Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

NIEZAPOMNIENIE (fragment powieści)


Rekomendowane odpowiedzi

Stukot obcasów uderzających po posadzce niósł się daleko, mimo, że próbowała iść lekko. Uwielbiała te buty, ale teraz żałowała, że nie założyła innych. Karcąc się w duchu za głupotę, jednocześnie wyjęła z torebki klucze i bezbłędnie wyczuła palcami odpowiedni.
Obejrzała się przez ramię, ale na korytarzu panowała zupełna pustka. Uśmiechnęła się pod nosem, zadowolona. Jednak nie wzbudziła zainteresowania ochroniarzy, siedzących na dole. W telewizji leciał właśnie mecz i jakoś żaden z nich nie zwrócił uwagi, że poszła w zupełnie innym kierunku, aniżeli znajdował się jej pokój.
- Faceci i ich piłka. – Pomyślała rozbawiona.
– Można by im było ciosać kołki na głowie, a oni tego nie zauważą. Wystarczy, że na ekranie turla się ta durna kulka.
Szybko, by nie tracić zbędnie czasu, podeszła do szafki i otworzyła drugą szufladę od dołu. Pod warstwą papieru leżała szara teczka. Bez chwili wahania włożyła ja do swojego neseseru. Obrzuciła spojrzeniem pomieszczenie i jej wzrok padł na stojące w ramce zdjęcie. Przedstawiało niemłodego już mężczyznę, trzymającego w objęciach młodą brunetkę. Kiedy spojrzała w szybę okna, w jej odbiciu pojawiła się ta sama twarz.
- Przykro mi… - Wyszeptała.
Kiedy wychodziła z budynku, strażnicy ledwo odkiwnęli na pożegnanie.
Pomyślała, że jeszcze nigdy tak łatwo nie udało się jej zerwać ze swoim dotychczasowym życiem.
Wsiadła do samochodu, zaparkowanego nieopodal budynku. Uruchomiła silnik i włożyła do ucha słuchawkę aparatu głośnomówiącego.
- Dzień dobry, chciałabym potwierdzić rezerwację biletu na dwudziestą drugą trzydzieści… Tak, będzie nadbagaż.
Jechała w stronę lotniska.
Gdy w głowie pojawiły jej się tak dobrze znane wirujące obrazy, wiedziała, że nie ma zbyt wiele czasu. Wykonała jeszcze kilka telefonów, zanim zaparkowała, ledwo mieszcząc się na ciasnym miejscu pomiędzy przerdzewiałym vanem i starą Skodą. Ostatni numer wykręciła trzęsącą się ręką mimo, że dzwoniła do domu, w którym w tej chwili mogła jedynie zostawić wiadomość na elektronicznej sekretarce.
- Na stole znajdziesz kopertę, tam napisałam do Ciebie kila słów, na lotnisku znajdziesz samochód. Zabierz go proszę. Mnie nie będzie potrzebny. – Tu westchnęła – I tak nie potrafiłabym Ci tego wytłumaczyć…nawet, jeśli nigdy mi nie wybaczysz, zrozumiem.
Kiedy wysiadała z samochodu, zaczął kropić deszcz.

To, co nowe, było w jej życiu tak natrętnie stałe, jakby cała składała się z niewiadomych i zaskakujących niespodzianek. Niby wiedziała, kiedy nadchodzi ten moment, ale nigdy nie była nań dostatecznie przygotowana. Pomyliła się zaledwie kilka razy, ale teraz była niemal pewna. TO się znowu stanie. Przecież tym razem nie mogło być mowy o dwukrotnym błędzie. Zastanawiające było dla niej samej, jak to jeszcze znosi? Skąd czerpie pokłady sił na ciągłe inwestycje uczuciowe i zaangażowanie w życie tylu innych ludzi?
Wiecznie otoczona przez wiele istnień, odczuwała samotność częściej, niż chciała się do tego przyznać.
Być może było to spowodowane nie wiadomo skąd płynącą, niewyczerpalną chęcią normalnego uczestnictwa w życiu?
Tak, jakby i jej było najzwyklejsze w świecie?
Zresztą nie robiła nic innego, tylko wkładała wszystkie wysiłki w starania, aby tak właśnie wyglądało. Zupełnie, jakby chciała codziennie rano spojrzeć w lustro i zobaczyć twarz normalnej kobiety, borykającej się z codziennymi kłopotami. Mającej rozterki polegające na problemach wynikających ze zwykłych czynności. Tymczasem, pod tą szarpaniną kryła się bolesna świadomość, że nigdy nie zapomni, co czeka ją za dwa, trzy lata… może ewentualnie dziesięć.
Nigdy nie była w stanie określić, kiedy nastąpi przełom. Przeczucie ogarniało ją zazwyczaj na kilka dni przed, a i to cieszyło ją ogromnie, bo kiedyś nie wiedziała, że w ogóle może się do niego przygotować. Bolało jednak za każdym razem i za każdym razem zastanawiała się, co może przerwać tą jej wędrówkę. Momentami miała jej dosyć tak bardzo, że bolała cała dusza, a chwilami ogarniał nieopisany strach przed nagłym końcem, którego nie potrafiła sobie już teraz zupełnie wyobrazić. Co bowiem mogło być dalej? Dla niej zawsze był jakiś ciąg dalszy. Zastanawiała się niejednokrotnie, czy zawsze tak się to wszystko odbywa, czy tylko ona posiada świadomość nieskończoności. Czy jest sama. Z drugiej strony ganiła się, za uznawanie siebie, jako istoty wyjątkowej. Poznała zbyt wielu niezwyczajnych ludzi i wiedziała, jak często daleko jej do nich i ich wielkiej wyjątkowości. Jakże często niezauważalnej przez ludzi, którzy żyli tuż obok.
Niesamowite jednak było odkrywanie na nowo, iż za każdym razem chciała w swoim życiu dokonywać zmian. Jak wiele razy popełniała niemal identyczne błędy, których obraz zmieniały jedynie okoliczności. Mimo tego samego rdzenia, otoczka potrafiła się złudnie zmienić, kusząc niby nowymi możliwościami. Wchodziła jak w pajęczynę, z której mozolnie i z trudem musiała się później wyplątywać. Z perspektywy czasu zauważyła, że nawet irytują ją wspomnienia nieskończonych porażek. Nie lubiła o nich myśleć, nie chcąc przyznać do krótkowzroczności przed samą sobą. Zupełnie jakby nie przyznawała sobie prawa do popełniania jakichkolwiek błędów. Zdarzało się to jednak zazwyczaj wówczas, kiedy prezentowała akurat określony typ charakteru. Śmiała się wielokrotnie z siebie i swoich zadręczań, kiedy tylko zmieniała punkt widzenia i okoliczności. Jedno było pewne. Coraz częściej bywała zmęczona. I to niezależnie, czy była pełną życia, roześmianą dziewczyną, czy wchodzącą w wiek starczy kobietą z surowymi zasadami. Nadal jednak nie potrafiła zrozumieć, dlaczego nie może mieć pełnego wpływu na przeważające cechy charakteru.
Oczywiście, były one niesamowicie złożone, z biegiem czasu wzbogacały się niesamowicie, ale respekt budziła świadomość ile czasu musi upłynąć, zanim wykształcą się do takiego właśnie poziomu. Kiedy poznawała bardzo silnych charakterologicznie ludzi, którzy imponowali jej swoją postawą życiową, bardzo często myślała ile czasu musieli się kształtować. Delikatnie usiłowała przeprowadzić śledztwo, czy są świadomi koniecznego upływu czasu, aby osiągnąć taki poziom samodoskonalenia. Nigdy jednak dotąd nie spotkała na swojej drodze nikogo, kto mógłby zdawać sobie sprawę, o co, tak naprawdę pyta.
Tym razem było podobnie.
Zachwycił ją od razu, kiedy go zobaczyła. To było to coś, co zauważała u niektórych ludzi w oczach. Gdzieś na dnie, jakiś niemal nieuchwytny ruch. Szczególnie łatwo było go zauważyć przy jasnej tęczówce.
Konkluzja nasuwająca się po tych spotkaniach, nasuwała odpowiedź, że całe życie składa się z ogromnego pytania, na które zawsze trzeba szukać odpowiedzi. Jeśli ją kiedykolwiek znajdziemy, tajemnica życia przestanie mieć sens.
Jej obecny mąż był człowiekiem potężnym. Cokolwiek chciałoby się mieć w tym względzie na myśli. Kiedy spotkali się po raz pierwszy, ze zdumieniem zauważyła, że oboje szukają swojego towarzystwa.
Trwał bankiet dobroczynny, który współorganizowała.
On oczywiście był jednym z filantropów.
Podczas licytacji, na której wystawiono rysunki dzieci, szukali się wzrokiem, mimo dzielących ich kilku rzędów krzeseł. Później zniknął jej z oczu i do końca wieczoru nie widziała go więcej.
Po kilku dniach, gdy pojawiła się w biurze, w jej pokoju pysznił się piękny bukiet łososiowych róż.
Jagoda, jej asystentka, wpatrywała się w nią, niczym nie przymierzając, sroka w gnat:
- Ok, przyznaj się, co takiego zrobiłaś, że On przysłał ci kwiaty?
- Jagoda, nawet nie wiem, od kogo one są, a ty zamiast się przywitać i zrobić mi kawy, atakujesz mnie od samego progu.
Dziewczyna spojrzała na nią z niedowierzaniem, ale posłusznie podeszła do ekspresu i zaczęła napełniać filiżankę.
Sofia tymczasem ze zdumieniem wpatrywała się w pozostawiony przy bukiecie liścik:
„Czy mogę mieć zaszczyt zaprosić Panią na kolację we dwoje? Proponuję przytulne VENICE, w sobotę o ósmej. Gerard de Laciet”
Na kolację…nie poszła. Tak samo na obiad.
W końcu pojawił się nagle w porze lunchu i już nic nie była w stanie zrobić. Ich cichy cywilny ślub odbył się pół roku później. Na weselu bawiło się „zaledwie” dwieście trzydzieści osób. Połowa gości wychodziła z założenia, że wychodzi za niego dla pieniędzy, ale jej to w ogóle nie przeszkadzało. Przed ślubem podpisali intercyzę, zresztą na jej, wyraźne życzenie. Wolała nie przysparzać kłopotów w razie nagłej konieczności opuszczenia męża. Zresztą sam ślub był jego pomysłem. Twierdził, że jest już za stary na zabawę w „narzeczonych”. A Gerard lubił mieć w życiu wszystko nazwane.

Satysfakcja.
Jak wiele robimy, by jej doświadczyć. Często łapała się na myśli, że wszelkie uczucia ludzkie tak naprawdę dążą do osiągnięcia właśnie satysfakcji. Nawet, jeśli pragniemy odczuwać czyjąś miłość, to tak naprawdę chcemy odczuwać satysfakcję, że możemy ją odczuwać.
Lubiła to słowo za jego brzmienie SATYSFAKCJA.
Lubiła słuchać Stonsów, kiedy Mick Jagger dobitnie cedził to słowo.
Kwintesencja dążeń człowieka.
Nie ważne, w jakim kierunku.
Cel jest jeden.
Nawet, jeśli jest niezwykle szczytny, wielki czy miłosierny. Względność zaskakiwała ją za każdym razem. Świadomość ta wcale nie pomagała w ciągłym szukaniu odpowiedniej drogi, bo wiedziała, gdzieś podświadome, że ona tak naprawdę wcale nie istnieje. Samoświadomość tworzenia otoczenia i własnego świata wpływa na wszystko i tylko nam się wydaje, że to świat kształtuje nas. Tak jest tylko wtedy, kiedy sami na to pozwalamy. Wiedziała jednak, że ona też jest słaba i nawet mając tyle danych szans, nie zrobiła prawie nic.
Lenistwo.
Też lubiła to słowo. Było świetną wymówką na „niedziałanie”. Wspaniały sposób na nie zauważanie wielu możliwości. Na nie wykorzystywanie wielu szans podsuwanych przez życie. Z lubością przymykamy oczy w błogim lenistwie, później dziwiąc się, jak niewyraźne wydawały się nam sygnały płynące z otoczenia. O tak, lubiła się leniwić, bo było to bardzo przyjemne uczucie, choć… czasem bolesne w konsekwencji.
Lubiła je jednak mimo to, jak lubi się czekoladowe cukierki za to, że można posłuchać szelestu odwijanego sreberka, w jednoczesnym oczekiwaniu na smak, który czuje się jeszcze przed dotknięciem słodyczy do ust.


Jak to jednak było tamtym razem? Dlaczego cały czas wracała myślą do tego, co zdarzyło się wówczas? Czy tylko dlatego, że było to tak niedawno? A może ON przypominał jej to pierwsze uczucie, po którym cierpiała tak długo? Zupełnie, jakby mógł pojawić się na nowo, zaraz obok niej, choć wiedziała, że to niemożliwe i nieprawdopodobne zarazem.
Czy dotąd jednak nie była w stanie, choć po części przewidzieć przebiegu wydarzeń?
Wtedy za każdym razem, kiedy myślała o odejściu, coś powstrzymywało ją i podszeptywało, że to nie jest jeszcze konieczne. Co prawda znalazła w sobie na tyle siły, że w końcu wiedziała, jakiego wyboru, powinna dokonać. Mało tego, dokonała go. Odeszła, jak zawsze, ale wtedy zrobiła to inaczej.
W delikatny, ale sugestywny sposób szykowała go do swojej decyzji. Oddalała się od niego stopniowo, krok po kroku, by nie wykonać gwałtowniejszych ruchów. Wiedziała, że sam moment będzie bolesny na tyle, że zabraknie sił na powiedzenie do widzenia.
Tak naprawdę zresztą był to chyba jedyny przypadek, kiedy w ogóle miało miejsce jakiekolwiek pożegnanie.
Teraz uciekając od dotychczasowego życia, jechała w jedyne dobre do przemyśleń miejsce. Molo.
Wracała do kraju, którym przyszło jej spędzić tak wiele lat, zanim zdecydowała się na opuszczenie dających złudne poczucie bezpieczeństwa granic. Wracała do samej siebie, cokolwiek mogło to oznaczać. Nie oznaczało to jednak, że potrafiła przyznać się samej sobie do słabości. Przychodziły, bowiem takie chwile, kiedy zdawała się nie panować zupełnie nad emocjami, które otaczały ją wtedy chmurnie, bo wreszcie znalazły do niej dostęp. Ogarniał ją wtedy trudny do opisania sentymentalizm i uczucie melancholii, którego nienawidziła i jednocześnie, do którego tęskniła. Rozsądek jednak zawsze brał górę nad wszelkimi rozterkami, a teraz potrzebowała chwili rozsądku i trzeźwego myślenia.

Samolot wystartował już dawno, a ona nadal pogrążona w myślach nawet tego nie zauważyła. To, jakie prowadziła życie przez ostatnie kilka lat, było bardzo wygodnym pasmem szczęścia i beztroski. Jej mąż, niezwykle absorbujący człowiek, był wspaniałym mężczyzną, z którego trudno było nie być dumnym. Żałowała, że przesilenie, jak nazywała stan odradzania, następowało tym razem tak szybko.


***


Zastanawiała się bodaj dziewiąty raz, czy postępuje właściwie.
Przychodzi bowiem taki moment, gdy pragnąc czegoś ponad miarę, staramy się nagiąć rzeczywistość tak, by móc się w nią wpasować. Ot, by choć część życia, układała się nam po myśli. Nie miała żadnych podstaw, by wierzyć, iż którekolwiek z pragnień mogło się spełnić. A jednak trwała w swym postanowieniu.
Droga powrotna, zarazem będąca drogą ucieczki raz wywoływała u niej euforię, a raz paraliżujący lek, ściskający do bólu klatkę piersiową.
Głos rozsądku budzący się od czasu do czasu, podpowiadał rozwiązania tak logiczne i skuteczne w swej prostocie, że momentami wydawały się wyprane z uczuć. Nie chciała ich.
Choć w pewnym sensie nie kończąc niczego, zaczynała wszystko od nowa. I po raz pierwszy była tego tak bardzo świadoma. To była jej decyzja.
Coś nakazywało jej wewnątrz nie zaniechiwać realizacji zaczętego już planu. Planu, który wciąż ewoluował w głowie.
Miał, co prawda, jeszcze wiele luk, ale przeczucie podpowiadało, że w pewien nieokreślony sposób, prowadził do celu. Problem tkwił niestety w tym, że ów cel miał w obecnej chwili niewyraźny kształt. Zupełnie jakby trzeba go było szukać po omacku, znając jedynie z opisu.
Ale to wystarczało, by znaleźć w sobie siły na dalszą drogę.
Teraz podświadomie czekała, z towarzyszącym jej wewnętrznym napięciem, ciekawa samej siebie.
Oczekiwanie zresztą nie było dlań niczym nowym. Zawsze, obok zrozumiałego lęku, pojawiała się radość i poczucie sensu.
Wierzyła, że życie może być pełne tylko wówczas, gdy nie wszystko jeszcze potrafimy w nim określić i nazwać.
Być może dlatego, mogła nadal znosić wszystkie zmiany i na nowo umieć przeżywać tak wiele.
Spod na wpół przymkniętych powiek, starała się obserwować towarzyszy podróży. Zastanawiając jednocześnie, o czy mogą myśleć. Po chwili wyobraźnia podsunęła jej obraz męża.
Zawsze miał specyficzny, niezwykle skupiony wyraz twarzy. Jedynie na krótkie momenty rozjaśniał ją uśmiech, pojawiający się na jej widok.
- Będzie mi go brakowało – uświadomiła sobie. - To jeden z nielicznych ludzi, którzy naprawdę mogli mnie zrozumieć. Gdybym tylko na to pozwoliła.
Poruszyła się niespokojnie, jakby ciało miało zamiar ukarać ją za dopuszczanie do siebie takich myśli.
- Niewygodnie, prawda? – usłyszała ze swojej lewej strony.
Dopiero wówczas spojrzała na siedzącego obok mężczyznę.
- Tak, ale to niekoniecznie miły przywilej latania. – Lekko uniosła w uśmiechu kąciki ust.
Miał niemal szare włosy, bladawą cerę i niesamowicie odbijające się na tym tle, przenikliwie patrzące szare oczy. Na nich na chwilę zatrzymała wzrok.
- Wraca pani do domu?
- Nie…chociaż, może właściwie tak… - Zmieszała się nieco.
- Przepraszam. Nie chciałem być natrętny. Wiem, to banalne, ale jest w pani coś znajomego i tylko dlatego, odważyłem się odezwać. Sądziłem, że może kiedyś się spotkaliśmy… ale sam nie jestem pewien…Mam na imię Adam. – Wyciągnął do niej dłoń o smukłych, ale silnych palcach.
- Sofia. Sprawy banalne, są zazwyczaj zadziwiająco trafne i prawdziwe. – Uścisnęła jego rękę. – Ale niestety nie pamiętam...A pan…
- …proszę, tylko nie pan…jeśli pozwolisz, mów mi po imieniu.
Skinęła w milczeniu.
- A ty? Do domu, czy w interesach?
- Uśmiejesz się, ale sam nie wiem.
Uśmiech faktycznie pojawił się na jej twarzy:
- Bez biletu powrotnego? – Zażartowała.
- Bez – odparł zupełnie poważnie – Pożyjemy, zobaczymy.
W tej chwili w oczach zalśnił mu tak dobrze znany jej z lustrzanego odbicia blask, że zadrżała.
- A ty Sofio? Też bez planu?
- Właśnie go tworzę. Tak mi się przynajmniej wydaje. – Poruszyła się w fotelu, który nagle zrobił się jeszcze bardziej niewygodny.
- Hmm, w takim razie chyba ci przeszkodziłem.
- Poniekąd – zaśmiała się – ale na szczęście i tak miałam zamiar zrobić sobie przerwę i zamówić coś do picia.
- Kamień z serca. Przynajmniej nie będziesz mnie teraz o nic obwiniać.
Spojrzała na niego z zaciekawieniem.
- To twój sposób? Zawsze prowadzisz takie rozmowy w samolocie… z kobietami?
- To znaczy, jakie? – Zmarszczył czoło, nie wiedząc, czy ma to pytanie potraktować, jako żart, czy poważne, sondujące go spostrzeżenie.
- Spokojnie. Nieźle ci idzie. Po trzydziestu sekundach mam zazwyczaj odruch ucieczki, kiedy zaczepia mnie jakiś nieznajomy. Jak widzisz, jeszcze tu siedzę.
Kiedy wybuchnął gromkim śmiechem, poraził ją grom.
Pamiętała go.
Nagle, jak w kalejdoskopie, zaczęły się jej przesuwać przed oczyma znajome obrazy. Z różnych miejsc, z różnych czasów. Ale w tych wspomnieniach na pewno był on.
Przez chwilę z wrażenia nie mogła złapać oddechu.
-Wszystko w porządku? – Zapytał łagodnie.
W odpowiedzi spojrzała mu prosto w oczy. W efekcie na całym ciele czuła miliony kąsających mrówek. Zrobiło się jej gorąco.
- Dosyć. – Powiedział w końcu cicho.
Oblizał wargi, tak zaschło mu w gardle.
– Zamówię nam coś do picia.
Ręce trzęsły się jej niemiłosiernie i przez długą chwilę nie była w stanie ponownie na niego spojrzeć.
- Co to znaczy? – Zapytała niezupełnie świadoma, że myśli na głos.
- Sam chciałbym wiedzieć. Nawet nie wiem, czy powinienem się domyślać. Czy chcę. Ale nie sądzę, byśmy byli w odpowiednim miejscu na rozmowę. Mimo to myślę, że powinniśmy porozmawiać. Chyba, że się mylę i usłyszę zaraz coś o nieokrzesanych podrywaczach. – Próbował nadać głosowi żartobliwy ton, choć widać było po nim, jak bardzo jest przejęty.
- Jeszcze nie wiem, czy w ogóle jest coś, co chciałabym ci powiedzieć. – Odparła naburmuszonym tonem, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Jego śmiech znowu zabrzmiał szczerością.
- Dobrze. Pomyśl nad tym. I nad propozycją kolacji w Savoyu.
- Mieszkam w Savoyu.
Odparowała znowu zanim pomyślała i aż zakryła usta ręką .
Spojrzał na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Cóż. Ja również.


***


Po wejściu do hotelowego pokoju, czuła się, jak w transie. Droga z lotniska upłynęła jej na gorączkowej próbie pozbierania myśli. Szczęśliwie, Adam nie nalegał na wspólną drogę i pożegnał się na lotnisku, umawiając na kolację o siódmej. Po zmianie czasu, z perspektywą całego wieczoru przed sobą, odczuwała zmęczenie podwójnie. Coś jednak podpowiadało jej, że akurat na tą kolację powinna iść.
Stojąc pod prysznicem, próbowała się zrelaksować. Utrudniały to jednak galopujące myśli, rodzące wiele pytań.
W windzie, co chwilę poprawiała miękką, lekką sukienkę koloru butelkowej zieleni. Włożyła ją ze względu na nieformalny charakter i tak cenione przez nią uczucie komfortu. Jednym spojrzeniem w lustrze, ogarnęła całą sylwetkę. Już niebywale spokojna, pewnym krokiem, weszła do hotelowej restauracji.
W pierwszej chwili go nie poznała.

(…)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...