z resztą nawet czym, garłacze i muszkiety nie nadawały się do niczego z namoczonym prochem. Wzięli więc kilka bułatów, dwa berdysze z ułamanym drzewcem, które miały posłużyć jako topory, reszta zaopatrzyła się w sztylety. Profesor Heinrich podarował Jegorowi kompas, który znalazł pod pokładem. Ustalono wówczas dokładnie, że skarpa wznosi się na północny-zachód od rozbitego statku, a jej ostro zwieńczone czoło skierowane było na południe. Schodząc po bakburcie, zeskakiwali z drabiny w turkusową taflę, woda sięgała im do piersi. Gdy czterech ludzi znalazło się już w wodzie, z pokładu spuszczono na linach tratwę, splecioną z ułamanych desek, które nadawały się prócz tego tylko na opał. Na tratwie umieszczono ładunek w postaci prowizorycznych namiotów z starych żagli oraz prowiant, wrzucono na nią również odzież i obuwie. Ekipa na dole chwyciła tratwę za krawędzie, upewniając się, że trzyma się ona stabilnie na powierzchni. Po tym reszta, wyznaczonych do ekspedycji zaczęła dołączać do tych na dole. Jeden z Lechitów był nieco niższy, temu towarzysze wybuchli gromkim śmiechem, gdy po wskoczeniu w wodę, podnosił głowę, by nie zalać sobie nozdrzy. Odgryzł się jednak, gdy sprezentował swoje pływackie zdolności, wkrótce stanął triumfalnie na piasku, jako pierwszy człowiek na dziewiczym lądzie. Gdy reszta wgramoliła się na piasek, wciągając ze sobą drewnianą platformę, klepali go z uznaniem po barku i plecach.    - Niezły z waści gagatek, Bartłomieju! - tak właśnie miał na imię ów Lechita.    Weszli w puszczę, w pełni porośniętą pniami dębów i sosen, wznoszącą się tuż za piaskami. Jegor nakazał trzymać się kurczowo gęsiego, wśród gęstych krzewów i nieba ściśle zasłoniętego liściastymi koronami, łatwo było stracić orientację. Szczególnie, że nie napotkali żadnych wydeptanych ścieżek, temu też ataman, prowadzący pochód, dzierżył cały czas w dłoni kompas Heinricha. Jednak prawdziwy niepokój wzbudzał w rozbitkach niemalże brak jakichkolwiek odgłosów ptactwa. Pobrzmiewało jedynie niemrawe ćwierkanie gdzieś w bliżej niesprecyzowanej dali. Prócz szelestu dobywającego się z uginanych pod dziurawymi butami trawy i liści, las wiał więc nienaturalną głuszą. Po drodze nie dostrzegli również żadnego strumyka, z którego mogliby zaczerpnąć wodę.     - Komendancie - odezwał się niespodziewanie Lechita.    - Tak Bartłomieju?    - Muszę wyznać… - robił pauzy podczas przedzierania się przez gałęzie - że nie podoba mi się… że musimy współpracować z Sepentrionami… To lud nieobliczalny, nierzadko barbarzyński… żaden z Lechitów w obozie im nie ufa…     - Nie mamy wyjścia, bez nich nie damy rady obsłużyć galery, będziemy mieli zbyt małą załogę. Poza tym ramię w ramię wznieśliśmy bunt i wybiliśmy innowierców. Ekim został w obozie, by pilnować Zejcewa. Ekimowi można ufać, przesiedziałem z nim w ławie parę tygodni.    Gąszcz skutecznie spowalniał ruchy. Droga dłużyła się również niemiłosiernie przez ogólną monotonię zastanych widoków. Dodatkowo korony przesłaniały cel podróży, temu nikt nie wiedział ile dokładnie drogi zostało im jeszcze do przebycia. Pory dnia również nie dało się precyzyjnie ustalić. Długi marsz został jednak wynagrodzony, w niewielkim oddaleniu grupa dostrzegła prześwity między pniami. Grube, pionowe linie brunatnych konarów ciągnęły się teraz na tle szarego płótna. Zbliżając się, to osobliwe płótno zdawało się być coraz wyższe i wyższe, aż w końcu objawiła się jego prawdziwa forma, to była wschodnia, pionowa ściana skarpy. Wybuchł więc gromki entuzjazm, Jegor jednak wszystkich uspokajał, gdy wyjaśnił, że nie tylko muszą jeszcze obejść ścianę ale również i wdrapać się na szczyt. Ruszyli więc niezwłocznie na północ, zerkając co jakiś czas wzwyż, by upewnić się, czy ściana wzdłuż której podążają, uchyla się coraz bliżej ich głów. Pochód ten stał się też szybszy i przyjemniejszy, około dziewięciometrowy pas ciągnący się od ściany do linii drzew, był wolny od jakichkolwiek przeszkód. Choć Słońca nie dostrzegli, gdyż schylało się już od dłuższego czasu po zachodniej stronie, to jednak widok otwartego, błękitnego nieba zdawał się być orzeźwiający. Wkrótce i to się zmieniło, złocista plama połyskiwała na wprost od nich, skalista ściana wznosiła się już nieznacznie, a z każdym przebytym metrem, chyliła się coraz bardziej. Zbliżywszy się do schyłku ściany, ciała podróżników skąpały się w upragnionych promieniach Dadźboga. Przed stokiem ciągnęła się mała polanka, na której dziewicze trawy kołysały się dyrygowane przez wiejącą bryzę.    Wraz z wznoszącym się terenem, gęstość roślinności rzedła, a górę porastało coraz więcej cedrów. Już w połowie drogi do szczytu, prześwity między zielenią pozwalały dojrzeć malujący się wokół pejzaż. Podróżnicy dyszeli z wymęczenia przy tej wspinaczce, chciwymi haustami nabierając w piersi powietrze. Długa i przymusowa służba przy wiosłach osłabiła znacząco ich mięśnie nóg. Jegor nie dał jednak nikomu sposobności na odpoczynek, ten jak obiecywał, miał nadejść dopiero na samym szczycie. U schyłku ich podróży, drzewa wyrastały już tylko sporadycznie, spadziste krawędzie skarpy ostro się zwężały, a przed oczami rozbitków majaczyła gargantua w postaci strzelistego, skalnego monolitu. Wraz ze skracaniem dystansu, głaz stawał się dla oka coraz bardziej osobliwy, jego walcowaty kształt wydawał się zbyt foremny, by rzeczywiście był on tworem natury. Profesor miał co do tego najwięcej wątpliwości, wychodząc na przód, zmarszczył powieki i krzyknął do reszty towarzyszy głosem pełnym zdumienia.    - Mein gott, to nie głaz, to wieża! Cała zmurszała i okryta pnączami, temu jej sylwetka została w oddali wypaczona.    Heinrich czym prędzej zbliżył się do budynku, obszedł go dookoła i centymetr po centymetrze mierzył ściany wzrokiem. Obliczył, że jej średnica powinna wynosić około sześć metrów. Od strony łagodnego zbocza znajdował się łuk wejściowy. Członkowie ekspedycji spoczęli, sadząc się w cieniu gmachu, w międzyczasie Jegor przechodził przez portal, podążając za pogrążonym w myślach Heinrichem. Wewnątrz wieży wznosiły się spiralne schody, prowadzące na sam szczyt, bez żadnych pośrednich pięter. Kamienne stopnie w kilku miejscach były dotkliwie nadkruszone, lub nawet ułamane. W jednym miejscu, mniej więcej w połowie wysokości, wyrwa w schodach była tak duża, iż Jegor wpierw musiał ją przeskoczyć, by następnie podać rękę mniej sprawnemu towarzyszowi.    Taras na szczycie wieży uraczył ich widokiem na całą wyspę. Zieleń rozlewała się w jej każdy kąt, ustępując jedynie złotawym piaskom na krawędziach. Jegor zdołał nawet dostrzec mały, ciemno-brunatny punkt, który był rozbitą galerą. Rozciągające się połacie morskich lazurytów, połyskujących w słonecznych promieniach, ciągnęły się bezkresnie gdzie okiem sięgnąć. Cała wyspa otoczona była chmarą strzelistych skał, nurzących w morskich czeluściach. Rozległe jasne łaty, ciągnące się od plaż, sugerowały, iż z każdej strony brzegu zagrażała mielizna. Żadnych jednak stałych lądów, czy nawet sąsiednich wysp w polu widzenia, Jegor nie dopatrzył się również nigdzie kołyszących się wśród fal statków. Ciężko było przebić się wzrokiem przez korony drzew, by ukazały się gdzieś tam w dole dachy rybackich chatek, na próżno było ich również szukać przy plażach. Poza tą jedną wieżą, wznoszącą się ponad cały widoczny świat, wyspa nie dawała żadnego śladu rozumnego bytowania. Jawiła się ona zatem niczym naturalna forteca, mimo upływających wieków, niezdobyta przez nikogo.    Równie zawiedziony był i Heinrich, liczył, iż na takiej wysokości, strzeliste wieże starożytnego miasta same wzniosą mu się przed jego obliczem. Musiał się jednak obejść ze smakiem.  Do uszu Teutona dotarł trzepot skrzydeł i szyderczy śmiech mewy, która zdawała się nabijać z jego płonnych nadziei. Odwrócił się, by obarczyć ją oskarżycielskim wzrokiem, w całym swoim gniewie zapomniał, iż był to pierwszy bezpośredni oznak nieobecnego dotychczas na wyspie życia. Skierował oczy na dach i dotarło do niego coś niesamowitego. Osobliwy kształt zdawał się rysować nad jego głową, a pod nim jeszcze jedna mała izba. Obszedł taras widokowy i odnalazł wyciosaną w kamiennym bloku drabinę, która poprzednio musiała mu umknąć, gdy pochłonięty był widokami. Dowlókł się na górę, otaczały go osłonięte kurzem szyby okien. Po środku izby mieścił się dużych rozmiarów obiekt, przypominający mosiężny cylinder, zwieńczony na szczycie czymś w rodzaju zębatych kół. Z owego cylindra, od strony kamiennej drabiny sterczało kilka korb i dźwigni, obok każdej wygrawerowane napisy w języku, jaki mieścił się również na glinianych tablicach, przywiezionych przez kupca. Heinrich wstrzymał dech ze zdumienia, począł kręcić jedną z korb, potem następną i jeszce inną, a ze środka cylindra dobiegać zaczęło metaliczne klekotanie, koła wprawione zostały w ruch.     - Spójrz w dół, przed siebie Herr Jegor, obserwuj cuda!    I wypowiedziawszy to odszedł od cylindra, zszedł po drabinie i stanął u boku atamana. Głośne i rytmiczne terkotanie dobiegało zza ich pleców, po chwili rytm nieco spowolnił do miarowego tykania. Oczy mężczyzn oślepił nagły, intensywny błysk, dobywający się z gąszczu gdzieś po środku wyspy. Ich wzrok powoli przyzwyczajał się do niezwykłej jasności, dzięki czemu Jegor ustalił dużo dokładniejsze położenie migotania, na południowo-południowy-zachód od szczytu skarpy. Spojrzał za siebie, ponad swoją głową. Szczyt wieży pulsował równie silnym błyskiem, co ten na dole, może był nawet intensywniejszy, z racji na bliską odległość. Profesor Heinrich stał jak zahipnotyzowany, uśmiech wykrzywiał mu twarz, a policzki nabiegały rumieńcem i choć jako poważny mężczyzna starał się to ukryć, oczy nabiegły mu wilgocią.    - Co takiego waść dokonałeś? Czy to czary?    - W żadnym wypadku Herr Jegor, proszę nie umniejszać dokonaniom tej cywilizacji, to czysta nauka - Heinrich zaśmiał się z entuzjazmem, jaki trudno spotkać u rozbitka, który jeszcze przed rankiem walczył z naturą o życie - Na dachu znajduje się ogromna soczewka skupiająca promienie, połączona ona jest z niezwykłym mechanizmem, pełnym upchanych w ciasną przestrzeń kół zębatych, podobny do zegara, który skalibrowany może być względem pory roku tak, by podążać przez cały dzień za Słońcem. Następnie światło z soczewki skupiane jest na zwierciadle, znajdującym się jakieś dwa metry poniżej, a te odbija skupiony promień wprost tam, w gąszcz. A między tymi liśćmi nie wznosi się nic innego jak starożytne, zaginione miasto, którego przez ten cały czas poszukiwałem.    Zszedłszy z wieży, Jegor zarządził postój. Wszystko wokół zalewało się już płomienistą barwą nadchodzącego wieczoru. Poszły w ruch skrócone berdysze, ścięto małe drzewko na opał. Wokół wieży rozciągano żaglowe płótna, każdy z towarzyszów strugał dla siebie drewniane kołki, by zabezpieczyć namiot przed porwistym wiatrem, który szalał wysoko na szczycie skarpy. Natomiast Jegor wraz z profesorem Heinrichem ulokowali się wewnątrz wieży, gdy zapadła noc i nieprzenikniony mrok pochłaniał wszystko co ciągnęło się daleko pod ich stopami, ze szczytu wieży dobył się basowy, metaliczny trzask, a dmące wichry świszczały, przefruwając między oknami wznoszącego się walca. Zmorzonemu już snem Jegorowi zdawało się, iż ów wiatr brzmiał niemal jak miękki, delikatny, a na domiar wszystkogo, niepokojąco ludzki śpiew.
    • @Ajar41   Spływ z palindromem. A to dobre.      
    • @huzarc Wspaniały polski PT-91 Twardy, Niczym baśniowy rycerz w złotej zbroi, Strzeże spokojnych snów ukraińskich dzieci, By obudzić się mogły w świecie wolnym,   A bezlitosna izraelska Merkawa, Niczym z starożytnych legend okrutna wiedźma, Palestyńskim dzieciom dach nad głową odbiera, Grzebiąc w gruzach budynków wielopokoleniowych rodzin marzenia…
    • @Berenika97 Dziękuję po tysiąckroć!... Też mam jak najgorsze zdanie o polskich celebrytach... I nie zanosi się na to żeby szybko się to zmieniło... Pozdrawiam Najserdeczniej!   @Alicja_Wysocka A to co się utraciło trzeba próbować odzyskać!... To także jest element tej tajemnicy... Pozdrawiam!
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...